NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani" (Artefakty)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Ringo, John - "Księżniczka buław"
Wydawnictwo: ISA
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7418-145-7
Oprawa: miękka, bez obwoluty
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352



Ringo, John - "Księżniczka buław" #7

Rozdział siódmy
Kelly obudził się z krzykiem.
Nigdy jeszcze nie męczył go tak potworny ból głowy – przypominał młot pneumatyczny wewnątrz czaszki – a krzyki tylko pogarszały sprawę. Nie mógł jednak winić za to Dolores; sam również krzyczał.
Znajdował się w nawie starego kościoła, skuty kajdankami i – o ile zdołał się zorientować – przymocowany łańcuchem do ziemi. Posadzka tylnej części nawy została usunięta. Pod nią ziała jama, w której – sądząc po odgłosach – była woda. Najwidoczniej kościół wzniesiono niegdyś na bagnie, a z jakiegoś powodu grupa szaleńców przekuła się teraz aż do poziomu wody.
Niedaleko detektywa wznosił się niski drewniany ołtarz, przed którym stał Carlane odziany w czarne szaty z zielonymi symbolami. Unosił ręce nad głową i śpiewał coś w dziwacznym języku. Po drugiej stronie ustawiono staromodny pręgierz, do którego przykuto dziwkę z Nowego Orleanu. Dwaj mężczyźni w czarnych szatach zajmowali się nią na zmianę, smagając nagie ciało dziewięciopalczastymi dyscyplinami. Za każdym razem, gdy mocne uderzenia skórzanych biczów dotykały skóry, kobieta głośno krzyczała. Po jej plecach i nogach spływały strugi krwi.
Po bokach Carlane’a stali trzej inni mężczyźni w takich samych szatach; skłaniali głowy i intonowali niskie, monotonne odpowiedzi, grupa wyznawców zaś, około dwudziestu osób zebranych w głównej części świątyni, kołysała uniesionymi ramionami i powtarzała owe odpowiedzi.
– Agathalu Almadu! – zaśpiewał Carlane. – Asertu Almadu! Thagomod Tthu!
– Asertu Almadu! – podchwyciły postacie odziane w czarne szaty wespół z pozostałymi wyznawcami.
– Oto dusze dla ciebie, Almadu! – oznajmił Carlane. – Przybądź do nas, Almadu! Daj nam swą moc!
– Asertu Almadu!
Nawę oświetlały świece. Kelly potrząsnął głową, przekonując samego siebie, że tylko wyobraża sobie tę scenę. Jednak krzyki były prawdziwe, tak samo jak trzask biczów.
– Poczuj ten ból, lordzie Almadu! – krzyknął Carlane. – Wzywam cię, lordzie Almadu! To ból dla ciebie, lordzie Almadu! Daj nam swą moc!
– Asertu Almadu!
– On nadchodzi! – obwieścił Carlane, rozkładając szeroko ramiona i prostując szyję, jakby rażony niewidzialnym piorunem. – Przyprowadź ją! – rzekł niższym głosem.
Natychmiast rozkuto Dolores, która wycieńczona padła na kolana, lecz dwaj mężczyźni z biczami dźwignęli ją z wprawą i zaciągnęli przed ołtarz. Kiedy przyłączyli się do nich trzej pozostali, czterech złapało ją za ramiona i nogi, piąty zaś podciągnął szaty i wszedł w nią brutalnie. Dolores wydała z siebie skowyt bólu, gdy jej ciało zaczęło obijać się rytmicznie o twarde drewno, a poranione plecy ocierały się o blat.
– Przygotowaliśmy ją dla ciebie, lordzie Almadu! – zawołał głośno Carlane. – Przybądź do nas, lordzie Almadu! Asertu, lordzie Almadu!
– Asertu, Almadu!
Mężczyźni jeden po drugim wchodzili na prostytutkę, cały czas przytrzymując ją za nadgarstki i kostki nóg. Kelly, choć przerażony tym aktem, jednocześnie profesjonalnie analizował całą scenę i naliczył pięciu z sześciu gwałcicieli. Był głęboko przekonany, że znalazł rozwiązanie zagadki Rozpruwaczy. Musiał tylko poczekać i przekonać się, kto jest szóstym gwałcicielem i zabójcą. Nie miało to decydującego znaczenia – każda z osób zgromadzonych w budynku pomagała w popełnieniu tych zbrodni. Wszyscy zostaną osądzeni tak, jakby byli mordercami. Cała reszta dostanie zapewne wyroki dożywocia. Carlane powędruje na krzesło elektryczne.
Zakładając, że przeżyje ktoś, kto się o tym dowiedział. Sam był niemal pewien, że już jest trupem. Choć naprawdę nie chciał zostać zgwałcony.
– Fthagma! – wrzasnął Carlane. – On nadchodzi po swoją ofiarę! Pan nadchodzi!
Piąty akolita szybko zakończył stosunek i zszedł z jęczącej kobiety w chwili, gdy woda w jamie zaczęła bulgotać. Kelly uniósł się nieco, żeby mieć lepszy widok, lecz wkrótce pożałował, że to uczynił.
Wmawiał sobie, że nie zwariował, choć w rzeczywistości wolałby postradać rozum. Z otworu w posadzce wyłonił się koszmarny stwór. Detektyw wytężał umysł, żeby przyczepić mu jakąś etykietkę, porównać go z czymś, co znał, ale to coś było zbyt niesamowite. Potwór miał rybi pysk z połyskliwymi, zielonkawymi ślepiami, w których jarzyła się złośliwa inteligencja; pierścień skrzeli, linię sterczących kolców grzbietowych, połączonych błonami; czułki wokół paszczy; ogromne, ludzkie ramiona z szerokimi dłońmi oraz połączone błoną, szponiaste palce. Wyprostowany, prezentował monstrualny, humanoidalny korpus szeroki na co najmniej 180 centymetrów. Z ramion i pleców sterczały mu dodatkowe czułki. A może były to długie, ruszające się włosy? Jednak wszystko to nie zdołało oddać bluźnierczej, niemal nierzeczywistej grozy potwora.
W końcu bestia wylazła z otworu, który miał dokładnie taką szerokość, by się w nim pomieściła, stanęła na dwóch żabich łapach i przeskoczyła dziesięć metrów w powietrzu. Potem nachyliła się i obnażyła członka, Kelly zaś zrozumiał, kim czy raczej czym był ostatni gwałciciel.
Dolores wydała okrzyk cierpienia i przerażenia, gdy gigantyczny penis wdarł się w nią i zaczął uderzać raz po raz. Porykiwania bestii zagłuszyły słabe krzyki kobiety; monstrum gwałciło ulicznicę, aż wreszcie wydało z siebie ostatni ryk rozkoszy.
Kelly rozchylił powieki, ale natychmiast znów je zamknął, kiedy stwór wbił jeden szpon w brzuch Dolores i rozszarpał jej ciało, przecinając mostek z odgłosem przypominającym rozpruwanie grubej plastikowej folii. Kobieta wydała ostatni jęk agonii, gdy bestia wcisnęła łapska w jej pierś i rozerwała ją szeroko, a następnie wyszarpała serce, by od razu wepchnąć sobie do paszczy jeszcze pulsujący narząd.
Kelly starał się nie zwymiotować na dźwięk mlaskania towarzyszący pożeraniu wnętrzności dziwki. W końcu jednak nie zdołał zapanować nad sobą i wyrzygał zawartość żołądka na przegniłe drewno tuż przed swoją twarzą.
– Lordzie – odezwał się Carlane, jakby odczytał zachowanie detektywa jako jakiś sygnał. – Sprowadziliśmy ci jeszcze jedną duszę. Nie tak dobrą, jak ta ostatnia, niemniej duszę. Przyprowadźcie go – dodał do akolitów.

* * *
Barbara szła skrajem bayou w kierunku zachodnim, klucząc wśród zarośli za domami, a raz nawet podkradając się bliżej do szopy na łodzie. W tej części miasta nie natknęła się na pojazdy ani oznaki życia. W końcu prześlizgnęła się wzdłuż ściany jednego z domów, dziękując w duchu, że w miasteczku najwyraźniej w ogóle nie było psów, i wyjrzała na drogę.
Na placu w odległości około siedemdziesięciu metrów od niej zebrali się jacyś ludzie; inni chodzili od domu do domu, najwyraźniej jej szukając. Niektórzy byli niepokojąco blisko i poruszali się zdecydowanie szybciej niż ona. Mogła spróbować się ukryć, ale podejrzewała, że ją znajdą, bo w pobliżu nie było żadnej dobrej kryjówki.
Wciąż jednak utrzymywała spory dystans i ukrywała się w mroku. Miejscowi używali latarek, które sprawiały, że byli ślepi w ciemnościach. Nawet ludzie na placu znajdowali się w oświetlonym miejscu, niektórzy stali przy samochodach z włączonymi światłami. Jeden z pickupów był skierowany mniej więcej w jej stronę, ale miał tylko jeden sprawny reflektor, drugi świecił zbyt wysoko i nieco za bardzo na prawo. Prawidłowo ustawiona lampa wysyłała snop światła, który tworzył jasną plamę mniej więcej w połowie odległości do Barbary. Najlepiej by było, gdyby zdołała przedostać się na drugą stronę i ruszyć na wschód wzdłuż bayou. Powinna zajść ich od tyłu. Może uda się znaleźć samochód lub półciężarówkę z kluczykami.
Trzymając AR-10 nieco opuszczony przy prawym boku, z dala od poszukiwaczy, schyliła się i powoli oddaliła od domu.
Trzymaj głowę nisko. Poruszaj się powoli. Nie tylko bezgłośnie, ale powoli. Schyl się. Zmień sylwetkę. Ludzie widzą to, co chcą zobaczyć. Wykorzystuj mrok – jest obok: drzewo rzucające cień w poświacie miasteczka. Bez pośpiechu. Stop się z ciemnością nocy. Jesteś niewidzialna. Nie widzą cię.
Zadziałało. Niemal pięć minut zajęło jej pokonanie otwartej przestrzeni, ale nikt jej nie wykrył, nie rozległy się krzyki ani strzały. Niezależnie od wcześniejszych planów, po chaosie, który pozostawiła w hotelu, z całą pewnością zamierzali teraz zabić ją na miejscu.
Przemknęła za domem, a potem wzdłuż bayou, skręciła w lewo i uniosła broń. Zorientowała się, że podeszła od tyłu pod stary kościół, co oznaczało, że znalazła się za plecami grupy poszukiwawczej.
Dotarła do obszaru za gmachem sądu, kiedy usłyszała pierwszy krzyk. Wraz z nim rozległ się nikły odgłos uderzającego bata. Dźwięki dobiegały z kościoła.
– Nie, tylko nie to – wymamrotała pod nosem. – Nie będziesz odgrywać rycerza w lśniącej zbroi. Wynoś się stąd. Sprowadź posiłki.
Ostrożnie podeszła bliżej, okrążając łukiem grupę ludzi na placu, a następnie oddaliła się od bayou, gdy poczuła, że dostaje gęsiej skórki. Nagle ujrzała samą siebie w łańcuchach. Mark leżał na niej i gwałtownie w nią wchodził, jakby ją gwałcił. Przepędziła ten obraz z umysłu i zmówiła krótką modlitwę z prośbą o przebaczenie. Znała swoje demony i walczyła z nimi przez całe życie. Nagle jednak pojawił się nowy obraz, przypomniała sobie przyjemność, której doznała, wyłamując ramię temu choremu draniowi. W zasadzie nie było to konieczne. Czuła, jak ogarnia ją gniew.
Szła dalej, odpędzając od siebie kolejne wizje. Oddawała się w nich w sposób, którego Biblia nie przewidywała. Zabijała głupie wredne suki, takie jak matka Marcie Taylor, która sądziła, że jest lepsza od nich. Uprawiała seks z Kellym; detektyw brał ją siłą, gwałtownie, przytrzymujący jej ręce i mówiąc jej świństwa, na która ona chętnie odpowiadała równie świńskim językiem.
Nie potrafiła powstrzymać tych obrazów, ale po każdym z nich odmawiała modlitwę z prośbą o przebaczenie. Prosiła, żeby Bóg przegnał demony, które opętały jej duszę, i pomógł jej zwalczyć zło czające się w każdym człowieku. Wiedziała, że wybaczał jej pojawiające się od czasu do czasu złe myśli. Jezus oddał życie za ludzkie grzechy i obiecał przebaczenie wierzącym. Wiodła chrześcijański żywot prawej, religijnej kobiety i żony. Wychowywała swoje dzieci na dobrych chrześcijan i dobrych ludzi, co nie zawsze oznaczało to samo.
– Panie, daj mi siłę – modliła się po cichu. – Przyjdź do mnie i daj mi siłę Samsona, mądrość Salomona, moc Jezusa, abym wybaczyła moim prześladowcom, nawet jeśli mnie ukrzyżują. Pomóż mi, Boże, w godzinie próby. Stań się moją Laską Mocy.
Barbara stała pod ścianą kościoła, choć nawet sobie nie uprzytamniała, że tam podeszła; jej umysł utrzymywał się na skraju rzeczywistości i krainy wizji. Ale kiedy zbliżyła się do kościoła, poczuła wstrząs, fale zimna i gorąca na przemian ogarniały jej ciało, jak gdyby lodowaty ogień zaczął krążyć w jej żyłach. Przez krótki moment pomyślała, że oszalała, gdy usłyszała potworne ryki niosące się echem w kościele i na spowitych ciemnością bagnach. Nagle wizje ustąpiły. Ich miejsce zajęło wrażenie spokoju. Ale nie bezczynnego marazmu. Czuła obecność ponaglającą ją do działania, do zrobienia czegoś ważnego. Podkradła się do bocznej ściany budowli, rozglądając się za czymś, co musiało tam być.
Nie znała się na samochodach, bagnach czy potworach okupujących uświęconą ziemię. Ale doskonale znała się na kościołach. Wiedziała, że wszystkie mają boczne wejście.

* * *
Kelly szarpał się, ile sił, ale trzymany przez czterech mężczyzn, niewiele mógł zdziałać. Został rzucony na splamiony krwią ołtarz i patrzył teraz w oblicze bestii, która dopiero co pożarła Dolores. Powinien splunąć w tę gębę, żeby pokazać, że się nie boi. Ale za nic nie potrafił zebrać śliny. Zaschło mu w ustach, a do tego zsikał się w spodnie. Nie dbał o to, lada moment miał umrzeć, i nic nie zdoła na to poradzić.
– Policja posieka cię na kawałki i rzuci na pożarcie krokodylom – warknął, patrząc na Carlane’a.
– Zanim się tutaj zjawią, nas już nie będzie – odparł Carlane, zaśmiał się i uniósł dłoń, by na chwilę powstrzymać potwora. – Mój władca stał się pełną inkarnacją. Żadna ziemska potęga nie zdoła go powstrzymać. Ale my odejdziemy. Ukryjemy się i wyczekamy na właściwy moment. Wzrośniemy w siłę. A wówczas... nastanie dzień Smoka. – Skinął na bestię i wycofał się kilka kroków, jakby chcąc uniknąć zbryzgania krwią, która miała zostać przelana.

* * *
Widziała stalowy zbiornik na gaz na zewnątrz budynku, kiedy wcześniej tego dnia na próżno wypytywali mieszkańców. Musiała tylko dostać się do środka. To, co planowała, czyniło z niej przestępczynię. Prawdopodobnie dostanie najwyższy wymiar kary. Znów przeszło jej przez myśl, że zwariowała, ale jednocześnie wiedziała z niezłomną pewnością, że tkwił w tym palec Boży. A jeśli Bóg chciał, aby to uczyniła, musiała go posłuchać.
Boczne drzwi były niestety zamknięte. Nie stanowiło to jednak problemu. Wyjęła z torby jedną z pustych plastikowych butelek i przytrzymała ją u wylotu lufy swojej czterdziestkipiątki. Poczekała na kolejny ryk bestii i strzeliła w zamek. Dźwięk nie był tak cichy, jak powinien. Butelka przechwyciła większość gazów wylotowych, które wytwarzały charakterystyczny „trzask” broni palnej, ale część przedostała się wokół jej krawędzi z odgłosem przypominającym petardę. Tutaj właśnie przydałaby się jej taśma klejąca, zganiła się za to zaniedbanie. Zamek jednak puścił, przegniłe drewno popękało wokół niego, więc Barbara odrzuciła butelkę na ziemię.
W pomieszczeniu za drzwiami panowały ciemności, a ryki dochodzące z wnętrza świątyni wytrącały Barbarę z równowagi. Znalazła to, czego szukała, w jednym z korytarzy. Kuchnia cuchnęła gnijącym pożywieniem, ale jeszcze niedawno jej używano. Odkręciła jeden z palników i upewniła się, że gaz się ulatnia, po czym odłożyła AR-10 i poczekała na kolejny potworny ryk.
Zamiast niego usłyszała krzyk śmiertelnego cierpienia, ale to wystarczyło. Gdy agonalny wrzask niósł się echem w świątyni, szarpnęła kuchenkę z histeryczną siłą, odciągając ją od ściany. Następnie wgramoliła się na nią i zaczęła szperać w poszukiwaniu miedzianego przewodu gazowego. Za pomocą scyzoryka, który miał też ostrze z piłką, przecięła rurkę. Poczuła zapach ulatniającego się gazu. Nacisnęła ostrze jeszcze bardziej, rozrywając przewód, aż usłyszała wyraźny syk.
Pozostało jeszcze jedno. Podniosła AR-10 i wyszła na korytarz, gdy zapach gazu stał się przytłaczający. Odbezpieczyła broń i przełączyła ją na tryb półautomatyczny. Podeszła do drzwi, które powinny prowadzić do nawy. Pomiędzy drzwiami i progiem majaczyło nikłe światło. Barbara pokręciła głową.
– Tak, chociażbym chodziła ciemną doliną, zła się nie ulęknę – szepnęła. – Bo jestem najbardziej wredną suką w tej dolinie.
Z tymi słowy kopnęła w drzwi.

* * *
Przynajmniej mnie nie zgwałci, pomyślał Kelly, gdy sięgnął ku niemu gigantyczny szpon. Wtedy rozległ się strzał, a po chwili następny. Stwór wyprostował się, przekręcając rybi łeb w bok.
Detektyw zaczął rozglądać się wokoło, gdy jeden z akolitów padł na niego, właściwie już bez zmasakrowanej twarzy, za to z dziurą po kuli z tyłu głowy. Wówczas ujrzał najdziwniejszą rzecz, jaką widział, włączając w to gigantycznego potwora, który miał go wybebeszyć.
To był ninja, trzymający broń nadzwyczaj przypominającą jego AR-10, otoczony świetlistą bielą niczym ogromną aureolą.
A raczej jakaś wojownicza kobieta – postać miała bowiem piersi.

* * *
Barbara skoczyła przez drzwi i uklękła, przyczajona, wypatrując celów. Ujrzała coś, co jej ojciec nazywał obszarem znacznego skupienia celów. W nawie tłoczyli się wyznawcy kultu, a w głębi stało kilku mężczyzn odzianych na czarno. Znajdowała się tam również gigantyczna ryba, która najwyraźniej szykowała się do tego, by rozpruć brzuch detektywowi Lockhartowi. Barbara wycelowała lufę w tył głowy człowieka stojącego przy ołtarzu i nacisnęła spust.
Głowa rozbryznęła się jak melon; mężczyzna runął na ziemię. Olbrzymi stwór wyprostował się, gdy Barbara wystrzeliła do dwóch kolejnych postaci odzianych w długie szaty. Machnął w dół i jakby od niechcenia ciął pazurami brzuch detektywa Lockharta, po czym pochwycił jednego z akolitów i odgryzł mu głowę.
W tym momencie wyznawcy wreszcie zareagowali. Barbara obróciła się w lewo i wypaliła pięć razy w pięć ciał, oczyszczając nieco przestrzeń. Potem skoczyła w kierunku ołtarza, uchylając się przed ciosem gigantycznego rybiego stwora, i dotarła do detektywa Lockharta.
Miał okropną ranę ciętą brzucha, a bestia sterczała tuż nad nim. Barbara przełączyła więc broń na tryb w pełni automatyczny i opróżniła resztę magazynka w kałdun stwora.
Potwór wydał ryk bólu, ale dziury po pociskach zasklepiły się równie szybko, jak powstały, pozostawiając tylko nikłe, promieniste ślady, jak po rzuceniu kamyka do stawu. Monstrum ponownie sięgnęło w jej stronę, ale Barbara uskoczyła w bok, przeturlała się, wylądowała na nogach i jednocześnie wsunęła w karabin nowy magazynek.
Gdy dała nura w bok, wydawało się, że potwór o niej zapomniał, zszedł z prezbiterium i wybrał kolejnego wyznawcę. Wybebeszył mężczyznę, jak rybak patroszy swoją zdobycz, a następnie rozerwał mu klatkę piersiową i zaczął na nim żerować.
Barbara podbiegła do zranionego sierżanta i ściągnęła go ze skrwawionego ołtarza, przeciągając go w stronę budynku naprzeciwko kuchennych drzwi.
– Możesz wstać? – spytała, wlokąc go z wysiłkiem. Był wielkim facetem, a ona trzymała się na nogach tylko dzięki adrenalinie.
– Nie – odparł Kelly, z ust toczyła mu się spieniona krew. – Idź. Uciekaj stąd.
– Pieprzyć to – parsknęła, uniosła go strażackim chwytem i zaczęła ciągnąć na drugą stronę kościoła. Znajdowały się tam drzwi prowadzące prosto do nawy. Były zamknięte na kłódkę, ale ona gotowa była wyrwać je z zawiasów. Wyznawcy biegli na tyły świątyni, uciekając w panice przed swoim bogiem, nie stanowili więc problemu.
Jednak jej ruch ściągnął uwagę rybiego stwora, który znalazł się przy niej, zanim zdołała dotrzeć do schodów z prezbiterium.
– Przepadnij! – wrzasnęła, zrzucając Kelly’ego na podłogę i przytrzymując go lewą ręką. Prawą, przyciśniętą do ciała, trzymała AR-10 niczym pistolet. – Przepadnij w imię naszego Pana Jezusa Chrystusa! Wracaj do piekła, gdzie twoje miejsce!
Stwór wzdrygnął się na jej krzyki, ale uniósł gigantyczną łapę, by zadać cios.
Nacisnęła cyngiel.
Z lufy wystrzeliło coś, czego nigdy wcześniej nie widziała – smuga białego ognia, zupełnie jakby każda kula ciągnęła za sobą biały ślad. I każdy pocisk naprawdę raził cel. Demon zaskrzeczał i cofnął się gwałtownie. Kiedy więc wyczerpała drugi magazynek, załadowała i tym razem w trybie półautomatycznym posyłała mu jedną po drugiej precyzyjnie wymierzone kule. Gdy skończyła, potwór cofnął się aż do połowy nawy; klęczał, ciemny dym sączył się z jego piersi, brzucha i łba. Ale nawet te rany się zasklepiały.
Barbara znów dźwignęła Kelly’ego i powlokła się z nim w stronę drzwi. W końcu dotarła do wyjścia, roztrzaskała zamek kolbą karabinu, psując przy tym nieprzydatną już broń. Odrzuciła ją na bok i chwiejnym krokiem wydostała się na zewnątrz.
Kelly wisiał w jej ramionach bezwładny jak wór kamieni; nie wiedziała, czy jest tylko nieprzytomny, czy nie żyje. Pod drzewami stały zaparkowane samochody, Barbara ruszyła więc w ich stronę na coraz słabszych nogach, jednocześnie dobywając swojej czterdziestkipiątki. Za jej plecami rozległ się ryk, spojrzała więc przez ramię i ujrzała potwora rozrywającego drzwi, przez które przed chwilą wyszła. Monstrum sprawiało wrażenie wściekłego.
W prezbiterium ustawiono świece. Kilka z nich spadło na ziemię, ale ugasiła je krew. Pozostałe... propan jest cięższy od powietrza. Choć większość gazu powinna zgromadzić się nad ziemią, część uniesie się wyżej. Tylko kiedy? Kiedy?!
Gdy o tym myślała, ciemności nocy zalała biel. Siła eksplozji powaliła Barbarę na ziemię.
Musiała stracić przytomność zaledwie na moment, ponieważ kiedy dźwignęła się na kolana, fragmenty kościoła wciąż jeszcze opadały na ziemię. Rybi potwór zniknął, ale sądząc po wrzaskach dochodzących z płonącego budynku, zgadywała, że zamienił się w rybę usmażoną na węgiel.
– Miał tyle rybek do pożarcia i tak mało czasu – mruknęła.
Spojrzała na Kelly’ego i pokręciła głową na widok jego obrażeń. Miał rozszarpaną pierś, w jego ciele utkwiło kilka drzazg z wysadzonego w powietrze kościoła. Nie udało się jej wyczuć pulsu na szyi detektywa. To nie byłoby w porządku, gdyby okazało się, że nadaremno wlokła go z takim trudem.
– Kurwa – rzuciła. – Kurwa, ja pierdolę...
Niektórzy wyznawcy potwora wciąż leżeli na ziemi powaleni wybuchem, inni gramolili się na nogi. Podeszła do najbliższego i przytknęła mu lufę pistoletu do czoła.
– Dawaj pieprzone kluczyki – parsknęła.
Kiedy oszołomiony mężczyzna spełnił jej żądanie, szarpnęła go za koszulę na piersi.
– Który? – spytała.
– Czerwony pickup – wymamrotał, wskazując palcem samochód. – Co się stało?
– Zabiłam waszego zasranego bożka – oświadczyła Barbara, rzuciła mężczyznę na ziemię i pomaszerowała do auta. Gdy zrobiła kilka kroków, uprzytomniła sobie, że rozmawiała z mechanikiem. – I lepiej, żeby mój samochód był gotowy na poniedziałek! – dodała. Cóż, przynajmniej pickup powinien działać bez zarzutu.

* * *
Mondaine obrócił się na odgłosy strzałów dochodzące z kościoła i zaklął.
– Ta suka podeszła nas od tyłu!
– Kim ona jest, do cholery? – wyrzucił z siebie Henri Lancereau.
– Nie mam pojęcia – odparł Mondaine, kierując się do wozu policyjnego. – Ale zdechnie jeszcze tej nocy. Jeśli nie uda nam się ofiarować jej duszy Władcy, odeślemy ją prosto do piekła.
Podbiegł do samochodu, podjechał do kościoła i z piskiem opon zaparkował przed wejściem. Kiedy ruszył w stronę drzwi frontowych, natknął się na falę ludzi biegnących z wnętrza świątyni. Nagle wraz z odgłosem strzałów jego głowa eksplodowała bólem.
Przypadł do ziemi, jęcząc, biały ogień przepełniał mu czaszkę. Zazwyczaj pełnił rolę jednego z akolitów i jego więź z Władcą była silna. Teraz napełniła go cierpieniem Władcy. Po chwili jednak przestał odczuwać ból, chwiejnie stanął na nogi i potrząsnął głową, żeby pozbyć się przykrego wrażenia.
– Co się dzieje? – zawołał głośno do przebiegających obok ludzi. – Co się dzieje?
Wyciągnął z samochodu strzelbę i skierował się do frontowego wejścia, ale po chwili odskoczył na bok. Sądząc po odgłosach, Władca znajdował się na tyłach, pozostawiony samemu sobie. Zastępca zaczął więc biec przy bocznej ścianie na zewnątrz budynku, gdy ten eksplodował.
Gdy doszedł do siebie, poczuł wszechogarniającą falę koszmarnego przerażenia. Więź, która łączyła go z Władcą przez ostatnich sześć miesięcy, przepadła. Poczuł się tak, jakby Władca przestał istnieć. Nagle pozbawiony osłony jego mocy uświadomił sobie wszystkie swoje uczynki, przypomniał sobie wszystkie kobiety, które zgwałcił i zabił, zanim objawiła się pierwsza inkarnacja Władcy. Uzmysłowił sobie przyjemność, którą z tego czerpał. Wszak związał się z Władcą z własnej woli.
Kiedy Władca przepadł, kara musiała spaść na nich wszystkich. Chyba że... Ale przecież trudno byłoby to zatuszować. Nikt z miasteczka nie puściłby pary z ust, wszyscy maczali w tym palce. Pożar w starym kościele. Kilka ofiar śmiertelnych. Mogli sprzątnąć zwłoki dziwki. Nie miał pewności, co zostało po Władcy.
Gdyby tylko...
Ta wredna suka. Była jedynym pieprzonym świadkiem. Gdyby nawet wszystko opowiedziała, potraktowaliby ją jak wariatkę, ale mogła wskazać palcem kilka osób, poruszyć sprawy, których lepiej nie rozgrzebywać...
Gdzie ona jest, do cholery? Martwa w kościele?
Wtedy dostrzegł postać przemykającą przez parking. Ten wygląd, ten sposób poruszania się...
Ona.
Dźwignął się na nogi i rozejrzał. Wielu członków kultu Almadu nie przystąpiło do niego z własnej woli. Pozbawieni wygodnej więzi z Władcą niektórzy popadali w obłęd. Inni siedzieli na ziemi, skrywając głowy w dłoniach, lub kręcili się w kółko bez celu, zataczając jak pijani.
Musiał ją powstrzymać. Zobaczył, że zdzira wsiada do czerwonego pickupa Claude’a Thibideau i pospieszył do służbowego wozu.
Do najbliższego miasta droga daleka.

* * *
Jedną z rzeczy, które Barbara przewidująco zabrała ze sobą w podróż, był przenośny odbiornik GPS niezwykle pomocny w nawigacji. Zapaliła silnik samochodu, zapięła pasy, wyjęła GPS z plecaka, odsłoniła małą gumową przyssawkę i przymocowała przyrząd do przedniej szyby. Wrzuciła bieg i wcisnęła gaz do deski, młócąc kołami żużel i piszcząc oponami na asfalcie.
Odbiornik GPS przez pewien czas szukał satelitów, ale to w niczym nie przeszkadzało. Najbliższy rozjazd znajdował się w odległości kilku kilometrów. Włączyła długie światła, wcisnęła pedał gazu do końca i usiadła wygodniej, szybko oddalając się od Thibideau. Nie miała pewności, co powie władzom. Że to była próba gwałtu ze strony zastępcy szeryfa? Tak czy inaczej musiała ich ściągnąć do miasteczka, żeby zaczęli przepytywać mieszkańców. A może powinna po prostu zniknąć? Nie, to było niewłaściwe w oczach Boga.
Na rany... Wszystkie te rzeczy, które robiła i mówiła...
– Dobry Boże, proszę, przebacz mi moje słowa, myśli i czyny tej nocy. Naprawdę byłam... Po prostu przepraszam...
Wyjechała niespełna kilometr za miasto i zmierzała do pierwszego zakrętu, kiedy ujrzała z tyłu szybko zbliżające się światła innego wozu.

* * *
Rolę służbowego wozu policyjnego hrabstwa pełnił niezmodyfikowany ford crown victoria, ale żaden pickup nie mógł go prześcignąć na drogach bayou. Był zdecydowanie niżej zawieszony i szybciej pokonywał zakręty, nie mówiąc już o tym, że na prostej osiągał większą szybkość. Powoli zmniejszał dystans. Otaczały ich bagna, kobieta nie miała dokąd uciec. Zamierzał zepchnąć ją z drogi, posłać jej kulkę w łeb, gdyby jeszcze żyła, a potem rzucić zwłoki na pożarcie krokodylom. Wolał nie zbliżać się do niej po tym, co zrobiła Claude’owi, Marceau i pozostałym. Kim ona była, pierdoloną ninją? Amerykańska matka, gówno prawda. Pickupa można było wyciągnąć z bagna i oddać na złom. Albo zreperować. Wszystko jedno. Brak świadków to brak świadków. Prawdopodobnie część ludzi z miasteczka także trzeba będzie... sprzątnąć. Więcej żarcia dla krokodyli. Ale to potem.
Zmniejszył dystans z ponad kilometra do niespełna stu metrów. Teraz musiał tylko zepchnąć ją z drogi.

* * *
– Myślisz, że mechanik nie podrasowałby własnego samochodu? – mruknęła Barbara, gdy wóz policyjny zaczął zjeżdżać bliżej lewej. Zamierzał spróbować uderzyć ją z tyłu i obrócić. Przy prędkości, którą jechała, pickup zapewne by dachował. I byłoby po wszystkim.
– Świetnie – rzuciła pod nosem. – Masz ochotę potańczyć, to kur... to potańczymy.
Wcisnęła hamulec i zjechała na lewo, usiłując zapanować nad ciężkim autem.

* * *
Pickup niespodziewanie zahamował, zjeżdżając ku lewej, i trafił w jego prawy przedni błotnik. Pędził niemalże 160 km na godzinę, więc drobna zmiana kierunku jazdy sprawiła, że stracił kontrolę na wozem, który zaczął się obracać. Ostatnim, co zobaczył zastępca szeryfa Mondaine, był pień drzewa mknący ku przedniej szybie.

* * *
Uderzenie wstrząsnęło pickupem. Barbara zmagała się z wozem. Zmniejszyła prędkość do około 65 km na godzinę, jadąc zygzakiem po całej szosie i zbliżając się do zakrętu. Prawa opona złapała fragment trawiastego pobocza, przez co samochód zaczął się obracać. W połowie obrotu przechylił się i dachował. Barbara ujrzała zbliżający się ku niej połeć trawy, a potem lustro wody.



Epilog pierwszej części
Barbara leżała w szpitalnym łóżku, patrzyła w sufit i od czasu do czasu grzechotała kajdankami na lewym nadgarstku. Od trzech dni usiłowała wyjaśnić wszystkim, że nie postradała rozumu. Za to właśnie przykuto ją do łóżka i ze względu na to odwiedzali ją psychiatrzy.
– Pani Everette – powiedział lekarz łagodnym głosem. – Wiem, że sądzi pani, że widziała to, o czym pani opowiada. Jednak w ekstremalnym stresie mogą występować halucynacje. Ostatnio żyła pani w ogromnym napięciu. Rozmawialiśmy z pani mężem, który zdradził nam, że działała pani... nader pochopnie.
– Nie jestem obłąkana – podkreśliła Barbara, starając się powstrzymać łzy. Ale właściwie czy potrafiła to sama osądzić? Prawdziwi wariaci są przede wszystkim przeświadczeni o tym, że nie zwariowali. Czy mogła wierzyć, że Bóg i Zbawiciel obdarzył ją mocą przepędzenia demona? Wiedziała, że próbuje żyć jak na chrześcijanina przystało, ale nie była wojownikiem Boga. Miała co do tego pewność.
– Nie, nie jest pani obłąkana, Barbaro – rzekł lekarz, kręcąc głową. – Naprawdę istniała grupa gwałcicieli i morderców, którzy trzymali miasteczko w szachu. Tylko że jest pani jedyną osobą, która widziała tego potwora czy boga. Policja zdaje sobie sprawę, że dopuściła się pani czynów, za które grozi pani rozprawa przed sądem. Są gotowi przymknąć na to oko ze względu na fakt, że powstrzymała pani zabójstwa Rozpruwaczy. Niemniej jeśli będzie pani pozostawała w stanie urojeniowym...
Barbara przestała go słuchać. Zamierzali wypuścić ją pod warunkiem, że nie będzie rozpowiadać o tym, co widziała. Właściwie nie miała nawet komu o tym powiedzieć. Kto by uwierzył?
– Barbaro, wrócę do ciebie za moment – oznajmił psychiatra i wstał. – Jeśli chcesz, przepiszę ci jakiś środek uspokajający...
– Nie, dziękuję – przerwała. – Moje ciało jest świątynią Pana. Jeśli trzeba, przyjmę środek przeciwbólowy, ale nie chcę żadnych leków wpływających na stan świadomości.
– Przykro mi, ale to może okazać się konieczne – podkreślił lekarz. – Porozmawiamy później.
Barbara położyła się, zamykając oczy i powstrzymując łzy. Kelly nie żył, rozszarpany przez potwora. Zawiodła go. Myśli o tym, a nie o zwycięstwie, ciągle do niej powracały – obrazy znużonej cierpieniem twarzy człowieka, który kazał jej uciekać.
Otworzyła oczy i spojrzała na drzwi, gdy rozległo się ciche pukanie.
– Proszę wejść – burknęła. Nie zamierzała już być „panią Miłą” dla tych ludzi. Niech to także Bóg jej wybaczy.
Mężczyzna, który zajrzał za próg, na pewno nie był lekarzem. Starszy gość, choć trzymał się nieźle, z ciemnymi włosami i wyraźną siwizną na skroniach. Przyzwoity garnitur.
– Kim pan jest? – spytała.
– Augustus Germaine. Przyszedłem, żeby pani pogratulować.
– Czego? Tego, że zwariowałam?
– Pani wcale nie zwariowała, pani Everette. Przepraszam, że tak długo zajęło mi pociąganie za odpowiednie sznurki, żeby panią stąd wyciągnąć. Wojownik Boga, który przepędził awatarę Almadu, zasługuje na coś więcej. Niestety aż do wczoraj przebywałem w Serbii, gdzie tropiłem wilkołaka dającego się poważnie we znaki miejscowej ludności. Czy zechciałaby pani zjeść ze mną obiad? Mam propozycję pracy, która powinna przypaść pani do gustu.



Dodano: 2007-05-29 13:26:37
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS