NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Sadow, Siergiej - "Spadkobierca Zakonu. Księga 1", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Sadow, Siergiej - "Rycerz Zakonu"
Tytuł oryginału: Рыцарь Ордена Книга первая. Наследник Орд
Tłumaczenie: Ewa Skórska
Data wydania: Luty 2010
ISBN: 978-83-7574-150-6
Oprawa: miękka
Format: 125×205mm
seria: Obca Krew
Tom cyklu: 1



Sadow, Siergiej - "Spadkobierca Zakonu. Księga 1", tom 1 #1

Klucz

Czy można zmusić młodzież do spokojnego siedzenia w ławce w ciepły majowy dzień? Poza tym, skoro nauczyciele nie chcieli, żebyśmy grali w piłkę na korytarzu, to nie należało zostawiać otwartych drzwi do schowka ze sprzętem sportowym. Szkoda tylko, że to właśnie ja musiałem trafić piłką w szybę - oczywiście w tej samej chwili na korytarz diabli przynieśli dyrektora i o żadnej ucieczce nie mogło być mowy. Wszystko skończyło się długą rozmową w jego gabinecie i wezwaniem rodziców do szkoły. Niestety, potem kłopoty runęły lawinowo - cała ta sprawa zupełnie wytrąciła mnie z równowagi i w efekcie dostałem pałę z fizyki, co znaczyło, że mogę się pożegnać z czwórką na koniec roku i wypasionym komputerem, który obiecał mi ojciec, jeśli świadectwo będę miał bez żadnej trójki. Z doświadczenia wiedziałem, że ojciec nie przyjmie żadnych tłumaczeń: jest trójka, nie ma komputera.
Po tym wszystkim zupełnie nie spieszyło mi się do domu i wybrałem najdłuższą trasę, przez ugory. Kiedyś planowano tam zrobić park, ale w efekcie „wyrosły” na tym miejscu tylko garaże.
Rozmyślając o swoich nieszczęściach, wlokłem się ścieżką między garażami, kopiąc puszkę po konserwie. Puszka przypomniała mi o dzisiejszym meczu na korytarzu, wkurzyłem się i kopnąłem ją tak, że grzmotnęła w blaszaną ścianę.
- Łobuzy! - wrzasnął ktoś ze środka. - Ja wam zaraz porzucam kamieniami! - A potem rozległ się jakiś hurgot, jakby ktoś wyciągał kawał ciężkiego żelastwa.
Nie miałem chęci dowiadywać się, jaką broń znajdzie właściciel garażu - runąłem przez krzaki i łopiany, rosnące tu w wielkiej obfitości. Goniły mnie przekleństwa i życzenia wszystkiego najgorszego.
Gdy wyszedłem z krzaków po drugiej stronie ugorów, wyglądałem wypisz, wymaluj jak strach na wróble. Wszędzie miałem pełno rzepów, a moje nowe ubranie było pokryte warstwą pyłu - i tak właśnie miałem się pokazać w domu. Wtedy zobaczyłem, że z przeciwka idzie Swietka Małachowa, w której kochałem się potajemnie od klasy piątej - jeszcze by tylko tego brakowało, żeby zobaczyła mnie w takim stanie! Przeklinając swój los, znowu władowałem się w krzaki - uznałem, że i tak gorzej już nie będę wyglądał. Bardzo się myliłem. Kiedyś na tych nieużytkach stały domki jednorodzinne, dawno temu je wyburzono i przesiedlono mieszkańców, jednak gdzieniegdzie trafiały się jeszcze piwnice - i właśnie do jednej z nich wpadłem. Na szczęście była niegłęboka, za to wypełniona wodą - musiałem wyskakiwać z niej w tempie przyspieszonym. No i teraz byłem już nie tylko brudny, ale też mokry. Stałem, trzęsąc się z zimna i nie miałem nawet siły się wściekać - ogarnęło mnie uczucie jakby właśnie jednocześnie zwaliły się na mnie wszystkie nieprzyjemności, przygotowane na całe moje życie.
Wyglądałem gorzej niż żałośnie: brudny, mokry i cały w rzepach, moje nowe ciuchy można było śmiało wyrzucić na śmietnik. Ciągle jeszcze trzęsąc się z zimna, usiadłem na kamieniu, zdjąłem buty i wylałem z nich wodę, potem starannie wyżąłem skarpetki. Gdy sięgałem po buty, moja ręka natrafiła na coś metalowego, wystającego z ziemi. Zaskoczony ubrałem się szybko, wziąłem leżący w pobliżu kij i zacząłem wykopywać dziwny przedmiot. Zajęcie pomogło mi się rozgrzać, ale wynik mnie rozczarował: okazało się, że to tylko klucz! Trzeba jednak przyznać, że był piękny: wielkości mojej dłoni, miał nietypowy kształt i ażurową główkę. Pewnie otwierał bramę jednego z domów, które kiedyś tu stały. Chociaż to dziwne, że leżąc tyle czasu w ziemi, ciągle wyglądał jak nowy. Już miałem go wyrzucić, ale przypomniałem sobie, co ostatnio przeżyłem i postanowiłem zatrzymać w charakterze trofeum — rekompensaty za wszystkie dzisiejsze nieprzyjemności. Wsunąłem klucz do kieszeni i poszedłem do domu. Całe szczęście, że wpadając do wody, zdążyłem wypuścić teczkę i nie zamoczyła się razem ze mną. Rzecz jasna nie chodziło mi o podręczniki, tylko o czasopismo o broni białej, które pożyczył mi brat. Gdyby zamokło, brat chyba by mnie zabił...
Nieużytki skończyły się, teraz szedłem ulicą, na szczęście o tej porze pustawą. Jakaś babcia z wnuczkiem na mój widok przeszła na drugą stronę i stamtąd przyglądała mi się podejrzliwie. Nieliczni przechodnie odprowadzali mnie zdumionymi spojrzeniami, a jakieś dziewczyny zachichotały, wytykając mnie palcami.
- Idiotki - mruknąłem, ale przyspieszyłem kroku. Jeszcze nie daj Boże natknę się na jakichś znajomych rodziców - to dopiero byłaby afera...
- Chłopcze! Chłopcze, zaczekaj!
Odwróciłem się i zobaczyłem, że biegnie za mną jakiś facet. Z mimowolnym podziwem zapatrzyłem się na jego atletyczną figurę, potem spojrzałem na siebie i westchnąłem. Mężczyzna zatrzymał się przede mną i zaczął mi się przyglądać.
- Wołał mnie pan? - zapytałem z głupia frant, pragnąc jak najszybciej uwolnić się od tego człowieka.
- Tak, wołałem. Przecież to ty znalazłeś klucz na pustkowiu?
A ten skąd o tym wie?! Przecież nikogo tam nie było!
- Nie.
Mężczyzna przez jakiś czas milczał, jakby wsłuchiwał się w siebie.
- Kłamiesz - powiedział w końcu. - Posłuchaj, to klucz od bardzo ważnych drzwi, bez niego nie zdołam ich otworzyć, a muszę to zrobić. Oddaj mi go, proszę... Zapłacę ci!
Propozycja od razu wzbudziła moją czujność.
- Niech pan wyłamie te drzwi.
- Nie mogę, tych drzwi nie da się wyłamać. Długo by wyjaśniać...
- A jak pan udowodni, że to pański klucz? - Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim znaleziskiem, zwłaszcza gdy sobie przypomniałem, ile mnie ono kosztowało.
- Posłuchaj, dam ci za niego dwieście rubli. Wystarczy? Tego klucza nie można pomylić z żadnym innym... - W tym momencie mój rozmówca dokładnie go opisał. - Teraz już przekonałeś się, że jest mój?
Przyznaję, że byłem naprawdę zdumiony. Co to za drzwi, że klucz był taki cenny?
- Trzysta - rzucił mężczyzna, niewłaściwie interpretując moje milczenie.
Gdybym po prostu znalazł ten klucz na drodze i gdyby dzisiejszy dzień nie był tak parszywy, na pewno przyjąłbym propozycję. Jednak okoliczności, które doprowadziły do znalezienia go sprawiły, że postanowiłem iść w zaparte.
- Nie mam pańskiego klucza. Jeśli tak bardzo go pan potrzebuje, to niech go pan szuka - odparłem niegrzecznie.
Mężczyzna westchnął.
- Chyba rozumiesz, że mogę cię po prostu przeszukać i zabrać ci klucz? Z pewnych względów nie chcę tego robić, ale pamiętaj, że moja cierpliwość ma swoje granice. - Wyjął portfel i przeliczył pieniądze. - Pięćset dwadzieścia trzy ruble, to wszystko, co mam przy sobie. Ja daję ci pieniądze, a ty oddajesz mi klucz. Umowa stoi?
O rany! Naprawdę musiało mu zależeć na tym kluczu, skoro gotów był oddać całą gotówkę! Ciekawe, co jest za drzwiami, które otwiera ten „złoty kluczyk”? Ha, teraz tym bardziej nie chciałem się z nim rozstawać!
- Dobrze, zgoda... - zacząłem.
To, co stało się potem pamiętam jak przez mgłę. Czas jakby zwolnił i wydarzenia wyglądały jak kadry z filmu. Wsuwam rękę do kieszeni, sięgając po klucz... mężczyzna wyjmuje pieniądze z portfela... popycham go mocno i rzucam się do ucieczki... facet traci równowagę i przewraca się...
Gdyby ktoś spytał mnie, czemu to zrobiłem, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Po prostu nie chciałem rozstawać się z tym kluczem — wiem, że brzmi to głupio, ale tak właśnie było. No, może jeszcze zaintrygowały mnie te tajemnicze drzwi, chociaż nie miałem żadnych szans na ich odnalezienie... Pewien wpływ mogła mieć również moja wrodzona przekorność, nasilająca się w napadzie złego humoru.
Mężczyzna doszedł do siebie znacznie szybciej, niż się spodziewałem i teraz biegł za mną. Biegł w milczeniu i to źle wróżyło. Gdyby krzyczał, klął, znaczyłoby, że się poddał, że prawie zwyciężyłem. Ale on ścigał mnie z zaciętymi ustami, wyraźnie przekonany, że zaraz mnie dogoni. Wtedy naprawdę się przestraszyłem i pożałowałem tego, co zrobiłem - a wszystko z powodu jakiegoś tam klucza! Czemu po prostu go nie oddałem? Wiedziałem, że długo nie wytrzymam takiego tempa; co by nie mówić, moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Rozpaczliwym zrywem udało mi się oderwać od prześladowcy, ale ten wysiłek niemal całkowicie pozbawił mnie sił. Miałem problemy ze złapaniem oddechu, czułem kłucie w boku...
Jak na złość na ulicy było pusto. W nadziei, że zgubię pościg w labiryncie domów i szop, skręciłem w jakieś podwórko. I wtedy, biegnąc wzdłuż płotu, natknąłem się na drzwi: zwykłe, drewniane, z metalowymi okuciami. Dziwne, nie pamiętam, żeby tu były jakieś drzwi... Nagle poczułem, że coś poruszyło się w mojej kieszeni! Przestraszony, wsunąłem tam rękę i wyjąłem klucz, który natychmiast pociągnął mnie w stronę zamka! Jak zahipnotyzowany włożyłem go do dziurki, przekręciłem... Poruszał się lekko, nie stawiając oporu, drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem. Kątem oka spostrzegłem, że na podwórko wpadł tamten mężczyzna - jednym ruchem wyszarpnąłem klucz, wsunąłem go do kieszeni i odwróciłem się. Typ rozejrzał się na boki i rzucił w moją stronę, ale na widok uchylonych drzwi zbladł i stanął jak wryty.
- Stój! - krzyknął. - Nie przechodź przez nie! Nic nie rozumiesz! To niebezpieczne! Poczekaj, przysięgam, że nic ci nie zrobię! Porozmawiajmy! Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię!
Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja cofnąłem się, potknąłem i wpadłem prosto w otwierające się usłużnie przejście.
- Nie! - usłyszałem rozpaczliwy krzyk, a potem zapadła cisza.


Dodano: 2009-12-23 14:09:07
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS