NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Harris, Charlaine - "Grobowy zmysł"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Harris, Charlaine - "Harper Connelly"
Data wydania: Październik 2008
ISBN: 978-83-7574-049-3
Oprawa: miękka
Format: 125 x 205
Liczba stron: 302
Seria: Obca krew
Tom cyklu: 1



Harris, Charlaine - "Grobowy zmysł" #2

Nic tu nie grało

Trudno opisać uczucie – a właśnie o to wszyscy zawsze pytają – jak to jest wyczuwać zmarłego. To tak jakby w głowie bzyczała pszczoła, albo trzeszczał licznik Geigera – nieustanny, nieregularny dźwięk, przybierający na sile w miarę jak zbliżam się do ciała. Trochę przypomina prąd; drgania te przenikają całe moje ciało. Jeśli o to chodzi, w sumie nie ma się czemu dziwić.
Przejeżdżaliśmy obok trzech cmentarzy (w tym jednego małego, bardzo starego) oraz miejsca pochówku Indian – kopiec lub kurhan, który z biegiem czasu zmieniał kształt, aż wtopił się w okoliczne wzniesienia. Dobiegały z niego słabiutkie sygnały, przypominające słyszaną z oddali chmarę komarów.
Do czasu, gdy Edwards zjechał na pobocze, zestroiłam już umysł z lasem i ziemią. Drzewa rosły tak blisko drogi, że ledwie starczyło miejsca, by zaparkować, zostawiając swobodny przejazd dla samochodów. Tolliver martwił się pewnie, że jakiś wariat drogowy zahaczy o naszego chevroleta malibu, ale nic nie powiedział.
– Proszę opowiedzieć, co się stało – zagadnęłam naszego przewodnika.
– Nie może pani od razu zacząć szukać? Po co pani te informacje? – zapytał podejrzliwie.
– Łatwiej mi będzie ją znaleźć, znając okoliczności.
– No dobrze. Hm. Ostatniej wiosny Teenie przyjechała tu z synem pani Teague i jednocześnie siostrzeńcem szeryfa Branscoma: Sybil i Harvey są rodzeństwem. Dell Teague chodził z Teenie od dwóch lat, z przerwami. Oboje mieli po siedemnaście lat. Ciało Della odnalazł myśliwy. Chłopak został zastrzelony albo zastrzelił się sam. Teenie zniknęła.
– Jak zlokalizowano okolicę, gdzie zaginęli? – Tolliver zatoczył ręką krąg.
– W tym miejscu stał ich wóz. Widzicie tę pochyloną sosnę? Tę podtrzymywaną przez dwa inne drzewa? Łatwo rozpoznać to miejsce. Della nie było już od czterech godzin, gdy jedna z mieszkających w pobliżu rodzin zawiadomiła Sybil o samochodzie. Szybko rozpoczęto poszukiwania, w których wzięli udział miejscowi, ale ciało Della odnaleziono dopiero po kilku godzinach. Padał deszcz. Po jakimś czasie zmył jego zapach, więc nie dało się puścić ich tropem psów.
– Dlaczego nikt nie szukał Teenie?
– Bo nikt nie wiedział, że z nim była. Matka odkryła jej nieobecność mniej więcej po upływie doby. Nie wiedziała o Dellu, więc nie od razu zawiadomiła policję.
– Kiedy to było?
– Jakieś pół roku temu.
Hmm. Coś tu śmierdzi.
– Dlaczego wezwano nas właśnie teraz?
– Bo połowa miasta sądzi, że to Dell zabił Teenie, pochował ją gdzieś, a potem popełnił samobójstwo. To doprowadza Sybil do szału. Matka Teenie jest spłukana. Nawet jeśli wpadłaby na pomysł ściągnięcia was tutaj, nie miałaby czym zapłacić. Więc Sybil zdecydowała się to sfinansować. Pomysł podsunął jej Terry, który na jakimś zjeździe burmistrzów słyszał o was od jakiejś szychy z miasteczka w Arklatex.
Spojrzałam na Tollivera.
– El Dorado – mruknął, a ja skinęłam głową, przypominając sobie tamto zlecenie.
– Sybil nie może znieść tej atmosfery podejrzeń – ciągnął prawnik. – Lubiła Teenie, mimo że dziewczyna była narwana. Zakładała, że w przyszłości będzie jej synową.
– Nie ma pana Teauge? Sybil jest wdową, tak? – upewniłam się.
– Od niedawna. Ma także córkę. Mary Nell. Dziewczyna ma teraz siedemnaście lat.
– Dlaczego Dell i Teenie tu przyjechali?
Wzruszył ramionami, uśmiechając się wymownie.
– Nikt nad tym nie deliberował. Wiecie, siedemnastolatki, wiosna, las... Wszyscy uznali, że to dość oczywiste.
– Ale zaparkowali przy drodze. – To było zdecydowanie bardziej oczywiste, ale widać nie dla Paula Edwardsa. – Dzieciaki, które wybierają się uprawiać seks, starają się lepiej ukryć samochód. Szczególnie te z małych miasteczek wiedzą, jak łatwo ktoś mógłby ich przyłapać.
Edwards wydawał się zaskoczony; jego pociągła twarz stężała, jakby przez głowę przemknęła mu nagle jakaś nieprzyjemna myśl.
– Nie ma tu dużego ruchu – rzekł bez przekonania.
Założyłam okulary słoneczne. Prawnik spojrzał na mnie nieufnie. Dzień był pochmurny. Dałam Tolliverowi znak, że jestem gotowa.
– Stawaj, Makdufie! – rzucił Tolliver ku konsternacji prawnika. Widocznie w liceum Edwardsa przerabiano „Juliusza Cezara” zamiast „Makbeta”. Dopiero gdy Tolliver poparł swoje słowa gestem, wskazując na las, na obliczu naszego przewodnika pojawił się wyraz zrozumienia, a zarazem ulgi. Podążyliśmy za nim zboczem w dół.
Tolliver szedł u mego boku, jak zawsze. Byłam rozkojarzona – wiedział, że łatwo mogę upaść na stromej skarpie. Zdarzało się to już wcześniej.
Po dwudziestu minutach powolnej, ostrożnej wędrówki, którą dodatkowo utrudniały śliskie liście i igły pokrywające zbocze, dotarliśmy do wielkiego przewróconego dębu, przy którym leżała sterta liści, gałęzi i innych śmieci. Obumarłe części roślin, zmyte ulewnymi deszczami z góry, zatrzymywały się i zbierały wzdłuż potężnego pnia.
– Tu właśnie znaleziono Della – Edwards wskazał na część pnia od strony spadku. Trudno się dziwić, że tak długo szukano ciała Della, nawet wiosną, ale zaskoczyło mnie miejsce odkrycia zwłok. Dobrze, że założyłam ciemne okulary.
– Po tej stronie pnia? – upewniłam się wskazując punkt poniżej pnia.
– Tak – potwierdził Edwards.
– I miał broń? Leżała gdzieś tutaj?
– No... nie.
– Ale przyjęto teorię, że się sam postrzelił?
– Tak, tak mówili w biurze szeryfa.
– To dziwne, nie sądzi pan?
– Szeryf uważał, że myśliwy mógł zabrać broń i nie poinformować o tym policji. Albo zabrał ją któryś z tych, co przyszli tu później. Broń jest droga, a każdy tu jej używa – Edwards wzruszył ramionami. – Albo, jeśli Dell postrzelił się sam, stojąc ponad pniem, przewrócił się na drugą stronę, wypuszczając z ręki broń, która zsunęła się dużo niżej i wpadła gdzieś w podobną stertę śmiecia.
– A rany? Ile ich miał?
– Dwie. Jedną, draśnięcie z boku głowy uznano za... swego rodzaju nieudaną próbę. Drugi pocisk trafił w oko.
– A więc mamy dwie rany, z tego jedną powierzchowną oraz brak broni. I uznano to za samobójstwo. A ciało znaleziono po dolnej stronie pnia.
– Tak, proszę pani. – Prawnik zdjął kapelusz i strzepnął go o nogę.
Nic tu nie grało. A może jeśli...
– W jakiej pozycji leżał?
– Co? Chce pani, żebym zademonstrował?
– Tak. Widział go pan?
– Jasne. Przybyłem tu, żeby go zidentyfikować. Nie chciałem, żeby Sybil oglądała syna w takim stanie. Przyjaźnię się z nią od lat.
– Więc proszę pokazać, jak leżał.
Edwards wyglądał, jakby dał wszystko, żeby być daleko stąd. Ukląkł na ziemi, a niechęć dosłownie promieniowała z każdej komórki jego ciała. Podparł się ręką i opuścił na ziemię, twarzą do pnia. Leżał na prawym boku z podkurczonymi nogami.
Tolliver poruszył się za mną niespokojnie.
– Nie pasuje – szepnął mi do ucha.
Kiwnęłam głową.
– Dobra, dzięki – zwróciłam się do prawnika, który błyskawicznie wstał.
– Dlaczego chciała pani wiedzieć, gdzie leżał Dell? – Starał się nie mówić oskarżycielskim to nem. – Przecież szukamy Teenie?
– Jak miała na nazwisko? – Nie żeby było mi to potrzebne, ale zapomniałam, a wypadało znać jej pełne dane.
– Teenie Hopkins. Monteen Hopkins.
Nadal znajdowałam się powyżej pnia.
Ruszyłam w prawo. Ten kierunek wydawał się odpowiedni, a przynajmniej tak dobry jak każdy inny.
- Może pan wracać do auta. - Usłyszałam jak Tolliver mówi do naszego nieochotniczego towarzysza.
- Możecie potrzebować pomocy - zauważył Edwards.
- Wtedy po pana przyjdziemy.
Nie bałam się, że zabłądzimy. Tolliver zawsze tego pilnował i nigdy mnie nie zawiódł. Chociaż nie. Raz zgubiliśmy się na pustyni. Dokuczałam mu potem tak długo, że doprowadziłam go tym niemal do obłędu. Oczywiście należało mu się, bo mało brakło, a byłoby po nas.
Wolałabym iść z zamkniętymi oczami, ale w takim terenie było to zbyt niebezpieczne. Ciemne okulary trochę pomagały, tłumiąc kolory i odgradzając mnie od świata wokół.
W ciągu pierwszej półgodziny wędrówki stromym zboczem odbierałam słabe sygnały ludzi już od bardzo dawna nieżyjących. Świat jest naprawdę pełen zmarłych.
Upewniwszy się, że bez względu na to jak cicho nie potrafiłby się poruszać, prawnik nas nie śledzi, przystanęłam wreszcie przy wychodni skalnej i zdjęłam okulary. Popatrzyłam na Tollivera.
- Pieprzenie w bambus - skwitował.
- Co ty powiesz?
- Nie ma broni i samobójstwo? Dwukrotny postrzał i samobójstwo? Może łyknąłbym jedno, ale oba? Ktoś, kto zamierza się zabić, siądzie raczej na pniu, aby o tym pomyśleć. Nie stałby na stromym zboczu poniżej, twarzą ku wzniesieniu. Samobójcy i tak mają pod górkę.
Mieliśmy doświadczenie w tych kwestiach.
- Poza tym upadł na rękę, w której trzymałby broń. Nawet jeśli dziwnym przypadkiem odbyłoby się to tak, jak mówią, jestem przekonana, że nikt nie sięgałby pod ciało, aby ją ukraść.
- Chyba że ktoś o stalowych nerwach i mocnym żołądku.
- I w oko! Słyszałeś, żeby ktoś popełnił samobójstwo, strzelając sobie w oko? Tolliver pokręcił głową.
- Któś chłopoka zamordował. - Czasami bywa bardziej wieśniacki od wieśniaka.
- Bez wątpienia - zgodziłam się. Dumaliśmy nad tym przez moment.
- Lepiej szukajmy tej dziewczyny - powiedziałam, bo Tolliver pewnie czekał na moją decyzję.
-Też jest gdzieś tutaj - powiedział tonem między pytaniem a stwierdzeniem.
- Najprawdopodobniej. - W zamyśleniu przechyliłam głowę. - Chyba że Dell został zabity, próbując zapobiec jej porwaniu.
Ruszyliśmy dalej. Szło się dużo łatwiej, co prawda teren nie był całkiem płaski, ale przynajmniej nie tak stromy jak na początku.
Są gorsze sposoby spędzania jesiennego dnia niż spacer po lesie pośród wielobarwnych liści i jasnych plam przedzierającego się przez chmury słońca.
Badałam otoczenie wszystkimi zmysłami. Namierzyliśmy zwłoki, jednak leżały tu już zbyt długo, żeby mogły należeć do dziewczyny. Stojąc metr od nich, odkryłam, że jest to ciało czarnego mężczyzny, który zmarł z wychłodzenia. Leżał pogrzebany pod liśćmi, gałązkami i ziemią, która tyle lat osuwała się ze zbocza. Z tej naturalnej mogiły wystawały fragmenty poczerniałych żeber, na których widniały strzępy tkaniny i resztki tkanek.
Dobyłam z kieszeni czerwony strzępek materiału, zaś Tolliver kawałek drutu, który nosił zawsze ze sobą. Przywiązałam szmatkę do jednego końca, a Tolliver zatknął pałąk w ziemi. Znajdowaliśmy się może z pół kilometra na południowy zachód od powalonego dębu. Zaznaczyłam miejsce na mapie.
– Wypadek podczas polowania? – zasugerował Tolliver. Przytaknęłam. Nie zawsze udaje mi się ściśle określić przyczynę zgonu, ale uczucia towarzyszące tej śmierci wskazywały właśnie na coś takiego – strach, osamotnienie. Długotrwałe cierpienie. Przypuszczałam, że spadł z ambony myśliwskiej, łamiąc sobie kark. Na drzewie pozostały jeszcze resztki zbutwiałych desek. Leżał tu, dopóki nie pokonały go siły przyrody. Nazywał się Bright? Mark Bright? Jakoś tak.
Cóż, nie był częścią mojej umowy.
Ruszyliśmy dalej. Kierowana uczuciem niepokoju, skręciłam na wschód. Około dwudziestu metrów od ciała myśliwego poczułam znajome, wyraźne brzęczenie dochodzące z północy. Początkowozdziwiłam się, że jego źródło znajduje się na górze, ale uświadomiłam sobie, że właśnie tam jest droga. Im wyżej wychodziliśmy, tym bardziej zbliżaliśmy się do zwłok Teenie Hopkins lub jakiejś innej młodej białej dziewczyny. Brzęczenie przerodziło się w głośny terkot. Opadłam na kolana. Była tam. Nie w całości, ledwie jej szczątki, ale była. Przykryto ją świeżymi gałęziami, ale liście już obumarły i poodpadały. Teenie Hopkins przeleżała pod nimi całe gorące lato. Jednak mimo działalności owadów, zwierząt i pogody, jej zwłoki były w lepszym stanie niż te należące do myśliwego.
Tolliver ukląkł obok, otaczając mnie ramieniem.
– Tak źle? – zapytał. Pomimo zaciśniętych powiek czułam, że rozgląda się wkoło. Pewnego razu zostaliśmy zaskoczeni przez mordercę, zamierzającego ukryć w tym samym miejscu kolejną ofiarę. Ironia losu.
Ta część była najgorsza. Najtrudniejsza dla mnie. Zwykle odnalezienie ciała oznaczało sukces. To jak zwłoki stawały się zwłokami, szczególnie mnie nie szokowało. Przywykłam – taką miałam pracę. Ludzie umierają – w ten czy inny sposób. Ale ta gnijąca rzecz pod liśćmi... Uciekała; biegła ciężko dysząc, odarta z człowieczeństwa, sprowadzona do poziomu przerażonej istoty, która walczy o przetrwanie; kula przeszyła jej plecy, potem druga...
Zemdlałam.


Dodano: 2008-09-03 09:40:35
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS