"Doktor, ksiądz i dziewczyna"
Doktor zaczął wchodzić na górę, posapując coraz głośniej. Ksiądz Mateusz czekał na niego u zwieńczenia schodów na ostatnim piętrze. Stał z łokciami opartymi o poręcz i przyglądał się oddychającemu ciężko Stańkowi.
– Przepraszam, jeśli musiał pan czekać – powiedział, gdy dzieliło ich już tylko półpiętro. – Ale położyłem tę dziewczynę w pokoju gościnnym, a nie chciałem zostawiać jej samej na zbyt długo. Liczyłem, że pan zadzwoni.
– W porz... uch... ądku – odparł Staniek. W myślach po raz kolejny przeklął fakt, że w budynku nie było windy. Wszedł na górę, wziął kilka głębokich oddechów, po czym wyprostował się i podał rękę duchownemu. Ten uścisnął wyciągniętą dłoń, przyglądając się doktorowi z niepokojem.
– Nie za dobrze pan wygląda.
– Dziękuję księdzu za dobre słowo. Przeżyję. – Staniek uśmiechnął się krzywo. – Jaka szansa, że to jednak moja działka?
– Całkiem spora, mówiąc szczerze – odparł ksiądz. – Oprócz stanów lękowych i wizji nie widzę tu śladów opętania. Przynajmniej według tego, co mi powiedziała. A mówiła bardzo chaotycznie.
Ustąpił doktorowi miejsca w drzwiach, jednocześnie gestem zapraszając go do środka.
Dziewczyna leżała na kanapie przykryta grubym wełnianym kocem i z twarzą wtuloną w poduszkę. Wyglądała normalnie, jej oddech był spokojny i – zdaniem Stańka – w niczym nie przypominała Lindy Blair z osławionego „Egzorcysty”.
– Ciemność płonie – powiedział stojący za nim ksiądz Mateusz. Takim tonem, że doktor mimowolnie się wzdrygnął.
– Co proszę? Kapłan zamknął drzwi i minąwszy gościa, usiadł w fotelu. Ręką wskazał drugi, obok.
– To właśnie powiedziała, gdy tu przyszła – wyjaśnił. – Potem mówiła jeszcze wiele innych rzeczy, ale to powtarzała najczęściej. Jak refren piosenki... – Albo modlitwę.
Ksiądz pokręcił głową.
– Modlitwa jest po to, ażeby przynosić otuchę i koić serce. To z całą pewnością nie był ten przypadek.
Przez chwilę obaj siedzieli w milczeniu, wpatrując się w dziewczynę na kanapie. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Jej pociągła twarz o prostym nosie wyglądała wprawdzie dość surowo, ale idealnie zarysowane, teraz po dziecięcemu wydęte usta pasowałyby nawet do nastolatki. Ciemna oprawa oczu podkreślona rozmazanym makijażem kontrastowała ze złotymi włosami. Na stoliku przy kanapie leżała modna młodzieżowa torebka z syntetycznego lnu. Przypominała Stańkowi chlebak z jego dawnych harcerskich czasów.
– Czy ona wyglądała na opętaną? – zapytał w końcu lekarz. – Bo, mówiąc szczerze, teraz prezentuje się dużo lepiej niż... poprzednie przypadki.
– Wyglądała przede wszystkim na przerażoną. – Kapłan zerknął na zegarek, a potem za okno. – Ale to zawsze trudno powiedzieć. Na wszelki wypadek obudzimy ją przez północą. Nie chcemy manifestacji mocy Złego, gdy jest w pełni sił.
– Ksiądz wybaczy – doktor zaśmiał się nerwowo – to zabrzmiało trochę jak z podrzędnego horroru. Manifestacja Złego?
– Tak – odparł duchowny. – Na szczęście nie miał pan okazji tego doświadczyć, ale mówiłem kiedyś, że manifestacje złych duchów mają na celu nas przerazić i pokazać, jak mali jesteśmy wobec ich siły. To często wygląda bardzo... nieprzyjemnie. Staniek wlepił wzrok w starego kapłana i przez dłuższą chwilę patrzył na niego z powagą. Nagle zdał sobie
sprawę, że jakoś nigdy nie było okazji, by zadać to najbardziej oczywiste z pytań:
– Widział to ksiądz kiedyś? Prawdziwe opętanie wraz z całą tą manifestacją Złego?
Duchowny pokiwał głową powoli, z rozwagą, jakby się wahał, czy powinien o tym mówić.
– Kilka lat temu mieliśmy tu takiego chłopca, syna górnika, którego ojciec zginął pod ziemią – zaczął w końcu. Mówił wolno, starannie dobierając słowa. – Dzieciak bardzo to przeżył, przestał jeść, uciekał ze szkoły i domu, nie odzywał się do nikogo, nawet do własnej matki. Wszyscy uznali, że popadł w depresję, ale niedługo potem rodzeństwo znalazło go, jak wił się nocą na podwórku, rozdzierał sobie policzki do krwi i wykrzykiwał
słowa w nieznanym języku. Był chudy, jakby go właśnie wypuścili z Oświęcimia, a oczy...
Staniek wstał.
– Chyba muszę zadzwonić do domu, że późno wrócę – przerwał, siląc się na uśmiech. – Chciałbym też znaleźć miejsce, gdzie mógłbym zapalić.
– W końcu korytarza. Pokażę... – Ksiądz wstał, gdy nagle dziewczyna podniosła głowę, a zaraz potem poderwała się gwałtownie.
– Gdzie ja jestem? Która godzina? – Nawet nie próbowała kryć przerażenia.
– Spokojnie, moje dziecko. – Kapłan wyciągnął przed siebie otwarte dłonie. – Zasnęłaś, a ja...
Doktor uśmiechnął się niepewnie, zaraz jednak dostrzegł, że źrenice wpatrzonej w księdza dziewczyny powiększają się, a usta powoli otwierają, zupełnie jakby zobaczyła potwora.
„Ona zaraz wybuchnie” – pomyślał Staniek. Dziewczyna wrzasnęła tak głośno, aż zatrzęsły się szyby...