NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Morgan, Richard - "Trzynastka" (twarda)
Wydawnictwo: ISA
Tytuł oryginału: Black Man
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Sierpień 2008
ISBN: 978-83-7418-205-8
Oprawa: twarda
Format: 161 x 240 mm
Liczba stron: 592
Cena: 45
Rok wydania oryginału: 2007



Morgan, Richard - "Trzynastka" #4

ROZDZIAŁ 3

6:13
Pasma niskich chmur na spłukanym niebie przedświtu. Ostatnia nocna mżawka wciąż błyszczy na czarnych metalowych pancerzach promów, lśni na wiecznobetonowym lądowisku, a woda miejscami wciąż unosi się w powietrzu. Joey Driscoll wyszedł z kantyny, trzymając w dłoniach wysokie pojemniki samogrzejącej się kawy, szeroko rozstawiając ręce, jakby dla zachowania równowagi, z oczami przymkniętymi sennością końca zmiany. Jego usta rozdarło potężne ziewnięcie.
Syrena zawyła wznoszącą nutą, niczym groźba olbrzymiej wiertarki dentystycznej.
– Och, na litość...
Przez chwilę stał pełen zmęczonego niedowierzania – potem kubki z kawą upadły na wiecznobeton, a on biegł z rezygnacją do zbrojowni. Syreny w górze dotarły do końca swej nuty i po chwili przerwy na nowo podjęły śpiew. Duże panele LCLS w nadprożach hangaru rozjarzyły się błyskającą czerwienią. Po lewej przez ryk syren usłyszał głęboki hurgot uruchamianych turbin promów szybkiego reagowania. Nie więcej niż półtorej minuty do chwili osiągnięcia pełnych obrotów. Kolejne dwie na załadowanie załogi, a potem wystartują, podskakując na lądowisku jak psy próbujące urwać się z przykrótkiej smyczy. Każdy, kto spóźni się na pokład, ryzykuje utratą jaj.
Dotarł do drzwi zbrojowni w chwili, gdy ze środka wypadła Zdena w niedopiętej kamizelce taktycznej, przekrzywionym hełmie i z bronią wciąż niezaładowaną po zdjęciu ze stojaka. Gdy go zobaczyła, na jej słowiańskiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Gdzie moja cholerna kawa, Joe? – Musiała przekrzyczeć syreny.
– Pływa po betonie. Chcesz ją, to idź wylizać. – Ze złością machnął w stronę syren. – No wiesz, cholera. Czterdzieści minut do końca zmiany i trafia się nam takie łajno.
– Za to nam płacą, kowboju.
Wsadziła magazynek do karabinu i go zabezpieczyła, po czym przycisnęła broń do długiej łaty samolepu na biodrze i skupiła się na zaciąganiu sprzączek kamizelki taktycznej. Joe przecisnął się obok niej.
– To oni nam płacą?
W zbrojowni panował zgiełk alarmu. Tuzin ludzi krzyczących, przeklinających przestarzały sprzęt, śmiechem zwalniających napięcie. Joe chwycił kamizelkę i hełm ze sterty na blacie, ale nie zawracał sobie głowy ich zakładaniem. Doświadczenie nauczyło go robić to we wnętrznościach pojazdu szybkiego reagowania, gdy wznosił się nad wodami Pacyfiku. Chwycił lufę swojego karabinu stojącego w statywie, siłował się przez chwilę z zatrzaskiem, w końcu uwolnił broń szturmową i ruszył z powrotem do drzwi.
Cholerne czterdzieści minut.
Zdena siedziała już na opuszczonej rampie Niebieskiego Jeden z luźno założonym hełmem, bez maski, szczerząc się do niego, gdy z wysiłkiem podbiegł i niezgrabnie wciągnął się na pokład. Nachyliła się, żeby przekrzyczeć wycie turbin.
– Cześć, kowboju. Gotów na ostry taniec?
Nigdy nie potrafił dojść, czy udawała rosyjski akcent, czy nie. Nie pracowali jeszcze tak długo, przyszła z nowo zatrudnionymi w końcu maja. Przypuszczał – a etykieta kategorycznie zabraniała o to pytać – że należała do licencjonowanej zagranicznej siły roboczej, w każdym razie na tyle legalnej, na ile on był. Choć wątpił, żeby jak on skakała przez płot. Bardziej prawdopodobne, że pochodziła z syberyjskiego wybrzeża albo z którejś z tych tratw fabrycznych dalej na południe – element tej pieprzonej płynności siły roboczej Wybrzeża Pacyfiku, o której tyle się mówiło. Oczywiście, z tego, co wiedział, mogła być równie dobrze urodzona i wychowana na Zachodnim Wybrzeżu. W takich miejscach zniekształcony angielski nie musiał niczego znaczyć. Tu nie było tak jak w Republice, gdzie ściśle wymuszali angielski, karząc dzieciaki w szkołach za używanie czegokolwiek innego. W Państwach Wybrzeża angielski był wyłącznie językiem handlowym – człowiek uczył się go na tyle, na ile był mu potrzebny, co w zależności od barrio, w którym się dorastało, nie musiało oznaczać wiele.
– Musisz przestać... – wciąż dyszał po sprincie, brakło mu powietrza – oglądać te wszystkie stare filmy, Zed. To będzie pieprzony patrol do boi na głębokie wody. Wystraszymy jakiegoś durnego farmera planktonu, który zapomniał zaktualizować swoje przepustki na ten miesiąc. Cholerna strata czasu.
– Nie sądzę, Joe. – Zdena kiwnęła głową w stronę pozostałych promów. – Podrywają cztery jednostki. Cholernie duża siła ognia jak na farmera planktonu.
– Dobra, dobra. Zobaczysz.
Start przebiegł dość gładko, przynajmniej dla ich statku. Wyglądało na to, że pomimo wcześniejszych jęków opłaciły się nieustanne ćwiczenia z ostatniego miesiąca. Ośmiu żołnierzy na pokładzie, standardowa siła grupy uderzeniowej, wszyscy przypięci do foteli przeciwprzeciążeniowych wzdłuż wewnętrznych ścian brzucha promu i uśmiechający się z napięciem. Joe zdążył już pozapinać swoją kamizelkę taktyczną i podpiąć czujniki monitorów funkcji życiowych, choć zastanawiał się, czy ktokolwiek zawracał sobie głowę ich monitorowaniem, od kiedy zmniejszyli załogę dowodzenia w kokpicie z trzech do dwóch osób. Ale przynajmniej automatyczny medyk będzie uważał na niego w strzelaninie, a ponadto kamizelka była dobrym miejscem na upchnięcie wszystkich zapasowych magazynków i narzędzi do abordażu.
W słuchawce w uchu zabrzmiała odprawa, powtarzana echem przez głośniki w dachu promu.
Doszło do wtargnięcia powietrznego klasy drugiej, powtarzam, wtargnięcia powietrznego klasy drugiej, nie spodziewamy się walki...
Wychylił się i z triumfem kiwnął głową Zdenie: – Cholera, mówiłem ci.
...mimo wszystko należy zachować gotowość bojową. Podczas całej misji obowiązkowe są maski i rękawice, należy zastosować żel przeciwskażeniowy, jak w przypadku operacji z zagrożeniem biologicznym. Zwracam uwagę, że nie ma powodu spodziewać się sytuacji zagrożenia biologicznego, to tylko środki ostrożności. Mamy tu do czynienia ze zwodowanym statkiem kosmicznym INKOL, powtarzam, zwodowany statek kosmiczny INKOL wewnątrz strefy brzegowej...
Zdena posłała mu ostre spojrzenie.
– Pieprzony statek kosmiczny? – z niedowierzaniem krzyknął ktoś z siedzenia pod drugą ścianą.
...grupy medyczne pozostaną w gotowości do czasu, aż Drużyna Niebieska zakończy rekonesans. Bądźcie przygotowani na ofiary rozbicia. Drużyna wejdzie do akcji w następujących grupach: zespół alfa, Driscoll na przedzie, za nim Hernandez i Zhou. Zespół beta...
Dał sobie spokój, nic nowego. Aktualna rotacja przydziałów ustawiła go na przedzie na następne trzy tygodnie. Teraz nie potrafił się zdecydować, czy wciąż był zły, czy zadowolony. To będzie cholerny odlot. Poza TV i paroma wirtualnymi wycieczkami w muzeum INKOL w Santa Cruz nigdy nie widział prawdziwego statku kosmicznego, ale wiedział jedno – nie sadzali tych mamutów na Ziemi. Nie robili tego od czasu, gdy wszędzie powstały wieże z nanokratownic, niknące w chmurach niczym stalowoczarne łodygi fasoli z tej cholernie głupiej historii, którą dziadek opowiadał mu w dzieciństwie. Jedyne statki kosmiczne, jakie Joe znał poza historycznymi zdjęciami, to były te pojawiające się czasem pod koniec wiadomości, dokujące dostojnie do kapeluszy tych bajecznych tyczek wycelowanych w niebo, ich jedynego ekonomicznego znaczenia. Ładunek holownika „Tkacz”, który właśnie wrócił z Habitatu 9, prawdopodobnie spowoduje w tym kwartale spore zamieszanie na rynku metali szlachetnych. Ustawodawstwo zaproponowane przez Stowarzyszenie Afrykańskich Państw-Producentów Metali w celu ochrony ziemskiego przemysłu wydobywczego wciąż tkwi w komisjach Światowej Organizacji Handlu, gdzie przedstawiciele Konsorcjum Habitatu 9 argumentują, że tego rodzaju ograniczenie handlu...
I tak dalej. W tych czasach statki kosmiczne zostawały tam, gdzie ich miejsce, i wszystko, co przewoziły, docierało na Ziemię za pomocą wind kratownic. Doskonała kwarantanna, usłyszał kiedyś późno w nocy gadającą głowę, na dodatek wyjątkowo wydajna energetycznie. Lądujący statek kosmiczny był scenariuszem z taniego filmu katastroficznego albo jeszcze tańszego paranoidalnego serialu o inwazji obcych w jezusowskich kanałach wideo. Ponieważ jeśli faktycznie do tego doszło, mogło to znaczyć tylko jedno – gdzieś coś poszło bardzo nie tak.
Stary... muszę to zobaczyć...
Wciąż nakładał na twarz żel biouszczelniający, gdy prom wykręcił i otworzyła się rampa z tyłu. Wraz z rykiem turbin do środka wdarły się zimne pacyficzne powietrze i szare światło świtu. Odpiął się i przesunął wzdłuż liny do windy linowej. Puls przyspieszył w skroniach, a we krwi krążyło coś zbyt fajnego, żeby być strachem. Założył maskę na twarz, ściągnął filtr oddechowy i docisnął wszystko do biouszczelniacza. Wiatr od oceanu na zewnątrz chłodził wciąż odsłonięte skrawki skóry po obu stronach maski. Krzywizna przepuszczalnego tylko w jedną stronę, odpornego na uderzenia szkła i ciepłe, bursztynowe linie wyświetlacza dawały iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, jakby za osłoną ukrywało się całe ciało, a nie tylko fragment twarzy. Cały czas ich przed tym ostrzegali. Robił to jakiś kiepsko renderowany wirtualny sierżant musztry w tanim teksańskim oprogramowaniu stanowiącym wszystko, na co pozwalał budżet Ochrony Filigree Steel. Z niewiadomych powodów fatalnie zsynchronizowana postać miała brytyjski akcent. Świadomość całego ciała, durniu! – ryczał program za każdym razem, gdy uruchomił jeden z aktywatorów. Nogi masz wynajęte? Czy twoja klata to tymczasowy dodatek? Świadomość całego ciała to jedyna rzecz, która utrzyma całe twoje ciało przy życiu.
Dobra, dobra. Niech będzie.
Zatrzasnął karabinek na kamizelce, odwrócił się twarzą do wnętrza promu i kamery obserwacyjnej zamocowanej w suficie. Palcem wskazującym i kciukiem wykonał znak OK. Zakaszlał do mikrofonu indukcyjnego na krtani.
– Szpica, gotów do misji.
Potwierdzam, szpica. Na mój znak. Trzy, dwa, jeden... skok.
Lina ożyła z szarpnięciem, a on niezdarnie odbezpieczył trzymany w obu dłoniach karabin szturmowy, wychylając się tak, by widzieć, co znajduje się pod nim. Z początku były to tylko nieustannie przetaczające się fale Pacyfiku, uciekające we wszystkie strony. Potem zauważył statek. Nie tego się spodziewał: wyglądał jak ledwie unoszące się na powierzchni, olbrzymie plastikowe opakowanie omywane wodą. Kadłub był prawie całkiem spalony na czarno, ale dostrzegł ślady białych pozostałości po nanotechnicznie wytrawionych literach, jakiś rodzaj korporacyjnego logo, które zapewne spłonęło podczas wejścia w atmosferę. Opadł niżej i zobaczył coś, co wyglądało jak otwarty właz w części wciąż wystającej nad wodą.
– Uch, dowództwo, jesteście pewni, że to coś nie utonie?
Potwierdzam, szpica. Zgodnie z parametrami INKOL to nie ma prawa utonąć.
– Tylko że mam tu otwarty właz, a przy tym wietrze i falach przypuszczam, że do środka musi dostawać się woda.
Powtarzam, szpica. Pojazd nie ma prawa utonąć. Sprawdź ten właz.
Jego buty uderzyły w kadłub z głośnym brzękiem jakiś tuzin metrów od włazu, trochę poniżej. Wokół jego nóg zawirowała sięgająca kostek woda, potem się cofnęła. Westchnął i odpiął się od linki.
– Zrozumiano, dowództwo. Skończyłem zejście.
Utrzymamy pozycję.
Przykucnął częściowo i wspiął się po niewielkiej pochyłości do włazu, a potem do niego zajrzał. Woda zdecydowanie dostała się do środka – zobaczył, jak pobłyskuje mokro na szczeblach drabiny prowadzącej do drugiego, wewnętrznego włazu, który zapewne stanowił wewnętrzną część śluzy powietrznej. Kiedy zaglądał, przez kadłub przeciągnęła kolejna fala, zalewając właz, spływając do środka i rozpryskując się na dnie śluzy. Zajrzał głębiej, po czym wzruszył ramionami i zszedł po drabinie, aż zostało mu kilka dolnych szczebli tuż nad wewnętrznym włazem. Woda miała tu jakieś pięć palców głębokości, falowała leniwie wraz z kołysaniem statku na falach. Profil włazu pod powierzchnią wyglądał nienaturalnie czysto, jak coś widzianego na dnie górskiego stawu. Plakietka ostrzegawcza zwracała uwagę na konieczność wyrównania ciśnień, zanim możliwe będzie otwarcie włazu.
Joe domyślił się, że jakiekolwiek ciśnienie by nie panowało w środku, do tej pory musiało być dość bliskie standardowemu ziemskiemu, bo coś (lub ktoś) otworzyło już wewnętrzny właz. Został otwarty na tyle, by woda powoli spływała do wnętrza. Joe prychnął.
Gdyby nie to, cholerna śluza byłaby już w połowie zalana przez fale.
Stuknął w mikrofon.
– Dowództwo? Mam tu otwarty wewnętrzny właz. Nie wiem, czy to systemy, czy, uch, działalność człowieka.
Zrozumiano. Zachowaj ostrożność.
Skrzywił się. Miał nadzieję, że każą mu się wycofać.
Jasne, ale chociaż podeślijcie cholerne wsparcie. To maleństwo przyleciało z kosmosu, najpewniej z Marsa. Cholera wie, co za robale mogą tam szaleć. Do tego właśnie służy nanokratownicowa kwarantanna, nie?
Przez chwilę myślał, żeby mimo wszystko się wycofać.
Ale...
Masz wyposażenie, prawie słyszał cierpliwy głos tłumaczący mu wszystko. Masz maskę i żel ochronny, zresztą nie spodziewamy się żadnych zagrożeń. Nie masz żadnego powodu, by kwestionować rozkazy.
I głos Zdeny: Za to właśnie nam płacą, kowboju.
I drwiny pozostałych.
Odepchnął od siebie lekki dreszcz, zszedł jeszcze niżej i włożył nogę do wody, naciskając mocno na właz. Ten częściowo ustąpił.
– Świetnie.
Szpica?
– Nic – odpowiedział kwaśno. – Po prostu zachowuję najwyższą cholerną ostrożność.
Zaparł się ręką o ścianę śluzy, jeszcze mocniej nadepnął na właz i...
...ten ustąpił pod jego nogą.
Właz odchylił się ciężko w dół na zawiasach, zrzucając wodę do mrocznego wnętrza z głośnym, długim chluśnięciem. Joe nie był przygotowany na nagłą utratę podparcia i stracił chwyt na szczeblu. Poleciał, niezdarnie próbował złapać dłonią w rękawicy kolejny szczebel, nie trafił i zahaczył głową o drabinę. Przeleciał wprost przez otwarty dolny właz, mając czas na stłumiony okrzyk...
– Kurwaaaa...
...i wylądował na czymś, co musiało być boczną ścianą korytarza poniżej.
Wstrząs uderzenia, zęby zaciśnięte na końcu języka. Ostre walnięcie w ramię i dźgnięcie w żebra lufą karabinka. Zasyczał z bólu przez zaciśnięte zęby.
Mimo wszystko wyglądało na to, że wylądował na czymś miękkim. Przez chwilę leżał nieruchomo, wysłuchując raportów o uszkodzeniach składanych przez splątane kończyny.
Świadomość całego ciała, panie sierżancie.
Przywołał uśmiech. Chyba niczego sobie nie złamał. Patrząc do góry, stwierdził, że nie przeleciał więcej niż trzy metry.
Odetchnął głęboko z ulgą w filtr maski. Cicho dokończył swoje przekleństwo.
– Mać.
Szpica? – odezwało się dowództwo, wreszcie z przejęciem w głosie. – Podaj swój status. Jesteś ranny?
– Nic mi nie jest. – Podniósł się na ramieniu, rozejrzał się w mroku i włączył latarkę na hełmie. – Po prostu spadłem. Nic powa...
Skraj wiązki światła złapał coś, co nie miało sensu. Wykręcił głowę i wiązka oświetliła niewyraźny obiekt...
– Kurwa, człowieku, to...
I nagle, z falą pełnego niedowierzania zrozumienia, zadławił się wymiocinami wylewającymi się do maski, palącymi mu nos i gardło, ponieważ zobaczył wreszcie wyraźnie, czym była ta miękka rzecz, która zatrzymała jego upadek.



Dodano: 2008-06-20 14:01:45
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS