NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Ringo, John & Williamson, Michael Z. - "Bohater"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Posleen"
Tytuł oryginału: The Hero
Data wydania: Lipiec 2008
ISBN: 978-83-7418-180-8
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2004



Ringo, John & Williamson, Michael Z. - "Bohater" #3

3

Goryl sapnął, zerwał się i ruszył biegiem. Siódma rano przyszła za wcześnie. Pobudka o szóstej – jeszcze bardziej. Nie miał kaca, ale zły humor i zmęczenie nie opuściły go nawet po dawce narkotyków, które miały go obudzić i ustabilizować jego metabolizm. Wiedział, że nie powinien był pić przed wczesną pobudką, a jednak to zrobił. Obiecał sobie, że to ostatni raz, ale zdawał sobie sprawę, że kłamie – to była skaza na jego skądinąd bardzo silnej osobowości.
A teraz nie było jeszcze południa, a on pędził w górę zbocza w oporządzeniu szturmowym i dodatkowym opancerzeniu, targając kanciasty pakunek pełen killer botów i sensor botów, i czuł, jak ostry kamień uwiera go w bucie, a ciało zlewa pot.
Na wyświetlaczu zabłysło ostrzeżenie i Goryl skoczył za gęsty krzak, uchylając się przed kłującymi cierniami. Po jego lewej Lala otworzyła ogień z działka szturmowego. Hałas miał trzy częstotliwości: basowy ryk ognia, harmoniczną szybkość wystrzałów i naddźwiękowy trzask pocisków. Spod nich przebijało ledwie słyszalne wycie mechanizmu odrzutu. Broń nie była tak celna jak karabin Sztyleta, ale przy dwunastu tysiącach pocisków na minutę nie musiała być. Potem Lala znów się schowała, by zmylić przeciwnika co do swojej pozycji.
Goryl odczepił od swego zestawu kulę i rzucił ją delikatnie w splątaną trawę. Kula rozwinęła się w sporego owadopodobnego bota i popełzła przed siebie, ciągnąc kable, żeby można było odbierać odczyty jej czujników z mniejszym ryzykiem wykrycia niż przy wiązce, a tymczasem Goryl zajął się programowaniem killer biobotów, gdyż wiedział, że będą im potrzebne.
Zaraz po rozbłysku ostrzeżenia wybuchła strzelanina – najpierw puknięcia i trzaski, potem ryki, wycia i huki. Na wyświetlaczu pojawił się komunikat: „ALARM URUCHOMIONY. DRUŻYNA CZERWONA SIERŻANTA TIRDALA: NATARCIE NIEUDANE – POWSTRZYMANE. PUNKT DLA DRUŻYNY NIEBIESKIEJ”.
– Cholera by wzięła tego dziwoląga – mruknął Goryl pod nosem, gdy zaraz dostał następną wiadomość. „KONTYNUOWAĆ ĆWICZENIE OD MIEJSCA NIEPOWODZENIA”. Kiwnął głową. Mieli udawać, że wszystko poszło tak jak trzeba, i dalej próbować. Ponieważ musieli teraz uważać na obrońców z drużyny niebieskiej, skoro oni, atakujący z drużyny czerwonej, zostali zlokalizowani, zadanie było o wiele trudniejsze. Jeśli niebiescy zaliczą jeszcze kilka „zwycięstw”, zanim wreszcie ogłoszą zakończenie, przy przeliczniku „piwo za punkt” finisz zapowiada się bardzo kosztownie.
– Piwo stawia ten niezdara Darhel – mruknął jeszcze raz.
W tym momencie dostał wiadomość od Sziwy.
– Goryl, czy mógłbyś nam tutaj zrobić jakąś małą dywersję?
Sziwa wciąż był opanowany, nawet w obliczu nadlatujących rojów kierowanych i niekierowanych pocisków oraz „symulowanych” wybuchów, wciąż wstrząsających ziemią i targających powietrzem.
– Tylko na to czekałem, sierżancie – odparł. Wziął głęboki oddech – poczuł zapach wypalonej ziemi i metaliczny swąd materiałów wybuchowych – wywołał porządny obraz mapy i wcisnął przycisk.
Cztery małe killer bioboty popędziły do przodu, każdy wyładowany kilogramem symulowanego hiperplastiku. Goryl rzucił okiem na podzielony wyświetlacz, pokazujący obraz ze wszystkich botów. Mknęły i skakały przez zarośla jak króliki – i nic dziwnego, w końcu zostały z nich genetycznie wyprowadzone. Kiedy dobiegły do linii pięciuset metrów od obrońców, uwolnił je i wypuścił trzy latacze. Te natychmiast rozleciały się w trzy strony i w losowo wybranych punktach wystrzeliły świecą w górę, a potem ruszyły w kierunku wroga i zanurkowały. Każdy stanowił równowartość pół kilograma hiperplastiku i był wyposażony w działko strzelające samonaprowadzającymi się fleszetkami. Goryl przełączył się na sensor bota, który truchtał w dole pod tym wszystkim, i przekazał reszcie drużyny widok z jego czujników. Potem powrócił do panelu sterowania i wycelował orbitujący już rój pszczół-morderców na terminal, za linią domniemanych pozycji wroga.
Pomniejszony obraz z jego wyświetlacza ukazywał się także kapitanowi i sierżantowi. Mogli widzieć, co się dzieje, jeśli chcieli lub jeśli SI uznała, że informacje są istotne – albo, tak jak w tej chwili, kiedy Goryl dał im znać czerwonym sygnałem. Podprowadził dwa kolejne boty do linii wroga i „zrobił dywersję”, po prostu je wysadzając. Kiedy wróg rzucił się w poszukiwaniu osłony, czujniki lataczy natychmiast wychwyciły ruch. Rój był wolniejszy, bo musiał elektronicznie rozprowadzić informację po swoim zbiorowym intelekcie.
W pewnym sensie się udało. Ogień zdmuchnął latacze z nieba, pszczoły-mordercy poniosły straty, tyle że każda „śmierć” nie zatrzymywała ich, tylko spowalniała ich myśli, dwa króliki zniknęły w ogniu, ale za to trzeci potężnie „eksplodował”. Jeśli wszystko poszło dobrze, przynajmniej dwóch niebieskich zostało wyeliminowanych.
I wtedy w uszach Goryla zawył alarm, a po plecach przebiegł mu lekki dreszcz.
– Cholera – zaklął i dołączył w symulowanej śmierci do Darhela, którego tymczasem po raz drugi trafiono. Był za bardzo zajęty kierowaniem botami, żeby się w odpowiednim momencie ruszyć.
Ale jego dywersja się udała – reszta drużyny znów zdołała się ukryć. Teraz Lala pruła ogniem ciągłym, a Thor prowadził ogień krzyżowy z karabinu grawitacyjnego, przerywany szczęknięciami podwieszonego pod lufą granatnika. Potem jego broń zamilkła, kiedy „zginął”, ale Sziwa i Fretka nadal byli na drugiej flance. Jeden z naprowadzanych pocisków Sztyleta zanurkował na dopalaczach grawitacyjnych za głazem, za którym ukrywała się wroga drużyna, a wtedy kapitan zasypał okolicę ogniem kryjącym.
Ogień niebieskich zelżał – najwyraźniej ponosili straty. Sziwa „zginął” i podoficerem dowodzącym został Sztylet.
Sztylet, jak to Sztylet, nie zaprzątał sobie głowy resztkami swojej drużyny – Lalą i Fretką – tylko dalej strzelał. A szło mu dobrze.
– Sztylet, co robimy? – spytała Lala.
– Dalej na nich – usłyszała spokojną odpowiedź. Dodającą otuchy, ale mało konkretną.
Goryl westchnął. Jego dwa ostatnie boty, oba króliki, były łatwe do odstrzelenia. Zanim „zginął”, miał nadzieję, że uda mu się zlokalizować strzelców, którzy będą chcieli je zabić.
W pewnym sensie tak wyszło. Jeden z botów został zastrzelony, a wtedy Sztylet odpowiedział ogniem i kolejny niebieski zginął. Na drugiego bota nikt nie zwracał uwagi; widocznie SI uznała, że siła jego wybuchu jest za mała, by zniszczyć osłonę wroga. Lala prowadziła ogień zaporowy, dopóki jej nie zmiotło, a potem latacz zdjął Sztyleta. W ten sposób z całej drużyny pozostał tylko kapitan z przebijakiem i Fretka z karabinem gaussa przeciwko okopanym siłom wroga z bronią wsparcia i botami.
– Koniec! – oznajmił Dzwon. – No, to było boskie.
Sztylet odezwał się od razu, co wskazywało, że jest wściekły.
– Tirdal, czy potrafisz zrobić chociaż jeden krok tak, żeby czegoś nie włączyć?
To było już drugie ćwiczenie, podczas którego Darhel ich zdemaskował, za wolno odpowiadając ogniem.
– A ty, Sztylet – powiedział Sziwa tonem swobodnej konwersacji – zapomniałeś, że jesteś dowódcą sekcji ogniowej, kiedy ja dostałem?
– Wystarczy – przerwał im Dzwon. – Chodźmy obejrzeć nagranie. I nie przejmujcie się tak bardzo. Przynajmniej dobrze działaliśmy jako zespół prawie do samego końca. – Nie wspomniał o Sztylecie, ale ta myśl była dla wszystkich jasna. – A nawet wtedy zadaliśmy straty jeden i sześć do jednego przeciwko umocnionym pozycjom wroga.
Po zakończonych ćwiczeniach przyleciał po nich skoczek. Szybko opadł – kropka na niebie zmieniła się w odwrócony stożek, który runął na ziemię, nie odbijając się od niej dzięki mechanizmowi kompensującemu – a oni wgramolili się na półkę biegnącą wokół spodu transportera, wsuwając się tyłem we wnęki mieszczące większość ich wyposażenia. Tylko Goryl był za wysoki i musiał przykucnąć na ugiętych kolanach. Miał tak przebyć całą drogę, barwnie przeklinając wiozące ich urządzenie.
Tirdal jako ostatni zapiął uprząż na piersi i pozwolił, by cząsteczkowe sploty się zazębiły. Osprzęt z tyłu jego hełmu przesunął się do przodu, zapewniając mu w ten sposób łączność i dopływ tlenu. Kilka osób syknęło niecierpliwie na jego opieszałość, ale nagły start skoczka i ciążenie trzykrotnie większe od lokalnego spowodowały, że wszyscy ucichli.
Ziemia szybko kurczyła się w dole; skoczek osiągnął pułap trzech tysięcy metrów w siedemnaście sekund. Tam przez chwilę jakby zatrzymał się na szczycie paraboli swojej trajektorii, a następnie runął w dół.
Projektanci skoczków może i byli sprytni, ale nie myśleli po wojskowemu. Z bardzo nielicznymi wyjątkami skakanie wysoko nad polem bitwy było samobójstwem. Z jeszcze bardziej nielicznymi wyjątkami personel tyłów nie lubił takiej szybkości i wysokości, zwłaszcza przypięty na zewnątrz tego środka transportu („pojazd” byłby tutaj zbyt uprzejmym określeniem). Urządzenie nie nadawało się do warunków bojowych, a jednostki wsparcia bały się go tak, że odmawiały wejścia na pokład. Nie licząc bardzo konkretnych operacji ratunkowych – na przykład w głębokich rozpadlinach, ale nawet wtedy było to niebezpieczne ze względu na sterczące skalne półki – skoczki powinny były przemieszczać się tylko po poligonach. Jakim cudem to dziadostwo przeszło etap selekcji, kto na tym zarobił i kto jest aż takim popieprzonym masochistą, żeby chętnie skakać z obiadem podchodzącym do gardła – wszystko to było tematem długich dyskusji przy piwie.
Skoczek opadał jak kamień. Skaczący na bungee myślą, że wiedzą, co to znaczy adrenalina, ale gdyby się domyślali...
Mimo dużego doświadczenia wszyscy oprócz Sztyleta i Tirdala zacisnęli zęby. Sztylet w takich sytuacjach nie pozwalał sobie nawet na mrugnięcie okiem, a Tirdal chyba nie bardzo rozumiał, co ludzie mają na myśli, stękając: „O cholera, już po nas”.
Skoczek uderzył w ziemię, wtłaczając im żołądki w buty, a potem znów lecieli w górę, roztrzęsieni, z krwią odpływającą z mózgów.
Na szczęście do punktu kontrolnego były tylko dwa skoki.
– Cholera, nic teraz nie przełknę – powiedział pozieleniały na twarzy Thor, kiedy wreszcie wysiedli.
– Ja też, najpierw chwilę posiedźmy – zaproponowała zadyszana Lala i oboje opadli na drewniane ławki pod wiatą. Turysta pewnie uznałby je za rustykalne, ale dla żołnierzy było to jedynie świadectwo skąpstwa wojska jako instytucji. Po co wydawać pieniądze na szeregowców, skoro tyle sal konferencyjnych wymaga szamoniowych stołów? Wciąż chwiejąc się na nogach, wszyscy pozostali zwalili się na ławki, rzucając plecaki i uprzęże za siebie. Broń trzymali na kolanach albo opierali o ławki, ale wciąż uważając, by nie kierować luf na siebie nawzajem. Przypadkowy wystrzał z tak małej odległości, nawet ćwiczebnego pocisku znikającego po zetknięciu ze zbroją, mógłby być zabójczy.
Niedługo potem wyrósł przed nimi hologram.
– Tirdal! – powiedział Dzwon.
– Sir – odparł Darhel. Tak jak wszyscy pozostali, doskonale wiedział, co się teraz stanie.
– Masz zręczność stada gunjaków. – W głosie kapitana pobrzmiewało lekkie obrzydzenie.
– Przepraszam, sir. – Na taki zarzut nie mógł nic innego odpowiedzieć; rzeczywiście był niezdarny.
– Sztylet!
– Yo – odparł snajper z pełnymi ustami.
– „Yo, sir”, jeśli łaska. A „dalej na nich” to nie jest zbyt dobry rozkaz, zgodzisz się ze mną?
– Cholera. Przepraszam, sir, ale miałem dobre pole ostrzału, a wszyscy wiedzieliśmy, że i tak mamy przesrane.
– „I tak mamy przesrane”. – Kapitan przez chwilę milczał. – Z takim podejściem – to fakt. Ale popatrz tutaj. – Poczekał, aż wszyscy spojrzą we wskazane miejsce. – Gdybyś zwracał uwagę na coś więcej oprócz swojego strzelania, mógłbyś kazać reszcie kryć Lalę i pozwolić jej postawić stąd zaporę ogniową. – Machnął wskaźnikiem i na obrazie rozeszły się drobne fale zmarszczek. – A wtedy wszyscy mogliby bliżej podejść. Jak myślisz, czy w ten sposób zadalibyście większe straty?
– Tak jest, sir – odparł skarcony Sztylet.
– Przyznaję, że to było dobre strzelanie, ale miej też oko na inne rzeczy. Goryl!
– Sir – powiedział olbrzym.
– Jeśli lubisz siedzieć nieruchomo i wystawiać się na strzał, to da się to załatwić.
– Wiem, sir.
– I zapłaciłeś za to. Ale cholernie dobrze ci poszło z tymi stworami – powiedział kapitan z uśmiechem. – Umiesz to zrobić w biegu?
– Tak, sir, potrafię.
– Lala!
Potem jedli, oglądając na hologramie, jak dali ciała; przy okazji w stronę Tirdala poleciało kilka uszczypliwych uwag. Darhel zrobił więcej błędów, niżby należało, bo był nowy, ale szedł do natarcia równie szybko jak inni i znalazł sobie dobrą osłonę. Trzeba go jeszcze doszlifować, ale nie był niedołęgą, i pozostali doskonale o tym wiedzieli.
– Musicie wiedzieć – ciągnął Dzwon – że częstotliwość incydentów z dzikimi Posleenami wzrosła o sześćdziesiąt procent. Być może słyszeliście, że trzech Wszechwładców przeszło się w weekend po Bergen.
Żołnierze pokiwali głowami. Atak był skoordynowany, trzech Wszechwładców przyprowadziło blisko dwie setki normalsów. Byli uzbrojeni głównie w kije i kamienie, mieli też parę złupionych strzelb i trochę mieszanek zapalających, i miejska milicja straciła całe popołudnie, zanim ich osaczyła i wytłukła. Szkody określono jako „umiarkowane”, co oznaczało kilka zniszczonych budynków i czterdzieści ofiar, z czego przynajmniej sześć śmiertelnych.
– Cóż, gubernator generał Sunday nie jest zadowolony, dlatego mamy zacząć serię patroli, żeby to cholerstwo znów przetrzebić. Kiedy tylko wrócimy z misji, możecie być gotowi na polowanie. Wiedziałem, że się ucieszycie – dodał na widok ich entuzjastycznej reakcji.
Sam kapitan się nie ucieszył. Patrole jeszcze bardziej rozwalą jego plan przeprowadzenia oceny żołnierzy, ale za to mogą zniszczyć parę rzeczy i zabić kilku Posleenów, a w końcu po to właśnie się ich trzyma.
– Generalnie wiemy zatem, co zrobiliśmy nie tak, a ja pozwoliłem, żebyśmy tak zrobili, bo byłem ciekaw, jak się sprawy potoczą. Przydałoby się nam więcej ćwiczeń, ale mamy tylko tyle czasu. Zresztą podczas tej misji i tak powinniśmy unikać kontaktu z wrogiem. Zrobimy jeszcze jedno ćwiczenie po południu, i tym razem spróbujemy się podkraść zamiast szturmować. Tirdal, trzymaj się blisko Fretki i naucz się, jak być cicho. Potem szykujemy się do startu.
Tirdal kiwnął głową, pozostali coś wymamrotali, i wszyscy pospiesznie dokończyli obiad, mając w perspektywie pakowanie.
Okazało się, że mamrotali na temat Tirdala, i miało to potrwać jeszcze jakiś czas, dopóki Darhel nie nauczy się zachowywać cicho.



Dodano: 2008-08-01 14:05:08
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS