NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Horowitz, Anthony - "Krucze wrota"
Wydawnictwo: Znak
Cykl: Horowitz, Anthony - "Księga Pięciorga"
Tytuł oryginału: Raven's Gate
Tłumaczenie: Rafał Śmietana
Data wydania: Czerwiec 2007
ISBN: 978-83-240-0814-8
Oprawa: miękka
Format: 130 x 195 mm
Liczba stron: 256
Cena: 28 zł
Tom cyklu: 1



Horowitz, Anthony - "Krucze wrota"

Hurtownia
Matt Freeman przeczuwał, że robi błąd.
Siedział na niskim murku w pobliżu dworca w Ipswich, ubrany w szarą bluzę z kapturem, wypchane spłowiałe dżinsy i adidasy z postrzępionymi sznurowadłami. Była godzina szósta po południu i właśnie przyjechał pociąg z Londynu. Podróżni przepychali się za plecami chłopaka, torując sobie drogę do wyjścia ze stacji. Plac dworcowy wypełniała mieszanina samochodów, taksówek i pieszych. Wszyscy usiłowali znaleźć drogę do domu. Światła zmieniły się na zielone, ale żaden pojazd nie ruszał z miejsca. Ktoś nacisnął klakson i wilgotne wieczorne powietrze rozdarł ryk sygnału. Matt usłyszał go i na moment podniósł wzrok. Ale tłum nic dla niego nie znaczył. On do niego nie pasował. Nigdy nie pasował – i czasami myślał, że nigdy nie będzie.
Obok przeszli dwaj mężczyźni z parasolami, rzucając mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Widocznie podejrzewali, że coś kombinuje. Poza, w jakiej siedział – zgarbiony, pochylony do przodu z szeroko rozstawionymi kolanami – sprawiała, że wyglądał trochę niebezpiecznie i na więcej niż swoje czternaście lat. Miał szerokie ramiona, dobrze rozwinięte, muskularne ciało, jasnoniebieskie inteligentne oczy i czarne krótko przystrzyżone włosy. Jeszcze z pięć lat, a mógłby zostać piłkarzem lub modelem albo – tak jak wielu innych – jednym i drugim.
Na imię miał Matthew, ale odkąd pamiętał, nazywał siebie Matt. W miarę jak w jego życiu zaczęły się piętrzyć kłopoty, coraz rzadziej używał nazwiska, aż przestało być częścią jego osoby. Słowo „Freeman” figurowało jako nazwisko w szkolnym dzienniku, na liście wagarowiczów, było też dobrze znane miejscowej opiece społecznej. Ale Matthew nigdy go nie podawał i rzadko je wymawiał. Wystarczyło samo „Matt”. To imię mu odpowiadało. W końcu, odkąd sięgał pamięcią, ludzie zawsze nim pomiatali.
Patrzył, jak mężczyźni z parasolami przeszli przez most i zniknęli, kierując się w stronę centrum miasta. Matt nie urodził się w Ipswich. Sprowadzono go tutaj wbrew jego woli, więc nienawidził w nim wszystkiego. Po pierwsze, Ipswich to nie miasto. Było za małe, ale nie miało też ani odrobiny uroku wioski czy targowego miasteczka. Tak naprawdę stanowiło przerośnięte centrum handlowe ze sklepami i supermarketami, jakie widuje się wszędzie. Można było popływać w parku wodnym, pooglądać filmy w multipleksie albo, jeśli kogoś stać, pójść na sztucznie naśnieżany stok narciarski lub na gokarty. I to wszystko. Nie mieli tu nawet przyzwoitej drużyny futbolowej.
Matt znalazł w kieszeni tylko trzy funty zarobione na roznoszeniu gazet. W domu trzymał jeszcze dwadzieścia ukryte w pudełku pod łóżkiem. Potrzebował pieniędzy z tego samego powodu co każdy przeciętny nastolatek w Ipswich. Nie tylko dlatego że rozpadały mu się adidasy, a gry na Xboksa miały już pół roku. Pieniądze oznaczały władzę. Pieniądze oznaczały niezależność. Nie miał ani jednego, ani drugiego, więc dziś wieczorem znalazł się tutaj, bo potrzebował obu.
Teraz jednak zaczął żałować, że przyszedł. Podjął złą i głupią decyzję. Dlaczego w ogóle zgodził się na coś takiego? Spojrzał na zegarek. Dziesięć po szóstej. Umówili się na za kwadrans szósta. No cóż, to było wystarczające wytłumaczenie. Zeskoczył z murku i podążył wzdłuż dworca. Ale nie uszedł dalej niż kilka kroków, kiedy nie wiadomo skąd zjawił się drugi, starszy chłopak, i stanął mu na drodze.
– Zmywasz się, Matt? – zapytał.
– Myślałem, że nie przyjdziesz – odparł Matt.
– Fajnie. A to niby czemu?

„Bo się spóźniłeś o dwadzieścia pięć minut. Bo jest mi zimno. Bo jesteś tak punktualny jak miejski autobus”. To właśnie chciał powiedzieć Matt. Ale żadne słowa nie padły. Wzruszył tylko ramionami.
Chłopak uśmiechnął się. Miał na imię Kelvin. Był wysokim i chudym siedemnastolatkiem, miał jasne włosy, bladą cerę i trądzik. Nosił drogie ubranie: modne dżinsy i kurtkę z miękkiej skóry. Nawet kiedy jeszcze chodził do szkoły, Kelvin zawsze ubierał się w najlepsze ciuchy.
– Miałem obsuwę – wyjaśnił. Matt nie odezwał się.
– Chyba nie planujesz się wycofać, co?
– Nie.
– Stary, nie panikuj. Robota jest banalna. Charlie mówił mi...

Charlie był starszym bratem Kelvina. Matt nie zdążył go poznać, co nie było dziwne, bo Charlie siedział w więzieniu, w zakładzie dla młodocianych przestępców pod Manchesterem. Kelvin nie mówił o nim zbyt często. Ale to właśnie Charlie pierwszy dowiedział się o hurtowni.
Znajdowała się piętnaście minut drogi od dworca, w dzielnicy przemysłowej. Pełno w niej było kompaktów, gier wideo i płyt DVD. O dziwo, nie miała żadnych zabezpieczeń ani alarmów i pilnował jej tylko jeden strażnik, emerytowany policjant, który większość czasu przesypiał z nogami w górze i z głową nakrytą gazetą. Charlie wiedział o tym, bo jego kumpel naprawiał tam kiedyś instalację elektryczną. Zdaniem Charliego, można się było włamać do środka za pomocą biurowego spinacza i wyjść ze sprzętem wartym nawet kilkaset funtów. Towar aż się prosił, żeby go zgarnąć.
Dlatego właśnie umówili się tu na spotkanie. Matt przystał na pomysł, kiedy o nim rozmawiali, jednak nie przypuszczał, że Kelvin mówi serio. Obaj robili razem mnóstwo rzeczy. Pod wodzą Kelvina kradli różne produkty w supermarketach, a raz nawet odjechali czyimś samochodem. Ale Matt wiedział, że teraz zrobią coś znacznie gorszego. Szykowała się kradzież z włamaniem, czyli poważne przestępstwo. Prawdziwe przestępstwo.
– Jesteś pewien? – zapytał Matt.
– Jasne, że jestem. Masz problem?
– A jak nas złapią...
– Nie złapią. Charlie mówi, że nie mają tam nawet kamery przemysłowej. – Kelvin oparł stopę na murku.
Matt zauważył, że przyjaciel ma na nogach parę nowiutkich nike’ów. Często się zastanawiał, skąd Kelvin ma pieniądze na takie ubrania. Teraz chyba już wiedział.
– To jak będzie, Matt? – spytał Kelvin. – Jeśli wymiękasz, to idę sam, ale z nami koniec. No, co jest?
Twarz Kelvina wyrażała irytację. W tym momencie Matt zdał sobie sprawę, że będzie musiał pójść. Jeżeli tego nie zrobi, straci jedynego kumpla. Kiedy po raz pierwszy przekroczył progi szkoły średniej St Edmund’s Comprehensive w Ipswich, Kelvin wziął go pod swoje skrzydła. Niektóre dzieciaki uważały, że Matt jest dziwny, inne próbowały mu dokuczać. Kelvin pomógł mu je przepędzić. Poza tym dobrze było mieć Kelvina zaledwie kilka domów dalej przy Eastfield Terrace, gdzie Matt mieszkał razem ze swoją ciotką i jej facetem. Kiedy naprawdę było mu źle, miał dokąd pójść. I musiał przyznać, że schlebiało mu trzymanie z kimś o trzy lata starszym.
– Nic – odparł. – Idę.
Na tym stanęło. Klamka zapadła. Matt próbował zdusić w sobie narastające uczucie strachu. Kelvin klepnął go po plecach. Wyruszyli razem.
Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Kończył się marzec, ale niewiele zapowiadało nadejście wiosny. Przez cały miesiąc padało i może dlatego noc zapadała wcześniej, niż powinna. Kiedy dotarli do dzielnicy przemysłowej, rozbłysły uliczne la-tarnie, rzucając na ziemię kałuże ohydnego pomarańczowe-go światła. Plac był ogrodzony. Wkoło wisiały znaki ostrzegające, że to teren prywatny, ale ogrodzenie zardzewiało i było w nim pełno dziur. Jedyną przeszkodę stanowiła dzika trawa i osty, które wyrastały wszędzie tam, gdzie kończył się asfalt. Nad nimi ciągnęły się tory kolejowe na wiadukcie, wsparte na ceglanych łukach. Kiedy obaj skradali się po cichu, przemykając w cieniu, w górze przetoczył się z łoskotem pociąg do Londynu.
Za ogrodzeniem znajdowało się kilkanaście budynków. Niektóre miały na boku wymalowane ogłoszenia: S jak skóra, Meble Biurowe. J.B. Stryker, Mechanik Samochodowy. Super Błysk, Czyszczenie Przemysłowe. Hurtownia Kelvina była nieoznakowana. Mieściła się w długim prostokątnym budynku o ścianach z blachy falistej i stromym, pokrytym dachówką dachu. Postawiono go trochę z dala od sąsiednich zabudowań, od których oddzielał go rząd pojemników na szkło oraz sterta wyrzuconych na śmietnik kartonów i zużytych opon. Nie było widać nikogo. Cały teren wyglądał na opuszczony i zapomniany. Główne wejście do magazynu – wielkie przesuwane drzwi – znajdowało się od frontu. Nie było okien, ale Kelvin pod-prowadził Matta do drugiego wejścia, z boku. Teraz obaj skulili się, posuwając się ostrożnie w ciemnościach. Matt spróbował się odprężyć, rozsmakować w tym, co robili. To ci dopiero przygoda, no nie? Za godzinę będą się zaśmiewać do rozpuku, z kieszeniami pełnymi gotówki. Jednak był niespokojny, a kiedy Kelvin sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej nóż, poczuł skurcz w żołądku i jego nastrój jeszcze bardziej się pogorszył.
– Po co ci to? – szepnął.
– Nie pękaj. Musimy się jakoś dostać do środka, nie?
Kelvin włożył czubek ostrza w szparę między drzwiami a framugą i zaczął gmerać przy zasuwie. Matt obserwował go, nic nie mówiąc i mając po cichu nadzieję, że drzwi się nie otworzą. Zamek wyglądał dość solidnie i wydawało się raczej mało prawdopodobne, żeby siedemnastolatek mógł je otworzyć czymś tak nieporęcznym jak nóż. Ale w tej samej chwili rozległ się trzask i gdy drzwi stanęły otworem, buchnęło z nich światło. Kelvin zrobił krok w tył i Matt spostrzegł, że jest zaskoczony tak samo jak on, mimo że starał się tego nie okazywać.
– Jesteśmy w domu – oznajmił.
Matt kiwnął głową. Przez chwilę zastanawiał się, czy mimo wszystko jednak Charlie nie miał racji. Może pójdzie tak łatwo, jak mówił Kelvin? Weszli do środka. Wewnątrz hurtownia okazała się znacznie większa, niż Matt przypuszczał. Kiedy Kelvin opowiadał mu o niej, wyobrażał sobie zaledwie kilka stojaków z płytami DVD w pustym pomieszczeniu. W rzeczywistości ogromna hala zdawała się ciągnąć bez końca: setki ponumerowanych i podzielonych na korytarze półek, tworzących złożony labirynt oświetlony wielkimi, wiszącymi na łańcuchach lampami przemysłowymi. Oprócz gier i płyt znajdowały się tam pudła ze sprzętem komputerowym, GameBoye, odtwarzacze MP3, a nawet telefony komórkowe – wszystko zapakowane w plastik, przygotowane do wysyłki do sklepów.
Matt podniósł wzrok. Nie było kamer, tak jak mówił Kelvin.
– Ty idziesz tędy – wskazał Kelvin. – Wybieraj małe, drogie rzeczy. Spotkamy się tutaj.
– Może lepiej pójdziemy razem?
– Spoko, Matty. Nie zostawię cię tu!
Rozdzielili się. Matt znalazł się w wąskim przejściu z płytami DVD po obu stronach. Tom Cruise, Johnny Depp, Brad Pitt... – znane twarze z najnowszych filmów fabularnych. Wy-ciągnął rękę i zgarnął kilka, nawet nie patrząc, co bierze. Był pewien, że w magazynie znajdują się znacznie cenniejsze towary, ale nie dbał o to. Chciał się stąd tylko jak najprędzej wydostać. Naraz wszystko przestało się układać. Zaczęło się od zapachu, który nagle wypełnił mu nozdrza. Otaczał go, chociaż chłopak nie miał pojęcia, skąd się wziął.
Swąd przypalonego tosta.
I głos: „No chodź, Matthew. Spóźnimy się”.
Błysk koloru. Jasnożółta ściana. Sosnowe szafki. Imbryk w kształcie misia.
Zmysł węchu podpowiedział mu, że coś jest nie w porządku. Tak samo dzieje się wówczas, gdy szczeka pies, zanim pojawi się realne niebezpieczeństwo. Matt wiedział, że to dziwne, ale nigdy wcześniej tak naprawdę nie lekceważył tego odczucia. To był dar... pewnego rodzaju instynkt. Ostrzeżenie. Ale tym razem nadeszło za późno. Zanim zdał sobie sprawę z te-go, co się dzieje, ciężka ręka pochwyciła go za ramię i obróciła, a męski głos zawołał:
– Co ty tu, u diabła, wyprawiasz?
Matt poczuł, jak drętwieją mu ręce, a płyty jedna po drugiej spadają na podłogę, lądując przed jego stopami. Stanął twarzą w twarz ze strażnikiem i natychmiast zorientował się, że to nie żaden stary dziadek opisany przez Kelvina. Był wysokim, poważnym mężczyzną w czarno-srebrnym mundurze, z nadajnikiem radiowym przyczepionym do czegoś w rodzaju kabury na piersi. Mężczyzna miał około pięćdziesiątki, ale wyglądał krzepko i miał posturę rugbisty.
– Policja już tu jedzie – oznajmił. – Kiedy otworzyłeś drzwi, włączył się alarm. Nie próbuj żadnych sztuczek.
Matt stał w miejscu, jakby nogi wrosły mu w ziemię. Za bardzo wystraszył się obecnością strażnika. Serce waliło mu w piersi niczym młot, utrudniając oddychanie. Nagle znów poczuł się bardzo mały.
– Jak masz na imię? – zapytał strażnik.
Matt nie odezwał się.
– Jesteś sam? – Tym razem jego głos brzmiał nieco bardziej uprzejmie. Musiał nabrać przekonania, że Matt nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. – Ilu was tu jest?
Matt wziął oddech.
– Ja... I wtedy, zupełnie jakby ktoś przekręcił wyłącznik i puścił w ruch cały świat: rozpoczął się prawdziwy horror.
Strażnik wyprostował się nagle, otworzył szeroko oczy i rozwarł usta. Puścił Matta i osunął się na bok. Matt ujrzał stojącego za nim Kelvina z tępym uśmiechem na twarzy.
Z początku nie rozumiał, co się stało. Potem zauważył rękojeść noża wystającą z boku ochroniarza, tuż powyżej pasa. Strażnik nie wyglądał na zranionego. Wyglądał jedynie na zaskoczonego. Osunął się powoli, zatrzymał się na kolanach, a następnie poleciał do przodu na podłogę i zastygł bez ruchu.
Zdawało się, że minęła cała wieczność. Matt stał osłupiały. Czuł, że wsysa go jakaś czarna dziura. Potem szarpnął go Kelvin.
– Zmywamy się! – rzucił.
– Kelvin?... – Matt próbował odzyskać równowagę. – Coś ty zrobił? – wyszeptał. – Po co?
– A co miałem robić? – rzucił Kelvin. – Widział cię.
– Wiem, że mnie widział. Ale nie musiałeś go zadźgać! Wiesz, co zrobiłeś? Wiesz, kim ty jesteś?
Mattowi zabrakło słów, stał przerażony i zanim się zorientował, co robi, rzucił się na Kelvina, ciskając nim o jedną z półek. Kelvin szybko przyszedł do siebie. Był wyższy i silniejszy od Matta. Skulił się, a następnie uderzył pięścią, trafiając Matta w skroń. Siła uderzenia odrzuciła chłopaka w tył i oszołomiła.
– Co z tobą, Matt? – warknął Kelvin. – Coś ci się nie podoba?
– Ty mi się nie podobasz! Wcale nie musiałeś tego robić! Ty chyba kompletnie zwariowałeś! – Mattowi kręciło się w głowie. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Myślałem o tobie, stary – Kelvin szturchnął go palcem. – Zrobiłem to tylko dla ciebie.
Strażnik jęknął. Matt zmusił się, żeby spojrzeć w dół. Mężczyzna nadal żył, ale leżał w kałuży krwi, która zdawała się powiększać z każdą sekundą.
– Spadamy! – syknął Kelvin.
– Nie. Nie możemy go tak zostawić.
– Co?
– Gdzie masz komórkę? Musimy zadzwonić po pomoc.
– Do diabła z tym! – Kelvin oblizał językiem wargi. – Zostań, jak chcesz. Ja się zmywam.
– Nie możesz!
– No to popatrz!
I uciekł, znikając na końcu korytarza. Matt nie zwrócił na niego uwagi. Strażnik ponownie zajęczał i usiłował coś powiedzieć. Czując wzbierające mdłości, Matt przykucnął i położył mu rękę na ramieniu.
– Proszę się nie ruszać – rzekł. – Sprowadzę pomoc.
Ale pomoc już nadeszła. Matt usłyszał wycie syren na sekundę przed tym, jak pisk opon oznajmił przybycie policji. Musieli nadjechać w chwili, gdy Kelvin sforsował drzwi. Zostawiając strażnika, Matt wyszedł na zewnątrz. Część ściany przy wjeździe nagle się rozsunęła. Matt widział wszystko przez całą długość magazynu i dalej w głąb rozbłyskującej na niebiesko nocy. Przed wejściem stały zaparkowane trzy samochody. Zabłysły reflektory, oślepiający snop światła przeszył ciemność i uderzył Matta po oczach. W tym samym momencie kilka postaci, rozpoznał zarys ich sylwetek, ruszyło w jego kierunku. Widział, że wszyscy mieli na sobie ubrania ochronne. Niektórzy z nich trzymali broń.
Kelvina już złapali. Dwaj uzbrojeni mężczyźni o wiele więksi od niego prowadzili piszczącego i płaczącego winowajcę. Wtedy zauważył Matta. Natychmiast obrócił się i wskazał na niego.
– To nie ja! – zaskomlał piskliwym głosem. – To on! On mnie do tego wszystkiego zmusił! I on zabił strażnika!
– Nie ruszaj się! – ktoś zawołał, a dwóch innych ludzi podbiegło do Matta.
Matt stał bez ruchu. Powoli uniósł ręce. Jego dłonie oświetliło światło padające z samochodów i teraz zauważył, że lśnią na czerwono, pokryte krwią.
– To on! To on! To on! – wrzeszczał Kelvin.
Dwóch oficerów policji obezwładniło Matta. Wykręcili mu do tyłu ręce i zakuli w kajdanki. Usłyszał szczęk metalu i wiedział, że nic nie może zrobić. Następnie poderwano go na nogi i wywleczono, milczącego i niestawiającego oporu, na zewnątrz, w ciemność nocy.



Copyright by 2005 Anthony Horowitz


Dodano: 2007-06-11 17:13:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS