NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Morgan, Richard - "Trzynastka" (twarda)
Wydawnictwo: ISA
Tytuł oryginału: Black Man
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Sierpień 2008
ISBN: 978-83-7418-205-8
Oprawa: twarda
Format: 161 x 240 mm
Liczba stron: 592
Cena: 45
Rok wydania oryginału: 2007



Morgan, Richard - "Trzynastka" #6

ROZDZIAŁ 5

Przypominało to krajobraz z obrazów Dalego.
Wirtual biura śledczego był standardem dochodzeniowym, który Sevgi pamiętała ze swojej pracy w nowojorskiej policji – jak okiem sięgnąć, dziewicza pustynia Arizony i błękitne niebo pozbawione czegokolwiek poza sierpem księżyca, ze znakiem wodnym w postaci logo projektanta. Każdą sekcję śledztwa przedstawiono w postaci trzypiętrowego budynku, które rozrzucono po okolicy w nadnaturalnie eleganckim półkolu. Budynki pozbawiono bocznych ścian, tworząc wrażenie przekroju w modelu architektonicznym, i wyposażono je w schody umożliwiające pokonywanie poziomów. Obok każdej struktury unosiły się etykiety z eleganckimi literami informującymi o anomaliach danych, laboratorium, odzyskanych danych kontrolnych i wcześniejszych informacjach. Spora część przestrzeni wciąż była pusta, dane miały dopiero nadejść, ale na odsłoniętych korytarzach głównego laboratorium leżały okaleczone ciała z „Horkan’s Pride”, przypominając zniszczone muzealne rzeźby. Nawet w ich przypadku wciąż brakowało pełnych danych organicznych, ale ciała dość wcześnie przeskanowano do systemu. Teraz leżały upozowane perfekcyjnie jak na wybiegu, zabarwione i dostatecznie realne, by mogło się zrobić niedobrze na sam ich widok. Sevgi widziała już ich zbliżenia, teraz z mroczną fascynacją skupiła się na gładko ściętej kości w gęsto upakowanym mięsie ramienia odciętego centymetr od barku, po czym głęboko tego pożałowała. Synd zaczynał się zużywać, zostawiając po sobie śliskie resztki ukrywanego dotąd kaca.
Interfejs n-dżinna laboratorium patologicznego, idealna piękność o euroazjatyckich rysach, w doskonale uszytym fartuchu, z maszynowym spokojem relacjonowała koszmar.
– Sprawca wybrał kończyny, ponieważ ich wykorzystanie wiązało się z najprostszą modyfikacją programów automatycznego chirurga z funkcji chirurgicznych na rzeźnicze. – Elegancki gest. – Amputacja jest procedurą obecną w protokołach autochirurga i nie stanowi zagrożenia dla życia. Po każdej procedurze chirurgicznej pacjent, wciąż żywy, przenoszony był do jednostki kriogenicznej, zapewniając pewną i stałą dostawę świeżego mięsa.
– I automedyk tak po prostu pozwolił na to wszystko? – Coyle rozglądał się wokół, stanowiąc ucieleśnienie męskiej furii pozbawionej obiektu ataku. – Co to, do cholery, ma być?
– To – zmęczonym głosem wyjaśniła Sevgi – jest selektywna ingerencja w system. Ktoś dostał się na poziom ogólnych protokołów i wyłączył dżina statku. Dla dobrego danołamacza nie byłoby to takie trudne. Wszystkie te statki i tak mają opcję ludzkiej blokady, a n-dżinn ma wbudowane zabezpieczenie w postaci protokołu samobójstwa. Wystarczyło po prostu przekonać go, że uległ uszkodzeniu, i sam się wyłączył. Istnieją całe serie wtórnych zabezpieczeń przeciwko dostaniu się takich uszkodzeń do systemów autonomicznych, ale z tego, co słychać, nie musieliśmy się tym martwić. Nie kazał systemom medycznym robić niczego, do czego już nie były przygotowane.
– On? – zapytała Rovayo. Sevgi zdążyła już ją zaklasyfikować jako zawodnika wsparcia, a to wyglądało na konfrontację – dotkniętą potencjalnym feminazistowskim szowinizmem. – Czemu to musi być on?
Sevgi wzruszyła ramionami. Nie powiedziała: bo statystycznie rzecz biorąc, tak to do cholery jest.
– Przepraszam. Figura stylistyczna.
– Jasne. Do czasu, aż nie wrócą z laboratorium wyniki badań śladów i dowiemy się, że to faktycznie mężczyzna – skomentował Norton. Zignorował buńczuczne spojrzenie Rovayo i podszedł bliżej do budynku laboratorium patologicznego i jego wystawy. Mechaniczna rzeczniczka laboratorium ustąpiła i stała w pełnej poważania ciszy, czekając na skierowane do siebie pytania. Najwyraźniej nie uaktywniono jej wyższych funkcji interakcyjnych. Norton dźgnął wyeksponowany uśmiech kobiecego trupa, a ten wyskoczył na nich. Odległości w konstrukcie były zwodnicze – przestrzeń mogła się tu wyginać i nabrzmiewać jak w soczewce, w zależności od uwagi użytkownika. – Jedno, czego nie rozumiem, to ten bałagan. Rozumiem, czemu ich pozabijał – nie chce się w takiej sytuacji zostawić świadków, niezależnie od tego, czy mają kończyny, czy nie. Ale czemu krew na ścianach? Czemu tak kaleczyć twarze?
– Bo był cholernym psychopatą – warknął Coyle. – Te rzeczy pewnie też zjadł, prawda?
– Trudno powiedzieć. – Kobiecy konstrukt laboratorium znów ożył, wywołując z jednego z plików bańkę wyświetlacza danych. – Dane zebrane z jednostki kuchennej sugerują, że mięso zdrapane z czaszek mogło zostać ugotowane i strawione. Nie dotyczy to oczu, które zostały wydłubane, a następnie porzucone.
Sevgi ledwie zerknęła na powiększony obraz. I tak zresztą był trochę zbyt abstrakcyjny, by go łatwo zrozumieć – szkice śladów molekularnych i boczny pasek z podsumowaniem informacji o działaniu mikrofal. Później przejrzy budynek z plikami i zapozna się z tym we właściwym dla siebie tempie. W tej chwili wciąż wpatrywała się w zniszczoną twarz Heleny Larsen. Specjalistka z dziedziny demodynamiki, rzeczoznawca psychiatryczny. Rozwiedziona, niedługo potem podpisała kontrakt marsjański. INKOL dostawał sporo takich ludzi. Człowiek odrywa się od wszystkiego, co znane – czemu nie. Dotychczasowe podstawy życia sypią ci się pod nogami i pewnie potrzebujesz pieniędzy. Trzy lata, minimalny kontrakt dla wykwalifikowanego personelu, nagle wcale nie są takie straszne. Na Marsie zarabia się duże pieniądze, a przez jakiś czas przynajmniej nie ma ich na co wydawać. Wracałaś do domu jako bogata kobieta, Heleno Larsen. Wracałaś z historiami o obcym niebie do opowiadania dzieciom, które kiedyś zapewne byś urodziła. Miałaś w życiorysie podróż wraz z reprezentowanym przez nią potencjałem. Zostawiłaś przeszłość za sobą. To musiało być lepsze od grzebania się w pozostałościach dawnego życia, prawda? Lepsze od trzymania się tych resztek, które mogły ci...
– Śledcza Ertekin?
Zamrugała. Nie usłyszała tego, co powiedział do niej Coyle.
– Przepraszam, zamyśliłam się – przyznała zgodnie z prawdą. – Co...?
– Pytałem – wyjaśnił gliniarz, mocno akcentując czas przeszły – czy uważa pani za prawdopodobne, że ten, kto to zrobił, wciąż żyje
Temperatura w wirtualu, pomimo pustynnego krajobrazu wcale niezbyt wysoka, nagle spadła o kilka stopni. Norton popatrzył na Sevgi, która poczuła zrodzone z głębin intuicji delikatne, prawie niezauważalne potwierdzenie.
– Ktoś wysadził włazy – zauważyła Rovayo.
– To mogły zrobić automaty. – Colin posłał pomocne spojrzenie w stronę pary przedstawicieli INKOL. – Prawda?
– Istnieje taka możliwość – przyznała Sevgi. – Dopóki nie zbadamy uszkodzeń systemów automatycznych i n-dżina, trudno stwierdzić, jak statek mógł się zachować.
Jednak z tyłu głowy czuła narastające buczenie, jak silniki pod pokładem, jak pomruk głosu Ethana czytającego jej wtedy, gdy złapała tę paskudną grypę, fragmenty z Pynchona, przychodzące i odchodzące w niebyt, gdy traciła skupienie wraz z gorączką. Odrzuciła to wspomnienie. Nachyliła się w chłodny blask syndu, jakby zanurzała twarz w fontannie.
– Słuchajcie, dowiemy się, czy ktoś wyszedł z tego z życiem, gdy...
– ...przyjdą wyniki analiz – zakończyła za nią Rovayo. – Zgadza się. Ale na razie, co ty o tym myślisz? Podziel się z nami swoim specjalistycznym spojrzeniem INKOL. Czy ktoś mógł dotrzeć na dół w jednym kawałku?
– Poza kriokapsułami to mało prawdopodobne – oświadczył Norton. Zwyczajowa ostrożność publicznej wypowiedzi, typowa dla INKOL uwaga w doborze słów. – A nawet gdyby ktoś przeżył, wciąż zostaje mu do pokonania sto kilometrów do brzegu. A to bardzo daleko.
– Może ktoś ich odebrał. – Rovayo wskazała na puste poziomy budynku nadzoru. – Nie mamy jeszcze strumieni danych satelitarnych, żadnych przypadkowych rejestracji. Nie wiadomo, czy ktoś nie dotarł tam przed ekipą straży.
Coyle potrząsnął głową.
– Alicia, to nie ma sensu. Straż przybrzeżna wystartowała, gdy tylko dostała współrzędne.
– Kogo teraz używają? – zapytała Sevgi, próbując zachować neutralny ton głosu. Nowojorska policja od dawna miała kompleks wyższości w zakresie stosowanych na Wybrzeżu procedur kontraktowania usług alarmowych, podejście zrodzone i podtrzymywane przez katastrofalne w skutkach próby stosowania tego schematu w Nowym Jorku.
Rovayo zerknęła na Coyle’a.
– Filigree Steel, prawda? Albo czekaj – strzeliła palcami. – Czy nie przegrali przetargu na rzecz ExOp?
– Nie, to było w Seattle. Tutaj to wciąż załoga Filigree. – Coyle obejrzał się na Sevgi i Nortona. – To Filigree jest nawet całkiem dobre. Wykonali zadanie zgodnie ze specyfikacją. Osłona powietrzna w ciągu dwudziestu minut, wysłane ekipy szturmowe. Nie ma mowy, żeby ktoś miał czas na dostanie się tam przed nimi. Albo facet jest martwy razem z resztą, albo wyskoczył zaraz po wywaleniu włazów i odpłynął w stronę zachodzącego słońca.
– W takim razie pomylił kierunki – cierpko zauważył Norton.
Coyle posłał mu krótkie spojrzenie.
– To była taka metafora.
– Czasem robi takie rzeczy – poważnie potwierdziła Rovayo.
– Nie sądzę, żeby wskoczył do wody – zauważyła Sevgi. – Trzeba byłoby mieć skłonności samobójcze albo chorobę psychiczną, żeby popełnić taki błąd.
Coyle popatrzył na nią.
– Była tam pani dzisiaj, pani Ertekin? Widziała pani menu pokładowe? Chce mi pani powiedzieć, że ten skurwysyn może nie być szalony?
Sevgi się skrzywiła.
– Ten skurwysyn, jak to pan ujął, spędził ostatnie kilka miesięcy kompletnie sam w głębokim kosmosie. Samotnie, to znaczy oprócz okazjonalnego towarzystwa członków załogi ożywianych na dość długo, by odciąć im jadalne mięso. Musi być przynajmniej niezrównoważony umysłowo, ale...
Rovayo prychnęła.
– Bez jaj, niezrównoważony. Trzeba być cholernym świrem, żeby...
– Nie. – Siła pojedynczej sylaby zamknęła usta kobiecie. Z ust Sevgi wymaszerowały słowa zapamiętane u Ethana, prawie dosłowny cytat. Narastało w niej zimne przekonanie. – Nie trzeba być szalonym, żeby zrobić coś takiego. Po prostu trzeba mieć cel i być zdeterminowanym, żeby go osiągnąć. Wyjaśnijmy to sobie już na początku. To, co widzieliśmy na pokładzie „Horkan’s Pride”, to nie są objawy szaleństwa, to tylko dowody potężnej siły woli. Dowody planowania i wykonania pozbawionego wszelkich społecznych ograniczeń. Wszelkie problemy umysłowe odczuwane przez tą osobę na koniec podróży będą skutkiem tego wykonania, nie przyczyną.
– Skoro mowa o planowaniu – skomentował Coyle. – Chcecie mi wmówić, że nie ładujecie na te statki kolonijne zapasów na nieprzewidziane sytuacje? No wiecie, jedzenia? Na wypadek gdy ktoś za wcześnie się obudzi?
– Nikt nie budzi się za wcześnie – oświadczył Norton.
– Cholernie przepraszam – potężny gliniarz starannie rozejrzał się wokoło – ale powiedziałbym, że podczas tej podróży to właśnie się stało. Obudził się za wcześnie, i to cholernie głodny.
– Albo się gdzieś schowali – zasugerowała Rovayo. – To mogło się udać?
– Praktycznie niemożliwe – zapewniła Sevgi. – W protokoły startowe wpisano mnóstwo zabezpieczeń. Trzeba by je przełamać w czasie między włączeniem systemów statku a samym startem.
Rovayo kiwnęła głową.
– A ile to trwa?
– Jakieś czterdzieści pięć minut. Te starsze statki potrzebują więcej czasu na załadowanie systemu.
– Słuchaj, z tym jedzeniem. – Coyle nie zamierzał zrezygnować. – Wszyscy wiemy, że Inicjatywa Kolonijna nie lubi wydawać żadnych pieniędzy z naszych podatków na nic, co ma ręce i nogi, ale czy wy naprawdę jesteście aż takimi kutwami, że pożałowaliście na pudło suchych racji? Co będzie, jeśli coś się stanie w środku lotu?
Norton westchnął.
– Tak. Racja. Wszystkie statki INKOL mają na pokładzie racje awaryjne. Ale tu nie o to chodzi. Podczas każdego lotu masz dwóch wykwalifikowanych oficerów lotu, zamrożonych osobno od lu... pasażerów.
– Lu – co? – chciała wiedzieć Rovayo.
Ludzkiego ładunku, Sevgi cicho dokończyła za Nortona. Tak, mamy w INKOL trochę uroczej terminologii. Ograniczenia kontraktowe. Miękkie straty. Ciche fakty. Kotwica budżetowa. Zarządzanie obrazem publicznym.
Zważyła wszystko. Przykazania policji. Pieprzyć uczucia i okoliczności, zawsze wspierasz partnera. Rzuciła opryskliwie:
– Próbujemy wam wyjaśnić, że istnieją dwa systemy. Kapsuły kriogeniczne pasażerów domyślnie ustawione są na pozostanie w zamrożeniu. Nie ma sensu budzić ich w przypadku zagrożenia. To cywile. Co mogą zrobić, biegać i krzyczeć: Och, wszyscy zginiemy? Pokładowe powietrze jest za drogie na takie bzdury. W tego rodzaju sytuacji nie mogą w niczym pomóc, więc jeśli coś pójdzie nie tak, cały system zostaje zablokowany. Nie można go otworzyć do czasu zadokowania statku.
Coyle potrząsnął głową.
– Jasne, a co będzie, jeśli awaria polega właśnie na rozmrożeniu?
– Jak? – Sevgi poczęstowała go swoim najlepszym spojrzeniem w stylu „tylko kretyn”. – Mówimy o głębokim kosmosie. Wiesz, jak tam jest cholernie zimno? W całym statku nie ma dość ciepła, żeby podgrzać ten system chociaż o jeden stopień. Jedyne, co mogłoby tego dokonać, to reaktor, a ten zaprogramowany jest na odstrzelenie w przypadku awarii.
– No dobra. – Rovayo też postanowiła wspomóc partnera. Sevgi zauważyła u siebie nagłą falę sympatii, jakby nieoczekiwanie stanęła przed lustrem. – A co z innymi systemami? Ci goście od lotu kosmicznego. Oni są zaprogramowani na obudzenie się, prawda?
Mogą się obudzić – znowu podjął Norton. – W pewnych okolicznościach. Jeśli dojdzie do nieoczekiwanej sytuacji nawigacyjnej. Jeśli trajektoria pójdzie w diabły lub na przykład nieoczekiwanie uaktywni się silnik. Wtedy statek uaktywnia te dwie kapsuły. Goście od lotu kosmicznego rozwiązują problem albo wzywają pomoc, jeśli sami nie potrafią.
To gość od lotu kosmicznego, liczba pojedyncza. Cierpki głos w jej głowie nie chciał odpuścić. Ponieważ – wy, podatnicy, oczywiście nie musicie o tym wiedzieć – już od około dziesięciolecia oszczędzamy około pięćdziesięciu procent na personelu awaryjnym. Rozumiecie, takie marnowanie dobrej kapsuły kriogenicznej jest po prostu tak cholernie kosztowne, a przecież te rzeczy prawie nigdy się nie psują, nie? A nawet jeśli coś się stanie, komu potrzeba dwóch pilotów, gdy poradzi sobie jeden? To przecież niepotrzebne mnożenie personelu, nie?
– Jasne – stwierdził Coyle. – I ci faceci muszą jeść i pić, prawda?
– Oczywiście. – Norton machnął ręką, a Sevgi pozwoliła mu kontynuować. Zaczynała ją boleć głowa, może od długiego pozostawania w wirtualu. – I tak w zbiornikach jest woda w charakterze masy do reaktora, osłony przed promieniowaniem i systemów chłodzenia. Nawet w zbiornikach zapasowych jest więcej wody, niż dwóch ludzi mogłoby wypić przez kilka lat. Oczywiście jest też jedzenie. Jednak zasoby przygotowano przy założeniu, że tych dwóch nie będzie aktywnych przez dłuższy czas. Jeśli to prosty problem, naprawiają go i wracają spać. Jeśli coś złożonego, wysyłają SOS i wracają spać do czasu przybycia statku ratowniczego.
– A co się stanie, jeśli system nie pozwoli im ponownie zamarznąć? – Coyle wyraźnie nie zamierzał odpuścić swojego endemicznego braku wiary w technikę. Sevgi pomyślała cierpko, że może po prostu dorastał w Jezusowie i wyemigrował na Wybrzeże.
Norton się zawahał.
– Statystycznie to na tyle bliskie niemożliwości, że...
– Wcale nie jest niemożliwe – leniwie zauważyła Rovayo. – Ponieważ, jeśli dobrze pamiętam, to przytrafiło się już jakiemuś biednemu sukinsynowi jakieś siedem czy osiem lat temu. Dokładnie to. Obudził się i nie mógł ponownie zamarznąć, musiał przesiedzieć całą drogę.
– Tak, też to pamiętam – zgodził się Norton. – Kapsuła kriogeniczna wypluła go i nie chciała dać się zresetować, jakiś błąd systemu. Facet musiał przesiedzieć całą trajektorię, aż dostała się do niego ekipa ratunkowa. Widzisz, jeśli transportowiec jest dostatecznie blisko punktu startowego, systemy awaryjne zawracają go i wysyłają na spotkanie statku ratowniczego, co znacząco skraca czas odzysku. Jeśli są bliżej do drugiego końca podróży, spalają zapasowe paliwo, żeby przyspieszyć. Jak by na to nie patrzeć, nie potrzeba wiele jedzenia, żeby utrzymać kogoś przy życiu do czasu uratowania.
Cóż, dodała po cichu Sevgi, ale nie w sytuacji, gdy masz pecha i trafi ci się gorsza orbita. Ale nie lubimy o tym mówić. To jedna z tych rzeczy, które nazywamy cichymi faktami. Coś, o czym raczej nie wspomniałby nawet stały personel INKOL. Jedna z tych rzeczy, za którymi trochę trzeba pogrzebać.
Jednak w miarę jak „Horkan’s Pride” w ciszy nieuchronnie zbliżał się do domu, Sevgi poświęciła trochę czasu na grzebanie. Detektyw Ertekin ma zdrowe, analityczne podejście do pracy, przeczytała kiedyś raport na swój temat po pierwszym roku pracy w wydziale zabójstw, i wykazuje energię i entuzjazm w absorbowaniu świeżych szczegółów. Ma talent do szybkiego dostosowywania się do nowych okoliczności. Próbowali napisać, że odrobiła swoje zadanie, i tutaj, prawie dekadę później, w sercu INKOL, zrobiła to ponownie. Odrobiła swoje zadanie i odkryła, że odległość między Ziemią i Marsem mogła różnić się nawet sześciokrotnie. Wyglądało na to, że Mars krąży po orbicie eliptycznej, a dodanie do tego różnych prędkości orbitalnych obu planet oznaczało, że mogło je oddzielać od około sześćdziesięciu do czterystu milionów kilometrów, w zależności od tego, kiedy postanowiło się przekroczyć ten dystans. Nawet opozycje – gdy Mars i Ziemia zbliżały się do siebie, lecąc przez chwilę łeb w łeb – mogły się różnić o parę milionów kilometrów. Starty tranzytowe INKOL brały do pewnego stopnia pod uwagę te różnice, ale ponieważ cykl zmieniał się co kilka lat, nie można było po prostu czekać i wysyłać całego ruchu tylko podczas zbliżeń. Ten słynny facet, który obudził się wcześniej jakieś osiem lat temu, miał szczęście – trafił gdzieś w okolice opozycji, co skróciło trajektorię dobrze poniżej stu milionów kilometrów.
Tym razem wracający do domu facet nie miał tyle szczęścia. „Horkan’s Pride” wystartował przy drugim końcu cyklu i leciał na Ziemię przez ponad trzysta milionów kilometrów zimnej, pustej przestrzeni.
Bez przerw na posiłki.
– Dobra – zgodziła się Rovayo. – Nie ma SOS, bo n-dżin został wyłączony. Ale muszą być jakieś procedury na ręczne przywrócenie kopii zapasowej, prawda?
– Tak. – Norton kiwnął głową. – To nie jest skomplikowane. W centralce łączności do ściany przybite są szczegółowe instrukcje.
– Ale nasz facet postanowił je zignorować.
– Tak, na to wygląda. Leciał po cichu całą drogę do domu, i to prawdopodobnie gdzieś prawie od strony Marsa. Na pokładzie nie ma na to dość żywności, nawet dla jednej osoby. Jeśli chce się siedzieć po cichu i przeczekać cały lot, trzeba sobie znaleźć coś jeszcze do jedzenia.
– Czyli facet jednak jest pieprzonym świrem. – W głosie Rovayo słychać było tony „a nie mówiłam?”. Powrót do początkowych założeń. Dobra, zgodziła się, że to mógł być facet, ale nie zamierzała uwierzyć, że mógł nie być wariatem. – Musi być. Nie musiał...
– Owszem, musiał – rzuciła w przestrzeń Sevgi. Czas, żeby wszyscy na tym skorzystali. – Musiał lecieć po cichu. Nie mógł wezwać statku ratunkowego i nie mógł wrócić do kriokapsuły, zakładając, że ta by zadziałała, ponieważ te opcje uniemożliwiłyby mu realizację celu.
Chwila ciszy. Dostrzegła pełne rezygnacji spojrzenie, które Rovayo posłała Coylowi. Wielki gliniarz rozłożył ręce.
– A ten cel to...?
– Wrócić do domu wolnym.
– Wydaje się, że to działania trochę na wyrost – sardonicznie rzuciła Rovayo. – Nie sądzisz?
– Wcale nie na wyrost. – Sevgi słyszała swój głos, choć nagle słowa stały się ciężkie i trudno było je wydusić. Opuszczał ją synd, wycofując się z ośrodków mowy, pozostawiając ją w gasnącym świetle natchnienia bez dobrego sposobu na przekazanie go. Z wysiłkiem poszukała jasnych sformułowań. – Słuchajcie, lot kosmiczny to układ zamknięty. Dokujesz na orbicie, a to gwarantowana kontrola, testy medyczne po rozmrożeniu, pobranie identyfikacji. Zazwyczaj koło tygodnia, zanim pozwolą ci zjechać windą na dół nanokraty i wypuszczą. Kimkolwiek był ten gość, nie chciał przez to wszystko przechodzić. Nie mógł sobie pozwolić na przylot w stanie zamrożenia wraz z innymi i z pewnością nie mógł zostać uratowany. Obie te opcje kończą się na nanokracie. Potrzebował odejść niezauważony, niezarejestrowany. I to był dla niego jedyny sposób.
– Tak, ale czemu? – chciał wiedzieć Coyle. – Sześć czy siedem miesięcy kanibalizmu, izolacji, możliwego szaleństwa. Ryzykując rozbicie na końcu drogi. Plus przeróbka kriokapsuły, a to musi się wiązać z jakimś ryzykiem, prawda? No, sama rozumiesz. Jak bardzo ktoś musiałby chcieć dotrzeć do domu wolny?
Na twarzy Nortona pojawił się cierpki uśmieszek, ale nic nie powiedział. Nie publicznie. Sevgi dała sobie spokój z dyplomacją.
– Nie rozumiesz. Nie jest tajemnicą, że na Marsie są ludzie, którzy żałują, że zgodzili się tam polecieć, tacy, co chcieliby wrócić do domu. Ale to trepy, tania siła robocza wysiłku kolonizacyjnego. Ten człowiek jest kimś więcej. Mówimy o kimś, kto z łatwością manipuluje kapsułą kriogeniczną i systemami medycznymi, kto potrafi obsługiwać pokładowe procedury lądowania awaryjnego...
– Tak, to kolejna sprawa, której nie rozumiem – wtrąciła skrzywiona Rovayo. – Przez całą podróż facet wyciąga pasażerów z kapsuł kriogenicznych i chowa ich tam z powrotem. Czemu nie zabić po prostu jednego z nich i zająć miejsce opróżnionej chłodziarki?
– Trochę trudno byłoby to wyjaśnić, gdy już cię wyciągną na drugim końcu – cierpko zauważył Coyle.
Jego partnerka wzruszyła ramionami.
– No dobrze, to ustawić kriokapsułę tak, żeby obudziła cię tydzień przed domem. Potem...
Norton potrząsnął głową.
– Nie da się. Kriokapsuły są indywidualnie kodowane dla każdego pasażera na poziomie nano i mają bardzo sztywne parametry programu. Natychmiast odrzuciłyby inne ciało. Żeby to obejść, trzeba być specjalistą od biotechu kriogenicznego, a nawet wtedy nie dałoby się chyba tego zrobić w locie. Tego rodzaju kodowanie odbywa się, gdy statek przebywa w doku, i wyłączają do tego cały system. Nie potrafiłabyś też zakodować wcześniejszego obudzenia, z tego samego powodu. Wszystko to, co się tam zdarzyło, mieściło się w istniejących parametrach automatycznych systemów. Istnieją zaprogramowane warunki umożliwiające tymczasowe wyciągnięcie pasażera z kriogeniki w celu poddania go procedurom medycznym. Nie ma możliwości wymiany pasażerów lub pozwolenia im na wcześniejsze obudzenie.
– A on był dość bystry lub dostatecznie przeszkolony, żeby o tym wiedzieć – podkreśliła Sevgi. – Zastanówcie się. Wiedział dokładnie, które systemy mógł bezpiecznie przerobić, i dokonał tego, nie wywołując przy tym ani jednego alarmu.
– Tak, tak, i jeszcze ma talent do alternatywnej kuchni – warknął Coyle. – Co chcesz nam powiedzieć?
– To, że osoba posiadająca umiejętności i siłę, jakimi wykazał się ten człowiek, poleciałaby na kontrakt terminowy, co oznacza trzy do pięciu lat bez konieczności przedłużenia. Mógł poczekać i wrócić do domu w kriokapsule, do tego całkiem bogaty. – Sevgi przeciągnęła wzrokiem po rozmówcach. – Czemu tego nie zrobił?
Rovayo wzruszyła ramionami.
– Może wtedy nie mógł. Trzy lata to kupa czasu, gdy patrzy się na to z niewłaściwego końca. Zapytaj nowego narybku w Folsom albo Quentin Dwa, a to przecież tylko więzienie tu, na Ziemi. Może facet wysiadł z promu w Bradburym, rozejrzał się wokół po tych wszystkich czerwonych skałach, zrozumiał, że popełnił błąd i po prostu nie umiał sobie z tym poradzić.
– To nie pasuje do siły woli, której potrzebował, by wcielić to w życie – rozsądnie zauważył Norton.
– Właśnie – potwierdziła Sevgi. – Zresztą mógł wezwać statek ratunkowy, gdy tylko znalazł się poza granicą wsparcia z Marsa. Nie zrobił tego...
– Granica wsparcia? – Rovayo skierowała pytanie do Nortona. – Co to?
Norton kiwnął głową.
– Działa w ten sposób: jeśli wyślesz transportowiec INKOL z Marsa na Ziemię i coś pójdzie nie tak, coś wymagającego misji ratunkowej, to wysłanie tej pomocy z Marsa ma sens tylko do pewnej odległości. Po jej przekroczeniu transportowiec jest już tak daleko na trasie, że więcej sensu ma wysłanie pomocy z Ziemi. Ktokolwiek chciałby dostać się do domu, musiałby poczekać przynajmniej do tego punktu granicznego, w innym wypadku nic by nie zyskał. Ekipa ratunkowa z Marsa sprowadza cię z powrotem i wciąż siedzisz na miejscu, z dodatkowymi karami, które INKOL nałoży ci w nagrodę. Chcesz uzyskać pomoc z Ziemi, bo w ten sposób, cokolwiek jeszcze z tobą zrobią, przynajmniej dotrzesz do domu. Nie będą przecież marnować kosztu przelotu, żeby wysłać cię z powrotem z czystej złośliwości.
– Tak z ciekawości – wtrącił Coyle. – O jakich dodatkowych karach mówisz? Co INKOL może zrobić, jeśli wychylisz się na Marsie?
Norton posłał kolejne spojrzenie Sevgi. Wzruszyła ramionami.
– Działa tak samo, jak wszędzie indziej – odpowiedział Norton z profesjonalnym opanowaniem. Wszyscy zostali przeszkoleni w akceptowalnym przedstawianiu tego zagadnienia. – Istnieje grupa sankcji nazywanych Ograniczeniami Kontraktowymi, ale nie ma tam nic szczególnego. Kary finansowe w stosunku do kontraktu, ograniczenie wolności, to, co zwykle. Dla pracowników na kontraktach krótkoterminowych czas w więzieniu dodawany jest do kontraktu bez rekompensaty finansowej, więc jeśli chcesz szybciej wrócić do domu, nie opłaca się sprawiać kłopotów.
– Jasne. – Rovayo uniosła brew. – A jeśli dotrzesz z powrotem na Ziemię? To znaczy, bez zgody.
Norton się zawahał. Zastąpiła go Sevgi.
– Coś takiego nigdy jeszcze nie miało miejsca.
Luźno zastanowiła się, czemu uśmiechała się przy tych słowach. Zimny, lekki uśmieszek. W jej wspomnieniach pojawił się Ethan, odpowiadając uśmiechem.
– Oho – rzucił Coyle.
– Co, nigdy? – Znów Rovayo. – W ciągu trzydziestu lat jeszcze nigdy się to nie zdarzyło?
– Trzydziestu dwóch lat – poprawił Norton. – Ponad dwa razy tyle, jeśli uwzględnisz załogi pierwszych baniek, zanim naprawdę zaczęła się nanoformacja. Jak powiedziała Sevgi, to układ zamknięty. Bardzo trudno go złamać.
Coyle potrząsnął głową.
– Wciąż tego nie rozumiem. Mógł wezwać pomoc z Ziemi. Dobra, może dostałby trochę pierdla, ale do jasnej cholery, przecież i tak siedział tam. O ile przyzwoite więzienie mogło być gorsze od tego?
– Ale jego nie czekał tylko wyrok więzienia – cicho zauważyła Sevgi.
– Słuchaj. – Coyle nie zwracał na nią uwagi. Wciąż szukał czegoś, na czym mógłby wyładować swój gniew. – Wciąż nie rozumiem jednego: czemu nie wysłaliście statku ratunkowego, jak tylko n-dżin przestał odpowiadać?
– Bo za bardzo oszczędzają – mruknęła Rovayo.
– Bo nie było sensu – bezbarwnie odpowiedziała Sevgi. – „Horkan’s Pride” wciąż leciał do domu. Z tego, co wiedzieliśmy, załodze nic się nie działo.
– Nic się, kurwa, nie działo? – Znowu Coyle, z niedowierzaniem.
Norton wkroczył do wyłomu.
– Tak, wiem, jak to brzmi. Ale musisz zrozumieć, jak to działa. Tylko n-dżinn przestał z nami rozmawiać. To już się na tej trasie zdarzało, po prostu nie lubimy o tym rozmawiać. Mieliśmy przypadki, gdy dżinn się wyłączał czasowo, po czym ożywał z powrotem kilka dni później. Czasami po prostu umierają. Tak naprawdę nie wiemy czemu.
Rozłożył ręce, machnął nimi w dół. Sevgi odwróciła wzrok, starannie kontrolując wyraz twarzy.
– Chodzi o to, że to wcale nie ma wielkiego znaczenia. Statek będzie całkiem dobrze leciał na automatycznych systemach modułowych. Pomyśl o n-dżinnie jak o kapitanie statku. Jeśli zginie kapitan którejś z tych pacyficznych tratw fabrycznych, nie musisz przecież wysyłać statku ratunkowego, żeby ściągnął tratwę do portu, prawda? – Autoironiczny uśmieszek przy pytaniu retorycznym. – To samo dotyczy „Horkan’s Pride”. Utrata n-dżinna nie miała wpływu na protokoły zabezpieczające statku. Kontrola lotu z Ziemi i Marsa wciąż odbierała z „Horkan’s Pride” standardowe dane kontrolne. Stała atmosfera statku i ciążenie obrotowe, żadnych przebić kadłuba, wszystkie systemy kriokapsuł działają, trajektoria nie uległa zmianie, systemy pilotażu aktywne. Wszystkie podstawowe urządzenia wciąż działały, po prostu sam statek przestał z nami rozmawiać.
Rovayo potrząsnęła głową.
– A fakt, że ten hijo de puta wyciągał ludzi z kriokapsuł i ciął ich na kawałki, nigdzie nie został zarejestrowany?
– Nie – zmęczonym głosem przyznał Norton. – Nie został.
– Bez dżinna nie było jak się dowiedzieć o tym, co się tam działo. – Sevgi w zasadzie miała już dość i częściowo próbowała ukryć własne przekonanie, że Rovayo miała rację odnośnie prawdziwych motywów INKOL. Akcja ratunkowa w środku lotu wciąż była szaleńczo kosztowna i żaden kierownik projektu nie zechciałby podjąć takiej decyzji. – Systemy podstawowe są dokładnie tym, czym się wydają. Mówią nam, jeśli coś się zepsuje. Nie było żadnych widocznych awarii, a ponieważ cała załoga powinna być w kriokapsułach, to – logicznie – oznaczało, że nic nie mogło im się stać. Nie mieliśmy możliwości dowiedzieć się, że faktycznie jest inaczej. A statek trzymał się kursu. W takiej sytuacji po prostu się czeka. Tak działają loty kosmiczne.
Rovayo gładko zrezygnowała z jadu zawartego w ostatnim komentarzu.
– Tak? No dobrze, ale skoro statek z wami nie rozmawiał, to jak miał zadokować do nanokratownicy?
Norton rozłożył ręce.
– Ta sama odpowiedź. Automatyczna procedura. Kontrola lotów przejmuje sterowanie systemami statku na podejściu. Nie mieliśmy powodu podejrzewać, że do tego nie dojdzie.
– Wydaje mi się – skomentował Coyle – że ktokolwiek to zrobił, znał wasze systemy na wylot.
– Tak, dokładnie. – Oraz nasze żałosne, skąpe dusze. Sevgi odrzuciła od siebie tę myśl. Czas wracać do tematu. – Znali nasze systemy, ponieważ je przestudiowali, a na dodatek mieli duże umiejętności w zakresie planowania penetracji tych systemów, co oznacza wysoką inteligencję i przeszkolenie partyzanckie. Byli też całkowicie poświęceni swojemu przeżyciu, ponad wszelkie kwestie moralne, co wymaga olbrzymiej siły i dyscypliny duchowej. A jednak ta sama osoba na tyle obawiała się rejestracji po przylocie, że zrobiła to, by jej uniknąć.
Sevgi przeciągnęła ręką po wirtualu, przywołując poszczególne dowody zbrodni, ponieważ system odczytał jej gest jako skupienie. Fragmenty danych, wycinki ran w sztucznych kolorach, znieruchomiałe nagrania płynu kriogenicznego rozlanego po nienagannych podłogach, plamy krwi na ścianach i upiorne uśmiechy czaszek.
Głęboko wciągnęła powietrze.
– Ktoś zechce mi teraz wyjaśnić, jaki obraz tworzą te piksele?
Nie była aż tak daleko przed nimi. Spojrzenie Coyle’a zmieniło się wraz ze zrozumieniem, gniew w końcu zgaszony, stłumiony w coś innego. Rovayo znieruchomiała. Norton – Sevgi obróciła się, by spojrzeć mu w oczy – po prostu wyglądał na zamyślonego. Jednak nikt się nie odezwał. Co dziwne, wyzwanie podjęła twarz laboratorium. Wyraźnie uznała, że zadano jej pytanie.
– Opisywane przez panią cechy – spokojnym głosem odezwała się sztuczna kobieta – odpowiadają tezie, że sprawca był zmodyfikowanym genetycznie mężczyzną wariant trzynaście.
Sevgi ukłoniła się w podzięce.
– Tak. Wszystko pasuje, nieprawdaż?
Przez chwilę wszyscy to przyswajali.
– Bosko – rzucił w końcu Coyle. – Tego właśnie było nam trzeba, cholernego świra w roli sprawcy.



Dodano: 2008-06-20 14:01:45
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS