NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Kornew, Paweł - "Śliski", część 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Przygranicze
Tytuł oryginału: Скользкий
Tłumaczenie: Rafał Dębski
Data wydania: Wrzesień 2009
ISBN: 978-83-7574-165-0
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205 mm
seria: Obca Krew
Tom cyklu: 2, część 1



Kornew, Paweł - "Śliski", część 1 # 2

"Pościg"

Wyszliśmy na ulicę. Uch... Chłodnawo. Kawałki zamarzniętej wody szurały i chrupały pod nogami, wyskakiwały nagle spod butów w najmniej odpowiednich momentach. Od ziemi wznosiły się fale zimna, tak że zaczynałem powoli tracić czucie w pacach stóp. Ciekawe, na jakiej powierzchni spadł grad? Nie miałem ochoty brnąć w lodowatej żyburze czekając aż całkiem się rozpuści.
— Patrz! — Oleg wydobył spośród brudów zadziwiająco dobrze zachowany po upadku, długi na łokieć sopel. — Taki to nawet kask przebije.
— Racja, zwyczajny na pewno przebije — Mścisław pokiwał głową, wsunął dłoń pod czapkę i potarł guza.
— Poczekajcie! — Oleg wyrzucił sopel, powoli przeszedł przez trawnik i przykucnął pod ścianą domu.
— Co się stało? — spytał czujnie Dominik.
— Pierwszy raz widzę... — Przewodnik wskazał dziwne ślady na ziemi, tam gdzie przed ulewą zasłonił je mur.
— Co to takiego? — Faktycznie, dziwne. Srebrna pajęczyna szronu ścinała odciski stóp. Wyglądało to, jakby przeszedł tędy ktoś tak zimny, że błoto zamarzło mu pod nogami.
— Coś tu jest nie tak — Dominik głośno wciągnął nosem powietrze, zdjął czapkę i włożył ją do kieszeni.
Postałem chwilę przy śladach, a potem w zadumie odszedłem od ściany. Coś ważnego świtało mi na krańcach
świadomości, lecz nie zamierzało sformułować się w konkretną myśl. Co ja takiego zapomniałem? A...
— Sopel! — Okrzyk Olega wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia.
Odwróciłem się, odkrywając z zaskoczeniem, że znacznie oddaliłem się od sekciarzy. Co to ma być? W co znów wdepnąłem?
W tej chwili z najniższych okien domów, drzwi wejściowych i okienek piwnicznych wypłynęły przemrożone, szare kłęby powietrza. Zwijały się i rozwijały, dążąc ku sobie, aby utworzyć szczelną zasłonę, ścinając ziemię parzącym, mocnym szronem. Nie czekając aż szare kłęby otoczą mnie ze wszystkich stron, pobiegłem do pozostałych. W towarzystwie nawet umierać raźniej... Dominik wzniósł ręce do nieba, zaczął wykrzykiwać niezrozumiałe słowa jakiejś modlitwy, ale na gęstniejącej mgle nie robiło to najmniejszego wrażenia. Wręcz przeciwnie, nad nami rozciągnęła się atramentowa plama, która zaczęła powoli się opuszczać, odcinając nas od świata. Wszystko, cholera, sprzysięgło się przeciwko nam…
Ale stojący z obu stron Dominika sekciarze nie wyglądali na zaniepokojonych. Byli napięci i skupieni, lecz na pewno nie przestraszeni. Fanatycy przeklęci! Spróbowałem uspokoić się, odgadnąć, skąd płynie energia zasilająca kłęby. Piekło i szatani! Niczego nie czułem! Dla wewnętrznego oka ta mgła była czymś takim, jak betonowa ściana dla zwykłego spojrzenia. Zwarta plama. Kaplica…
Skończywszy modlitwę — o ile to w ogóle była modlitwa — Dominik opuścił ręce. Czerń nad naszymi głowami zarysowała się setkami drobnych pęknięć i runęła w dół lustrzanymi płatami, a zbliżającą się zasłonę odrzuciło, tnąc na pojedyncze pasma mgły, które odpełzały, kryjąc się pod osłoną ścian. Silny ten Dominik! Coś takiego stworzył tylko za pomocą słów! Dlaczego nie robi podobnych rzeczy podczas ulicznych kazań? Naród waliłby do sekty drzwiami i oknami. Lecz — jak się okazało — za wcześnie było jeszcze na radość. W miejsce próbującej nas zamrozić mgły, z najbliższych domów zaczęły wyłazić jednakowe na pierwszy rzut oka lodowe stwory. Jeden, dwa, trzy… Było ich przynajmniej ze dwadzieścia! Słoneczne światło zatańczyło na ostrych graniach długich rąk i gładkich, poskręcanych powierzchniach, zastępujących poczwarom twarze. Lodowe golemy nie traciły czasu, rzuciły się natychmiast ku nam.
Gruchnął strzał. Potężna kula myśliwska, która ugodziła w pierś jednego z potworów wykrzesała zeń jedynie trochę odprysków, a bestia nawet nie zwolniła kroku. Drugi strzał zmusił ją do zatrzymania się, lecz nie ściął z nóg. Rany, potną nas za kawałki nim minie dziesięć sekund!
— Biegiem! — Mścisław szarpnął Olega za ramię, a potem pognał ulicą z powrotem.
Ruszyliśmy za nim. Lodowe figury też zaczęły biec, ale nie mogąc nas dognać od razu, zostały pięćdziesiąt kroków z tyłu.
Wyrwaliśmy się! Lodowe posągi okazały się zbyt powolne. Miały jednak jedną niezaprzeczalną przewagę: w ogóle się nie męczyły. Zbite w gromadę, przeszkadzając sobie nawzajem, biegły za nami. Ślizgając się po rozmiękłej ziemi i wdeptując w nią gradowe grudy, staraliśmy się powiększyć przewagę, ale golemy podążyły naszym tropem z wytrwałością mechanicznych kukieł. Pomalutku, metr za metrem zaczęły skracać dystans.
Szybciej! Nie zwalniać! Od opętańczego biegu znów zaczęły mnie boleć żebra, w płucach kłuło, a rżnięcie w miejscu wybitego zęba stało się nie do zniesienia. Zachłystując się, zacząłem zostawać z tyłu. Matko jedyna! Mścisław od czasu do czasu oglądał się za siebie, kiedy zobaczył, że opadłem z sił, odwrócił się, podniósł automat i krzyknął:
— Padnij!
Ładunek z podwieszonego granatnika uderzył w skupiających się golemów, na wszystkie strony poleciały lodowe szczątki. Odłamki przerzedziły rosnące pod domami krzewy i drobnym kruszywem rykoszetowały od ścian.
Trzy postacie, które biegły za grupą i dlatego ocalały od wybuchu, rzuciły się w naszą stronę, ale Dominik chwycił pistolet w obie dłonie i otworzył ogień. Nie wiem, jakimi kulami załadowana została „Giurza”, ale głowy lodowych bałwanów rozlatywały się w drzazgi. Dominik wystrzelił pięć razy z bardzo dobrym, przynajmniej moim zdaniem, rezultatem.
— I co to niby miało być? — Podszedłem do szybko rozpuszczających się odłamków, z których większość zamieniło się już tylko w plamy przemrożonego błocka.



Dodano: 2009-09-24 17:22:48
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS