NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Ukazały się

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)


 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Hufflepuff)

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Ravenclaw)

Linki

Lewandowski, Konrad T. - "Bogini z labradoru"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Cykl: Lewandowski, Konrad T. - "Jerzy Drwęcki"
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-8373-84-655-5
Oprawa: broszurowa
Format: 125x195
Liczba stron: ok. 240
Cena: 19,90 zł



Lewandowski, Konrad T. - "Bogini z labradoru"

1. Cień spisku

Megafony na Dworcu Głównym w Warszawie zapowiedziały, że pociąg z Wiednia przyjedzie z opóźnieniem pięciu minut. Za chwilę to samo powtórzono po niemiecku. Czekający na peronie pułkownik Wieniawa-Długoszowski z irytacją uderzył dłonią w udo.
- I po co myśmy tę sanację robili?! - syknął do ordynansa trzymającego bukiet czerwonych róż. - Skoro już nawet pociągi punktualnie nie chodzą?!
- Pan się nie martwi, panie pułkowniku - wyszczerzył się towarzyszący mu kapral. – Może jaka gadzina na tory wlazła?
- Jakby to była krowa, Mostowiak, to by chłopi góra w trzy minuty mięso uprzątnęli! Ludu polskiego nie znacie?
Ordynans nie skomentował. Widział, że szef, choć próbuje żartować, wcale nie jest w nastroju do śmiechu. Wieniawa chodził po peronie jak po rozpalonym ruszcie. Omal nie podskoczył, kiedy wreszcie rozległ się gwizd wjeżdżającego parowozu.
- Nareszcie! Chodźmy!
- Za pozwoleniem, panie pułkowniku, kogo dokładnie mam wypatrywać?
- Młodej pary wracającej z podróży poślubnej. Będą to mieli wypisane na
czołach.
- To się wie...
- Ruszcie się, Mostowiak! I kwiatów mi nie połamcie!
Szybkim krokiem weszli w chmurę wypuszczonej przez lokomotywę pary. Potem, przeciskając się przez gęstniejący z każdym krokiem tłum wysiadających, witających i bagażowych, przesuwali się wzdłuż składu.
- Tam! - pokazał Wieniawa i odruchowo poprawił mundur. - Mostowiak, kwiaty!
- Tak jest! - ordynans podał mu bukiet.
Nadkomisarz Jerzy Drwęcki w rozpiętym płaszczu wysiadł z wagonu sypialnego pierwszej klasy. W ręku ściskał kapelusz. Założył go szybko i odwrócił się do wyjścia, w którym stanęła Marysia w beżowym żakiecie i łososiowym kapelusiku z białą woalką. Młoda żona nieopatrznie założyła zbyt wąską spódnicę, Jerzy skupił więc całą uwagę, pomagając jej bezpiecznie zejść po wąskich stopniach na peron.
- Witamy państwa młodych z powrotem w kraju! - zawołał Wieniawa.
- Pan pułkownik tutaj?! - Marysia zdumiała się i uśmiechnęła. – Jaka miła niespodzianka. To dla mnie?
- Prosto z belwederskiej oranżerii! - oznajmił Wieniawa, wręczając jej róże. – Pani komendantowa z pewnością zmyje mi za to głowę, ale dla pani Marii nie na takie ryzyko gotów jestem się poważyć.
- Dziękuję bardzo - Marysia podała mu rękę do pocałowania.
- Serwus, Jerzyku! - pułkownik zwrócił się z kolei do Drwęckiego. – Nie muszę pytać, jak było, bo widzę, że przepiękna małżonka wprost kwitnie! Uścisnęli sobie ręce, a zapłoniona Marysia osłoniła twarz kwiatami.
Jerzy domyślił się, że nie sama kurtuazja jest powodem tego zaskakującego powitania.
- Coś się stało? - spytał półgłosem.
- O tym za chwilę - odpowiedział szeptem Wieniawa.
Drwęcki skinął głową i ruszył wydać dyspozycje bagażowym.
- Mój samochód czeka przed dworcem - powiedział pułkownik do Marysi. - Kierowca jest do pani dyspozycji. Proszę wybaczyć, ale muszę niezwłocznie porwać męża. Sprawa wagi państwowej.
- Rozumiem... - Marysia spoważniała.
- Kapralu Mostowiak!
- Na rozkaz, panie pułkowniku!
- Mój ordynans - przedstawił podoficera - zajmie się wszystkim do czego trzeba męskiej ręki. Kapralu, proszę dopilnować rzeczy pani komisarzowej!
- Tak jest!
- Czy uczyni mi pani zaszczyt? - Wieniawa podał ramię Marysi.
- Ależ, oczywiście.
Ruszyli do wyjścia. Za nimi podążyło dwóch objuczonych walizkami bagażowych oraz kapral Mostowiak z plikiem okrągłych pudeł z kapeluszami. Potem szedł jeszcze jeden bagażowy, z pietyzmem taszczący tylko jedną paczkę, za to rozmiarów małej szafy, i z krzykliwym napisem: „Uwaga, szkło!”. Pochód zamykał Jerzy, niosący ostatnią walizkę oraz torbę z nowiutkimi kijami do golfa.
- Jak się mają starsi państwo? - zagadnął pułkownik.
- Babcia i wujaszek Hiacyntus wrócą dopiero za dwa tygodnie - odpowiedziała Marysia. - Teraz są chyba w drodze do Wilna. Podczas swojej podróży poślubnej postanowili odwiedzić wszystkie polskie sanktuaria Bożej Matki.
- Tak, słyszałem - skinął głową Wieniawa. - Bardzo zacne przedsięwzięcie.
- A my byliśmy w Rzymie - pochwaliła się Marysia.
- Werony też chyba państwo nie ominęli?
- Oczywiście, panie pułkowniku.
Mimo że zbliżał się koniec września, pogoda wciąż była letnia. Słońce świeciło jasno i ciepło, ani trochę nie przypiekało. Chmury przemykały po niebie żwawo, nieobciążone deszczem. Zapowiadało się idealne babie lato.
Wieniawa, uwzględniając fakt, że będzie miał do czynienia z powracającą z podróży damą, przezornie wziął sześciomiejscową limuzynę, ale i tak miejsca w środku ledwie starczyło dla Marysi. O dziwo, w kabinie najbardziej rozpierały się wiedeńskie zakupy Jerzego, zwłaszcza najnowszego systemu radio-adapter na sześciu lampach i z piezoelektryczną igłą, umieszczony w największej pace. Pomagający przy załadunku tego cuda techniki Wieniawa dowcipkował, że teraz trzeba będzie dwakroć rozbudować radiostację w Raszynie, żeby okazała się godna takiego odbiornika. Kaprala Mostowiaka usadzono na zewnątrz, obok kierowcy.
- Na Wielką czy na Bema? - spytał pułkownik.
- Na Bema - odparł Jerzy.
- Słyszeliście szeregowy? - Wieniawa zwrócił się do kierowcy.
- Tak jest, panie pułkowniku.
- No to jazda! Do widzenia, pani Mario!
- Wrócisz na kolację? - zwróciła się Marysia do męża, który pytająco popatrzył na Wieniawę.
- Osobiście tego dopilnuję, łaskawa pani - zapewnił pułkownik.
Po chwili Wieniawa i Drwęcki zostali sami na chodniku.
- Dokąd pójdziemy? - zagadnął Jerzy.
- Do dworcowego bufetu - zdecydował pułkownik. - Kawiarni lepiej nie ryzykować, bo w każdej można spotkać Franca i nie będzie rozmowy.
Cofnęli się do budynku i znaleźli wolne miejsca w bufecie.
- Koniaczek z okazji powrotu? - zagadnął Wieniawa.
- Wolałbym nie - odparł Jerzy. - Żona nie lubi, kiedy piję w dzień...
- Rozumiem, małżeńskie okowy! - Wieniawa pokiwał głową ze współczuciem.
- Ale cóż począć, panie mają swoje prawa... W takim razie - dwie czarne.
Po chwili usiedli nad parującymi filiżankami.
- Zatem tak, panie Jerzy... - zaczął pułkownik.
Drwęcki uniósł brwi, słysząc ten oficjalny zwrot. Bruderszaft wypili jeszcze w sierpniu, podczas wieczoru kawalerskiego Jerzego. Widać sprawa była poważna, skoro zaaferowany Wieniawa o tym zapomniał.
- Powiem prosto z mostu - pułkownik rozejrzał się szybko, upewniając, że nikt nie podsłuchuje. - Obawiamy się zamachu na Komendanta...
- To chyba rzecz dla wojskowej ochrony, nie policji - zauważył Drwęcki.
- Normalnie tak, ale tym razem nie. Sprawa nie dość, że jest groźna, to jeszcze głupia, a na dodatek - cholernie delikatna i zawikłana...
- Słucham.
- Od czego by tu zacząć, panie... Przepraszam, Jerzy, o bruderszafcie pamiętam, ale, psiakrew, zupełnie nie wiem, co tu począć! Dobrze, zacznę od tego, że wśród pań z naszego towarzystwa szalenie modny jest okultyzm, pewnie żeś słyszał. Ja sam, nie ukrywam, też trochę tego... z ciekawości... Szlag by to! - Wieniawa zamilkł zły i zakłopotany.
Drwęcki bez słowa mieszał kawę.
- Z kolei Komendant wprost przeciwnie - podjął opowieść pułkownik. - Przy każdej okazji okultystów niemiłosiernie wykpiwa. Słyszeć ani gadać o tych sprawach nie chce. Co prawda, za legionowych czasów, z nudów, w okopach, nieraz seanse spirytystyczne się urządzało, ale teraz Komendant mawia, że nie ma czasu na głupotę i zabawy. W spirytystycznych kręgach dobrze o tym wiedzą i nigdy żadnymi astralami Komendantowi głowy nie zawracali, ale trzy tygodnie temu - po prostu się zaparli! Chodzi o to, że latem, w lipcu, może w czerwcu, powstało nowe stowarzyszenie okultystów-patriotów, oczywiście tajne, hermetyczne i ze stopniami wtajemniczenia jak masoneria. Astral Narodu się nazwali. Ich doktryna to jakaś osobliwa mieszanka towiańszczyzny i teozofii, szkoda wchodzić w szczegóły. Zresztą, większość ich dogmatów jest tajna. Oni to właśnie na początku września zaczęli w Belwederze antyszambrować, żeby pan Marszałek koniecznie przyjął ich deputację w niecierpiącej zwłoki zaświatowej sprawie. Komendant zrazu, jak zwykle, stanowczo odmówił, ale - trafiła kosa na kamień. Niebawem za tymi astrologami zaczęły wstawiać się panie z najbliższego otoczenia, ba, nawet samą Komendantowi przekabacili. No to, dla świętego spokoju, Komendant zgodził się przyjąć ich i wysłuchać. Wszakże długo nie słuchał. Może po trzech minutach wyjął z biurka rewolwer i osobiście, na zbity łeb z Belwederu całą delegację pogonił. Ech, niech żałuje, kto nie widział! Iście młody Ziuk się objawił, jak za starych dobrych, pepeesowskich czasów... Państwo jasnowidzostwo na schodach mało nóg nie pogubili, a Komendant tylko się głośno dopytywał, czy taki obrót wypadków aby na pewno przewidzieli?
- O co poszło?
- Tego nie wiem, chociaż sam przy rozmowie byłem. Słowa, które tak Komendanta zirytowały, przewodniczący deputacji, prezes Orzechowicz, wyszeptał mu wprost do ucha. Owszem, pytałem potem, co to takiego było, ale Komendant ręką machnął i stwierdził, że o głupotach nie będzie gadać. Na koniec zapowiedział wszystkim, że jak jeszcze raz ktokolwiek spróbuje go tak podejść, to się dopiero naprawdę pogniewa.
- Domyślam się, że okultyści nie ustąpili, zgadza się?
- Przestali prosić o audiencje, ale w zamian zaczęły się dyskretne dopytywania o plan zajęć pana Marszałka. Gdzie i kiedy bywa, co robi. Jak można wpłynąć na jego bieżący harmonogram. To już, Jerzy, nie są żarty! Takie informacje to państwowa tajemnica najwyższej wagi, chyba nie muszę mówić dlaczego. A zaczęły nam ciurkiem wypływać z sekretariatu!
- Trzeba pogonić plotkarzy.
- Cholera, gdybyż to było takie proste! Ci ludzie mają pozycję i wpływy. Co ma robić prosty oficer dyżurny, kiedy tu nagle sam pan minister dzwoni i pyta, gdzież to pana Marszałka może dzisiaj zastać? Potem sprawdzamy i się okazuje, że pan minister dzwonił na prośbę żony, znanej okultystki, która ostatnio przystąpiła do Astralu Narodu... Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Ręce opadają! Nawet ja sam często odmówić nie mogę, żeby na ostatniego chama nie wyjść, ani politycznej awantury nie spowodować. Przez to wszystko pan Komendant teraz chodzi, jakby miał tarczę strzelniczą przypiętą do pleców. Ochrony nigdy nie lubił, zawsze nam robił na przekór, ale teraz to już zupełnie szkoda gadać. Cały system bezpieczeństwa diabli wzięli! Zupełnie nie wiadomo, czy tam, gdzie Komendant pójdzie, jakaś bomba nie będzie już na niego czekała. Przed kulą każdy z nas piersią go osłoni, ale bomba...
- Przecież ci ludzie nie robią chyba tego wszystkiego ze złej woli? - zagadnął Jerzy.
- Niby nie. Mówią, że to dla dobra kraju i pana Marszałka. Że na dziesięciolecie niepodległości chcą mu ofiarować jakiś wielki, nieziemski dar.
- Co takiego?
- Tajemnica, której nie udało się z nich wydobyć. Ani prośbą, ani groźbą. Powołują się na wewnętrzną tajność organizacji oraz jednoznaczne a stanowcze instrukcje duchów opiekuńczych. Że jak się wyda, dar straci moc. I jeszcze proszą, żeby im zaufać. Mówią, że skoro tylu porządnych ludzi i patriotów do ich organizacji należy, to na pewno nic złego kryć się za tym nie może. A ich sprawa ponoć jest wielka...
- Co może być ważniejsze od życia Marszałka Polski? - wzruszył ramionami Jerzy.
- Naprawdę, diabli wiedzą! Nie sposób paniom aktywistkom do rozumu przemówić. Chcą, żeby Komendant wziął udział w jakiejś okultystycznej ceremonii i to akurat w wigilię Święta Niepodległości. Coś takiego da się zrobić tylko po jego trupie! I chyba tu jest pies pogrzebany. Pomyśl, Jerzy, co by było, jakie wrażenie na świecie by wywarło, gdyby nam Komendanta ukatrupili w przeddzień albo dokładnie w rocznicę dziesięciolecia Rzeczpospolitej...?
- Co na to ci z Astralu Narodu?
- Klną się honorem, że panu Marszałkowi nic nie grozi, ale w ceremonii dział wziąć musi, choćby nawet nieświadomie, bo sprawa najwyższej wagi zaświatowej... Koło się zamyka!
- Rozumiem, że aresztowania prewencyjne nie wchodzą w grę?
- W żadnym wypadku! Nie dość, że towarzyska śmietanka, to jeszcze członkowie naszego własnego stronnictwa, a przede wszystkim - ich żony. Takie aresztowania to ostateczny skandal i polityczne samobójstwo.
- Rozumiem, że największym problemem jest tutaj podwójna lojalność. Wobec władz państwa polskiego i wobec zarządu tajnej organizacji...
- Właśnie tak! Obiecywali i mnie wtajemniczyć, jeśli przystąpię do nich i złożę przysięgę na wierność Radzie Duchów Opiekuńczych Państwa Polskiego, czy jak im tam. Odmówiłem, tłumacząc, że takie ślubowanie stałoby w kolizji z moją wcześniejszą przysięgą żołnierską. Wobec tego oni, a właściwie one mi na to, że nie mogą nic powiedzieć. Poważnie się obawiam, że jakiś obcy wywiad, psiakrew, Niemcy lub bolszewicy, założyli to tajne stowarzyszenie jako parawan dla swojej działalności. Wciągnięcie do konspiracji pań z towarzystwa to genialny manewr, zapewniający im całkowitą bezkarność. Co tu dużo gadać, podeszli nas! Moda na okultyzm i tajne ezoteryczne rytuały to pięta achillesowa naszej socjety. I właśnie nas za nią złapali, jak za jaja!
- Co ja mam zrobić?
- Przeprowadź śledztwo, które niezbicie udowodni naszym paniom, że ich dobrą wolę niecnie wykorzystano. Żeby wreszcie przejrzały i ujawniły zamiary Astralu Narodu wobec Komendanta, a potem wskazały swych tajnych mocodawców na wyższych stopniach wtajemniczenia.
- Ale żeby przekonać damy z towarzystwa do ujawnienia tajemnicy, najpierw trzeba tę tajemnicę wyświetlić i pokazać im, że niesłuszną rzeczą było jej dotrzymywać - zauważył Jerzy. - Błędne koło...
- Ba, żeby tylko! To połowa problemu. Te baby są wpływowe jak sam diabeł! Wszelkie próby naszego wojskowego śledztwa poutrącały w zarodku albo zaraz skierowały je na manowce. Nagle się okazało, że tajności nie ma, wszystko w try miga staje się tajemnicą poliszynela. Na nikim z belwederskiego towarzystwa nie można polegać, mamy związane ręce, a obchody dziesięciolecia - już za sześć tygodni. Katastrofa wisi w powietrzu! Dlatego potrzebny mi zaufany człowiek z zewnątrz, taki jak ty, Jerzy, żeby zrobił z tym porządek. Najchętniej ściągnąłbym cię z urlopu, mimo miodowego miesiąca, ale nie zrobiłem tego tylko z jednego powodu, wiesz jakiego?
- Ciekaw jestem.
- Musiałbym załatwić rzecz urzędowo i wysłać oficjalny telegram, a nawet tego nie da się zrobić tak, żeby te cholerne jasnowidzki się nie dowiedziały...
- Jest aż tak źle?
- Albo gorzej. Jerzy, znajdź dowody, które przekonają nasze panie, że dały się omotać wrogim siłom, że nadużyto ich patriotyzmu i dobrej wiary! - powtórzył zdenerwowany pułkownik.
- A jeśli zrobię na tej ślizgawce fałszywy krok?
Wieniawa rozłożył ręce.
- Jeśli się im narazisz, to będzie koniec twojej błyskotliwej kariery i nawet ja nic tu nie poradzę. Ześlą cię i to bynajmniej nie do ambasady na antypodach. Skończysz na jakimś wołyńskim zadupiu, gdzie fale radiowe nie dolatują, a psy tyłkami szczekają. Gorzej niż twój były szef - Sawilski.
- Dopilnowałem, aby Sawilskiego przywrócono do służby w stolicy - przypomniał Jerzy.
- Szlachetnie, ale niezbyt rozumnie. Sądzisz, że wybaczy ci upokorzenie i degradację?
- Na razie nie zamierzam zaprzątać sobie tym głowy.
- Jak uważasz, Jerzy, jak uważasz... - Wieniawa napił się kawy.
- Z tego wszystkiego, co powiedziałeś, wnioskuję, że pan Marszałek o niczym nie wie? - zagadnął Drwęcki.
- Uchowaj Boże! - pułkownik nerwowo odstawił filiżankę. - Jeszcze tego brakowało, by się dowiedział!
- Ależ to byłoby najprostsze rozwiązanie.
- Najgorsze, uwierz mi Jerzy, zdecydowanie najgorsze! Komendant w takich sytuacjach robi się zupełnie nieobliczalny. Między nami mówiąc, nerwy po latach konspiracji ma naprawdę mocno zszargane. Jak go znam, to po takim powiadomieniu albo zacznie się celowo wystawiać na niebezpieczeństwo, żeby nam udowodnić, żeśmy wszyscy durnie i panikujemy bez powodu, albo, jeśli uwierzy, to znów zacznie spać z pistoletem pod poduszką, a wtedy strach go budzić. Nawet jego własna żona się boi. Półprzytomny zaraz łapie za broń. Znów gotów kogoś ustrzelić, tak jak tego nieszczęsnego żandarma, co mu nieopatrznie nocą w okno zajrzał. A teraz jeszcze marszałkówny dziecięce psikusy po całym Belwederze płatają, w chowanego, w różne niespodzianki się bawią. Lepiej nie myśleć, do czego może dojść, jeśli, dajmy na to, nagle się tacie do sypialni zakradną i za kotarą schowają... Tak więc, Komendant musi mieć całkowity spokój. Nie może o niczym wiedzieć. To pryncypium bez dwóch zdań! Dlatego tym razem, Jerzy, żadnych kawałów ze styczniowymi weteranami. Nawet o tym nie myśl! Najwyżej, jak będzie po wszystkim, to mu się zamelduje, ale i to niekoniecznie.
- Rozumiem.
- Wiem, proszę o wiele, ale słowo, że nie mam się do kogo zwrócić.
- Dobra, Bolek, możesz na mnie liczyć.
- To mi trochę ulżyło. A teraz, sięgnij ręką pod stół... - Wieniawa znów rozejrzał się nieznacznie, wyjął z raportówki tekturową teczkę i dyskretnie położył ją Jerzemu na kolanach. - Tu masz wszystko, co udało mi się ustalić, nazwiska, adresy, przypuszczalne powiązania. Na pewno przyda się na początek dochodzenia.
Drwęcki podziękował i ukrył dokumenty pod płaszczem.
- Nie ma co udawać, że się nie spotkaliśmy - powiedział pułkownik. – Z pewnością ktoś widział nas tutaj czy na peronie. Jakby co, będę mówić, że to była przyjacielska uprzejmość i o niczym ważnym nie rozmawialiśmy. Taka wymówka na parę dni starczy, póki nie zaczniesz głębiej w sprawie grzebać. Potem się domyślą i dalej wszystko zależeć będzie od twojego rozumu.
- Postaram się.
- Zaczniesz od jutra? Wiem, że masz jeszcze dzień urlopu, ale...
- Wybacz, jutro nie mogę. Muszę załatwić pilną sprawę osobistą.
- Jerzy, na miły Bóg!
- Chodzi o starego kolegę z wojska. Muszę mu pomóc.
Wieniawa nie odpowiedział. Potem wstał.
- Dobrze, rób, jak uważasz - wyciągnął rękę na pożegnanie.



Dodano: 2007-05-17 21:30:10
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS