NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Martine, Arkady - "Pustkowie zwane pokojem"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Zeh, Juli - "Ciemna materia"
Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: Schilf
Tłumaczenie: Sława Lisiecka
Data wydania: Wrzesień 2009
ISBN: 978-83-7414-678-4
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 12,5 x 19,5 cm
Liczba stron: 394
Cena: 39,90 zł
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa



Zeh, Juli - "Ciemna materia"

2

To bardzo dziwne, myśli Oskar, że wszyscy ludzie składają się z identycznych elementów. Że nadnercze, które wysyła mu do żył lekki adrenalinowy rausz, można znaleźć również w wegetatywnym systemie nerwowym delikatnej Azjatki, która, zamaskowana twarzą Yoko Ono, roznosi pasażerom kawę i kanapki. Że jej paznokcie, włosy, zęby są z tego samego materiału co paznokcie, włosy i zęby wszystkich podróżnych. Że palce, którymi podaje kawę, są poruszane takimi samymi ścięgnami co jego, szukające drobnych w portmonetce. Że nawet otwarta dłoń, do której on, unikając jakiegokolwiek dotknięcia, wrzuca kilka monet, wykazuje wzór podobny do wzoru jego własnej dłoni.
Podając Oskarowi kubek, Azjatka patrzy nań przeciągle. Wagon podskakuje na zwrotnicy; kawa o mało co nie oblewa Oskarowi spodni. Fizyk bierze kubek i wbija wzrok w ziemię, aby umknąć przed promiennym uśmiechem, który Azjatka ofiarowuje mu na pożegnanie. Gdyby tylko łączyło go z nią samo podobieństwo dłoni. Gdyby przynajmniej dzielili ze sobą wyłącznie węgiel, wodór i tlen. Ale wspólne cechy sięgają głębiej, aż do protonów, neutronów i elektronów, z jakich zbudowani są on i Azjatka i z jakich składa się też stół, o który on opiera się łokciami, jak również kubek do kawy, ogrzewający mu palce. Ta okoliczność czyni z Oskara dowolny wycinek materii, z której ukształtowany jest świat, zawierający wszystko, co istnieje, ponieważ nie można z niego uciec. Oskar wie, że granice jego osoby rozpływają się w wielkim wirowaniu cząstek. Czuje, jak dosłownie wtapia się pomiędzy innych ludzi. We wszystkich niemal wypadkach to uczucie jest mu niemiłe. Z jednym wyjątkiem. Tam właśnie jedzie.

Gdyby Sebastian chciał opisać swojego przyjaciela Oskara, powiedziałby, że wygląda on jak ktoś, kto umie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy teorii strun uda się pewnego dnia połączenie opisów elementarnych sił fizycznych? Czy można nosić koszulę od fraka do smokingu? Która jest godzina, i to w Dubaju? Niezależnie od tego, czy Oskar słucha, czy sam mówi, jego granitowy wzrok spoczywa bez ruchu na rozmówcy. Oskar to jeden z tych ludzi, którzy w żyłach mają rtęć. Ktoś, kto pod stopami ma wzgórze głównodowodzącego. Ktoś, dla kogo nie istnieją niedorzecznie spieszczone imiona. W jego obecności kobiety siadają na rękach, aby przez nieuwagę nie wyciągnąć ich ku niemu. Kiedy miał dwadzieścia lat, dawano mu trzydzieści. Odkąd przekroczył trzydziestkę, nazywa się go człowiekiem bez wieku. Jest rosły i szczupły, ma gładkie czoło i wąskie brwi, które ciągle unoszą się pytająco. Lekko zapadnięte policzki, choć starannie ogolone, ocienia jednak ciemny zarost. Nawet jeśli, tak jak dzisiaj, wkłada do czarnych spodni prosty sweter, jego strój jest wyszukany. Materiał na jego ciele śmie fałdować się tylko we właściwych miejscach. Jego postawa wyraża na ogół mieszaninę zewnętrznego opanowania i wewnętrznego napięcia, co innych ludzi skłania do tego, by patrzeć mu bezczelnie w oczy. Poszeptując za plecami Oskara, usiłują przypomnieć sobie jego nazwisko, biorą go bowiem za aktora. Istotnie, Oskar jest sławny w pewnych kręgach, ale nie z powodu kreacji aktorskich, lecz swoich teorii dotyczących istoty czasu.
Na dworze lato przesuwa się niczym zielononiebieska wstęga. Szosa biegnie wzdłuż torów. Samochody, jakby były mocno do niej przylepione, pozostają w tyle za pociągiem. Światło leży na asfalcie niczym płytkie jeziora. Oskar wyjął właśnie okulary przeciwsłoneczne, gdy jakiś młody mężczyzna pyta, czy może się do niego przysiąść. Oskar odwraca się i ukrywa oczy za ciemnymi szkłami. Młodzieniec idzie dalej. Na składanym stoliku stoi w brązowej kałuży kubek z kawą.
Niekiedy wrażliwość Oskara na styl czyni jego życie nieznośnym. Wielu ludzi nie cierpi swoich bliźnich, ale niewielu potrafi uzasadnić to tak dobrze jak on. Mógłby im jeszcze wybaczyć, że są zrobieni wyłącznie z protonów, neutronów i elektronów. Nie może jednak wybaczyć im niezdolności do godnego dźwigania tego smutnego faktu. Kiedy myśli o swoim dzieciństwie, widzi siebie, czternastolatka, w grupie dziewcząt i chłopców, którzy palcami pokazują jego stopy. Wówczas, bez zgody rodziców, sprzedał rower, aby kupić sobie pierwszą w życiu parę ręcznie szytych butów, dla pewności od razu trzy numery za dużych. Do dzisiaj została mu pogarda dla nietaktownego śmiechu. Odrazą napawają go ważniactwo, wywyższanie się i złośliwa radość głupców. Dla niego żaden brutalny czyn nie jest równie brutalny, jak sprzeniewierzenie się dobrym manierom. Gdyby kiedyś (czego nie ma w planach) miał popełnić morderstwo, zrobiłby to przypuszczalnie z powodu jakiejś obcesowej uwagi przyszłej ofiary.
Szyderstwa kolegów szkolnych skończyły się nagle, gdy w wieku szesnastu lat Oskar osiągnął metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Wtedy zaczęto się prześcigać, by wzbudzić jego zainteresowanie. Kiedy stał w pobliżu, na dziedzińcu szkolnym zaczynano mówić głośniej. Jeśli jakaś dziewczyna zgłaszała się do odpowiedzi, mówiąc, popatrywała w jego stronę, jakby chciała się upewnić, czy on również jej słucha. Nawet nauczyciel matematyki, zapuszczony mężczyzna, któremu włosy opadały z tyłu na kołnierzyk koszuli, kiedy aż łamał kredę, stawiając kropkę za ciągiem liczb, zwykł kierować do Oskara pytanie: „Zgadza się?” A mimo to po maturze Oskar był jedynym uczniem w klasie, który nie miał jeszcze doświadczeń w praktykowaniu miłości bliźniego. Uważał to za zwycięstwo. Był przekonany, że na całym świecie nie istnieje człowiek, którego obecność zdołałby znieść dłużej niż przez dziesięć minut.
Rozmiar tej pomyłki przyprawił go o zawrót głowy, gdy na uniwersytecie trafił na Sebastiana. To, że dostrzegli się wzajemnie już w dniu rozpoczęcia nowego semestru, zawdzięczali swojemu wzrostowi. Ich spojrzenia spotkały się ponad głowami innych studentów, niejako automatycznie więc zajęli obok siebie miejsca w auli. W milczeniu znieśli okropne przemówienie dziekana. Później zaczęli na korytarzu luźną rozmowę, i w ciągu pierwszych dziesięciu minut Sebastian nie powiedział jeszcze niczego naiwnego ani też nie zaśmiał się głupawo. Oskar nie tylko zaakceptował jego obecność, ale nawet poczuł chęć kontynuowania rozmowy. Poszli do kawiarni, gdzie dyskutowali do wieczora.
Od tej chwili Oskar szukał kontaktu z nowym znajomym, a Sebastianowi nie było to niemiłe. Ich przyjaźń nie potrzebowała okresu rozruchu, nic nie musiało się rozwijać. Zapłonęła nagle niczym lampa, gdy nacisnąć włącznik.
Wszelkie próby charakterystyki następnych miesięcy grożą niebezpieczeństwem zatracenia się w historiach wspaniałości tego okresu. Odkąd Oskar postanowił studiować na uniwersytecie we Fryburgu, pokazywał się publicznie już tylko w surducie z długimi połami, w prążkowanych spodniach i srebrnym fularze. Niebawem również Sebastian zaczął pojawiać się na wykładach w podobnym stroju dandysa. Co rano jak pociągani za sznurki szli naprzeciw siebie zielonym skwerkiem przed Instytutem Fizyki, mijając studentów wszystkich lat, którzy istnieli na świecie tylko po to, by zawadzać im w drodze, i witali się uściskiem dłoni. Kupowali po jednym egzemplarzu każdego podręcznika, lubili bowiem, stykając się głowami, siedzieć obok siebie nad otwartą książką. W aulach miejsca wokół nich pozostawały puste. Uważano ich zachowanie za dziwaczne, ale nikt się z nich nie śmiał, nawet wtedy gdy popołudniami przechadzali się pod rękę brzegiem rzeki Dreisam i co kilka kroków przystawali, ponieważ rzeczy ważne można wygłaszać wyłącznie na stojąco. W staroświeckich ubiorach przypominali pożółkłą pocztówkę, jakby ktoś ich starannie, acz zostawiając pewne ślady, z niej wyciął i przeniósł w teraźniejszość. Głośny szum rzeki wżerał się w ich rozmowę. Drzewa na wietrze wygrażały im wzburzone. Słońce późnego lata nigdy nie było piękniejsze niż w chwili, gdy jeden z nich wskazywał na nie i mówił coś o problemach neutrin solarnych.
Wieczorami spotykali się w bibliotece. Oskar wędrował wzdłuż regałów i od czasu do czasu wracał z książką do wspólnego stolika. Odkąd Oskar nabrał zwyczaju obejmowania przyjaciela ramieniem, gdy zwracał mu uwagę na jakieś interesujące miejsce w książce, na ławkach za oknami czytelni gromadziły się studentki germanistyki,. Kiedy zaś na prywatkach poruszali się w tłumie oddzielnie, zdarzało się, że Sebastian niezdarnie całował którąś z dziewcząt. Ale podnosząc głowę, wiedział, że gdy spojrzy w przeciwległy kąt, napotka uśmiechnięte spojrzenie Oskara. Na zakończenie wieczoru dziewczyna była odprowadzana do wyjścia i niczym fatałaszek przekazywana dowolnemu koledze. Później Oskar i Sebastian szli wspólnie przez noc aż do rozwidlenia dróg prowadzących do ich domów. Tam się zatrzymywali. Światło latarni otaczało ich niczym namiot, z którego żaden nie chciał wyjść. Trudno było zdecydować, który moment nadaje się na pożegnanie – ten czy dopiero następny? Podczas gdy przejeżdżające obok samochody obracały ich wspólny cień wokół jego osi, obaj przysięgali bez słów, że między nimi nigdy nic się nie zmieni. Przyszłość słała się jak równy, rozwijany powoli dywan wspólnego życia. Przy pierwszych trelach ptaków odwracali się i każdy znikał w swojej połowie rozpoczynającego się poranka.
W pierwszy piątek miesiąca Oskar pozwala sobie przez kilka sekund na wizję, że pociąg ICE, którym jedzie, przenosi go ponownie w jedno z takich pożegnań pod fryburskimi latarniami. Do gorączkowej dyskusji nad rzeką Dreisam albo przynajmniej do wspólnej lektury otwartego podręcznika. Później Oskar smakuje własny uśmiech na wargach, aby zaraz potem popaść w irytację. Oczywiście nie istnieje już Fryburg nocnych latarń. Pod ziemią w Szwajcarii biegnie tunel w kształcie koła, gdzie za sprawą Oskara z prędkością zbliżoną do prędkości światła zderzają się cząstki elementarne. I jest miejsce, do którego na zaproszenie żony Sebastiana jedzie na rodzinną kolację. W pewien piątek Oskar po raz pierwszy ujrzał Liama wielkości lalki. W pewien piątek dowiedział się o powołaniu Sebastiana na uniwersyteckie stanowisko. W piątki obaj patrzą sobie w oczy, usiłując nie myśleć o przeszłości. W piątki się spierają. Sebastian to dla Oskara nie tylko jedyny człowiek, którego obecność daje mu radość. Sebastian jest także istotą, która najbłahszym gestem potrafi doprowadzić go do białej gorączki.

Podczas gdy pociąg stoi w szczerym polu, Oskar schyla się po torbę i wyjmuje z niej zrolowany egzemplarz „Spiegla”, który samoistnie otwiera się na właściwej stronie. Nie musi kolejny raz czytać artykułu, zna go prawie na pamięć. Patrzy jednak na zdjęcie. Ukazuje ono czterdziestoletniego mężczyznę o blond włosach, jasnych rzęsach i oczach z niebieskiego szkliwa. Mężczyzna się śmieje, a jego rozchylone usta są z lekka graniaste. Oskar zna ten śmiech lepiej niż swój własny. Delikatnie gładzi portret po czole i policzkach, a potem nagle wciska w niego kciuk, jakby chciał zgasić peta. Postój pociągu irytuje Oskara. W siedzącej obok grupce kwiecista mamuśka rozdaje kanapki wyjęte z plastikowych pojemników. Rozchodzi się zapach salami.
– Już cztery! – woła ojciec, którego twarz spoczywa na miękkim mankiecie z tłuszczu, i wierzchem dłoni stuka w gazetę. – Patrzcie! Czwarty przypadek śmiertelny. Wykrwawił się podczas operacji. A ordynator nadal się wypiera.
– Czterech małych Murzynków – śpiewa dziecięcy jasny głosik – poszło do lasu po mech.
– Spokój – nakazuje mamuśka, tłumiąc śpiew dziecka kawałkiem jabłka.
– Czy za eksperymentami na pacjentach kryje się przemysł farmaceutyczny? – czyta ojciec.
Pijąc piwo z butelki, mocno wydyma wargi.
– Banda morderców – mówi mamuśka.
– Powinno by się ich.
– Gdyby się tylko dało.
W nadziei, że Sebastian przy powitaniu nie wyczuje od niego zapachu salami, Oskar chowa „Spiegla” do torby. Wielkimi krokami opuszcza wagon bez przedziałów. Gdy pociąg nagle szarpie, Oskar prawie traci równowagę. Poślijcie głupców na wojnę, myśli, opierając się o ścianę obok toalety. Spalcie ich na pustkowiach Afryki, w azjatyckich dżunglach, wszystko jedno. Jeszcze pięćdziesiąt lat pokoju, a ludzie w tym kraju cofną się w rozwoju do poziomu małp.
Za oknem przesuwają się pierwsze wypielęgnowane przydomowe ogródki na fryburskich przedmieściach.


3

– Lato we Fryburgu jest cudowne.
Oskar stoi przy otwartym oknie za zasuniętą w połowie zasłoną, kołysze winem w kieliszku i wdycha zapach glicynii, którym jeszcze przed chwilą, wysiadłszy z taksówki, delektował się z ulicy. Chociaż, pomimo upału, ma na sobie ciemny sweter, wygląda świeżo, jakby się w ogóle nie pocił. Za nim skrzypi parkiet, odwraca więc głowę.
Przestronną jadalnią kroczy Sebastian, celowo niedbale wymachując rękami. Jest dokładnym przeciwieństwem przyjaciela. Włosy ma równie uderzająco jasne, jak Oskar ciemne. Podczas gdy Oskar swoją postawą zawsze sprawia wrażenie, że uczestniczy w jakimś uroczystym wydarzeniu, Sebastian ma w sobie coś chłopięcego. Jego ruchy są śmiesznie niezgrabne i chociaż dobrze się ubiera – dzisiaj na przykład występuje w lnianych spodniach i białej koszuli – zawsze wygląda tak, jakby trochę wyrósł z ubrań, a rękawy koszuli i nogawki spodni były nieco przykrótkie. W jego wypadku proces starzenia wydaje się pomyłką, ogranicza się zresztą do tego, że rozbudowuje zmarszczki mimiczne, tworząc coraz większe wachlarze.
Sebastian podchodzi do Oskara, podnosi rękę, o której wie, że jest ciepła i sucha, i kładzie ją przyjacielowi na karku. Na chwilę, gdy jego zapach opada go nagle niczym wspomnienie, Sebastian zamyka oczy. Spokój, z jakim obaj znoszą taką bezpośrednią bliskość, zdradza długi trening.
– Za cztery dni zabiję człowieka – mówi Sebastian. – Ale jeszcze nic o tym nie wiem.
To w każdym razie mógłby powiedzieć, nie kłamiąc. Zamiast tego stwierdza:
– Fryburskie lato jest tak piękne jak ludzie, którzy się nim rozkoszują.
Tonacja rozmowy jest niestosowna, raczej zdradza napięcie w głosie Sebastiana, zamiast je ukryć. Jego ręka ześlizguje się i trafia w próżnię, gdy Oskar zgrabnie odchodzi na bok. Na dole Bonnie i Clyde dotarły do początku ulicy. Zawracają i niczym dryfujące w wodzie przedmioty przepływają obok domu.
– Do rzeczy – mówi Oskar, podążając wzrokiem za kaczkami. – Przeczytałem twoje wypociny w „Spieglu”.
– Traktuję to jako gratulacje.
Cher ami, wypowiadam ci wojnę.
– Boże drogi, Oskarze. – Sebastian wkłada jedną rękę do kieszeni spodni, a drugą przesuwa po twarzy. – Świeci słońce. Ptaki śpiewają. Nie chodzi o śmierć i życie, tylko o teorie fizyczne.
– Nawet taka niewinna teoria jak ta o kulistości Ziemi kosztowała życie całe mnóstwo ludzi.
– Gdyby Kopernik miał takiego przyjaciela jak ty – mówi Sebastian – dotąd siedzielibyśmy na płaskim okręgu.
Drgnienie w kącikach ust Oskara. Wyciąga pogniecioną paczkę papierosów i czeka, aż Sebastian, który sam nie pali, znajdzie zapałki i poda mu ogień.
– A gdyby Kopernik wierzył w teorię wielu światów – mówi Oskar, a papieros podryguje mu między wargami – ludzkość wyginęłaby już z powodu głupoty.
Sebastian wzdycha. Niełatwo dyskutować z człowiekiem, który bierze udział w jednym z największych przedsięwzięć umysłowych nowego stulecia. Celem Oskara jest pogodzenie mechaniki kwantowej z ogólną teorią względności. Zamierza on połączyć E = hv i Gαβ = 8πТ, a tym samym z dwóch sposobów oglądu wszechświata uczynić jeden. Jedno pytanie, jedna odpowiedź. Jeden wzór, który opisuje wszystko. W swoich poszukiwaniach Theory of Everything nie jest zresztą sam. Pracują nad nią całe gromady fizyków, spierając się i współzawodnicząc ze sobą, przy czym dobrze wiedzą, że zwycięzcy przypadnie nie tylko Nagroda Nobla. Po Einsteinie, Plancku i Heisenbergu również do niego będzie należeć odrobina nieśmiertelności. Ludzie na wieki będą wiązać jego imię z całą epoką, czyli z epoką grawitacji kwantowej. Oskar ma na to spore szanse.
Mówiąc ostrożnie, punkt ciężkości zainteresowań Sebastiana znajduje się trochę gdzie indziej. Na uniwersytecie pracuje jako fizyk doświadczalny w dziedzinie nanotechnologii. Ale nawet jeśli jest w jej obrębie uważany za znakomitość, to (z punktu widzenia Oskara) ma się tak do teoretyka jak mistrz murarski do architekta. Sebastian nie uczestniczy w walce o nieśmiertelność. W czasie wolnym zajmuje się kwantową teorią wielu światów, a po tej nazwie (uważa Oskar) widać, że nie chodzi tu o teorię, tylko o hobby. Dziedzina Sebastiana jest już wyeksploatowana. Wielcy opuścili ją pięćdziesiąt lat temu. A teraz działają w niej wyłącznie (zdaniem Oskara) megalomani i ezoterycy. Ślepa uliczka.
W istocie Sebastian wie, że Oskar ma rację. Niekiedy czuje się jak dziecko, które, na przekór wszystkim uwagom rodziców, uparcie próbuje zrobić żarówkę z weka i kawałka drutu. Przed swoimi mniej uzdolnionymi kolegami, przed studentami, a przeważnie również przed sobą, utrzymuje jednak, że jest na tropie całkiem nowego sposobu podejścia do kwestii czasoprzestrzeni. Podejścia, które teorię wielu światów zostawi daleko w tyle. Ściśle rzecz biorąc, nie jest ważne, czy Sebastian jeszcze w to wierzy. Nie pozostaje mu nic innego, jak dalej podążać wytyczoną drogą. Nawet gdyby założył, że przyłączy się do gry Oskara, nigdy nie zdołałby nadrobić dystansu ponad dziesięciu lat. Finisz w walce o Theory of Everything rozpoczął się w chwili, gdy eksperymentalnie dowiedziono istnienia bozonów W i Z. Oskar i Sebastian mieli wtedy po dwadzieścia kilka lat, byli więc w wieku, kiedy człowiek ma najlepsze (Oskar: jedyne) pomysły w całym swoim życiu. Już wówczas Oskar jak opętany kochanek rzucił się do stóp teorii o czasie dyskretnym. Od tamtej pory zabiegał o nią godzina po godzinie, tydzień za tygodniem, przez ponad dziesięć lat. I niezależnie od tego, czy pewnego dnia zostanie wysłuchany, Sebastian nie będzie miał z tym nic wspólnego. W pewnym czułym punkcie poświęcił się bowiem innym sprawom. Nie tylko innej teorii, lecz przede wszystkim innemu życiu.

Mężczyzna, który posiadał wątpliwy zaszczyt ustanowienia tego punktu zwrotnego w życiu Sebastiana, nazywał się Czerwony Kapturek. Przydomek ten zawdzięczał rozpalonej od wina łysinie, która na czubku głowy przeświecała przez mizerny wianuszek włosów. Do tego nosił zawsze podniszczoną welwetową marynarkę, której ramiona pokrywała warstwa białych płatków łupieżu. W przeciwieństwie do wielu kolegów Czerwonego Kapturka Sebastian i Oskar go lubili. Traktował ich poważnie i skomplikowanymi zadaniami rzucał wyzwania ich inteligencji. Ale ta sympatia nie była odwzajemniana. Czerwony Kapturek nie cierpiał zwłaszcza tych swoich uczniów, którzy potrafili sprostać jego wymaganiom.
Najmniej podobali mu się dwaj młodzi mężczyźni, blokujący codziennie rano wejście do auli. Ich arogancja przeszła już do legendy, a plotki o ich przyjaźni rozbrzmiewały nawet na korytarzach, gdzie mieszczą się profesorskie gabinety. Jeszcze bardziej niż siebie nawzajem, mówiono, kochają fizykę, o którą spierają się z namiętnością rywali. Czerwony Kapturek nie wytrzymywał ich megalomańskich dyskusji. Stali w kręgu słuchaczy nazbyt wyprostowani, recytowali wzory jak wersy libretta, porządkując przy tym wszechświat rękami dyrygentów. Od czasu do czasu Oskar odwracał głowę, żeby zaciągnąć się jednym ze swoich egipskich papierosów, a robił to tak nienaturalnie, że wprawiał publikę w nerwowe poruszenie.
Cały wydział wiedział od dawna, że Oskar uważa świat za delikatną sieć przyczyn i skutków, których ukryty wzór da się odszyfrować jedynie z najdalszej dali lub z najbliższej bliskości. Poznanie, twierdził, jest kwestią stosownego dystansu i dlatego stoi otworem przed Bogiem i fizykami kwantowymi, gdy tymczasem zwykli ludzie trwają ślepo w pewnym oddaleniu od tych spraw.
Sebastian, który argumentując, mówił zawsze nieco głośniej i wolniej, zarzucał przyjacielowi pożałowania godny determinizm. On sam twierdził, że nie wierzy w przyczynowość. Przyczynowość, podobnie jak czas i przestrzeń, to po pierwsze problem teoriopoznawczy. Aby zdenerwować Oskara i wszystkich zgromadzonych wokół kolegów, podawał w wątpliwość znaczenie empirii jako procesu epistemologicznego. Człowiekowi, który stoi nad brzegiem rzeki i widzi tysiąc płynących po niej białych łabędzi, nie wolno na tej podstawie wyciągać wniosku, że czarne łabędzie nie istnieją. I dlatego fizyka jest przede wszystkim służebnicą filozofii.
Czerwony Kapturek niecierpliwie przepychał się obok wiodących spór studentów. Nie było wykładu, żeby nie słyszał ich natarczywej szeptaniny. Co jakiś czas z kwaśną miną zerkał znad notatek bojąc się, że szepty Oskara i Sebastiana doprowadzą go do szaleństwa, po czym spostrzegał, że panów wcale nie ma w auli.
Byli jednak obecni tego dnia, gdy Czerwony Kapturek przedstawiał studentom zadanie dotyczące ciemnej energii, które można było rozwiązać jedynie poprzez przyjęcie niestałej stałej Einsteina. Tydzień później nie zatarasowali wejścia do auli, tylko zasiadłszy na zwykłych miejscach, spoglądali na Czerwonego Kapturka, który zanim jeszcze dotarł do katedry, kiwnął na nich ręką. Podnieśli się obaj jak na komendę. Oskar stanął z prawej strony tablicy. Sebastian po niedostrzegalnym wręcz wahaniu zajął miejsce po lewej. Każdy przerzucił przez ramię swój surdut o długich połach, przytrzymując go jedną ręką, podczas gdy druga poganiała kredę po tablicy. Obaj pisali jak opętani; Oskar od tyłu, Sebastian od przodu. Poza piskiem kredy, towarzyszącym rozrastającemu się wzorowi, w sali nie dał się słyszeć żaden inny dźwięk. Również kiedy ręce obydwu spotkały się w połowie najniższej linijki, nic nie zmąciło ciszy. Kilkoro studentów w audytorium wymieniło uśmiechy. Oskar dokończył ostatnią lambdę, po czym, jakby klaszcząc, strzepnął z palców kredowy pył. W tym czasie Czerwony Kapturek stał za nimi i z rozchylonymi ustami, niczym wędrowiec, który podziwia obłędnie piękny krajobraz, kontemplował panoramę wzoru. Oskar odwrócił się i wyciągniętym palcem postukał wykładowcę po ramieniu, jak gdyby chciał rozdzwonić triangel.
– Czy pan wie, profesorze, czegośmy właśnie dowiedli?
Jego głos zabrzmiał donośnie, ale Czerwony Kapturek był zbyt pogrążony w myślach, aby udzielić odpowiedzi.
– Że fizyka to domena zakochanych.
Jeśli nawet Czerwony Kapturek zdołał coś na to odpowiedzieć, jego słowa utonęły w śmiechu i zgiełku, które podniosły się w auli. Nie słychać też było prawie trzasku kredy łamanej palcami Sebastiana. Podczas gdy Oskar kazał się fetować za udany trik, Sebastian wciąż jeszcze stał w zamyśleniu pod tablicą, a wreszcie włożył surdut i, niezauważony przez przyjaciela, opuścił salę. Wstrząsnęła nim oczywistość, z jaką Oskar podszedł do tablicy z prawej strony, a jemu przydzielił lewą.
Świadomość, że Oskarowi wcale nie chodziło o odsunięcie go w cień, nie ułatwiała Sebastianowi sytuacji. Do bezsensownego poczucia upokorzenia dolała jeszcze tylko jadu niesprawiedliwości. O ile bowiem Oskarowi chodziło wyłącznie o spektakl, o odurzenie wspólną inscenizacją, Sebastian nade wszystko w świecie chciał być dobrym fizykiem. Dla Oskara posiadanie racji nie było dążeniem, tylko stanem naturalnym. Założył po prostu, że Sebastian, w przeciwieństwie do niego, nie byłby w stanie wyprowadzić wzoru od tyłu do przodu. Gorzej, że ta ocena była słuszna. Sebastian odczuwał przymus ukarania Oskara w jakiś sposób za to, że owa sekunda, kiedy to ich ręce spotkały się w środku tablicy, stała się chwilą jednostronnego triumfu. I tylko dla Oskara świętem ich przyjaźni oraz wspólnej świetności. Dla Sebastiana zaś był to dowód na jego własną niższość.
Od tej pory drętwiał w obecności Oskara. Nie potrafił mu wyjaśnić, dlaczego reguły obowiązujące dotychczas w ich przyjaźni naraz straciły wszelkie znaczenie. Jego repliki w trakcie sporów stały się ostrzejsze, znajdował też coraz mniej czasu na wspólne badania. Oskar się nie bronił. Jego nieme spojrzenie spod wpółprzymkniętych powiek prześladowało Sebastiana jeszcze we śnie. To, że Oskar w żaden sposób nie zamierzał przeciwstawić się temu nowemu w ich relacjach zjawisku agresywności, sprawiło, iż Sebastian jeszcze bardziej zhardział. W pokoju Oskara w akademiku wrzeszczał, atakując zarówno ciasnotę tego pomieszczenia, jak i wszelką ciasnotę światopoglądową, aż Oskar pewnego dnia głosem chłodnym i cichym nazwał go człowiekiem bez stylu. Tamtej nocy Sebastian samotnie podążał ulicami i wyjaśniał latarniom, o których słupy posiniaczył sobie pięści, że coś z tym światem jest nie tak. Że muszą istnieć inne wszechświaty, w których sprawy przyjmują inny obrót. Gdzie nie byłoby możliwe, żeby ktoś taki jak on, mimo że ma większą wiedzę, przegrywał swoją szansę na szczęście. Światy, w których on i Oskar nigdy by się nawzajem nie stracili.
Po obronie prac doktorskich przestali spotykać się nad brzegiem rzeki Dreisam i tylko od czasu do czasu siadali nad szklaneczką szkockiej w klocowatych fotelach jednego z barów. W niczym nie byli zgodni, poza kwestią, który z nich jest lepszym fizykiem. Był nim Oskar, a kiedy to przekonanie zostało przypieczętowane summa cum laude, Sebastian zamienił surdut na dżinsy i koszulę, po czym się ożenił.
Goście weselni poszeptywali ukradkiem o świadku, który skradał się wzdłuż ścian sali weselnej i którego ciemna postać wydawała się osobiście odpowiedzialna za cienie w rogach. Jego mina mogła świadczyć, że jeszcze nigdy w życiu nie bawił się tak wybornie. Zamiast welonu – opowiadał okropnie poruszonym gościom – Sebastian powinien był włożyć na głowę oblubienicy zieloną lampkę. Jako znak wyjścia awaryjnego.


4

– Założę się o skrzynkę brunello – mówi Oskar – że tak czy inaczej poproszono cię o napisanie tego artykułu wyłącznie z powodu morderstw dokonywanych za pomocą wehikułu czasu.
Sebastian milczy. Widać jak na dłoni, że tak właśnie było. Wynika to już z wyjaśnienia w spisie treści: profesor z Fryburga objaśnia teorię głoszoną przez mordercę zabijającego za pomocą wehikułu czasu. Sebastian pokusił się nawet o zacytowanie kilku zdań z zeznań sprawcy. Po zabiciu pięciorga ludzi ów młodzieniec wyznał, że nie chodziło bynajmniej o żądzę mordu, tylko o eksperyment naukowy. Przybył z roku 2015, aby dowieść teorii wielu światów. Nie traktuje ona czasu jako linii ciągłej, lecz jako ogromny stos wszechświatów, powiększający się z każdą chwilą, jako swego rodzaju pianę czasową, składającą się z nieskończenie wielu pęcherzyków, z którego to powodu podróż w przeszłość nie oznacza powrotu do wcześniejszego stadium dziejów ludzkości, tylko zamianę jednego świata na inny. Dlatego można bez problemu wtargnąć w przeszłość, nie zmieniając przez to teraźniejszości. Ów młody człowiek może poświadczyć, że jego wszystkie ofiary mają się jak najlepiej i przebywają w 2015 roku. Zatem w świecie, do którego on należy, nie ma żadnych ofiar jego mordu, tym samym zaś nie można mówić o zbrodni, a chociaż bardzo mu przykro, nie czuje się również podległy sądownictwu z roku 2007. Z oburzeniem odrzuca zatem radę swojego adwokata, aby wystąpił o uznanie niepoczytalności.
– A ty wypisujesz w „Spieglu” coś – mówi Oskar – co nawet wykracza poza pomysły tego szaleńca.
– To, że szaleniec bezdyskusyjnie musi się mylić, jest dla mnie czymś nowym.
– Tobą nie powoduje nawet szaleństwo. To pragnienie – Oskar podbródkiem wskazuje przez ramię przestrzeń – zrelatywizowania pewnej określonej rzeczywistości.
– Zamilcz – syczy Sebastian. – Wystarczy.
W drugim końcu jadalni Maike schyla się i chwyta Liama za nadgarstki. Mówi coś do niego i raz po raz przyciąga go do siebie, ale on odwraca twarz to w jedną, to w drugą stronę. Włosy opadają Maike na czoło, gdy podnosi wzrok, aby uśmiechnąć się do Sebastiana.
– Dobrze wiem, o czym mówicie – woła. – Istnieje równoległy wszechświat, w którym Liam nie wzdraga się nakryć do stołu.
– Otóż to – potwierdza uprzejmie Sebastian.
– I taki, w którym Oskar nie patrzy tak wściekle.
– Miejmy taką nadzieję.
– I może również taki, w którym ja nie jestem twoją żoną, a Liam twoim synem?
Ponieważ Sebastian patrzy z zakłopotaniem, Maike się śmieje. Potencjalny półsierota wyrywa się, zaczyna biegać dookoła stołu, po czym, goniony przez Maike, znika w przedpokoju.
– Jesteś żądny innych światów – mówi Oskar cicho. – Zgodnie z ideą bycia dwoma różnymi mężczyznami jednocześnie. Co najmniej.
Sebastian zmusza się, żeby puścić zasłonę, którą przez cały czas miął w palcach, a którą najchętniej jednym mocnym ruchem zerwałby z karnisza. Tuż obok jego ramienia palce Oskara szybko wyrzucają wypalonego papierosa przez okno. Zaraz nadpłyną Bonnie i Clyde, tworząc wierzchołek dwu trójkątnych smug na wodzie, aby z rozczarowaniem dziobnąć tonącego peta.
– Czy przypominasz sobie ów świat – pyta Oskar – w którym powiedziałeś do mnie następujące zdanie: Pragnę być ziemią, co zadrży pod twoimi stopami, gdy dosięgnie cię zemsta bogów?
W chwili gdy przywołuje tę wypowiedź, jego usta okalają dwie zmarszczki, zakrzywione niczym ironiczne nawiasy.
Oczywiście, że Sebastian nie zapomniał tej kwestii. Padła ona owej nocy, kiedy Oskar i on przy butelce whisky rozwiązali zadanie Czerwonego Kapturka, dotyczące ciemnej energii. W knajpie ustawiono już krzesła siedziskami na blatach stołów. Kelner wypalił pięć papierosów z rzędu, czekając przy barze, żeby obaj panowie wreszcie sobie poszli. Ale oni siedzieli i nic do nich nie docierało. Mieli zamknięte oczy, stykali się czołami, a ich cienie na ścianie wspólnie odbierały Nagrodę Nobla za rok 2020. W zakresie języka liczb zbliżyli się tego wieczoru bardziej niż kiedykolwiek. Ich umysły tak precyzyjnie współpracowały ze sobą, jakby należały do jednej istoty. Sebastian podniósł dwa palce, przyłożył je do policzka przyjaciela i powiedział to, co właśnie przyszło mu na myśl: Pragnę być ziemią, co zadrży pod twoimi stopami...
– Nieco później – mówi Oskar – usłyszałem od ciebie coś zupełnie innego.
To również Sebastian pamięta. Przeceniasz swoje znaczenie, nakrzyczał na Oskara w jego studenckim pokoju. Przeceniasz je w ogóle, a już szczególnie w odniesieniu do mnie!
Poczucie stylu pozwala Oskarowi uszanować wyrafinowanie ataku, choćby skierowany był przeciw niemu. Podziwiał precyzję metody, z jaką po zbudowaniu zaufania (Pragnę być ziemią...) wymierza się śmiertelny cios (Przeceniasz...), spoczywał więc w fotelu i tylko z uznaniem przyglądał się wzburzonemu Sebastianowi.
– Tyle światów – mówi teraz Oskar. – Czasem marzy mi się znalezienie jakiejś metody, która pozwoliłaby mi wyrwać cię z tego toku myśli.
– Przesadzasz.
– Zanim dostałeś bzika na punkcie tej teorii, byłeś dobrym fizykiem.
– Nie dostałem bzika – mówi Sebastian z największym opanowaniem. – Nie uznałem po prostu wykładni kopenhaskiej za prawdę ostateczną. Oskarze, również wykładnia kopenhaska to tylko wykładnia. A nie religia.
– Nie religia. To prawda. Ale przynajmniej stara się być naukowa. W przeciwieństwie do twoich eskapad w wielość światów.
– Ustalmy, że nie reprezentowałem w „Spieglu” zwolenników teorii wielu światów, ale wyłącznie ją wyjaśniałem. Ponieważ mnie o to proszono.
– Jeśli nawet nie opowiadasz się za tymi bzdurami, to tylko pokazuje, że do głupoty dochodzi jeszcze tchórzostwo.
– Może już wystarczy?
– Ktoś powinien tobą potrząsnąć, żebyś się obudził. Spoliczkować, żebyś wrócił do rzeczywistości.
– A czym – pyta drwiąco Sebastian – jest rzeczywistość?
– Wszystkim – mówi Oskar i nagle wierzchem ręki lekko dotyka brzucha Sebastiana – co jest dostępne doświadczeniu.
Sebastian bezradnie unosi rękę, po czym znów ją opuszcza. Jego oczy szukają oparcia w profilu Oskara, później zaś w skrabiącym się w górę gołębiu, który po chwili, dając nura, z powrotem znika mu z pola widzenia. Kontrapost, zwieszone ramiona, pochylona głowa – wszystko w Sebastianie ogłasza kapitulację. Oskar niczego nie dostrzega. Odwraca się, wspiera oburącz o parapet i mówi przed siebie w powietrze.
– Czytałeś Rok 1984 Orwella? W Oceanii ludzie pod wpływem tortur uczą się uważać coś równocześnie za rzeczywiste i nierzeczywiste. Zmusza się ich, aby w prawdzie widzieli wyłącznie jedną z wielu możliwości. Wiesz, jak Orwell to nazywa? – Nie patrząc na niego, Oskar nieoczekiwanie chwyta Sebastiana za rękę. – Wiesz?
Sebastian przygląda się palcom obejmującym jego nadgarstek. Za chwilę on i Oskar po raz pierwszy tego wieczoru spojrzą sobie prosto w oczy. Przez kilka sekund żaden z nich nie odwróci wzroku. Rysy Oskara złagodnieją. Później pośpiesznie poszuka kolejnego papierosa i zapali go w milczeniu.
– Nie czytałem tej książki – mówi Sebastian.
Ziemia pod ich stopami zaczyna drżeć, gdy do pokoju wpada Liam. Z biegu rzuca się na Oskara, obejmuje go ramionami w pasie i stawia małe stopy w skarpetkach na wypolerowanych butach uszytych na miarę. Palce Oskara szybko puszczają nadgarstek przyjaciela.
– Czy przez cały wieczór zamierzasz mnie gnębić – pyta Sebastian – tylko dlatego, że pojawiłem się w „Spieglu”?
– Ze zdjęciem – mówi Liam.
Mais non. – Gdy Oskar gładzi Liama po głowie, poszczególne włoski jeżą się, aby podążyć za elektrostatycznym ładunkiem jego dłoni. – Zawsze będę się rozkoszował faktem, że mogłem zagościć w twoim życiu.
Wymieniają jeszcze przelotne spojrzenie, podczas gdy Liam ciągnie Oskara za sweter, domagając się, żeby zechciał się ruszyć.
– No, dalej, ty kwantostopy! – woła po chwili uradowany, że udało mu się rozśmieszyć Oskara.
Jako dwugłowa istota z jedną zaledwie parą nóg zmierzają chwiejnym krokiem w stronę stołu.
– Mam zresztą coś dla ciebie – mówi Oskar przez ramię do Sebastiana. – Oficjalnie rzuconą rękawicę.
Odbywa jeszcze z Liamem dodatkową rundkę wokół stołu, a Maike, która wkłada świece do świecznika, wskazuje mu krzesło, chociaż Oskar oczywiście wie, gdzie zazwyczaj siedzi.
– Rękawicę – mamrocze Sebastian spod okna. – Wiem już nawet, kto będzie wybierał broń.
Wpatruje się w korony kasztanowców, w których głośno świergoczą wróble, i zastanawia się, czy ten szczebiot, nagrany na taśmę i odtworzony od tyłu, zabrzmiałby jak ludzkie głosy. Nieskończona mowa. Jedna powieść na jednego ptaka i jeden dzień.


5

Długimi rękami, na których opaleniźnie sportowa koszula z krótkimi rękawami zostawiła jasne ślady, Maike nakłada rukolę z salaterki. Zdmuchuje sobie kosmyk włosów z czoła, aby rzucić Oskarowi błagalne spojrzenie.
– A co – pyta – porabia akcelerator cząstek?
– Ach, Maik.
Od razu podczas pierwszego spotkania Oskar odmówił jej imieniu kończącej je samogłoski „e”. Od tej pory używa krótszej formy. Za każdym razem, gdy oczy Maike napotykają jego wzrok, wzajemna drwina sprawia, że ich twarze się rozpromieniają, tak iż przygodny obserwator mógłby wziąć ich za parę zakochanych.
– Wiesz, że potrzebowałem dziesięciu lat, aby przyzwyczaić się do twojego istnienia na ziemi Bohra?...
– Co to jest bor? – wtrąca pytanie Liam.
– To wielki fizyk – mówi Oskar. – Świat należy do tych, którzy umieją go wyjaśnić. – Przykłada palec do nosa, jakby musiał nacisnąć guzik, aby odnaleźć wątek. Kiedy to się udaje, wskazuje na Maike: – Pomyślałem kiedyś, że skoro już jesteś, mogłabyś przynajmniej przypilnować Sebastiana. A co ty robisz? Wykonujesz żałośnie złą robotę. On tymczasem blamuje się na oczach opinii publicznej.
Maike wzrusza lewym ramieniem, jak zawsze, gdy nie wie, co powiedzieć.
– Usiądź wreszcie – mówi do Sebastiana, który podchodzi do stołu, podczas gdy Oskar obserwuje Maike z taką miną, jakby znał dobry dowcip o niej, którego tylko z uprzejmości nie opowiada.
Sebastian poprawia ramiączko sukienki Maike i przygładza jej włosy z tyłu głowy, a dopiero potem przysuwa sobie krzesło. Kiedy jest u nich Oskar, Sebastian dotyka żony częściej niż zwykle. Irytuje go to, a mimo wszystko nie potrafi z tego zrezygnować. W tej chwili pragnie nawet, aby odstawiła miskę z sałatą i podeszła do okna, żeby Oskar mógł zobaczyć, jak pod światło lśni puszek na jej policzkach, a ciało pod sukienką odbija się na materiale niczym na ekranie. Oskar ma zobaczyć, że Maike jest rarytasem, czymś, co się chroni i czego ludzie człowiekowi zazdroszczą. Uważa takie myśli za odpychające, ale jeszcze bardziej odpychający jest fakt, że żonie nie przeszkadza zmiana w jego zachowaniu, i tylko kokieteryjnie mruga oczami, po czym podnosi głos o pół oktawy.
– Proszę, jedzmy.
Oskar z podniesionymi łokciami rozpościera serwetkę na kolanach, gestem bardzo podobnym do tego, którym dawniej, siadając, odrzucał do tyłu poły surduta.
– Zresztą – mówi Sebastian z naciskiem, aby zapowiedzieć zmianę tematu – mój spór z Oskarem nabrał niezwykłej aktualności.
– To dla was świetna sprawa. – Maike nożem i widelcem składa z liści sałaty zgrabny pakiecik. – Są może zatem ludzie, którzy wiedzą, o co właściwie chodzi?
– Uważałem to raczej za zeszłoroczny śnieg – mówi Oskar.
– Wcale nie – twierdzi Sebastian. – W końcu chodzi o naukę i etykę. Nieśmiertelne tematy. Pomyślcie o tym głośnym skandalu w środowisku medycznym.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– W klinice uniwersyteckiej chorzy na serce pacjenci wykrwawiają się podczas operacji. Było doniesienie na policję. Podobno testowano niedopuszczone do użytku środki hamujące krzepnięcie krwi.
– Oczywiście, ten wasz fryburski Mengele! – Po każdym kęsie Oskar ociera sobie wargi serwetką. – Ekscytuje się tym nawet motłoch w pociągu.
– Co to jest mengele? – pyta Liam, któremu w walce z liśćmi sałaty nie udaje się pokonać ani jednego przeciwnika.
– To nie jest teraz takie ważne – mówi szybko Maike.
– Zawsze, kiedy nie jest to takie ważne, chodzi o seks albo o nazistów! – piszczy Liam.
– Nie bądź taki przemądrzały! – upomina go Maike.
Liam natychmiast odrzuca widelec.
– Naziści rozpinali metalowe linki nad szosą, żeby odcinać głowy Amerykańcom jadącym kabrioletami. Widziałem w telewizji!
– Jedz brokuły – mówi Sebastian.
– To jest rukola – wyjaśnia Maike.
– Nie sądzę, żeby chodziło o doświadczenia na pacjentach – ciągnie Sebastian, starając się podtrzymywać rozmowę. – Przemysł farmaceutyczny nie byłby chyba taki bezwstydny, żeby je kontynuować przy całym tym szumie prasowym...
– Czy musimy o tym rozmawiać? – przerywa Maike.
Zdumiony Oskar podnosi głowę.
Ça va, Maik?
– Mama zna mordercę! – woła Liam.
– Zaraz pójdziesz do łóżka!
– Liam, opowiadasz bzdury! – mówi Sebastian, który jeszcze nic nie zjadł, ale za to wypił już dwa kieliszki wina. – Mama zna zastępcę Schlütera. – A do Oskara: – Schlüter to ordynator, którego podejrzewają. Mogą go wyrzucić z pracy. Z powodu uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym.
Oskar się rozjaśnia.
– To ten kolega Maike od jazdy na rowerze! Pracuje w szpitalu. Jak on się nazywa?
– Ralph – odpowiada Maike.
– Dabbeling.
Sebastian rzuca Oskarowi ostrzegawcze spojrzenie.
Gdyby Maike nie była aż tak bardzo skupiona na tym, aby się nie zaczerwienić po same uszy, mogłaby zadać sobie pytanie, skąd Oskar w ogóle wie o jej koledze rowerzyście. Podczas piątkowych spotkań z pewnością nigdy nie wspominali o Dabbelingu.
Stało się to jednak przy innej okazji, o której Maike nie ma pojęcia, ponieważ myślała, że Sebastian jest na konferencji w Dortmundzie. A on tymczasem leżał na pewnym poddaszu na starej kanapie, podpierając się łokciem niczym ucztujący Rzymianin, i gestykulował wolną ręką. Ten Dabbeling to facet, opowiadał, którego ambicja kruszy żelbeton. Mimo że jego tydzień pracy wygląda przerażająco, uczęszcza jeszcze na treningi i w zależności od planu dyżurów skoro świt albo prawie nocą pędzi na szczyt góry Schauinsland. Goli ręce i nogi, aby zmniejszyć opór powietrza, a kiedy człowiek podaje mu rękę, odnosi wrażenie, że dotyka trupa. To niepojęte, dlaczego Maike w klubie rowerowym przystała akurat do takiego szpetnego faceta, i jak znosi jego widok dwa razy w tygodniu? W tym miejscu Oskar przerwał mu z rozbawieniem w głosie: – Dwa wieczory w tygodniu? W obcisłych kostiumach? Z czerwonymi twarzami i mokrymi od potu włosami?
Wtedy Sebastian nie wiedział, co na to odpowiedzieć. A teraz wstaje i obchodzi stół dookoła, aby dolać wina.
– Maike nie lubi mówić o udziale Dabbelinga w skandalu medycznym – mówi lekko, ale żartobliwy ton mu nie wychodzi, jakby grał na jakimś rozstrojonym instrumencie.
Sebastian prawie zderza się z żoną, gdy Maike wstaje, aby, jeszcze przeżuwając, zebrać talerze po sałacie. Jej skronie wyraźnie pulsują.
– To nie jest dowcipne – mówi. – Ralph jest faworyzowanym przez Schlütera anestezjologiem. Dobrze się rozumieją, na sali operacyjnej tak samo jak na targach farmaceutycznych. Teraz wszyscy myślą, że Ralph wie coś o podejrzanych kontaktach z koncernami farmaceutycznymi. I że jeśli zacznie gadać, zawali się cały szpital.
– Rozumiem. – Brwi Oskara unoszą się, tworząc łuki wyrażające współczucie. – Czy temu biednemu facetowi ktoś groził?
– Istotnie – mówi Maike. – Jeśli chcesz, potrafisz być nieomal czuły.
Niesie stos talerzy w stronę drzwi i prosi panującą w pokoju ciszę, aby przed następnym daniem zapaliła sobie jednak papierosa. Ledwie Maike znika, Liam idzie do sąsiedniego pokoju, gdzie na telewizorze stoi paterka z herbatnikami. Sebastian zerka przez wpółotwarte drzwi, podczas gdy Oskar z odchyloną głową wydmuchuje w powietrze figury z dymu. Przez chwilę milczenie jest łagodne i dobre.
– Wracając do poprzedniej sprawy – mówi po chwili Oskar. – Mówiłem poważnie, cher ami. Koledzy śmieją się z twoich popularnonaukowych prób. Skoro opinia publiczna jest dla ciebie taka ważna...
Liam, który wraca z okruszkami na ustach, bierze wściekły ruch ręki Sebastiana do siebie. Z wyzywającym uśmiechem wpycha się Oskarowi na kolana.
– Nie jesteś już na to za duży?
– Ja nie – zaprzecza Liam. – Co najwyżej ty.
– Wiesz – mówi Oskar do Liama – że zawsze, kiedy kradniesz herbatnik, wyodrębnia się drugi świat, w którym nie ukradłeś herbatnika?
– Wszechświaty równoległe – potakuje Liam. – Kiedy mama pyta, czy łasowałem, odpowiadam zawsze: tak i nie. Ale to się nie sprawdza.
Oskar zaczyna się śmiać i przeciera sobie ręką oczy.
– Masz sporo racji! – woła. – Jeśli pozwolisz, jutro wieczorem cię zacytuję.
– Jutro wieczorem? – pyta Sebastian.
– Co robisz w weekend? – odwzajemnia mu się pytaniem Oskar.
Sebastian wstaje, żeby przynieść popielniczkę.
– W niedzielę tato zawozi mnie na obóz harcerski – mówi Liam.
– A potem – Sebastian stawia głośno popielniczkę na stole – barykaduję się w swoim gabinecie i z powrotem stawiam sprawę z głowy na nogi.
– Jak ma się nazywać to cudowne dzieło?
Długi czas naświetlania, czyli: O istocie czasu.
– To do ciebie pasuje. – Oskar tłumi kolejny atak śmiechu. – A co wtedy będzie porabiała Maik?
– Przez trzy tygodnie będzie jeździła na rowerze w Airolo. No, a co jest jutro wieczorem?
Oskar robi tajemniczy ruch ręką.
– W Airolo? – powtarza. – Sama?
– Myślałeś, że zabieram ze sobą swojego lekarza?
Maike wchodzi niepostrzeżenie i stawia na stole miskę tortellini. Kiedy Sebastian podnosi rękę, przybija mu piątkę i spogląda w bok na Oskara. Oburzony, że przestał skupiać zainteresowanie, Liam macha nogami i zeskakuje z kolan Oskara, który wstaje i ignorując popielniczkę, podchodzi do okna, a potem patrzy, jak pet wpada do Gewerbebach i odpływa niesiony prądem. Bonnie i Clyde’a nie widać.
À propos urlopu. – Maike pomaga Liamowi zapalić świece, których płomienie w przedwieczornym świetle są prawie niewidoczne. – Może i ty potrzebujesz odpoczynku. Jak na siebie źle wyglądasz.
Oskar, z rękami w kieszeniach, wraca powolnym krokiem do stołu.
– Bezsenność – mówi.
– Rozłożę ci łóżko w gabinecie. Tam jest spokojnie.
– Lekarz mi coś przepisał.
Oskar uderza się w lewy bok, jakby miał na sobie marynarkę z wewnętrzną kieszenią.
– Mnie też! – woła Liam i wybiega z pokoju, zanim ktokolwiek zdołał mu przeszkodzić.
Uderzają drzwi, w łazience otwiera się szuflada. Liam wraca, niosąc na dłoni plastikowe pudełeczko.
– Choroba lokomocyjna – wyjaśnia Maike. – W czasie dłuższych podróży torsje wyrywają mu wnętrzności.
– Jedną na podróż w tamtą stronę i jedną na powrót – mówi Liam z dumą.
Oskar poważnie przygląda się tabletkom.
– Wyglądają dokładnie tak jak moje – mówi. – Takie cierpienia to cena, jaką przychodzi płacić za nadzwyczajne uzdolnienia.
– Naprawdę?
Oczy Liama robią się ogromne, a w źrenicach pokazują się świecące punkciki.
– Dość tego – przerywa Sebastian.
Oskar siada i zaczyna nawijać makaron na widelec, podnosząc go wysoko niczym wskaźnik.
Mes enfants – mówi. – Są takie dziedziny myśli, do których nie wolno wkraczać bezkarnie. Najmniejszą ceną są bóle głowy i zły charakter. Wiem, o czym mówię, Liam. – Kiedy wyciąga rękę, Liam szybko wsuwa w nią dłoń. – Twoi rodzice są mili. Ale trochę zbyt normalni, aby wiedzieć, co znaczą prawdziwe zdolności.
– Nie opowiadaj mu takich bzdur – mówi wściekła Maike.
– Powiedz – Oskar w zamyśleniu pogryza makaron – czy tu w środku jest również rukola?


6

W ciemności coraz głośniej szczebioczą sikorki. Mają mnóstwo spraw do omówienia. Wokół latarni, która ciągle jeszcze się nie pali, tańczy chmara komarów, najwyraźniej zwabiona jedynie wspomnieniem światła. Dwa jerzyki w zygzakowatym locie nurkowym chętnie dzielą to wspomnienie.
Późny wieczór zaróżowił ściany mieszkania. Łyżeczki na deserowych talerzykach muzykują, pobrzękując. Wino w kieliszkach wydaje się prawie czarne. Liam ma zakaz mówienia, a wydęta z obrazy dolna warga przeszkadza mu jeść deser. Maike podpiera podbródek ręką i odwraca łyżeczkę, po czym zlizuje z niej krem czekoladowy.
Okresy spokoju zdarzają się podczas piątkowych spotkań tak samo jak chwile prowokacji, dyplomatyzowanie oraz wojna powstrzymywana w ostatniej minucie. W chwilach zadumy mówi przeważnie Maike. Lubi opowiadać o jeździe rowerem, o niemiłosiernym upale na pozbawionych cienia stromych podjazdach i o chłodnych objęciach wiatru, kiedy zjeżdża się z góry. O szybkich zmianach temperatury w poszczególnych warstwach powietrza i o tym, co znaczy wolność. To mianowicie szybkość, pozwalająca człowiekowi uciec przed samym sobą. Za każdym razem Maike powtarza, że to ona pozwala zachować młodość i nie tylko dlatego, że czas zdaniem fizyków upływa wolniej dla ciał znajdujących się w ruchu.
Kiedy Maike mówi, Sebastian patrzy na nią bez ruchu. Jedynie gdy żona się śmieje, rzuca szybkie spojrzenie w stronę Oskara, jakby miał mu coś do zakomunikowania. Sens jej słów prawie do niego nie dociera. Myśli o tym, jak bardzo ją kocha i jak mimo to jest rad, że od pojutrza będzie przez chwilę sam. Radość na myśl o nadchodzących trzech tygodniach, które zamierza spędzić w całkowitym odosobnieniu przy biurku, sprawia, że aż coś łaskocze go w przeponie. Od razu pierwszego dnia załaduje volvo aż po dach zakupami, a potem już nie będzie wychodził z domu. Wyłączy telefon, odwróci telewizor ekranem do ściany, rozstawi w gabinecie składane łóżko Oskara. Zamknie inne pomieszczenia, wymazując je w ten sposób z mapy swoich przyzwyczajeń życiowych. Zapanuje spokój. Kilkutygodniowa, wszechogarniająca cisza, a tym samym największy luksus, jaki Sebastian potrafi sobie wyobrazić. W trakcie rozmyślań o czasoprzestrzeni zaczną powstawać w jego głowie obrazy, nie bardzo odległe od abstrakcyjnych maźnięć malarzy lansowanych przez Maike, którzy, jak Sebastian często myślał, w swój naiwny sposób za pośrednictwem form i kolorów zbliżają się do prawdziwego fizykalnego sensu rzeczy. Przez trzy tygodnie Sebastian będzie się cieszył, patrząc, jak układający się na monitorze robak z liter rośnie sam przez się, wypełniając stronę za stroną, aż wreszcie w zwieńczeniu stworzy zdanie, które już od dawna chowa na tę chwilę w zanadrzu: Tym samym wszystko zostało powiedziane.
Głowa Sebastiana ześlizguje się w dół, tak że podpierająca ją ręka przesuwa się wyżej po policzku. Oskar spogląda na niego ponad stołem i od czasu do czasu pomrukuje zachęcająco, aby Maike nie przestała mówić. Uśmiecha się przy tym, widząc, że Sebastian ostatecznie gubi wątek i w skrytości ducha zaczyna rozważać różne problemy fizyczne. Dawniej Oskar umiałby odgadnąć po grze brwi i niemych poruszeniach warg, czemu właśnie oddaje się jego przyjaciel. Ale te czasy już minęły. Dzisiaj kiedy Sebastian jest pogrążony w zadumie, Oskar czuje się, jakby siedział nad rzeką, której ani nie widzi, ani nie słyszy, o której jednak wie, że ciągle płynie. Mimo to nadal potrafi delektować się samym tylko istnieniem tego przepływu cudzych myśli. To dla niego wiele znaczy. Już od młodości czuje się tak, jakby pomylił stulecia i błąkał się po niewłaściwym życiu, gdy tymczasem gdzie indziej, a przede wszystkim kiedy indziej brakuje go jako dyskutanta Einsteinowi czy Bohrowi. Wówczas, przed wielkimi europejskimi katastrofami, istniały nie tylko uważne wielkie umysłowości, ale również wola domyślenia paru rzeczy do końca. Oskar wyobraża sobie tęsknie, co by to było, gdyby urodził się w 1880 roku. Niewiele wiąże go z obecnymi czasami głupoty, histerii i obłudy, zmieniającymi życie w karuzelę, która zgrzytając, kręci się w rytm muzyki, i wszystko, co ważne, wyrzuca z centrum na bok. Niewiele poza faktem, że w obecnych czasach żyje też Sebastian, a na myśl o nim znowu budzi się w Oskarze uczucie zniecierpliwienia. Sebastian jest odszczepieńcem i zdrajcą, jak ci wszyscy, którzy sto lat po Einsteinie i Bohrze kolejny raz podejmują próbę doprowadzenia do rewolucji umysłowej. Każde następne zejście ze ścieżki fizyki teoretycznej oznacza rezygnację z przyjacielskiej wspólnoty. Jeśli istnieje cokolwiek, z czego Oskar nigdy nie zrezygnuje, jest to pragnienie sprowadzenia Sebastiana na właściwą drogę.
Spostrzegłszy, że Maike w swoim słowotoku wyczerpała temat, a Sebastian trzonkiem łyżeczki nadal rysuje linie na obrusie, Oskar, przerywając nagłe milczenie, opowiada niezobowiązującą anegdotę o młodym asystencie. Ów młodzieniec wbił on sobie do głowy, że jak Heisenberg, wpadnie na jakiś genialny pomysł podczas spaceru po wyspie, wydał więc całą pensję na podróż na Sylt. Tam na groblach pełnych tępych owiec schodził sobie nogi, aż pewnego dnia dowiedział się, że zasadę nieoznaczoności Heisenberg wymyślił nie na wyspie Sylt, tylko na Helgolandzie. Potem jednak Oskar zapomina, do czego zmierzał, zwłaszcza że ta anegdota nie jest prawdziwa, tylko kiedyś sprawdziła się dobrze w innej sytuacji.

Zmrok już prawie zapadł. Latarnia przed domem zapomniała się zapalić i chyba nie będzie już świecić przez całą noc. Góry wysłały puszczyka na nocne zwiady. Siedzi więc teraz gdzieś w gałęziach kasztanowca i cierpiąc, pohukuje tak, jakby ktoś krzyczał przez złożone dłonie. Sztućce leżą w poprzek na talerzykach. Głowa Liama kiwa się lekko, znużona sennością. Oskar ze skrzyżowanymi nogami i założonymi rękami wygląda tak, jakby pozował do czarno-białej fotografii. Zanim jednak ta sceneria ostatecznie posągowo zastygnie, Oskar rozprostowuje kości i wciąga powietrze do płuc. Jest oczywiste, że chce coś zakomunikować. Przesuwa ręką po nieskazitelnej fryzurze i palcem wypukuje z paczki kolejnego papierosa bez filtra.
– Dawniej – mówi do Sebastiana – prawdopodobnie spotkalibyśmy się o świcie na jakiejś polanie.
Liam szybko podnosi głowę. Ciekawość wygładza jego zaspaną twarz, podczas gdy zamyślony Sebastian z trudem odzyskuje poczucie rzeczywistości. W końcu dociera do niego, że ciemność w pokoju nie wynika z jego zamroczenia, odchyla się na tylnych nogach krzesła ku ścianie i włącza światło. Maike tłumi ziewnięcie i z ociąganiem zbiera sztućce na jeden z opróżnionych talerzyków.
– Dzisiaj – mówi Oskar, oglądając ze wszystkich stron niezapalonego papierosa – stoją na takich leśnych polanach mikrofony i kamery telewizyjne.
– Wyrażasz się zagadkowo – stwierdza Maike.
Ziewanie wykorzystuje sposobność, żeby przy ostatnim słowie siłą otworzyć jej szczękę.
Oskar kładzie papierosa na stole, składa serwetkę i mówi dalej w stronę Sebastiana.
– Telewizja – mówi. – Media. Lubisz je przecież, n’est-ce pas?
W jego głosie kryje się coś alarmującego, co ostatecznie wymazuje ślady zadumy z twarzy Sebastiana.
– Do czego zmierzasz?
– Od pewnego czasu ZDF nadaje nowy program naukowy – mówi Oskar i się podnosi. – Na antypodach. Obiecałem, że obaj w nim wystąpimy. Jutro wieczorem jedziemy do Moguncji. – Stojąc już na progu, podnosi palec. – Punktualnie o 23.00. Nadają na żywo.
Okrzyk radości Liama pozwala się Oskarowi wycofać. Podekscytowany chłopiec obiega stół dookoła i wczepia się palcami w koszulę Sebastiana. Równocześnie Maike podchodzi do otwartego okna. Gwałtownymi ruchami wygania z powrotem w mrok coś, co się strasznie trzepocze.
– To był puszczyk! – woła. – Widzieliście to? Coś niesamowitego!
– Tatusiu – krzyczy Liam. – Będziesz w telewizji?
– Zdaje mi się raczej, że wyruszam na wojnę.
Drzwi do łazienki się zamykają. Sebastian szuka wzroku Maike, ale ona nadal zwiesza się do połowy z okna i patrzy w ślad za niewyobrażalnym ptakiem. Sebastianowi właściwie wcale nie jest do śmiechu, gdy jego brzuch zaczyna drgać. Podnoszą się w nim jakby pęcherzyki powietrza, wstrząsając drobnym ciałem Liama, który przytula się do ojca. Na dźwięk własnego śmiechu Sebastian rozumie, że kości zostały rzucone. Oskar liczył na dumę Sebastiana i tak zaaranżował całą sytuację, że odrzucenie tego wyzwania nie wchodzi w rachubę.
– Drań! – woła Sebastian przez przedpokój.
Sam nie umiałby powiedzieć, dlaczego właściwie przyszło mu do głowy to durne słowo.





Dodano: 2009-10-03 12:23:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS