NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Guzek, Maciej - "Trzeci Świat"
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: Październik 2009
ISBN: 978-83-89595-58-4
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 288
Cena: 29,50 zł



Guzek, Maciej - "Trzeci Świat"

CZĘŚĆ PIERWSZA
W drogę!

Sobota, Warszawa
„Zamykają Trzeci Świat!”, usłyszałem.
Uwaga rzucona w biegu, w pośpiechu, redaktor naczelny przemierzał boksy, pokrzykiwał, zdawało się, że pracuje w kilku trybach aktywności jednocześnie. Jak on to potrafi opanować? Dopalacze z którejś z Legend?
— Zamykają Trzeci Świat — powtórzył, i mimo że był jeszcze daleko, grzązł w plątaninie boksów, a kilka spojrzeń powędrowało w jego stronę, wiedziałem, że mówi do mnie.
Kto zamyka, kiedy, dlaczego — dowiedziałem się krótko potem.
Zamykają Trzeci Świat.
Serce załomotało żywiej, ciało od kilku miesięcy gnuśniejące w boksie poczuło przypływ adrenaliny, ustąpił — tak charakterystyczny dla biurw — ból pleców. Dusiłem się w tych boksach, w tym labiryncie ze sklejki, drewna, pleksiglasu, pełnym ludzi zamienionych w szczury — i to nie przez żaden czar, lecz przez całkiem zwyczajną i niemającą w sobie niczego nadprzyrodzonego chciwość! Przywykłem do szerszych przestrzeni niż dwa metry kwadratowe, prawie czułem, jak wapnieją mi kości, a na każdy kolejny dzień spędzony w redakcji, licząc od chwili powrotu z ostatniej wyprawy, patrzyłem jak skazaniec odsiadujący niezasłużenie wysoki wyrok.
Kiedy więc usłyszałem te kilka słów, kiedy zobaczyłem minę szefa, wiedziałem już — jadę.
Jadę!

Warszawa — Poznań
Droga z Warszawy do Poznania zabrała mi dwadzieścia minut. Ile razy tak podróżowałem? — zestaw znanych czynności, wejście do terminalu, przejście pomiędzy dwoma Światowidami — zawsze, kiedy je mijam, mam dziwne odczucia, czuję mrowienie. Wiem, że gdzieś tam, na płaszczyźnie, którą trudno zrozumieć, dokonuje się skanowanie, że te cztery gęby i cztery pary oczu potrafią zajrzeć pod podszewkę twojej duszy i jeśli uznają, że intencje badanego nie są czyste — nie przepuszczą. Czułem więc mrowienie, mimo że samo przejście trwało ułamek sekundy.
Poza tym byłem podekscytowany. Przejście przez sam portal też nie trwa długo, na mgnienie oka zapada czerń, potem człowiek otrzymuje potężne uderzenie chłodu, i zaraz z tego chłodu i z tej ciemności wyłania się drugi brzeg — Poznań. To w ogóle trudno nazwać podróżą, bo wzmiankowane dwadzieścia minut zajmują rozmaite czynności administracyjne, sprawdzanie, oczekiwanie w kolejce (Poznań i Warszawę łączy tylko jeden portal, więc zawsze przy nim rojno, zawsze tłok). Samo przebycie drogi do miasta Przemysła to drobiazg, tyle co nic, mrugnięcie.
Mimo wszystko za każdym razem byłem podekscytowany. Podróż bowiem — to nie czas trwania, to nie odległości.
Podróż to stan ducha.
A Poznań, jak zwykle, to tylko stacja przesiadkowa. Tam zaś, dokąd zmierzałem, nie wszyscy mieli wstęp. Mamy, teoretycznie, w Polsce gospodarkę rynkową, ale gdzie zarobek jest naprawdę wysoki, zawsze pojawia się jak najbardziej widzialna ręka rządu. Często ta ręka bywa silnie uzbrojona, nieprzyjazna i zachłanna. Strzeże tajemnic, patentów, strzeże dostępu do bogactw, dzięki któremu Polska znajduje się na szczycie światowej gospodarki, strzeże dostępu do Legend.
A w Legendzie, obranej przeze mnie za cel podróży, bogactwa, jak słyszałem, było sporo. Szły stamtąd na Ziemię transporty wszelakich surowców, przywożono artefakty magiczne, delegowano ręczną produkcję do ezoterycznych stref ekonomicznych, czyli ESE, w których nie obowiązywały żadne uciążliwe normy jakości, standardy ISO, dyrektywy dotyczące czasu pracy, prawa człowieka.
Czy elfom przysługują prawa człowieka? Albo ogrom?
Trzeci Świat.
Miałem okazję widzieć już niejedno, to przecież nie pierwsza moja podróż na Drugą Stronę Lustra, ale tej Legendy wcześniej nie odwiedzałem. Reporterów wpuszczano tam niechętnie. Chociaż nie, to eufemizm — poza kilkoma koncesjonowanymi objazdówkami, podczas których władze pokazywały tylko to, co chciały, reporterów nie wpuszczano tam w ogóle.
„Wyjątek”, powiedział Stary.
Stary był naszym naczelnym i w zasadzie nie był wcale stary. To raczej na mnie powinno się tak mówić, ja i on to przecież ten sam rocznik, a na dodatek on siedział na Ziemi, a ja... — cóż, w odwiedzanych przeze mnie uniwersach czas płynął rozmaicie. Teraz, mierząc zegarem biologicznym, dzieliło nas jakieś dziesięć lat różnicy. Zmarszczki wokoło oczu, ogorzała twarz i zarysowująca się łysina dobitnie wskazywały, że ja w tej kalkulacji wypadałem zdecydowanie mniej korzystnie.
— Wyjątek — powtórzył Stary. — Specjalnie dla ciebie. Jesteś gwiazdą, zwłaszcza po tym, jak sam jeden przeszedłeś Asgaard.
— Ile mam czasu?
— Naszego? Dwa tygodnie — mruknął. — A lokalnego? — Zajrzał do notatek. — Sześć i pół miesiąca.
Poza tą informacją nie potrafił mi wiele powiedzieć — ot, szczegóły dotyczące lokalnych warunków (bardzo ciekawe): studium uwarunkowań magicznych, informacje o religii, społeczeństwie, geografii. Wszystko to i tak wchłonąłbym w chwili przejścia — kiedy cywil przechodzi na Drugą Stronę, rzucają na niego czar adaptacyjny, język i zestaw rudymentarnych informacji przyswaja się automatycznie. Stary nie potrafił jednak wytłumaczyć jednego.
Zamykają Trzeci Świat. Tak.
Ale dlaczego?!
Dlaczego?

Mężczyźni w mundurach
Teraz w Europie nieczęsto widzi się mężczyzn w mundurach — kontynent od wielu lat jest spokojny, a od kiedy Polska uzyskała bezwzględną supremację dzięki nowym technologiom militarnym, sprowadzonym z Legend, o żadnym poważnym konflikcie nie może być mowy. A mimo to przywitali mnie oni.
Wojskowi.
Na plecach i brzuchu naszyte koraliki, ułożone we wzory ezoodporne, szybki hełmów skonstruowane z tworzywa pozwalającego widzieć ektoplazmę, dwulufowa broń (dolna lufa przeznaczona na srebrne pociski), ponure miny — które wydają się stałym atrybutem żołnierzy, niezależnie od tego, jaka to armia, jaki to kraj, jaki to świat (czy zaświat).
I literka K na piersi, noszona z dumą, symbol przynależności do elity, ich duma, ich tożsamość, ich życie.
Królikarnia.
Prócz wymienionych wcześniej cech wojskowi mają jeszcze i tę — chyba dominującą — że są małomówni. W rezultacie miałem okazję zamienić ledwie kilka słów z oficerem.
— Zamykają — przyznał, kiwając głową, po czym, na pytanie „dlaczego”, wzruszył tylko ramionami. Nie mógł mówić — nawet gdyby chciał. Ale miałem wrażenie, że jakiś szczegół w jego twarzy, grymas, spojrzenie czy blizna — w nich kryła się odpowiedź. Wtedy jej nie zrozumiałem.
Dopiero później.
Samochód, zwykły, niepozorny, mknął szybko z terminalu (zlokalizowanego w ścisłym centrum, niedaleko Starego Rynku, w wielkiej hali starej gazowni, którą odrestaurowano, przerabiając na dworzec ezoteryczny) do terenów, gdzie przyczaiła się najważniejsza z instalacji wojskowych Rzeczpospolitej.

Kwatera Królikarni
Niewiele widziałem.
Wiem, rzecz jasna, gdzie mieści się kwatera główna, nie sposób tego ukryć, wiedza tego typu rozchodzi się w Polsce lotem błyskawicy, a w im większej się będzie trzymało coś tajemnicy, tym większa liczba ludzi się dowie. Wszyscy więc potrafiliby pokazać, gdzie się Królikarnia mieści.
Trafić tam — to zupełnie inna sprawa.
Wyjeżdża się zatem drogą na Katowice — droga to szeroka, pozbawiona kompleksów z pierwszej dekady XXI wieku w stosunku do dróg w innych krajach Europy, wielopasmowa. Suną po niej również pozbawione kompleksów samochody, w większości nowe, jak spod igły, najlepsze modele, arcydzieła techniki. Ta droga, jej oświetlenie, systemy elektronicznego prowadzenia ruchu, te lśniące pojazdy odzierają podróż z mistycznych uniesień, jakie winniśmy czuć, gdy zbliżamy się do jednej z największych tajemnic naszego świata. Owszem, tajemnica została oswojona, udomowiona, mieszka z nami już z górą dwadzieścia lat — lecz nadal nikt jej nie wyjaśnił, nikt nie zrozumiał. Co najwyżej przyzwyczailiśmy się.
Magia.
Otoczony przyciemnianymi szybami, zamknięty w lśniących karoseriach, obudowany ciekłokrystalicznymi ekranami reklamowymi na poboczach człowiek nie jest w stanie uwierzyć, nie jest w stanie się otworzyć.
Może na tym właśnie polega ich sekret? Bo nagle — choćby siedziało się z nosem przyklejonym do szyby — droga się gubi, zjazdy wiją się podejrzanie długo, tracimy orientację i oto tłuczemy się wąską, dziurawą ścieżyną, pośród dziwnych lasów, strzeliste drzewa przysłaniają słońce, dziwimy się, skąd dookoła dęby, lśnią w słonecznych promieniach białe sieci pajęczyn, cicho, brak innych samochodów. A przypomnieć sobie, który to był zjazd, jaki drogowskaz się widziało, gdy nasz wóz odbił z głównej drogi, a utrwalić w pamięci jakieś punkty charakterystyczne — nie sposób.
Mimo że pokonywałem tę drogę wielokrotnie.

Sama baza Królikarni też jest okryta tajemnicą, podział na strefy dostępu, co krok kontrole, komory, bariery zwane Bielmami (moje upoważnienie sięgało niedaleko, ot, co najwyżej tyle, by wyjść z budynku, popatrzeć na ten nieustanny ruch, na glizdy baraków, pokrytych zimnym, nieziemskim metalem). Rzecz jasna nie wszystko widać, wojsko strzeże swych tajemnic skrupulatnie, poziomy tajności są różne i tylko wysocy rangą oficerowie mogą przenikać wszystkie Bielma. Lecz nawet ja, choć nie mogę dostrzec tego, co zostało zamaskowane inkantacją i mocą artefaktu, chociaż moje oczy nie widzą przez Kurtyny — mam pewne spostrzeżenia i wynoszę pewną wiedzę. Rzecz w tym, by spoglądać na ludzi, by śledzić grymasy ich twarzy, urywki rozmów, rozpoznając, czy są rozluźnieni, zdenerwowani czy ponurzy.
A tych ponurych — tak się składa — w oczekiwaniu na transfer do Trzeciego Świata spotykam najwięcej.
Wychodzą na moment z Bielma, niknąc w kolejnym, są szarzy, przygaszeni, odmienieni, często można spotkać takich, którzy wcale nie wyglądają jak ludzie, a o tym, że należą do Królikarni świadczą jedynie mundury, inni znów powierzchowność mają człowieczą, ale są nadzy, bełkoczą w rozmaitych nieziemskich językach, widać na ich ciele odmrożenia, poparzenia, brak skóry. Pewnego razu, gdy wyszedłem przed barak — moje tymczasowe więzienie — i spoglądałem na dziedziniec, mignął mi korowód podłużnych metalowych skrzyń, pokrytych znakami krzyży, łacińskimi sentencjami i rysunkami czaszek. Kufry płynęły w powietrzu, obok nich podążali szybkim krokiem mnisi, rozsiewając dym z kadzideł, szemrząc modlitwę i co chwila nerwowo spoglądając na sunące pojemniki. Widok trwał krótko, ledwie kilka sekund i mogłoby się wydawać, że to tylko przywidzenie, majak (w rzeczywistości musiało to być przerwanie pomiędzy Bielmami).
W tym momencie zrozumiałem, że sprawy w Trzecim Świecie idą nie najlepiej. Skrzynie. Kufry.
Trumny.
Jednak ładunki zmierzały w obie strony — do Legend szli dziarskim krokiem nowi rekruci, śniący o przygodach, jakich nie doświadczą na Ziemi, szła żywność (nasi chłopcy powinni mieć dostęp do wszystkiego, o czym zamarzą), szedł wreszcie różnoraki sprzęt — całe kontenery, całe sznury kontenerów. Ezoportu towarowego nie strzeżono zbyt pilnie (większość transportów to w końcu zwykła cywilna produkcja, towary, sprowadzane z Drugiej Strony, trafiające na globalny rynek), chodziłem tam więc, przyglądając się ładunkom, rozładunkom, patrzyłem, jak kolejne skrzynie znikają pomiędzy wysokimi słupami, lub też widziałem, jak z nicości wyłaniają się jeden za drugim ciągniki siodłowe, wjeżdżając na rampy prowadzące do komór, w których już czekali celnik z zakonnikiem, gotowi dokonać legalizacji ładunku. Przypominało to obserwowanie niezwykle dużego, kipiącego życiem portu morskiego, z tą wszakże różnicą, że nie było tu statków, nie było morza, żurawi nabrzeżnych i mew kołujących nad statkami. Były za to kruki, wielkie czarne plamy nad terminalem.
Raz, spacerując tak wzdłuż ogrodzenia Ezoportu 1, spostrzegłem, że ptaszyska, siedzące dotąd na gałęzi dębu przy drodze dojazdowej do terminalu, zrywają się do lotu, najwyraźniej czymś spłoszone — choć ja niczego nie mogłem dostrzec. Musiało to być kolejne Bielmo, nic więc nie zobaczę, pomyślałem, lecz mimo to, wiedziony ciekawością, postąpiłem kilka kroków bliżej — nadal nic, w warstwie wizualnej zabezpieczenie nałożono perfekcyjnie. Za to w warstwie dźwiękowej...
— Dawaj, dawaj, jeszcze...!
— A co to za landara? Gdzie to ma iść?
— Na Trzeci, na Trzeci. Będzie jeszcze kilkadziesiąt sztuk.
— Kilkadziesiąt? O ja pier...
Rozmowę na moment zagłuszył ryk silnika, chrzęst kół, dźwięki hydraulicznych podnośników, ale maszyna (najpewniej wielki, osiemdziesięciotonowy ciągnik siodłowy) po chwili przejechała, a ja znów usłyszałem rozmawiających.
— Zrobią im tam, kurwa, prawdziwą zimę z dupy. Zimę z całego świata. Prawdziwą jazdę. Tyle głowic...
— To dopiero początek, mają rzucić następne, kończą budowę kolejnych silosów, o, widzisz te worki, te palety, te kontenery? Wszystko w nich jest, elektronika, cement, całe gotowe elementy konstrukcji. Portal zapchany ładunkami, opóźnienia mamy, nawet osób nie przepuszczają, kolejka się zrobiła.
— Ale, kurwa, dlaczego? Dlaczego aż tyle?
— Posrało się tam, kochanieńki, posrało się kompletnie, dziś nad ranem portal znów wypluł trzydziestu naszych, zapuszkowani, zimni, sztywni, tylko klechy przy nich teraz odczyniają uroki, leją wodę święconą, śpiewają psalmy...
— I tak ich, kurwa, nie ożywią...
— No, tak, no tak... Ale safety measures, wiesz...
Słuchałbym tej rozmowy jeszcze długo, chłonąłbym każdą dostępną informację, ale naraz poczułem mrowienie, tak silne, że aż oczy zaszły mi łzami, a w głowie się zakręciło (niezawodny znak, że zwiększa się natężenie mocy) i wszystko ścichło. Żadnych głosów, rozmowy, warkotu silników. Powiedziałbyś — halucynacja, przesłyszało się, złudzenie.
Tylko dlaczego kruki wciąż wysoko, dlaczego nie siadają na gałęziach, nie grzeją się w słońcu?
Trzeci Świat. Zamykają.
Dlaczego?
Co tam się dzieje?

Przejście
Przejście zawsze jest tajemnicą.
Niewiele ci wyjaśniają, niewiele mówią, prowadzą jakimiś korytarzami, przez dym z kadzideł, przez mrok i wilgoć, idzie się długo chodnikami oświetlanymi jedynie za pomocą łuczywa, jest wilgotno, jest nieprzyjemnie, jest się nie-wiadomo-gdzie. Doświadczenie kilkunastu podróży do Legend podpowiada, że choćby się człowiek Bóg wie jak starał, choćby szukał punktów orientacyjnych, natężał umysł — i tak wiele nie spamięta; niczego ponad mgliste obrazy.
Wreszcie plac, jeden z terminali, ktoś się tam zawsze krząta, ktoś klnie, słychać warkot silników, zgrzyt dźwigów (wszak przez Królikarnię idzie szerokimi strumieniami ezoteryczny import), tu i ówdzie natknąć się można na skupionego zakonnika, to znów na krzyż wiszący nad drzwiami, innym razem na invocatio Dei.
Tym razem duchownych widzę wielu, więcej niż kiedykolwiek. Więcej też dostrzegam broni — pasy ze srebrnymi pociskami, kamizele kevlarowo-mithrillowe, koszule runiczne — Królikarnia drży, czuć tutaj zdenerwowanie, niepewność.
Widzę, że Królikarnia się boi.
Całe dwa dni, oczekiwanie dłużyło się, wlokło, przeciągało. Dwa dni! Ileż to czasu w trzecioświatowej skali! I dlaczego tak długo czekamy? Na co?
Mój opiekun, uprzejmy, acz bardzo formalistyczny młody oficer komunikuje lakonicznie: „portal obciążony”.
Pewnym krokiem wchodzę w otwierającą się przede mną chłodną nicość prowadzącą pod inne gwiazdy, do innych miast, innych pustyń, innych mórz, innych istot, innych pieśni.
Pod inne niebo.
Drżąc z ciekawości, przekraczam granicę.



Dodano: 2009-10-26 14:16:14
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS