NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Artykuł jest częścią serii McMullen, Sean - "Trylogia Lunaświatów".
Zobacz całą serię

McMullen, Sean - "Trylogia Lunaświatów"

Trzy przewidywalne zakończenia


Akcja trylogii Lunaświatów osadzona jest w świecie pełnym magii, na którego niebie świeci pięć księżyców, a mieszkańcy mają po dwa serca. Wprawdzie z faktu ich posiadania żadne konsekwencje dla fabuły nie wynikają, ale pomysł jest urokliwy. I podobnie jest z paroma innymi pomysłami autora – pojawiają się, robią czytelnikowi apetyt na dobrą zabawę, po czym – nie w pełni wykorzystane – znikają gdzieś w odmętach narracji. Ot, jak choćby sugestia istnienia eterycznego połączenia między powieściowym światem, a naszą rzeczywistością. Autor wykorzystał ją tylko do zasugerowania, skąd pochodzi rycerskość Larona oraz do przedstawienia jednej rozmowy, w której mała dziewczynka objaśnia tajniki lotów kosmicznych powieściowym magom. Przewrotne, lekko traktujące temat, obiecujące, ale… tylko obiecujące. Szkoda.
Otwierająca trylogię „Podróż Mrocznego Księżyca” opowiada o perypetiach agentów wywiadu najróżniejszych władców i tajemniczych bractw, starających się przejąć kontrolę nad potężną magiczną bronią, odnalezioną i użytą przez cesarza skalanego wielkomocarstwowymi ambicjami. Ponieważ skutki użycia broni są straszliwe (całkowitemu zniszczeniu uległ już jeden kontynent), a cesarskie ambicje nie maleją, sytuacja staje się nagląca. Oczywiście, poszczególni agenci nie planują współpracy ze swoimi kolegami po fachu (choć niekiedy są na nią skazani), zatem w powieści mnóstwo podstępów, intryg, zdrad, chwilowych sojuszy. I podróży, bowiem nadążenie za wyjątkowo sprawnie przemieszczającym się cesarzem nie jest łatwe. Tu właśnie przydatny okazuje się być tytułowy „Mroczny Księżyc”, niewielki szpiegowski szkuner, skonstruowany tak, aby przetrwać wraz z załogą wielokrotne zatapianie i podnoszenie z dna morskiego. Bo jakże inaczej ukryć statek na morzu?
Choć główny wątek opowieści zaskakujący nie jest (niemal od początku wiadomo, że cesarz zostanie pokonany), to autorowi nie sposób odmówić wyobraźni przy tworzeniu wątków pobocznych i lekkiego mrużenia oka, a nawet przewrotności w proponowaniu pomniejszych rozwiązań fabularnych. Cała akcja jest bardzo skomplikowana i szybko przenosi się z miejsca na miejsce. I tu pojawia się podstawowy kłopot – przekleństwo obfitości. Mnogość bohaterów, ich motywacji, znana jedynie autorowi geografia świata, a przy tym wręcz nadmiar całkowicie obco brzmiących, a czasem łudząco podobnych nazw własnych może powodować u czytelnika lekką dezorientację. Tym bardziej, że kreacja postaci pozostawia wiele do życzenia – poszczególni bohaterowie pojawiają się na kartach powieści praktycznie znikąd, są dla czytelnika absolutnie anonimowi. Jedynym wyjątkiem w tej materii jest bardzo charakterystyczna (700-letni wampir w ciele pryszczatego 14-latka) postać głównego (chyba) bohatera, Larona, choć i jego obraz jest niepełny.
Wysoko należy ocenić założenie poczynione przez autora, w myśl którego magia nie jest w powieści lekarstwem na całe zło, nie załatwia wszystkiego. Po pierwsze: magii trzeba się uczyć, mozolnie zdobywać kolejne stopnie wtajemniczenia, a umiejętności potwierdzać stosownymi egzaminami. Po drugie: nauka w Lunaświecie jest obecna i to nie tylko dzięki zakonowi metrologan, gromadzącemu wszelką wiedzę. Kwitnie rzemiosło i wynalazczość. Właśnie dzięki praktycznemu wykorzystaniu matematyki powieściowi bohaterowie są w stanie przewidzieć zasięg zniszczeń powodowanych przez uruchomioną broń, a dzięki prostym acz funkcjonalnym urządzeniom inżynierskim rozwiązują bieżące problemy.
Fabuła drugiego tomu, „Szklanych smoków”, jest równie prosta i przewidywalna, jak pierwszej części cyklu. Grupa magów postanawia reaktywować eteryczną machinę. Niestety – żądza władzy i wizja zyskania niemal boskiej potęgi zaślepia ich tak bardzo, że nie próbują nawet oszacować skutków jej użycia. A tymczasem stawką są nie tylko losy jednego kontynentu, ale istnienie całego świata. Na ratunek – nie zawsze z własnej woli – ruszają wyjątkowo nie nadający się do tej misji bohaterowie. Czy nie brzmi to znajomo?
Tym razem kreacja postaci jest mocną stroną powieści – nieustanne spory pomiędzy Wallasem, nie bardzo utalentowanym cesarskim mistrzem muzyki wrobionym w zbrodnię stanu, a Andrym – prostym człowiekiem z zasadami, wspaniale ubarwiają akcję. Ich dialogi skrzą się humorem iście pratchettowskiego rodzaju. Dodatkowo autor wprowadza do utworu Riellen – niezmordowaną bojowniczkę o prawa proletariatu, która w feudalnym świecie szerzy idee równouprawnienia. Fakt braku proletariatu w niczym nie zmniejsza jej rewolucyjnego zapału. Całości obrazu dopełniają bohaterowie znani z poprzedniego tomu – dzięki nowym relacjom między postaciami ich ledwie konturowe wizerunki nabierają barw.
Prostą fabułę ratują wątki poboczne, nadal szalenie skomplikowane. Na szczęście autor zarzucił manierę wplatania w narrację niekończonych czy nierozwijanych pomysłów. Przeciwnie, tym razem wszystkie wątki znajdują rozwiązanie, mało tego – niektóre znane z pierwszego tomu wydarzenia zostają skomentowane i naświetlone z innego punktu widzenia. Dzięki temu znika dezorientacja, a czytelnik może delektować się lekturą powieści pełnej intryg i pościgów, gdzie asceza sąsiaduje z seksem, poświęcenie z hedonizmem, melodramat z farsą, a nieznośna powaga i patos łagodzone są ironią i dowcipem. Sean McMullen czyni to jakby mimochodem, od niechcenia, a końcowy efekt prezentuje się nad wyraz dobrze – w żadnym momencie nie odnosi się wrażenia, że połączenie jest wymuszone. I naprawdę jest się z czego pośmiać.
Główna oś fabularna „Próżniowędrowca” oparta jest na „Wojnie światów” H.G. Wellsa, a czytelnik wcale nie musi się wysilać, aby to odkryć – w podziękowaniach umieszczonych zaraz po stronie tytułowej cała tajemnica zostaje ujawniona. Zatem znów mamy do czynienia z przewidywalnością fabuły. Dobrze, że główny wątek ponownie zostaje obudowany pobocznymi tak ściśle, że lektura książki nie nuży – znaczną rolę w powieści odgrywają perypetie romansowe bohaterów, na szczęście przedstawione w daleki od ckliwości sposób, śledztwo w zupełnie niezależnej od inwazji sprawie, podróże w czasie oraz nieustająca rewolucyjna krucjata Riellen na rzecz zmiany systemu społecznego. Za to narracja jest odmienna w stosunku do poprzednich tomów – prowadzona w pierwszej osobie. Zabieg raczej niespodziewany, choć w sumie nie mający specjalnego znaczenia dla obrazu całości. Szybkie tempo akcji, humor, odniesienia do znanego nam świetnie systemu prezydenckiego oraz gnomy, mostowe trolle i rusałki zgodnie współpracujące z ludźmi w obliczu inwazji powodują, że można się przy lekturze „Próżniowędrowca” dobrze bawić. Chociaż – moim zdaniem – wątek miłosny jest nadmiernie rozbudowany.
W sumie trylogia Lunaświatów Seana McMullena jest cyklem nierównym: z chaotycznym pierwszym tomem, dobrym – drugim i niewiele słabszym – trzecim. Mimo że poszczególne części są autonomiczne pod względem fabularnym, niektóre wątki płynnie przechodzą z tomu na tom, tak że trylogia, jako całość, nie sprawia wrażenia sztucznie rozwlekanej historii. Jednak jej widoczny mankament stanowi przewidywalność zakończeń poszczególnych części. Na szczęście rekompensowane jest to przez mnogość wątków pobocznych i humor. Epicki rozmach, tak podkreślany w notach wydawniczych, daje się dostrzec dopiero z perspektywy drugiego i trzeciego tomu, gdy podstawowe informacje o świecie są już znane, a nowe szczegóły dodają wydarzeniom głębi. Zatem, jeśli czytelnik znajdzie w sobie dość wytrwałości, by przebrnąć przez pierwszą część, to dalej jest już tylko lepiej. Ale całość nie wykracza poza przeciętność.


Autor: Beata Kajtanowska


Dodano: 2009-08-10 20:56:37
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS