NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Ringo, John - "Księżniczka buław"
Wydawnictwo: ISA
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-7418-145-7
Oprawa: miękka, bez obwoluty
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352



Ringo, John - "Księżniczka buław" #3

Rozdział trzeci
– Wyciągnąłeś coś z dziewczyn? – spytał porucznik Chimot.
Przerabiali rutynowe procedury w związku ze sprawą. Wydział musiał powołać grupę specjalną pod dowództwem Chimota, jednego z trzech poruczników w wydziale zabójstw. Było już późno, lecz nikt nie liczył na wiele snu tak długo, jak długo trwa dochodzenie. Nad sprawą pracowało jeszcze pięciu innych sierżantów śledczych, ale Kelly wmawiał sobie, że jeśli w ogóle ktokolwiek zdoła ustalić sprawcę, to tylko on. Pozostali detektywi byli prostolinijnymi tajniakami z wydziału zabójstw, a ujmując to inaczej, ledwo potrafili dostrzec błyskawicę i dosłyszeć grzmot.
Większość spraw w wydziale zabójstw to proste dochodzenia. Zwłoki leżały na podłodze, sprawca zaś, zazwyczaj małżonek, stał nad nimi i mamrotał coś o tym, że został wyprowadzony z równowagi. Wystarczyło odwalić papierkową robotę, iść do sądu, przedstawić ławie przysięgłych serię dowodów i po wszystkim. Zdarzały się jeszcze sprawy strzelanin między członkami gangów, co zazwyczaj sprowadzało się do tego, że ktoś prędzej czy później zaczął przechwalać się swoim wyczynami i sam wyśpiewywał wszystko.
Seryjni zabójcy to coś zupełnie innego. Na ogół działali w pojedynkę i najczęściej byli sprytni, niekiedy nawet bardzo inteligentni. Zacierali ślady. Nieważne, co się mówi o profilach psychologicznych – ich niełatwo zaszeregować w kilka zgrabnych kategorii. Mogli być biali albo czarni, Latynosi, albo ludzie krwi mieszanej bardziej niż Tiger Woods. Zdarzali się wśród nich samotni, ale także małżonkowie. Niektórzy lubili dziwki, inni unikali ich jak zarazy. Nie znalazłoby się dwóch takich samych niezależnie od tego, co twierdzą policyjni specjaliści od profili. Nie wszyscy należeli do grona samotnych, białych mężczyzn w wieku średnim o osobowości „samotników” – możliwe nawet, że w większości nie pasowali do tego schematu. Zabójca z Green River był żonatym białym mężczyzną, którego określano jako „wylewnego”. Morderstw w Atlancie dokonywał samotny czarnoskóry mężczyzna. Zabójca z Los Rios był żonatym Latynosem.
Ta sprawa wymykała się wszelkim regułom. Niezwykle rzadko seryjne zabójstwa popełniała grupa ludzi. Zdarzyła się jedna seria w Kalifornii, w której brało udział dwóch sprawców, a także sprawa z Madame Charlotte, w którą zamieszanych było sześć czy siedem osób. Ale w tej ostatniej sprawie jeden z zabójców złożył zeznania, zanim pozostali zdołali uśmiercić więcej niż jedną dziewczynę. Ostatnią sprawą dotyczącą wielu sprawców i zarazem wielu ofiar, która przychodziła mu do głowy, był przypadek rodziny Mansona.
Niemal pewne, że seryjni mordercy zaczynali zabawę od dziwek, żeby potem zabrać się za... smaczniejszą zwierzynę. Nikt nie lubił znajdować wypatroszonych, martwych ciał, ale znacznie większy szok powodowały zaginięcia dziewcząt w wieku szkolnym niż prostytutek. Kelly darzył ulicznice sympatią, mimo że nieźle zalazły mu za skórę. Same wybierały fach i znały ryzyko. Nie chciałby być przy tym, jak otworzą kolejny czarny plastikowy worek i znajdą w nim dziewczynę ze szkoły średniej, uprowadzoną w drodze do domu z przystanku autobusowego. Lub nawet jakąś nieostrożną dziewczynę z college’u, która próbowała zabawić się trochę na ulicy Burbon.
– Dolores widziała, jak Marsha rozmawiała z Carlane’em w sobotni wieczór – odpowiedział Kelly, zerkając do notatek. – Później zaś widziano ją samą na ulicy Dumaine. Zamierzam pogadać z Carlane’em, ale zdaje się, że to fałszywy trop.
– Kto to jest Carlane? – spytał detektyw Weller.
– Alfons – wyjaśnił Chimot. – Kręci się tutaj od co najmniej dwudziestu lat. Drań źle traktuje dziewczyny, ale...
– Ale po co nagle miałby zacząć je wykańczać? – dokończył Kelly. – Zresztą żadna z ofiar nie pracowała w jego rewirze; wszystkie były niezależne.
– Może próbował zwiększyć dochody? – wtrącił Chimot. – Choć to chyba nie w jego stylu, co?
– Raczej nie – zgodził się Kelly. – Ale porozmawiam z nim. Jak na razie, to jedyny trop, jaki mamy.

* * *
Miasteczka nie można by nazwać nawet „mieściną jednego konia”, jako że nie było tu dość trawy, by wyżywić choćby jedną szkapę. Zasadniczo stanowiło jedynie nieco szerszą i nieco bardziej suchą niż inne łachę piachu pośród bagien. Znajdował się tu zniszczony gmach sądu, niewielki sklep spożywczy sieci Piggly Wiggly, zamknięta stacja benzynowa i stary dwór, na którego fasadzie wisiał szyld „Thibideau House”. Ponieważ obok niego widniała tabliczka „Wolne”, Barbara doszła do przekonania, że jest to jedyny hotel w miasteczku. Paliło się w nim światło, które padało na duży, zadaszony ganek.
Zaparkowała z boku i podeszła od frontu, licząc, że światło oznacza, iż ktoś w środku jeszcze nie śpi. Drzwi były otwarte, więc pchnęła je i przez moment wsłuchiwała się w ich skrzypienie z odrobiną rozbawienia. Nie co dzień słyszy się tak wspaniałe skrzypienie. Trzeba albo prawdziwego mistrzostwa, aby stworzyć takie drzwi, albo długich lat zaniedbania. Zresztą nie chodziło tylko o zawiasy, zdawało się bowiem, że cała ściana trzeszczy razem z uchylającymi się drzwiami.
Wsunęła głowę przez szparę i rozejrzała się po wnętrzu z zaciekawieniem. Ozdobny hall było w równie złym stanie, jak zewnętrzna część budynku. Dom musiał niegdyś należeć do kogoś poważnie uzależnionego od złoceń i czerwonych welwetów. Czas i żywioły odcisnęły jednak swoje piętno na pomieszczeniu, być może nawet w większym stopniu niż na drzwiach. Ostrożnie postawiła stopę na podłodze, upewniając się przy tym, że deski nie ustąpią pod jej ciężarem. W środku nie widziała nikogo.
– Halo! – zawołała, próbując powstrzymać śmiech. – Jest tu ktoś?
Szkoda, że jeszcze samochód nie zepsuł się jej w tej posępnej okolicy. Wówczas wszystko pasowałoby jak ulał do kiepskiego filmu grozy. Nie, przecież musiał być...
– Późno panienka przyjeżdża – odezwał się ochrypły głos po prawej stronie. Przeszedłszy przez próg, Barbara dojrzała starą czarnoskórą kobietę kołyszącą się w fotelu obok pustej recepcji. – Bardzo późno.
– Powiedziałabym, że się zgubiłam, ale nie wiem, czy to się liczy, bo właściwie tego chciałam – wyjaśniła Barbara z uśmiechem i weszła do słabo oświetlonego hallu.
– Liczyłoby się tylko wtedy, gdyby panienka nie chciała się zgubić – odparła Murzynka, odpowiadając uśmiechem. – Sama niegdyś próbowałam się zgubić. I zawsze znajdowałam drogę do domu.
– To miłe miejsce – podkreśliła Barbara. – Podejrzewam, że nie ma wolnych pokoi?
– Mamy pełno pustych pokoi, panienko – powiedziała kobieta, dźwigając się z trudem na nogi i stając za ladą recepcji. Obróciła staromodną księgę gości i wskazała odpowiednią rubrykę. – Potrzebne nazwisko, adres i takie tam, a do tego marka i numery samochodu. Jeśli nie pamięta panienka numerów, zda się sam opis.
Barbara podniosła stary długopis przywiązany do księgi żyłką wędkarską. Spróbowała nim coś napisać, ale po chwili poddała się i zaczęła szukać własnego w torebce. W końcu zdołała wypełnić odpowiednie rubryki.
– Będzie trzydzieści dolarów za noc – oświadczyła kobieta. – Nie przyjmujemy plastiku. Jeśli panienka nie ma pieniędzy, zapłaci jutro.
– Mam gotówkę – powiedziała Barbara, po raz kolejny powstrzymując śmiech. Było to tak uroczo swobodne i bezpośrednie, że przypomniało jej Malezję, a właściwie prowincję tego kraju, nie Kuala Lumpur, które wyglądało jak Nowy Jork, choć z nieco większą wilgotnością powietrza i gorszą kanalizacją. Wygrzebała dwie dwudziestki, świeże i szeleszczące banknoty prosto z bankomatu, i otrzymała resztę – pomiętą piątkę i pięć nad wyraz brudnych banknotów jednodolarowych. Od lat nie czuła się w żadnym miejscu tak u siebie, jak tutaj.
– Światła są na górze – oznajmiła Murzynka, biorąc w garść latarkę. – Ale tylko w pokojach, nie w korytarzach.
Barbara zarzuciła torbę na ramię i poszła za staruszką, która zaczęła wdrapywać się na majestatyczne schody. Niemalże słyszała stąpanie pana domu wychodzącego na galerię, żeby powitać gości i służących. Wśród gości musieli kręcić się niewolnicy lub przynajmniej służba, a w pobliżu stał pewnie wielki kandelabr pełen świec. Teraz pozostał tu tylko podniszczony chodnik i elektryczne lampy, które najwyraźniej w ogóle nie chciały działać.
– Sieć siada – wytłumaczyła staruszka, wskazując na kinkiety, zupełnie jakby czytała w myślach. – Wzywałam elektryka. Leniwy łajdak nie zajrzał przez dwie niedziele. Może panienka wybrać widok: bayou lub plac miejski.
– Chyba wolę plac – odparła Barbara.
Pokój był dokładnie tak zatęchły, jak się spodziewała. Pachniał pleśnią i zaniedbaniem. Jednak pościel okazała się świeża i czysta.
– Łazienka w korytarzu – orzekła kobieta, wskazując na drzwi. Nagle zerknęła na latarkę w swojej dłoni z wyrazem takiego zmartwienia na twarzy, że znów niewiele brakowało, aby Barbara wybuchła śmiechem.
– Mam własne światło – pocieszyła, wyjmując z torebki małą latarkę wojskową, którą od razu włączyła. Urządzenie dawało przynajmniej dwa razy jaśniejsze światło niż wielka latarka używana przez Murzynkę. Wyciągnęła dłoń i włączyła lampy w pokoju, zadowolona, że przynajmniej one działają.
– Zatem do zobaczenia nazajutrz – stwierdziła kobieta. – Nie radzę spacerować po nocy, bo aligatory wyłażą na drogę.
– Wcale tego nie planowałam – zapewniła Barbara. – Do zobaczenia.
Gdy stara Murzynka zniknęła, Barbara wyłączyła światło w pokoju i zgasiła latarkę, po czym odczekała, aż jej oczy przywykną do mroku. Z pewnością nie zamierzała chodzić po korytarzu po omacku. Dopiero po kilku chwilach pomyślała o jednym drobnym szczególe.
Sprawdziwszy drzwi, przekonała się, że klamka nie została przystosowana do zamka z kluczem, od wewnątrz zaś nie ma zasuwki.
– To już naprawdę dziwne – mruknęła pod nosem, wytężając wzrok w ciemnościach i wodząc dłońmi po krawędziach drzwi. Nawet w zapchlonym hotelu w Petrze mieli zamek w drzwiach. No cóż, trzeba sobie jakoś radzić.
Obejrzała meble w nikłym świetle docierającym zza okna i ze zdumieniem odkryła, że żaden nie nadaje się do zablokowania drzwi. Potrzebowała wysokiego krzesła, które dałoby się podstawić pod klamkę, tymczasem w pokoju znajdowały się przysadziste, wypchane fotele.
Jednak nie na próżno była zapaloną czytelniczką. Długopis, którym wypełniła księgę gości, był metalowy i ciężki – prezent od ojca, który dostała w komplecie z piórem, gdy poszła do college’u. Nie używała pióra, ale oba przybory nosiła w torebce. Długopis i pióro umieściła zatem razem z kilkoma fragmentami grubego romansidła w szczelinie pomiędzy drzwiami a progiem i zablokowała je. Oczywiście, potencjalny napastnik zdoła otworzyć drzwi siłą, ale nie po cichu. Jeśli staruszka będzie miała jakieś zastrzeżenia do hałasów, z pewnością się poskarży. Ale dopiero rano.
Okno wychodziło na dach ganku. Miało przynajmniej haczyk. Upewniła się, że jest zamknięty, po czym zrzuciła ubranie. Przybrudzone rzeczy spakowała do oddzielnej siatki, wciągnęła parę spodenek do biegania i koszulkę, po czym ułożyła pistolet H&K przy łóżku wraz z zapasowymi magazynkami i wygodną odzieżą. Wreszcie, czując się nieco niepewnie, wyjęła kaburę i umieściła ją obok pistoletu. Ponieważ służyła ona wyłącznie do wymiany ognia w ruchu, wyjęcie jej oznaczało, że Barbara zakłada możliwość strzelania w biegu.
– Fakt, że to wszystko przypomina scenę z kiepskiego horroru, nie znaczy, że będę musiała toczyć walkę z Jasonem – wymamrotała pod nosem. – Tak czy inaczej z pewnością wydostanę się z tej dziury.

* * *
– Mamy problem, Panie – obwieścił Germaine, klęcząc w świętym kręgu z pochyloną głową.
Zdawało się, że świetlista postać odpowiedziała mu skinieniem głowy.
– Nasze informacje wskazują, że pojawiła się ponowna inkarnacja Almadu – powiedział Germaine. – Potrzebuję pomocy niebios w naszej świętej sprawie.
– Nasze siły są nadwątlone, mój stary, stary przyjacielu – orzekł głos w jego głowie.
– Nie mam agentów, którzy mogliby zająć się tą sprawą, Panie – wyznał Germaine cichym głosem. – Nasze siły także zostały przerzedzone. A Almadu to wyjątkowo trudny przypadek.
– Wypatruj ręki Pana w najdziwniejszych miejscach – odpowiedziała postać, stopniowo zanikając. – Nie wszyscy, którzy spełniają Jego wolę, należą do twoich zastępów.

* * *
Ludzie żyjący na ulicy nie należeli do rannych ptaszków, tak samo jak Kelly. Zerwał się jednak z łóżka bladym świtem, żeby celowo ponaprzykrzać się paru osobom. Dobrze wiedział, gdzie mieszkają. Odpowiadali mu nieco opryskliwe, ale tak czy inaczej uzyskał pożądane informacje. Pojawił się jednak pewien problem. Wszystko wskazywało na to, że Carlane przepadł.
– To ulica – przypomniał porucznik Chimot, wzruszył ramionami i wziął porządny łyk kawy. – Ludzie przychodzą i odchodzą.
– Od jak dawna wiesz, że Carlane zniknął z ulicy? – zapytał Kelly, ziewając i energicznie grzebiąc palcem w jednym uchu. – Nikt nie widział go od chwili, gdy rozmawiał z Marshą, a teraz wsiąkła również Dolores. Przekonałem właścicielkę domu, żeby wpuściła mnie do jej mieszkania. Wszystkie rzeczy zostały na miejscu, więc nie wyjechała. A przecież prosiłem ją, żeby przekazała Carlane’owi, że chcę z nim porozmawiać.
– Zaczynasz myśleć, że to on – orzekł porucznik, rozpierając się w zapadniętym fotelu, po czym podniósł wzrok na Kelly’ego znad sterty papierów na biurku.
– Chcę z nim porozmawiać – podkreślił Kelly, wzruszając ramionami. – To mi się nie trzyma kupy, żeby Carlane nagle ześwirował. Ale był ostatnią osobą widzianą z Marshą, a teraz przepadł. Sądzę, że możemy uzyskać dla niego status jedynego świadka i wydać nakaz zatrzymania.
– Kazałeś sprawdzić, czy mamy jego DNA? – spytał Chimot.
– Tak, kiedyś pobraliśmy materiał w pewnej sprawie o gwałt, w której ofiara nie chciała potwierdzić zarzutów. Sprawdziłem. Nie jest jednym z gwałcicieli.
– Jeśli pomagał w popełnieniu przestępstwa i dowie się, że chcemy z nim rozmawiać, zapadnie się pod ziemię – powiedział Chimot z namysłem. – Może czeka, aż cała sprawa ucichnie, zwłaszcza jeśli wie, że nie mamy dowodów przeciwko niemu. Idź pogadać z Madame Charlotte. Kręci się tutaj dłużej niż Carlane; może wie, gdzie urządzić polowanie. I wydaj nakaz zatrzymania tego alfonsa. Chętnie zamieniłbym parę słów z naszym starym znajomym, i to jak najszybciej.

* * *
Barbara spakowała bagaże i opuściła pokój, postrzegając miasteczko w znacznie jaśniejszych barwach niż ostatniej nocy. Skorzystała z okazji, by wziąć prysznic, a choć woda była brązowa i stęchła, zawsze lepsze to niż nic. Bywało gorzej. Wprawdzie nie ostatnio, ale przecież tak czy inaczej teraz szukała przygody, a to z pewnością jakaś przygoda.
Ponieważ jednak tę przygodę Barbara chciała jak najszybciej zakończyć, z radością wrzuciła torbę do bagażnika hondy, wsiadła do samochodu, włożyła kluczyk do stacyjki i przekręciła. Usłyszała tylko ciche kliknięcie. Kolejny obrót kluczyka. Klik. Obrót. Klik.
– Tego już za wiele – mruknęła. Lubiła przeklinać, ale bardzo się starała, żeby tego unikać. Zacisnęła zęby, w końcu jednak burknęła: – Cholera.
W porządku. Honda ma pełną gwarancję. Barbara otworzyła schowek na rękawiczki i zaczęła grzebać w papierach, aż znalazła numer telefonu pomocy drogowej na rozszerzonym pakiecie auto assistance. Odholują samochód do najbliższego serwisu hondy, co jak podejrzewała, będzie ich słono kosztować, ona zaś dostatnie samochód zastępczy. Wyjęła z torebki telefon komórkowy, wybrała numer i wcisnęła przycisk połączenia. Brak sygnału.
Marszcząc brwi, zerknęła na wskaźnik zasięgu i wzruszyła ramionami. W wielu miejscach na prowincji sygnał był słaby. Czasem w końcu jednak się pojawiał. Dobrze. Poczeka.
Minęło około trzydziestu sekund, a wskaźnik nie ożył, potrząsnęła więc telefonem i wystawiła go na moment ku górze, licząc, że jakimś cudem złowi magiczne elektrony. Bez skutku.
– Cholera.
Wysiadła z samochodu. Zauważyła, że zrobiło się nieco bardziej gorąco, i pomaszerowała z powrotem do hotelu.
Ta sama staruszka zasiadała w fotelu bujanym. Wyglądało na to, że śpi.
– Przepraszam panią – odezwała się Barbara cicho. – Proszę pani?
– Tak? – rzuciła staruszka, prostując się i oblizując wargi. – Proszę mi wybaczyć, późno wstałam.
– Mam problem z samochodem – rzekła Barbara ze słodkim uśmiechem. – Czy jest tu jakiś telefon? Moja komórka nie działa.
– W okolicy nie ma tych ich wież – oznajmiła kobiecina, łypiąc na telefon komórkowy, który wciąż tkwił w zaciśniętej dłoni Barbary. – Aparat na monety jest przy Piggly Wiggly. Tutaj nie.
Barbara doszła do wniosku, że ostatnie stwierdzenie oznacza, że w hotelu w ogóle nie ma telefonu, co wydawało się zdumiewające nawet jak na południową Luizjanę. Skinęła jednak tylko głową w podziękowaniu i wyszła.
W świetle dnia miasteczko prezentowało się nieco przyjemniej niż nocą. Gmach sądu nadal wyglądał tak, jakby rozpaczliwie potrzebował farby lub tylko ognia, który by go strawił, ale w sąsiedztwie stało więcej domów, niż początkowo sądziła, znajdował się tu również sklep wędkarski, który służył równocześnie jako lokalny sklep monopolowy. Może wybierze się na ryby. Albo zaleje się w trupa i opowie wszystkim, co myśli o tym miejscu. Brak zamka w drzwiach, brak łazienki w pokoju, na miłość boską, było tu gorzej niż w hotelu Egipt.
Nie, nie na miłość boską. Nie wzywaj imienia Pana Boga nadaremno!
Sklep Piggly Wiggly był... w porządku. Wcale nie bardziej zapuszczony niż inne, które znała, no i przynajmniej tutejszy telefon działał. Wyjęła dokumenty i 35 centów, po czym zadzwoniła do biura serwisowego firmy Honda.
Tak, mam problem z samochodem, jeden. Tak, potrzebuję pomocy drogowej, jeden. Nie, nie chcę skorzystać z automatycznej obsługi klienta. Nie, nie jestem w domu. Tak, chciałabym rozmawiać z operatorem. Poczekam!
Gdy wybierała poszczególne opcje, wciskając przyciski na aparacie w budce telefonicznej, stała zwrócona plecami do szklanej witryny Piggly Wiggly, bacznie obserwując otoczenie. Nie ze względu na zaistniałą sytuację, po prostu tak właśnie zwykle rozmawiała przez telefon. Obróciła się nieco, stając po prawej stronie aparatu, pomimo że musiała przy tym oprzeć się plecami o szybę. Dzięki temu mogła trzymać słuchawkę w lewej dłoni, a prawą miała swobodną.
– Dziękujemy za zgłoszenie się do międzynarodowego biura pomocy gwarancyjnej firmy Honda, mam na imię Melody, w czym mogę pani pomóc?
– Mój samochód nie chce zapalić – powiedziała Barbara. A niby jak moglibyście mi pomóc, może przyślecie mi pizzę?
– Gdzie znajduje się pojazd? – spytała Melody z wyraźnym akcentem ze środkowego zachodu.
– W Thibideau w Luizjanie – odpowiedziała Barbara. – Przy gospodzie Thibideau.
– Ma pani numer gwarancji? – spytała pogodnym tonem dziewczyna.
Barbara cierpliwie odczytała liczbę.
– Przykro mi, proszę pani – oznajmiła dziewczyna z nutą prawdziwej troski w głosie. – Nie ma autoryzowanego serwisu firmy Honda obejmującego zasięgiem miejscowość Thibideau w Luizjanie. Mamy jednak w pobliżu przedstawicielstwo zaprzyjaźnionego serwisu Thibideau Tire & Auto, którego pracownicy powinni pomóc w naprawie pani auta. Czy jest pani teraz przy swoim pojeździe?
– Nie – odparła Barbara, starając się nie kląć nawet w myślach. – Ale mogę do niego dotrzeć przed nimi. Tam po prostu nie ma telefonu.
– W porządku. Zgodnie ze wskazaniami komputera powinni się tam znaleźć w ciągu trzydziestu minut.
– Potrzebny mi samochód zastępczy – podkreśliła Barbara.
– Przykro mi, proszę pani, to miejsce znajduje się poza zasięgiem wypożyczalni samochodów – odrzekła dziewczyna naprawdę strapiona. – Ale jestem pewna, że mechanicy z Thibideau Tire & Auto szybko usuną problem.
Na zad wielbłąda! Cholera.
– Dziękuję za pomoc – zakończyła Barbara słodkim głosem.
– Dziękujemy i życzymy miłego dnia.
Jasna cholera!
Wyjęła monety zwrócone przez automat i ponownie włożyła je do aparatu, wykręciła zero, a następnie numer domowy.
– Jeśli chcesz uzyskać połączenie na koszt abonenta, wciśnij jeden.
Jeden.
– Przykro mi, ale odzywa się tylko sekretarka automatyczna – oznajmił po chwili operator.
– Może pan chwilkę poczekać? – rzuciła Barbara.
– Oczywiście – odparł operator.
Pogrzebała w torebce i wyjęła garść drobnych.
– Może pan przełączyć na zwykłe połączenie?
– Tak, proszę pani. Połączenie będzie kosztowało 75 centów za każde dwie minuty.
Umieściła monety w podajniku i odczekała, aż uruchomi się automatyczna sekretarka.
– Marku, tu Barbara. Nie jestem w Gulfport. Pojechałam na bayou, żeby poczuć tutejszą atmosferę i zjeść kajuńskie potrawy. Nic mi nie jest. Powinnam wrócić do domu w poniedziałek. Samochód mi się zepsuł, ale w okolicy jest jakiś warsztat. Spróbuję zadzwonić do ciebie... – Biiip.
Cholera.

* * *
– Proszę wejść, sierżancie Lockhart – ozwała się Madame Charlotte z głębi swojego salonu.
Kelly odsunął zasłonę z koralików i zatrzymał się w progu, czekając, aż oczy przyzwyczają się do półmroku.
– Chciałbym zapytać, skąd pani wiedziała, że to ja, ale pewnie nie spodobałaby mi się odpowiedź – powiedział z uśmiechem.
– Mam kamerę wideo – odparła Madame Charlotte, wskazując na monitor zamocowany nad głową detektywa. – Nie uwierzyłbyś, jak straszliwi ludzie próbują okraść staruszkę.
– To nie mogą być miejscowi – zaznaczył Kelly, zasiadając przy stoliku naprzeciwko medium. – Baliby się, że zostaną zmienieni w węża czy zombi albo jeszcze coś gorszego.
– Ja nie param się takimi rzeczami, detektywie – wyznała Madame Charlotte, wykrzywiając usta w uśmiechu. Jej zęby wyraźnie odcinały się na tle czarnej skóry. Była drobną kobietą z siwymi włosami wystającymi spod kolorowej chusty i twarzą poznaczoną zmarszczkami niczym mapa siatką dróg. – Nie takimi, którymi pan chciałby się zająć.
– Miło mi to słyszeć – podkreślił Kelly, odwzajemniając uśmiech.
– Ale wiedziałam już wczoraj, że pan mnie odwiedzi – oświadczyła Madame Charlotte. – Widziałam to w kartach. Straszliwych kartach, ostatnio naprawdę straszliwych. Musisz na siebie uważać, sierżancie Lockhart. Rozpruwacz to twój znak, ten, który zabiera dusze.
– To dlatego, że jestem taki chudy – odparł Kelly.
– Śmiej się, jeśli chcesz – odrzekła jasnowidzka. – Ale szukasz Carlane’a. On zaś stąd odszedł. Odszedł tam, skąd przybył.
– Czyli gdzie? – dopytywał się Kelly. – I czemu wyjechał?
– Przy nim widnieje znak Czarownika – wyznała Madame Charlotte, rozkładając karty. – I Kata – dodała. – Babrze się w potężnej magii, a nie ma przygotowania. Ja nie tykam się takiego paskudztwa i jestem mistrzynią w tym, co robię. – Rozłożyła już wszystkie karty i wskazała na jedną z nich. – Ale jest ktoś jeszcze. To znak Księżniczki Buław. Kieruje nią wielka siła Dobra. Dobro jest po twojej stronie, detektywie sierżancie Kelly Lockharcie. Tylko pilnie wypatruj znaku Księżniczki... albo nie będziesz już wypatrywał niczego w swoim życiu.
– Czy wie pani, dokąd udał się Carlane? – naciskał Kelly.
– Owszem, z powrotem na bagna, które wydały go na świat – rzekła Madame Charlotte. – W rejonie Thibideau. Tam szukaj, sierżancie, ale oglądaj się często za siebie. Wodę w bagniskach mąci potężna moc, tak potężna, że każdy może się zwrócić przeciwko tobie. Wypatruj znaku Księżniczki. Ona jest twoją jedyną nadzieją.



Dodano: 2007-05-28 18:14:31
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS