NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

King, William - "Wieża węży"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: King, William - "Terrarchowie"
Tytuł oryginału: Tower of Serpents
Data wydania: Lipiec 2007
ISBN: 978-83-7418-149-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



King, William - "Wieża węży" #2

Rozdział 2
„Jest miejsce i czas na zabijanie”.
Prorocy

Furażerzy posuwali się cicho przez ciemny las. Rik słyszał dochodzące z przodu wrzaski, okrzyki zachęty i szum wody. Zabił na ręce komara, rozsmarowując go w kropelce krwi. Miał nadzieję, że nie był to zły omen.
Pot poplamił mu ubranie. Serce mu waliło, miał sucho w ustach i dostrzegał każdy mały pyłek unoszący się w smugach światła między drzewami. Wyczuwał dziwny, mocny zapach lasu. Czuł, jak wilgotne liście paproci ocierają mu się o nogi. Miał poczucie, że naprawdę żyje pełną piersią – jak zawsze, kiedy wiedział, że zaraz może zginąć. Całe jego życie skurczyło się do rozmiarów wąskiego tunelu. Przed nim czaiła się przemoc i rozlew krwi, straszne miejsce, przez które będzie musiał się przedrzeć, aby mieć jakąkolwiek przyszłość.
Mała, zwierzęca część jego umysłu bełkotała, by zawrócił i uciekał, pognał w las i poczekał, aż oko cyklonu przejdzie obok niego. A inna, równie zwierzęca część pragnęła pobiec do przodu i zatopić bagnet w ciepłym, żywym ciele. Jego prawdziwe jestestwo było zawieszone pomiędzy tymi dwoma punktami.
Nie zamierzał uciekać. Nie wówczas, gdy cały jego oddział brał udział w natarciu. Nie bał się kopniaka sierżanta czy batów, które czekały na tchórzy, lecz tego, że zawiódłby swoich towarzyszy oraz wstydu, jaki by odczuwał, gdyby czmychnął na ich oczach, zanim jeszcze doszło do walki. Widział już, jak uciekały oddziały złożone z zaprawionych w bojach weteranów, kiedy jeden z nich brał nogi za pas, ale nikt nie chciał być tym pierwszym.
Miał również inne powody. Ten ktoś, kto wrzeszczał teraz jak oszalała bestia, był człowiekiem, którego widywał przy ognisku w obozie, a inni ludzie go torturowali. To rozwścieczyło Rika – w innych okolicznościach to on mógł trafić pod nóż. Lekkie współczucie wzmogło jego gniew. Jeśli tylko zdoła, sprawi, że torturujący zapłacą za swoje okrucieństwo.
Pobiegł w górę ku ostatniej grani, rzucił się płasko na ziemię i spojrzał w dół na wroga. Większość stała wokół wielkiego drzewa na polanie przy płynącej leniwie rzece. Byli kiepsko zorganizowani, przypominali bardziej bandytów niż żołnierzy. Widać było niewielu wartowników. Zakrwawiona postać przywiązana do pnia dębu głowę miała przechyloną na bok, a koszulę rozerwaną na piersi. Wyła. Obok tkwiła w więzach inna postać, która jednak przestała się już ruszać – Rik przypuszczał, że była martwa.
Znajdujący się na dole mężczyźni śmiali się zbyt hałaśliwie i pokrzykiwali zbyt entuzjastycznie, a Rik zauważył kilka otwartych beczek z czymś czerwonym jak krew stojących na środku polany. Kiedy im się przyglądał, kilku nieprzyjacielskich żołnierzy nalało wina chochlą do drewnianych kielichów i wychyliło je.
– Ci łajdacy są pijani – wymruczał Barbarzyńca. – Nie możemy na to pozwolić. Nie będę stał z boku i patrzył, jak wrogowie królowej upijają się, kiedy ja nie mogę.
Rik spojrzał na bród. Rzeka Mor była tu szeroka, a jej koryto wyłożone kamieniami. Ale jego wzrok przyciągnęło to, co leżało na drugim brzegu. Na niewielkim wzniesieniu stał duży, otoczony murem budynek górujący nad okolicą. Zza jego murów nieduża grupa ludzi mogła opierać się całej armii, w każdym razie dopóki starczy zapasów.
Spojrzał w stronę porucznika i zobaczył, że nie jest jedynym, który to zauważył. Sardec już wydawał rozkazy sierżantowi Hefowi i kapralowi Toby’emu. W chwilę później potężny, jasnowłosy kapral o czerwonym obliczu wśliznął się na stanowisko, gdzie leżeli Rik, Łasica i Barbarzyńca.
– Jak się zacznie strzelanina, przeprawimy się przez bród i zaatakujemy dwór – powiedział Toby. – Stamtąd, gdzie te drzewa o zwisających gałęziach dadzą nam trochę cienia i osłony. Ci łajdacy zostawili bramę otwartą, więc spróbujemy jej dopaść, jeśli tylko się uda.
Rik ocenił odległość. Próba dotarcia do budynku i zajęcia go przy pomocy dużej grupy uzbrojonych ludzi wydawała się szaleństwem, kiedy na murach czuwali wartownicy. Ale Sardec i o tym pomyślał.
– Łasico, myślisz, że uda ci się zdjąć wartowników?
Łasica zacmokał, rozważając ten pomysł.
– Ano. Jeśli Barbarzyńca i Rik zostawią mi swoje muszkiety, to myślę, że uda mi się ich zdjąć jednego po drugim, zanim się, kutasy, zorientują, co jest grane. Jeśli ta dwójka będzie przeładowywać, odstrzelę każdego, kto wysunie głowę ponad blanki.
– Nie chcę tu czekać i być twoim cholernym ładowaczem – rzucił Barbarzyńca. – Chcę walczyć.
– Za kilka minut walka rozniesie się wszędzie – powiedział Łasica.
Barbarzyńca potrząsnął głową i położył dłoń na rękojeści swego góralskiego noża bojowego.
– Dojdzie do zabijania, a ja chcę się tym zająć.
Kapral Toby spojrzał na tę dwójkę. Jego oczy miały chłodny wyraz. Nie było czasu na kłótnie.
– Będziesz miał okazję wykorzystać swój miecz, człowieku z Północy. Zostaw tu muszkiet i dołącz do grupy szturmowej. Rik zajmie się ładowaniem. Nie masz nic przeciwko temu, co, Rik?
Jego ton powiedział Rikowi, że lepiej, żeby tak było. Rik skinął głową. To zadanie ktoś musiał wykonać, a Łasica był odpowiednim do tego człowiekiem. Zajął drugie miejsce w turnieju strzeleckim regimentu; wygrałby, gdyby nie to, że sam postawił potajemnie na własną przegraną. Był urodzonym strzelcem, lepszym niż Rik kiedykolwiek będzie.
– Dobrze. – Toby pomknął wzdłuż grani, aby zebrać grupę szturmową. Barbarzyńca podążył za nim z długim, obnażonym nożem w dłoni. Rik wyjął ładunki, odpiął stempel spod lufy muszkietu i przygotował się. Łasica do niego mrugnął.
– To jak przygwoździć karpia w beczce – rzucił. Uniósł długi muszkiet do ramienia i czekał.
W chwilę później z grzmotem przypominającym letnią burzę furażerzy otworzyli ogień. Zwarta grupa ludzi wokół drzewa tortur wrzasnęła, gdy przeszyły ich kule. Niektórzy upadli, inni się odwrócili, a jeszcze inni rzucili się na ziemię i zostali stratowani. Pijani i zaskoczeni, nie mieli zielonego pojęcia, co się dzieje. Zaledwie kilku, którzy zachowali resztkę zdrowego rozsądku, sięgnęło po muszkiety, inni zaś miotali się, becząc jak owce w zagrodzie przed rzeźnią.
Rozległ się głośny huk i obok Rika pojawił się kłąb dymu. Ostry siarkowy smród prochu wypełnił mu nozdrza. Jakiś człowiek na blankach upadł. Rik podał Łasicy własny naładowany muszkiet i trzymał w gotowości broń Barbarzyńcy. Dał się słyszeć kolejny huk i kolejny człowiek zakończył życie. Rik podał Łasicy trzeci muszkiet i zaczął przeładowywać pierwszy.
Tymczasem kapral Toby i jego grupa szturmowa wyminęli flankę wroga i ruszyli ku rzece. Furażerzy w lesie prowadzili stały ostrzał. Jeden człowiek w środku miotających się postaci zaczął wykrzykiwać rozkazy i wprowadzać wśród żołnierzy jaki taki porządek. Łasica wyjął Rikowi muszkiet z rąk, odwrócił się i wystrzelił. Niedoszły dowódca padł.
Dla atakowanych była to kropla, która przepełniła czarę. Niektórzy rzucili się w zarośla, inni pomknęli ku rzece, a jeszcze inni unieśli ręce i wrzeszczeli, że się poddają. Bezlitosny ogień zaporowy z lasu trwał nieprzerwanie, szybki i profesjonalny. Furażerzy byli dobrymi strzelcami, a wróg nie miał pojęcia, ilu ludzi przypuściło szturm na polanę. W tej chwili nie miało to znaczenia. Niebieskich ogarnęła panika i zatracili wszelką dyscyplinę. W tych okolicznościach, nawet gdyby mieli nad furażerami przewagę liczebną jak dziesięć do jednego, i tak by nie wytrzymali.
Spoglądając na budynek, Rik dostrzegł, że kapral Toby i jego ludzie znikają za bramą. Ze środka dobiegły odgłosy strzelaniny i wycie – okrzyk bojowy Barbarzyńcy. Łasica przeniósł spojrzenie z powrotem na mury budowli.
– Ci ludzie są idiotami – powiedział. – Mogli przesłuchiwać Kalmeka w budynku, w otoczeniu murów. Zamiast tego urządzili sobie grilla na zewnątrz. Jeśli reszta Kharadreńczyków też nie grzeszy rozumem, nasza kompania mogłaby zająć cały ten cholerny kraj.
– Wątpię, by reszta też taka była – rzekł Rik.
– Mogę sobie pomarzyć, co nie, Mieszańcu?
– Wolałbym raczej wiedzieć, co się tutaj dzieje. Ta prowincja miała być nam przyjazna. A tymczasem występują zbrojnie przeciwko nam, nawet jeśli zachowują się jak dupki.
– Nie było nic dupnego w zasadzkach, w które wpadliśmy... – Reszta zdania wypowiadanego przez Łasicę utonęła w grzmocie wystrzałów z muszkietów i krzykach umierających.
W chwilę później Barbarzyńca pojawił się na blankach i zamachał ręką. Łasica się wzdrygnął.
– O mały włos nie przestrzeliłem mózgu temu wielkiemu, głupiemu gnojkowi.
– Ma taki mały móżdżek, że dziwne by było, gdybyś w niego trafił.
– Umiem trafić w jaja pieprzonej muchy, Mieszańcu, więc trafiłbym i w jego móżdżek... chyba.
Pozostali furażerzy również wyszli na mury. Wymierzyli muszkiety w masę ludzi w wodzie i otworzyli ogień. Łasica wziął od Rika kolejny muszkiet i przyłączył się do kanonady. Wkrótce było po wszystkim. Ciała unosiły się na wodzie i leżały na ziemi. Rzeka zabarwiła się czerwienią krwi. Sierżant Hef wyłonił się z lasu i odciął Kalmeka. Rik przyglądał się, jak furażerzy sprawdzają, czy ktoś przeżył i dobijają tych, którzy byli zbyt ranni, by chodzić. Po tym jak oglądali tortury towarzysza, nie byli w nastroju do okazywania miłosierdzia.

* * *
Rik stał na murach po drugiej stronie zajętego dworu, spoglądając na leżące dalej ziemie. Nieco dalej ku północy las przechodził w pofałdowane wzgórza, małe zagajniki i otwarte pola. Niektóre wzgórza były pokryte długimi bruzdami. Wyglądały na zaniedbane i zarośnięte, co powiedziało mu, że wojna znowu wygrała z rolnictwem w tej części świata. Wydawało mu się, że gdy wytęża wzrok, dostrzega w oddali szczyt Wieży Węży, choć może obraz ten podsuwała mu tylko wyobraźnia.
Za sobą i w dole słyszał odgłosy pijackiej libacji. Teraz było jasne, czemu tak łatwo pokonali wroga. Ludzie ci znaleźli w piwnicy zamurowany cegłami tajny schowek z winem. Jeszcze sporo zostało. Mimo wysiłków Sardeca, sierżanta i kaprala, wielu furażerów upijało się tak jak ci, których pokonali, popijali po kryjomu, kiedy nikt nie patrzył. Rik objął wartę na murze, wiedział bowiem, że ktoś musiał to zrobić, jeśli nie chcieli zostać zaatakowani tak samo, jak ich martwi teraz wrogowie.
Usłyszał kroki na schodach, odwrócił się i zobaczył sierżanta Hefa. Mały człowieczek o małpiej twarzy uśmiechnął się do niego.
– Miło widzieć, że ktoś nie stracił głowy – powiedział.
– Nie jestem w nastroju do zabawy – przyznał Rik.
– Od czasu wydarzeń pod górą nie bierzesz udziału w hulankach – zauważył sierżant. Wyrażał się powściągliwie, jak wszyscy, kiedy mówili o Achenarze. Nikt z nich nigdy nie zapomni przerażających bestii, jakim przyszło im tam stawić czoła.
– Oszczędzam grosiwo – odpowiedział Rik. Miał wrażenie, że dostrzegł jakiś ruch na najbliższej grani. Wskazał to sierżantowi. Hef podniósł lunetę do oczu.
– Na Światło! – rzucił, podając lunetę Rikowi. Ten spojrzał przez teleskop, dopasowując ustawienia, i zobaczył, co zdenerwowało sierżanta. Dostrzegł ludzi, i to wielu. W chwilę później usłyszał odległe dudnienie bębna i na horyzoncie pojawiły się siły wroga. Były ich setki, kawaleria i piechota. Właściwie to nie setki, a chyba tysiące. Cała armia, łącznie z ubranymi na niebiesko oficerami Terrarchów. Sztandary powiewały na wietrze.
– Niech to szlag – zaklął Rik. – Lepiej powiedzieć chłopakom, żeby zwiewali.
Ta armia zdążała w ich kierunku. Rik zastanawiał się, czy uda im się uciec, zanim dotrze tu szpica.
Sądząc po tym, jak szybko poruszała się kawaleria, odpowiedź brzmiała: nie.
W dole na dziedzińcu furażerzy szybko chwycili za broń i rzucili się na mury. Dołączył do nich Sardec, wykrzykując polecenia, by zamknąć bramę i zablokować ją czym się da. Ropuchogęby i Barbarzyńca przyciągnęli na miejsce stary wóz. Było jasne, że nie zdążą uciec. Jadący na rumakach kawalerzyści już znaleźli się w zasięgu strzału. Przed nimi w rozciągniętym szyku przemykały stada łuskowatych wyrmów rozdzieraków o zębach ostrych niczym brzytwa. Każdy, kto próbowałby pognać w kierunku brodu lub lasu, zostałby stratowany albo rozerwany na strzępy. Ogromne szczęki tych dwunożnych wyrmów potrafiły w parę sekund ogołocić ciało aż do kości.
– Co teraz, panie? – spytał porucznika sierżant Hef.
Sardec zastanawiał się przez chwilę. Rik wiedział, że każdy człowiek w oddziale słucha uważnie i pójdzie w ślady Terrarcha. Jeśli Sardec spanikuje, wszyscy ulegną panice. Jeśli Sardec się nie ulęknie, oni także zachowają odwagę, choć wyglądało na to, że ciągnie tu cała armia Niebieskich. Przynajmniej tysiąc ludzi pojawiło się na szczytach wzgórz. Rik dziękował Bogu za drobne łaski. Przynajmniej nie przyprowadzili ze sobą pomostogrzbietowców. Te ogromne wyrmy mogłyby z łatwością rozwalić bramę. I z tego, co widział, nie mieli armat. Pytanie brzmiało, czy towarzyszył im mag. Jeśli tak, mogło się to bardzo źle skończyć dla furażerów.
– Będziemy się bronić, dopóki starczy nam prochu – powiedział Sardec. – Nie mają artylerii ani wielkich wyrmów. Gdyby przywiedli smoki, już byśmy o tym wiedzieli.
Kapral Toby i sierżant Hef skinęli potakująco, ale Rik wiedział, co sobie myśleli. W normalnych okolicznościach siły tak przytłoczone liczebnie, jak oni, z pewnością by się poddały. Jednak po tym, co przydarzyło się Kalmekowi i jego towarzyszom, nikt tak naprawdę nie ufał parolowi wroga. W każdym razie teraz spróbują stawić opór i walczyć.
– Wieczorem, gdy zapadnie zmrok, spróbujemy się wyśliznąć. Noc będzie pochmurna.
– Proszę o wybaczenie, panie – wtrącił sierżant Hef – ale rozdzieraki wytropią nas, jeśli spróbujemy się wymknąć. A wartownicy mogą nas zauważyć. Jeśli zostaniemy złapani na otwartym terenie albo na brodzie, wyrmy rozerwą nas na strzępy.
Dawny Sardec ukarałby Hefa za głos sprzeciwu. Teraz tylko pokiwał głową.
– Oczywiście, masz rację, sierżancie. Jednakże trzeba powiadomić lorda Azarothe’a o tym zagrożeniu dla jego flanki. Może kilku wybranych ludzi zdoła prześliznąć się przez mury i linię wroga oraz przedrzeć się do naszej armii. Kiedy ta wieść dotrze do dowódców, z łatwością zorganizują posiłki. W końcu dzieli nas tylko kilka lig. Jeśli się utrzymamy, ściągną tu już o poranku.
Ojejku, i sam to wszystko wymyślił, pomyślał kwaśno Rik. Hef skinął głową.
– Wybierz tylu ludzi, ilu uważasz za konieczne, sierżancie – polecił Sardec. – Najlepszych do tego rodzaju roboty.
Rik nie był zaskoczony, kiedy Hef wskazał Łasicę i Barbarzyńcę, ale nie potrafił ukryć zdziwienia, gdy okazało się, że on także trafił do grupy wybrańców. Hef to zauważył.
– Widzisz dobrze w nocy i masz swój rozum, Mieszańcu – wyjaśnił. – Nie brak ci odwagi. Widzieliśmy to w tej cholernej kopalni. Pilnuj, żeby ta dwójka nie wpadła w tarapaty. Doprowadź ich do obozu. Wszyscy na was liczymy. A teraz idźcie trochę odpocząć. Dziś w nocy będziecie musieli mieć głowę na karku.
Rik słyszał dochodzące z oddali krzyki i śmiech nieprzyjaciół. Jak zasnąć w tym hałasie przypominającym, co znajduje się poza murami?

* * *
Trzęsienie ziemi zakołysało Rikiem. Oczy mu się kleiły. Kiedy je otworzył, zobaczył, że to tylko Barbarzyńca próbuje go obudzić, potrząsając nim energicznie.
– Pobudka – powiedział. – Czas pokazać tym łajdakom w niebieskich kurtach, na czym polega przekradanie się ukradkiem.
– Jeśli taki masz zamiar, powinieneś przestać ryczeć – stwierdził Łasica.
– Co nowego? – spytał Rik, żeby uspokoić nerwy. Język mu skołkowaciał i czuł słabość kończyn, jak w dawnych czasach w Smutku przed jakimś wielkim włamaniem.
– Nie jest najlepiej – skwitował Łasica. – Otoczyli nas. Przesunęli trochę wojska nad bród. Mają tam również rozdzieraki.
– Jeszcze jakieś dobre wieści?
– Cóż, porucznik rozmawiał z paroma jeńcami. Mówi, że to zdrajcy. Należeli przedtem do armii księżniczki, ehem, królowej Kathei, a teraz przeszli na stronę Niebieskich.
– Wiadomo dlaczego?
– Bardzo ci się to spodoba, tak samo jak lordowi Azarothe’owi – burknął Łasica. – Mówią, że Ilmarec przeszedł na stronę nieprzyjaciela. Przetrzymuje księżniczkę, znaczy się królową, w Wieży Węży. A ci ludzie uznali, że skoro ich pan lenny związał się z Niebieskimi, oni też powinni to uczynić.
– Wspaniale. Nie ma nic bardziej wzruszającego od wierności.
– Lepiej. Mówią, że w Morven stacjonuje Legion Wygnańców.
– Ulubionych zabijaków Khaldarusa? – Rik się wzdrygnął. Legion miał paskudną reputację. Ich dowódcy byli Terrarchami tak zdeprawowanymi, że zostali wygnani z Mrocznego Imperium i teraz walczyli jako najemnicy dla księcia Khaldarusa. Mówiono też, że posługują się najczarniejszą z magii.
– Tychże samych. Mamy przekazać to wszystko osobiście generałowi, a także przedstawić mu całą sytuację. Mówię ci to teraz na wypadek, gdyby nas rozdzielono. Kiedy za kilka minut zobaczymy się z Sardekiem, bez wątpienia usłyszysz to samo, ale on będzie się bardziej rozwodził. Wiesz, jacy są Terrarchowie.
– Masz pomysł, jak nas stąd wydostać?
– Myślałem, że spróbujemy wskoczyć do rzeki w dół od brodu i pozwolimy, żeby prąd poniósł nas kawałek w dół rzeki, a potem zawrócimy, żeby znaleźć drogę do obozu.
Rik skinął głową. Miało to sens. Kiedy wejdą do rzeki, rozdzieraki ich nie wytropią.
– Woda będzie cholernie zimna – zauważył.
– Nie idziemy na piknik, Mieszańcu. Nad rzeką czekają ludzie, którzy nas zabiją, jeśli tylko nas złapią.
– Gorące noże wrażone w dupę szybko cię rozgrzeją, jak będzie ci za zimno – rzucił Barbarzyńca. Był poirytowany, a jego zadziorność zawsze wzrastała proporcjonalnie do narastającego zdenerwowania.
Łasica tylko się uśmiechnął, jak pies drapany po brzuchu. Rik pomyślał, i to nie po raz pierwszy, że były kłusownik jest szalony. Żaden człowiek nie powinien okazywać aż tak wielkiej odwagi. Tak czy owak, jeśli miał ryzykować życie w tym desperackim przedsięwzięciu, cieszył się, że obaj kompani będą mu towarzyszyć. Nie znał nikogo, kto by się lepiej nadawał do tego rodzaju zadania.
– Zabierajmy się do roboty – powiedział. – Im szybciej się z tym uporamy, tym szybciej będziemy w domu.



Dodano: 2007-07-08 13:24:32
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS