NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kornew, Paweł - "Sopel", część 2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Przygranicze
Tytuł oryginału: Лед
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
Data wydania: Listopad 2008
ISBN: 978-83-7574-061-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 360
Cena: 25,00
Seria: Obca Krew



Kornew, Paweł - "Sopel", część 2 #2

Kałacha powinieneś dostać!

Mówi się, że życie jest jak zebra — na przemian trafiają się pasy białe i czarne. W ostatnim czasie właśnie tak wyglądały moje przebudzenia. W Dolnym Chutorze obudziłem się normalnie, przedwczoraj łeb mi pękał od kaca, wczoraj rano byłem z życia zupełnie zadowolony, a dziś omal kity nie odwaliłem. Co jest grane?
Ten ranek był chyba najbardziej paskudny w ciągu ostatniej połowy roku. Rzecz nie w tym, że trzeba było wstać o piątej rano — wszyscy patrolowi dość szybko muszą przywyknąć do wczesnych pobudek — po prostu, kiedy spróbowałem wstać z materaca, złapał mnie taki skurcz, że przez dziesięć minut musiałem rozluźniać mięśnie. Bolało mnie wszystko, kręgosłup nie chciał się zginać, a w paszczy miałem samą gorycz — przykładowy pokaz działania „Niebieskiego Doktora”, który poprzedniego wieczoru poigrał sobie z moją wątrobą. Plusy były dwa — miałem absolutnie jasną głowę, a pod zdjętym z ramienia bandażem zobaczyłem tylko niewielką plamkę różowej skóry — po ranie nie został nawet ślad.
Teraz dreptałem przy wejściu do wschodniego punktu przejściowego, zastanawiając się, co zrobię Maksowi i Wietrickiemu, kiedy wreszcie się zjawią. Była już za kwadrans siódma. Brakowało tylko, żebym się spóźnił na spotkanie z patrolowymi pierwszej kompanii. Nastrój, kiepski od momentu przebudzenia, psuł się szybko w miarę tego, jak minutowa wskazówka na zegarze wartowni zbliżała się do pionu. Nie, dziś był iście wyjątkowy dzień, wszystko wskazywało na to, że trzeba będzie urządzić spóźnialskim prawdziwy pogrom: wstać musiałem dobrze przed świtem, nie zdążyłem nasycić nabojów srebrem, Dziadek Mróz, który wczoraj wziął wychodne, wrócił w nocy, a teraz z zapałem nadrabiał straty — słupek rtęci na termometrze w oknie wartowni opadł do minus trzydziestu stopni. Bywa czasem oczywiście i zimniej, trzeba wtedy używać termometrów spirytusowych, bo nawet rtęć zamarza, ale po wczorajszym ociepleniu wrażenie chłodu było tym większe…
Żeby chociaż trochę się rozluźnić, po raz kolejny w myślach przejrzałem amunicję. Wyglądało na to, że mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy, ale w drodze nigdy nic nie wiadomo. Na ramieniu dźwigałem sztucer z jeszcze niezdjętą plombą, część nabojów w patrontaszu obok pochwy z nożem, pozostałe, wraz ze zwichrowanym „smoczym jajem” w brezentowej torbie. Inne artefakty i rozmaity drobiazg — niewielki kociołek, apteczkę, żelazny kubek, łyżkę z widelcem, puszkę samonagrzewającej się konserwy, kłębek srebrnego drutu, zapasowe skarpetki i ciepłą bieliznę — wszystko umieściłem w plecaku. Para noży do miotania kryła się w naszytych na spodnie pochwach, zapalniczka w kieszeni. Chyba rzeczywiście o niczym nie zapomniałem.
Zimno. Buty, grube watowane spodnie, kurtka, ciepła bielizna, wełniany szalik, kufajka i czapka uszanka nieźle chronią przed mrozem, nos jednak marznie nawet pod opuszczoną na twarz wiązaną na brodzie czapką. Podreptawszy na miejscu, poprawiłem zatknięty za pas toporek, wreszcie dźwignąłem plecak oraz narty oparte o zasypaną śniegiem ławeczkę i zaszedłem do wartowni. Za dziesięć siódma. Co oni, sprawdzają moją cierpliwość?
Pomieszczenie było dość obszerne, a wrażenie rozległości potęgował jeszcze brak mebli i białość ścian. Wewnątrz też było zimno, a w powietrzu snuły się smugi papierosowego dymu. Palili wszyscy — żołnierze garnizonu, siedzący w pokoju oddzielonym stalową kratą, porozwalani ma ławach pracownicy brygady remontowej, którym nie bardzo uśmiechało się wyłażenie na mróz w celu sprawdzania trwałości murów, a także drużynnicy, którzy wpadli tu z zewnątrz, żeby się trochę rozgrzać. Naprawdę nie mieli żadnego zajęcia? Odszedłem nieco od drzwi, rzuciłem plecak na podłogę, oparłem narty o ścianę i zsunąłem czapkę na czoło. Pogrzeję się parę minut, a potem znów na mróz.
Do wartowni zaczęli wchodzić ponurzy i niewyspani patrolowi z kompanii dalekiego zwiadu. Przechodzili, milcząc, przez izbę i znikali w drzwiach wiodących ku dalszym pomieszczeniom. Migały mi znajome twarze, ale nikt nawet nie rzucił pozdrowienia. Elita patrolu, psiakrew, też mi coś! Do nagród piersi wystawiać, to elita, a jak Śnieżnych Ludzi pilnować, to dudy w miech! A wszyscy w ciepłych kurtkach uszytych z futer szarków. Ciekawe, dokąd ci „biali ludzie” się wybierają w pełnym bojowym rynsztunku?
— Cześć! — pozdrowiłem Krzyża, który zjawił się razem z patrolowymi.
— Cześć. — Krzyż zatrzymał się na chwilę, przepuszczając innych i obrzucił pomieszczenie bacznym spojrzeniem.
— Dokąd wy tak wcześnie rano? — zapytałem, korzystając z okazji.
— Mamy sprawdzić groblę przez Lachowską Topiel i drogę do starego młyna.
— Niby po co? — zdziwiłem się. Z jakiej przyczyny elitarnej kompanii zleca się czarną robotę?
— Tabor przepadł. Już drugi w tym tygodniu. — Krzyż się skrzywił. — Ściągnęli nawet z urlopów kogo się dało.
— Jasne…
— A ty którędy pójdziesz?
— Drogą na Sosnowy, a na skrzyżowaniu skręcę w stronę Wilczego Legowiska. W zasadzie, skoro chwycił mróz, szybciej byłoby groblą, ale skoro przepadają nawet tabory… Po co los kusić? Może stracimy pół dnia, ale zachowamy życie…
— Logiczne. Do Wilczego dziś się nie dostaniecie, ale do Oazy dotrzecie bez trudu.
— Nie, ja planuję nocleg na Ciepłej Polanie. Przy dziennym świetle do Oazy nie dojdziemy, a pchać się przez nieznany teren po ciemku to jak diabła za ogon targać. Zresztą na Ciepłej Polanie mało kto na noc się zatrzymuje, wszyscy walą do Oazy i mniejsze są szanse, że się nadziejemy na jakieś niepożądane towarzystwo.
— Też prawda. — Krzyż wyszedł w ślad za towarzyszami, ale w drzwiach zdążył jeszcze rzucić — No, to złam nogę…
— Na psa urok — odpowiedziałem półgłosem. Podjąłem ekwipunek, ruszyłem do drzwi i znieruchomiałem: pojawił się w nich Wietricki, który rozpiął kurtkę i zsunął na szyję szerokie plastikowe okulary, zakrywające mu połowę twarzy. Niech mnie szlag! Co za bałwan tak go wyposażył? W jasnoniebieskim kombinezonie narciarskim z syntetycznym podbiciem mróz może nie jest dokuczliwy, ale na rajd to kiepski wybór — każdemu krokowi Wietrickiego towarzyszył szelest trących o siebie nogawek spodni. A na mrozie dźwięk będzie jeszcze głośniejszy. Równie dobrze mógłby naszyć sobie na kurtkę dzwoneczki, a na piersi namalować czerwoną farbą wielki krzyż. Teraz jednak było za późno na zmiany — i tak zresztą nie mieliśmy go w co przebrać.
— Cześć! Nie spóźniłem się? — Mikołaj podszedł do mnie, zrzucił z ramienia maskującej barwy plecak z przyczepionym do niego zwiniętym teraz śpiworem. Narty oparł o ścianę obok moich. Potem zdjął rękawiczki, zatknął je sobie za pas i rozpiąwszy błyskawiczny zamek, wyjął spod kurtki papierosy i zapalniczkę. Papierosy zresztą nie byle tam „Prima” czy „Astra”, ale „Marlboro”. Ciekawe, kto go utrzymuje?
— A to co niby ma być? — Wskazałem palcem długi futerał wystający zza pleców Wietrickiego. Czyżby tak osobliwie automat zapakował? I co to za dziwne zwitki wystają mu z plecaka?
— Łuk.
— Co?!
— Łuk — powtórzył spokojnie Wietricki.
— Jaki znowu łuk?! Kałacha powinieneś dostać! — Zaczęło mnie trząść. — Co, obu wam z Maksem odbiło? Przecież wyraźnie powiedziałem: dwa kałachy i cztery magazynki z nabojami!
— Mnie niczego nie mówiliście — nabzdyczył się Wietricki. — A zresztą, co mi po automacie? Nigdy go w ręku nawet nie trzymałem.
— A łuk?
— W łuku mam pierwszą kategorię sportową. Jeździłem nawet na zawody okręgowe — odparł z dumą.
— Ale jak zamierzasz strzelać na takim mrozie?
— Zbrojmistrz powiedział: magiczna ochrona do minus czterdziestu.
— A rąk ci nie odmrozi? — Nie wątpiłem, że cięciwa i łuczysko były chronione, ale przecież nie można strzały nakładać w rękawicach!
— Do łuku dołączona jest bransoleta. — Wietricki przykucnął, otworzył boczną kieszeń plecaka i podał mi skórzany pasek obszyty na krawędziach metaliczną nicią. W klamrę wprawiono spory żółtawy opal.
— Widzę. — Obróciłem przedmiot w palcach i oddałem Wietrickiemu. Włożone w kamień zaklęcie chroniło dłoń właściciela przed chłodem. Ładunku powinno wystarczyć na dwa tygodnie. Niestety, wcale mi to nie poprawiło nastroju. Dokumenty wystawiono na dwa AK i dałbym sobie jedno jajo uciąć, że Maks nie domyślił się, iż trzeba by je poprawić. Zbrojmistrz, skurczybyk jeden, wypisał dwa automaty, a wydał jeden. Po powrocie z rajdu zażąda ode mnie dwu karabinów. No, nic… pomyśli się o tym później.


Dodano: 2008-11-03 23:49:49
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS