NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Pilipiuk, Andrzej - "Norweski dziennik - tom 3: Północne wiatry"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Norweski dziennik
Data wydania: Lipiec 2007
ISBN: 978-83-60505-57-1
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 304
Cena: 27,99



Pilipiuk, Andrzej - "Norweski dziennik - tom 3: Północny wiatr" #3

Szkoła to nie miejsce dla iluzjonistów

Czułem, że dzieje się coś ważnego, i choć niezbyt wiedziałem co, serce biło mi nieco szybciej. Przejechaliśmy przez osadę i mój przyjaciel zatrzymał samochód obok szkoły.
– Drugie piętro. Sala numer dwadzieścia osiem – poinformował mnie. – Drzwi zatrzaśniesz za sobą.
Wysiadłem i spokojnie ruszyłem w stronę szkoły. Powietrze było chłodne, rześkie, nieoczekiwanie zacząłem trząść się z zimna. W samochodzie, ogrzewanym przez pracujący silnik i cztery ciała, było ciepło... Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie. To chyba nie te miałem zatrzasnąć? W każdym razie ani zamek, ani klamka nie wyglądały na przystosowane do zablokowania. Wszedłem po drewnianych schodach na piętro. Korytarz ciągnął się w dwie strony. Wyłożony był klepką, wyfroterowany. Trwały właśnie lekcje. Zza drzwi słyszałem głosy nauczycieli, a czasami lekki gwar. Na ścianie wisiały rzędem portrety absolwentów, a po drugiej stronie reprodukcje podobizn kolejnych carów. Za Mikołajem II wisiały jeszcze dwa: Kiryła i Włodzimierza. Nacisnąłem klamkę drzwi opatrzonych numerem 28. Były zamknięte, ale pod klamką wypatrzyłem zamek. Tkwił w nim klucz. Przekręciłem i wyciągnąłem go, jednocześnie otwierając. Wszedłem do pustej sali lekcyjnej i zgodnie z instrukcją zatrzasnąłem za sobą drzwi. Klucz wsunąłem w zamek, lecz tylko kawałek, żeby ktoś, kto będzie chciał otworzyć z zewnątrz, nie miał z tym problemu.
Rozejrzałem się. Ładne stoliki z litego bukowego drewna, półka z książkami, szerokie biurko nauczyciela, tablica, rzutnik do slajdów i ekran. Na końcu pomieszczenia – szafy wypełnione książkami. Zdecydowaną większość wydrukowano w ZSRR, jednak były też i carskie, i e migracyjne. Krzesła dla dzieci wykonano z profilowanej sklejki. Wysunąłem sobie jedno z nich i usiadłem na próbę. Było bardzo wygodne. Rozległ się dźwięk ręcznego dzwonka, a potem korytarza wypełnił gwar uczniów, rozmowy, śmiech. Tkwiłem w pustej klasie jak owad zatopiony w bursztynie. Pauza trwała chyba nie dłużej niż pięć minut. Usiadłem wygodniej. Czekałem. Przerwa się skończyła. Podszedłem do okna i ostrożnie, starając się, aby nikt mnie nie zauważył, wyjrzałem. Widziałem stąd cerkiew i fragment ulicy prowadzącej do pałacu.

Nagle zamek zachrobotał i do środka wszedł książę Potiomkin. Niósł brązową skórzaną walizeczkę. Zatrzasnął drzwi identycznie jak ja i rzucił na stół klucz.
– Witaj, Tomaszu – powiedział spokojnie.
– Witajcie, Wasza Wysokość.
– Wybacz, że musiałeś czekać. Przybyłem natychmiast, gdy poinformowano mnie, że już jesteś. Siadaj.
Ponownie usiadłem na krześle. Książę otworzył neseser i pomajstrował przez chwilę wewnątrz. Coś lekko prztyknęło mi w uszach.
– To naprawdę niezłej klasy zagłuszarka – powiedział. – Dzięki temu będziemy mogli konwersować zupełnie swobodnie. Oczywiście podsłuch to nie wszystko. Wypowiedziane słowa zapisują się jeszcze tutaj. – Stuknął się palcem w środek czoła. – W tym wypadku powstaną dwie kopie. Nic z tego, co padnie tu między nami, nie ma prawa opuścić tych murów – powiedział po polsku trochę niegramatycznie. – Ani, co ważniejsze, naszej pamięci.
– Rozumiem.
– Domyślasz się, po co się tu spotykamy? – przeszedł na rosyjski.
Zastanowiłem się.
– To ma coś wspólnego z waszą konspiracją... – wysunąłem ostrożne przypuszczenie.
Powoli kiwnął głową, ale nic nie powiedział.
– Paweł pracuje dla was. Derek także. Jak sądzę, to wasze struktury, wasi ludzie uratowali mi życie wtedy w Warszawie – brnąłem.
Zaprzeczył. Mógł potwierdzić, ale był uczciwy. Derek nigdy nie mówił wszystkiego. Wyczuwałem echo myśli siedzącego przede mną księcia: były czyste, jasne, logiczne...
– Niezupełnie. To nasi przyjaciele. Czasem my pomagamy im, czasem oni nam. Ale nie im podlegamy, oni nam również nie. To NTS, stowarzyszenie rosyjskich solidarystów, założone przez Arkadiusza Stołypina. Sojusznicy... Lecz nasze cele są odrobinę rozbieżne.

– Moi przyjaciele pracują dla was. Czy to spotkanie oznacza, że nadeszła moja kolej?
– Nie pracują dla mnie. Tylko współpracujemy, i to raczej luźno. Słyszałeś o związku Gladie?
Wahałem się przez ułamek sekundy. Czy mogłem sypnąć Pawła?
– Obiło mi się o uszy – przyznałem.
– Osoby poniżej osiemnastego roku życia uważane są we wszystkich wywiadach świata za zagrożenie dla poufności działań. My jednak postanowiliśmy zrobić wyjątek.
Poczułem kroplę potu spływającą po plecach.
– Czy jesteś gotów służyć nam? – zapytał cicho książę.
– To znaczy komu? Związkowi Gladie?
– Tajnej strukturze, która się z niego wyłoniła. Gladie nie podlega nikomu. My też już nie.
– Nie rozumiem. – Wzruszyłem ramionami. – Przecież musi być jakaś centrala dowodzenia...
– Amerykanie zainicjowali powstanie. Dali pieniądze na początek. Puścili w ruch organizację i pozwolili, abyśmy dalej radzili sobie sami. Słyszałeś o wojskowych sieciach komputerowych? O schemacie ich działania?
– Coś czytałem. Komputery i banki pamięci są jakoś powiązane. Mogą między nimi przepływać informacje, ale nie ma komputera centralnego. Jeśli część zostanie zniszczona, cała sieć nadal może działać.
– Tak samo działa Gladie. Kilkaset grup. Każda niezależna. Każda ma systemy kanałów łączności z paroma innymi grupami. Ścisły zakaz kontaktu fizycznego czy zdradzania tożsamości. Wszystko tajne. Jeśli Sowieci wedrą się do Europy Zachodniej, przeciw nim stanie kilku-dziesięciotysięczna podziemna armia. Armia, której poszczególne komórki mogą działać zupełnie autonomicznie. Armia, która nie posiada jednego centrum dowodzenia. Którą można zniszczyć, tylko jeśli wyłapie się absolutnie wszystkich członków.
– Brzmi niegłupio.
– Służby specjalne poszczególnych krajów wiedzą oczy wiście o istnieniu związku. Na pewnych szczeblach współpraca jest dopuszczalna... Jednak mało kto wie, że w ramach Gladie istnieje także wewnętrzna struktura, która zajmuje się tym, czego oficjalne czynniki nie mogą zaaprobować. Jej zadania to głównie przemyt ludzi oraz likwidacja zdrajców i wrogich agentów. Lecz nie tylko.
Poczułem kolejną kroplę potu spływającą mi wzdłuż kręgosłupa. Ciekawe, po co mi to gada? Wygląda na to, że chcą mnie zwerbować...
– Tym się pan zajmuje? Tym pan kieruje?
– Nie. Ja jestem tylko godnym zaufania pośrednikiem. Porównaj mnie z listonoszem. Mam przekazać ci zaproszenie.
– Rozumiem. A później przekaże pan gdzieś moją odpowiedź...
Potwierdził.
– Czy chcesz się do nas przyłączyć? – zapytał.
Zapadła cisza. Coś mi tu nie grało. Otrzymałem za ma ło informacji. Co niby miałbym robić? Brakuje mi wykształcenia. Kiepsko strzelam. Trzeba się jakoś inteligentnie wyplątać...
– W zamian za deklarację oferujecie śmiertelne ryzyko, być może tortury i śmierć. Krótkie, intensywne życie, koszmary męczące po nocach, konieczność własnoręcznego likwidowania wrogów... – prawie nie poznałem swojego głosu.
Popatrzył na mnie w skupieniu.
– Trafnie oceniłeś sytuację – powiedział spokojnie.
Co mówił Paweł? Aby pociągać za spust, gdy się celuje do człowieka, trzeba wyzbyć się wielu odruchów właściwych istocie ludzkiej... Chciałem znaleźć się jak najdalej stąd.
– Do tego, co odgadłeś, dodam jeszcze życie w nieustannym napięciu, ciężkie szkolenie praktyczne i teoretyczne. W przypadku wojny za niewykonanie rozkazu kula w łeb...
Poczułem dreszcze.
– Wojna... Czy ona wybuchnie?
– W tej chwili wielu mądrych ludzi po obu stronach żelaznej kurtyny pracuje ciężko nad tym, aby komunizm w miarę łagodnie zdemontować. Prawdopodobnie imperium rozleci się jak domek z kart. Jednak równie dobrze któryś z władców na Kremlu może dojść do wniosku, że nie zaszkodziłaby mała zwycięska wojenka. Jeśli wybuchnie, nie będziesz mógł się wycofać, mówiąc, że nie zostałeś ostrzeżony. Jeśli się do nas przyłączysz, możesz zginąć. Ale ty i tak zostałeś przez nich skazany. Już żyjesz z ciążącym nad sobą wyrokiem śmierci, choć może nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę.
– Naprawdę jestem wam potrzebny?
– Tak.
– Ale dlaczego? – jęknąłem.
Zapatrzył się w okno.
– W ósmej klasie podstawówki miałeś wedle programu zajęcia z rachunku prawdopodobieństwa... Przypomnij sobie, co się tam wydarzyło.
Jakim cudem się o tym dowiedział?! Przymknąłem oczy...
Młoda matematyczka trzasnęła moim zeszytem o ławkę.
– Coś ty tu powypisywał? To jakieś bzdury!
Prac a domowa polegała na tym, aby rzucić sto razy monetą i zapisać wyniki. Ile razy wypadnie orzeł, a ile reszka. Wyniki wszystkich uczniów podstawione do odpowiedniego diagramu zilustrować miały częstotliwość wystąpienia poszczególnych przypadków. Wszyscy uzyskali wyniki zbliżone do uświęconego prawami rachunku prawdopodobieństwa, pół na pół. Tylko u mnie orzeł wypadał dziewięćdziesiąt siedem razy pod rząd.
– Patrz, głuptasie. – Wyjęła z kieszeni dwudziestozłotówkę z Nowotką.
Rzucała ją na mój zeszyt raz za razem. Wypadał orzeł. Zawsze orzeł. Wymieniła monetę na inną. Uczniowie zaczęli się odwracać i pokazywać mnie palcami. Ciągle wypadał orzeł. Wreszcie matematyczka, zdenerwowana, wetknęła pieniądz do kieszeni i wydobyła z niej kostkę. Nim jeszcze rzuciła, wiedziałem, że wypadnie szóstka. Zacząłem się bać. Zrobiłem to, co zwykle. Wyobraziłem sobie, że jestem daleko od klasy. Że nie ma tej przeklętej kostki. Tym razem wyniki zadowoliły nauczycielkę. Były doskonale różnorodne. Wiedziałem jednak, że gdy tylko skupię myśli na klasie, natychmiast zaczną wypadać szóstki. Znowu wyjęła monetę. Rzucała nią i zapisywała wyniki. Wyszło 51:48. Ostatni rzut. Wróciłem do rzeczywistości o sekundę za wcześnie. Moneta upadła na krawędź i tak już została. Wszyscy wpatrywali się w nią jak zahipnotyzowani. Wreszcie nauczycielka uderzyła dłonią i dwudziestka upadła na laminowany blat ławki.
– Szkoła to nie miejsce dla iluzjonistów – powiedziała poirytowana. – Na przyszłość nie radzę ci stosować podobnych sztuczek.
Otworzyłem oczy. Znowu klasa, nawet podobna do tamtej wielkością, lecz pełna spokoju i ciepła. Opowiedziałem księciu, co sobie przypomniałem.
– To odpowiedź na pytanie, po co jesteś nam potrzebny – oznajmił.



Dodano: 2007-07-19 17:39:53
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS