NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kossakowska, Maja Lidia - "Żarna niebios"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Zastępy Anielskie
Data wydania: Sierpień 2008
ISBN: 978-83-7574-088-2
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 512
Cena: 29,99
Seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Kossakowska, Maja Lidia - "Żarna niebios" #1

Walizka

Było zimno. Niebo szarzało, lecz nie strząsnęło jeszcze okruchów bladych gwiazd. Bracia wracali na kwaterę podchmieleni, ale nie pijani. Chłodne powietrze otrzeźwiło ich niemal zupełnie. Parmiel narzekał, że spóźni się na wachtę, a Uwabriel miał już dyżur za sobą.

Limbo o tej porze było puste i uśpione. Szynki właśnie zamknięto, bywalcy rozeszli się do domów. Mieszkańcy, kupcy i rzemieślnicy smacznie chrapali w łóżkach. Kroki aniołów niosły się cichym echem między kamiennymi murami. Czarne strzępy cieni zalegały w bramach i zaułkach.
– Hej, co to za szmer? – spytał naraz Uwabriel.
– We łbie ci szumi i tyle – zaśmiał się brat.
– Uwabriel zatrzymał się, nasłuchiwał.
– Nie, czekaj! Nic nie słyszysz?
Stali przez chwilę w milczeniu i do Parmiela także doszedł nikły chrobot. Anioła przeszedł dreszcz.
– Lepiej stąd chodźmy. Cholera wie, co się włóczy po Limbo o takiej godzinie.
– Aleś wymyślił! – fuknął oburzony Uwabriel. – Przez takich jak ty panuje ogólna znieczulica, a bandyci czują się bezkarni. Może ktoś potrzebuje pomocy?
Parmiel wzruszył ramionami.
– Pewnie okaże się, że my – burknął.
Uwabriel nie słuchał. Wolnym krokiem ruszył w stronę pobliskiego zaułka.
– Gdzie leziesz? – syknął brat.
Anioł uspokajająco machnął ręką.
– Dźwięk dochodzi stamtąd. Tylko sprawdzę.
Parmiel wzniósł oczy do nieba, ale podążył za bratem.

Uliczka wybrukowana była kocimi łbami. W słabym świetle przedświtu migotały niewielkie, ciemne kałuże. Uwabriel przypadkiem wdepnął w jedną z nich i szybko cofnął nogę. Parmiel przełknął ślinę. Przyklęknął ostrożnie. Ciecz była gęsta, lepka i cuchnęła krwią. Podniósł wzrok na brata.
– Spadamy stąd, stary.
Twarz Uwabriela pokryła się bladością, ale anioł potrząsnął głową.
– Nie. Tam może być ktoś ranny.
– Oszalałeś?! To paskudna sprawa. Nie mam zamiaru się w to mieszać!
W oczach Uwabriela zalśniła niezłomność.
– A ja tak! W końcu jestem skrzydlatym, poddanym Jasności. Zachowam się jak anioł. A ty jak chcesz! Idę, Parmiel. Muszę sprawdzić, czy nie ma tam rannych potrzebujących pomocy.
– Czekaj! – jęknął Parmiel, ale brat wkroczył już w zaułek. Nie zostało mu nic innego, jak pójść za nim.
Za rogiem istotnie byli ranni, ale nic prócz cudu nie mogłoby im pomóc. Obaj leżeli w kałużach krwi, a obok, jak małe księżyce, lśniły dwa noże. Ciemnowłosy, barczysty Głębianin półsiedział oparty o mur. Głęboka czerwień barwiła mu ubranie, twarz i ręce. Przypatrywał się aniołom spod zmrużonych powiek, a wielki, pokraczny
pistolet w jego dłoni wlepiał w braci cyklopie ślepie. Pod murem, w zasięgu ręki Głębianina leżał elegancki, srebrzysty neseser.
Gdyby Parmiel ośmielił się poruszyć, skułby bratu gębę aż miło. A nie mówiłem! wył wewnętrzny głos w głowie.
Aniołowie stali bez ruchu ze ściśniętymi gardłami i pobladłymi twarzami, a ranny mierzył ich wzrokiem. Cisza się przedłużała. Uwabriel spróbował zrobić pół dyskretnego kroczka w tył.
– Ani drgnij! – wykrakał chrapliwie Głębianin.
Pistolet w jego ręce podskoczył lekko. Zabije nas, pomyślał z niedowierzaniem Parmiel. Zabije jak nic. Z trudem przełknął ślinę.
– Posłuchaj – wymamrotał. – Jesteś ciężko ranny. Potrzebna ci pomoc. Zostanę z tobą, a mój brat pójdzie...
– Nie! – palec na spuście osunął się niebezpiecznie.
– Nie ruszam się!– krzyknął rozpaczliwie Parmiel. – Stoję w miejscu!
Głębianin ze świstem wciągał powietrze.
– Ciszej – wychrypiał.
Boi się, że przyprowadzimy żandarmów, pomyślał anioł. Nie pozwoli nam odejść. Załatwi nas. Popatrzył morderczo na brata. Zaraza na twoje miłosierdzie, Uwabriel!
Oblizał suche wargi.
– Pozwól się chociaż opatrzyć...
– Precz! – warknął ranny. – Nie zbliżać się, bo zabiję!
Cwaniak, przeszło przez myśl aniołowi. Wie, że jeśli dopuści nas do siebie, rzucimy się i spróbujemy zabrać mu broń. Rozejrzał się ostrożnie wokoło. Nie załatwi nas bez koniecznej potrzeby. Boi się, że przypadkowy patrol usłyszy huk wystrzału. Dlatego walczył na noże. Jest już prawie rano, zaraz zacznie się ruch. Na co liczy? Może na kogoś czeka? Parmielem wstrząsnął dreszcz. Tak czy inaczej, żywych nas nie wypuści.
Czas sączył się jak krew z rany. Aniołowie stali nieporuszeni, niczym osobliwe, identyczne posągi, niemi strażnicy Głębianina i walizki. Świt powoli różowił niebo.
Z zimna i strachu szczękały zęby. O Jasności, Jasności, błagam, wyciągnij nas z tego, bezgłośnie modlił się Parmiel. W końcu był tylko zwykłym skrzydlatym. Nie znał się na broni, ciemnych interesach i sposobach wybrnięcia z gardłowych sytuacji. Całe jego doświadczenie bojowe ograniczało się do kilku, niewinnych w sumie, bójek w knajpach. Uwabriel stał obok, blady i jakiś dziwnie obcy. Czas płynął, a Parmielowi powoli zaczynało się chcieć płakać. Przecież mogli sterczeć w tym zaułku do skończenia świata.
O Panie, szeptał do siebie, błagam, niech coś się stanie! Niech nas zabije albo wypuści, byle zaraz. Nie zniosę dłużej czekania!
Czas płynął. Niebo pokryło się błękitem, ciepłe palce słońca ślizgały się po dachach. Parmiel słyszał trzask podnoszonych w sklepach żaluzji, brzękanie odsuwanych rygli. Po ulicy przejechał wóz.
W bezokiennym zaułku panował półmrok i groza.
Oczy demona wpatrywały się w aniołów nieruchomo jak ślepia gada. Lśniły szkliście, zimno.
– Uwabriel – szepnął Parmiel głosem cichym jak tchnienie. – On chyba umarł.
Uwabriel rozdziawił usta. Parmiel zrobił maleńki kroczek w przód. Głębianin nie drgnął. Jeszcze jeden kroczek. Nic. Skoczył gwałtownie i wyrwał rannemu pistolet. Głębianin osunął się na bok.
– Chodu! – krzyknął Parmiel i rzucił się do ucieczki, nie czekając na brata. Za sobą słyszał kroki galopującego Uwabriela. Brat dopadł go, szturchnął w plecy.
– Schowaj to! – wysapał, nie zwalniając biegu.
Parmiel nie bez zdziwienia zauważył, że wymachuje zabranym demonowi pistoletem. Biegnąc, upchnął broń za pazuchę. Przez najbliższą bramę bracia wpadli do Pierwszego Nieba. Roztrącając spieszących do pracy aniołów służebnych wpadli do Domu Siedemdziesiątego Szóstego przy Bramie Krogulców. Zaryglowali drzwi swojej kwatery i, dysząc, padli na podłogę. Dopiero wtedy Parmiel zauważył, że Uwabriel zaciska palce na rączce srebrnego neseseru.
– Na Otchłań! – wrzasnął – Po coś to zabrał?! Uwabriel rozgarniał mokre od potu włosy.
– Ktoś oddał za nią życie. Może być ważna.
– Natychmiast odnieś walizkę! – zażądał Parmiel.
Brat popatrzył na niego krzywo.
– Pewnie już go znaleźli. Zaułek roi się do żandarmów. Odniosę, jeśli pójdziesz ze mną i wytłumaczysz, skąd ją mamy.
Parmiel zaklął.
– No dobra – mruknął. – Pora zobaczyć, co jest w środku.
Położył walizkę na kolanach. Była ciężka. Uwabriel pochylił się ciekawie.
– Magiczny zamek! – powiedział.
Parmiel parsknął z pogardą.
– Nie widziałem jeszcze takiego magicznego zamknięcia, na które nie pomógłby dobry scyzoryk. Wyciągnął nożyk z kieszeni, majstrował chwilę. Wieko odskoczyło z trzaskiem.
– O dupa! – powiedział i gwizdnął przez zęby.
Uwabriel poszarzał na twarzy.
– Pięknie, co? – warknął wściekle Parmiel. – Ważne rzeczy. Ano pewnie. Koniec z nami, braciszku. Czas odśpiewać rekwiem. Bo o te twoje ważne rzeczy z pewnością ktoś się upomni.
Neseser wypełniały fiolki z brązowym lub przezroczystym płynem i paczuszki z czymś, co wyglądało jak siano.
– Co było w walizce? – Eryk nie potrafił ukryć podekscytowania.
Parmiel popatrzył ponuro.
– Prochy, misiu.
Eryk się żachnął.
– Co ty, robisz ze mnie głupka? Jakie prochy? Przecież aniołowie nie ćpają!
– Jeszcze jak! – mruknął skrzydlaty. – Od dobrych paru wieków.


Dodano: 2008-07-30 12:20:48
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS