NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Ciećwierz, Paweł - "Nekrofikcje"
Wydawnictwo: SuperNowa
Cykl: Mgława
Data wydania: Sierpień 2009
ISBN: 978-83-7578-020-8
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 430



Ciećwierz, Paweł - "Nekrofikcje" #1

Dziewiąte życie w pamięci
Pożegnanie z Afryką

– Barbarzyńcy – powiedział kapitan Hawkins, przyglądając się rozmieszczonym przypadkowo, niewysokim stosom kamieni.
Członkowie oddziału pacyfikacyjnego pocili się obficie pod wyposażonymi w lokatory satelitarne i termografy hełmami. W temperaturze pięćdziesięciu stopni Celsjusza kamizelki kuloodporne uwierały we wszystkich miejscach naraz. Każdy najchętniej zostawiłby je w transporterze, lecz powstrzymywało ich przed tym wspomnienie niefortunnej przygody szeregowego Borra. Głupio umierać przez cały dzień z włócznią wbitą między czwarte i piąte żebro na oczach całej wioski. Eksport demokracji napotyka czasem takie trudności. Dlatego samopoczucie oddziału pogarszało się wraz ze wzrostem temperatury. A wielkie i groź¬ne, zajmujące ćwierć błękitnego nieba afrykańskie słońce nie osiągnęło jeszcze zenitu.
– Ludzie powinni być chowani z godnością, nie zagrzebywani pod stosem kamieni jak śmieci po pikniku.
Marquez, jedyny cywil w ekipie, zamknął przysłonę obiektywu w aparacie i odwrócił się z krzywym grymasem na spoconej twarzy.
– Jak im kiedyś opowiedziałem o naszych zwyczajach pogrzebowych, uważali je za stratę czasu – wyjaśnił nieproszony. – Po co pomniki, pytali, nie wystarczy pamiętać?
Nikt nie zareagował, bo etnograficzne opowieści dziennikarza wychodziły im już bokiem. Gdyby nie doskonała znajomość terenu, cywil już dawno dostałby odprawę i po kopniaku w dupę od każdego z marines. Był złem koniecznym w takim samym stopniu, jak przeładowane technologią hełmy i niewygodne kamizelki. Dla Hawkinsa, który odliczał dni do końca służby, cała wojna o diamenty wydawała się prawdziwym dopustem bożym. Przyjechał tylko dlatego, że paru starszych kolegów nieźle się ustawiło po powrocie z Ugandy. Oddział dwadzieścia cztery jak do tej pory nie miał jednak szczęścia. Nic, na co się natknęli od momentu przyjazdu, nie było warte więcej niż pięć dolców. Każda misja wyglądała podobnie do tej. Wykopywanie biedoty z lepianek, płacz umorusanych fekaliami i pokrytych muchami dzieci, krzyki kobiet i angielskie przekleństwa, których tubylcy nauczyli się z filmów. Kapitan czuł się bardziej jak komornik niż żołnierz. To, że sam był Afroamerykaninem, nie miało żadnego wpływu na sytuację. Po przyjeździe tutaj zrozumiał niezacieralną różnicę między słowami: Afroamerykanin i czarnuch.
Bezładny cmentarz rozciągał się od miejsca, gdzie zaparkowali transporter, aż po drewniane ogrodzenie, broniące dzikim zwierzętom wstępu do wioski. Zza ogrodzenia błyskały w ich stronę białka oczu i ostre zęby tubylców. Według relacji Marqueza było to jedno z większych osiedli ludzkich na tym terenie. Prawie sto osób. Dla dwudziestu ciężkozbrojnych marines nie robiło to różnicy. Stu, dwustu – na tym kontynencie Amerykanom nigdy nie brakło amunicji. Cywilizacja razem ze swoimi napojami chłodzącymi, lekarstwami i bronią rzadko docierała tak daleko w głąb kraju, dlatego nie trzeba się było obawiać wymiany ognia.
– Misja prosta jak pierdolenie – powiedział mu generał prowincji, gdy popijali mojito w barze hotelu Holliday Inn. – Za poprzednią porażkę winę ponosi tylko niekompetentny dowódca oddziału trzynaście, który miał za zadanie oczyścić sektor. Idźcie więc i dokończcie robotę, a czerwona afrykańska ziemia dobrze się wam odpłaci.
– Rozkaz brzmi: eksmitować wioskę – powtórzył po raz nie wiadomo który Hawkins. – Minimalizując straty w ludności cywilnej. Nie strzelać do Murzynów, zrozumiano? A ty, Marquez, na wszelki wypadek schowaj ten jebany aparat.
– Zapolujemy na noplisy – zaproponował sierżant Montoya, wyglądając zza ramienia kapitana.
Hawkins był do tego przyzwyczajony. Młody czuł się w obowiązku utrzymywać kowbojskiego ducha w ekipie i mimo paru głupstw, które mu się przytrafiły, to szpanerstwo ogólnie wychodziło wszystkim na dobre. Uśmiechnął się z grzeczności, bo słyszał ten dowcip już setki razy. Wychodzisz z giwerą. Z krzaków wypada coś małego i czarnego i robi: No, please. Noplis. Strzelasz.
xxx
Zanim się zaczęło, kapitan powrócił myślami do żony i dwójki dzieci. Niektórzy przed bitwą całowali medalion albo robili znak krzyża – on przypominał sobie twarz swojej żony taką, jaką widział ją po raz pierwszy. Nawet wspomnienia wyblakły jednak w afrykańskim słońcu.
– Tam są ludzie – krzyknął Marquez, wskazując kierunek przeciwległy do wioski.
– Będzie z pół setki – uzupełnił Montoya, patrząc przez celownik optyczny swojego landwarriora. – Nieuzbrojeni, ale w kupie. Napierdalamy czy idziemy się dogadać?
Hawkins mimo chwilowej myślowej dezercji nie stracił zimnej krwi.
– Allen, Sanders, Brezinsky, zostajecie i filujecie na wioskę. Nic bez rozkazu. Reszta za mną. Pójdziemy się przywitać.
Ruszyli w odwrotnym kierunku, osłaniając oczy przed blaskiem i skwarem.
– ...rrwa, było przyjść później – marudził Montoya. Minę miał jednak jak gimnazjalista pierwszy raz grający w paintball.
– Jesteśmy oddziałem pacyfikacyjnym Stanów Zjednoczonych – zaczął kapitan, krzycząc w stronę zgromadzonych. – Ziemia, na której leży wasza wioska, jest oficjalną własnością firmy...
Urwał, bo tubylcy ruszyli w ich stronę. Wiatr od cmentarza niósł ze sobą znajomy, słodkawy zapach.
– Ej, z nimi jest chyba coś nie tak – zauważył przytomnie Marquez, odruchowo zdejmując przesłonę.
– Schowaj ten...
– Nie mają twarzy. Kurwa, ci ludzie nie mają twarzy – wrzasnął Montoya, odbezpieczając broń.
Sępy zataczały dalekie, cierpliwe kręgi nad głowami. Zaczęło się.



Dodano: 2009-08-19 14:31:02
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS