NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Weber, David - "Dahak"
Data wydania: Kwiecień 2007
ISBN: 978-83-7418-151-8
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



Weber, David - "Dziedzictwo zniszczenia" #6

Rozdział piąty
– I jak, marszałku Tsien?
Tsien popatrzył spokojnie na Geralda Hatchera. To były pierwsze słowa, jakie padły od chwili opuszczenia biura wicegubernatora. Potem uniósł brew, zachęcając do wyjaśnień, Amerykanin jednak tylko się uśmiechnął. Tak naprawdę Tsien doskonale rozumiał jego pytanie i szczerze doceniał takt mężczyzny.
– Jestem... pod wrażeniem, towarzyszu generale – odpowiedział. – Wicegubernator to potężny człowiek. – Jego odpowiedź znaczyła więcej niż słowa, które się na nią składały, i Tsien na tyle dobrze poznał Amerykanina, by wiedzieć, że to zrozumie.
– To prawda – zgodził się Hatcher i gestem zaprosił Tsiena do swojego biura. – Musi być – dodał poważniejszym tonem.
Tsien pokiwał głową. Przeszli przez opustoszałe biuro. Znów pada, zauważył, patrząc na krople wody spływające po szybach. Hatcher wskazał mu fotel przed biurkiem, a sam usiadł na obrotowym krześle.
– Ja też tak sądzę – stwierdził Tsien, siadając ostrożnie. – Jednak wydaje się tego nieświadomy. Nie robi wrażenia kogoś...
– Imponującego? Dumnego? – podpowiedział Hatcher z uśmiechem i Tsien roześmiał się wbrew sobie.
– I to, i to, jak sądzę. Wybaczcie, lecz wy na Zachodzie zawsze wydawaliście mi się przesadnie zainteresowani osobistą pompą i ceremoniałem. U nas to urząd lub okazja, a nie człowiek, zasługuje na uznanie. Nie zrozumcie mnie źle, towarzyszu generale, mamy własne sposoby ubóstwiania, a nauczyliśmy się tego na dawnych błędach. Ci, którym oddajemy część, są w większości... bezpiecznie martwi. Mój kraj zrozumiałby waszego gubernatora. Naszego gubernatora, powinienem chyba powiedzieć. Jeśli pragniecie uzyskać potwierdzenie, że jestem pod jego wrażeniem, to wam się udało, generale Hatcher.
– To dobrze. – Hatcher zamyślił się; jego twarz zdawała się bardzo napięta. – Czy wierzy pan, że jesteśmy z panem szczerzy, panie marszałku?
Tsien przyglądał mu się przez chwilę, po czym skinął lekko głową.
– Tak. Wszystkie moje nominacje zostały zatwierdzone, a pokaz... – Tsien zawahał się przez chwilę przed wypowiedzeniem wciąż obcego mu słowa – biotechnologii w wykonaniu gubernatora, jak również innych imperialnych technologii, był bardzo przekonujący. Wierzę – właściwie nie mam innego wyboru – w wasze ostrzeżenia dotyczące Achuultan, jak również w to, że wraz z sojusznikami robicie wszystko, by odnieść sukces. W świetle tych wszystkich wydarzeń nie mam innego wyboru, jak tylko przyłączyć się do waszych wysiłków. Nie mówię, że będzie to łatwe, generale Hatcher, ale z pewnością spróbujemy. I wierzę, że nam się uda.
– To dobrze – powtórzył Hatcher, po czym usiadł wygodniej i uśmiechnął się. – W takim razie, panie marszałku, jak tylko Pekin przygotuje listę, jesteśmy gotowi przeprowadzić ulepszenie pierwszego tysiąca wybranych przez was ludzi.
– Ach tak? – Tsien wyprostował się. Rzeczywiście, wszystko nabrało tempa. Nie spodziewał się, że ci ludzie Zachodu... Przerwał i poprawił się. Nie spodziewał się, że ci ludzie tak szybko zaproponują coś takiego. Przecież wcześniej powinien nastąpić okres testowania i oceny uczciwości!
Ale kiedy spojrzał na Amerykanina i lekki ironiczny błysk w jego oku uświadomił mu, że gospodarz doskonale widzi jego tok myślenia, poczuł się nieco zawstydzony.
– Towarzyszu generale – powiedział w końcu – doceniam waszą szczodrość, ale...
– To nie szczodrość, panie marszałku. Ulepszaliśmy swoich ludzi od chwili odlotu Dahaka, a to oznacza, że Sojusz jest daleko w tyle. Musimy nadrobić tę różnicę, dlatego wyślemy transportowce ze sprzętem do ulepszania do Pekinu i trzech innych wybranych przez was miast. A kontrolowane przez was urządzenia naziemne otrzymacie, jak tylko je wybudujemy.
Tsien zamrugał, a Hatcher uśmiechnął się.
– Marszałku Tsien, jesteśmy dwoma oficerami służącymi pod dowództwem tego samego głównodowodzącego. Jeśli nie będziemy zgodnie z tym się zachowywać, niektórzy zaczną wątpić, czy nasze deklaracje solidarności są szczere.
Odchylił się do tyłu i czekał. Wreszcie Tsien powoli pokiwał głową.
– Macie rację. To i tak jest szczodrość, ale macie rację. A ja powoli dochodzę do wniosku, że nie tylko wasz gubernator jest potężnym człowiekiem, towarzyszu generale.
– Geraldzie, proszę. Albo Ger, jeśli tak będzie wygodniej.
Tsien chciał grzecznie odmówić, ale zrezygnował. Nigdy nie traktował swobodnie zażyłości, jaka panowała między oficerami w służbie czynnej, nawet wśród jego braci Azjatów, jednak w tym Amerykaninie było coś czarującego. Nie chłopięcego, choć Tsien wiedział, że ludzie Zachodu z jakiegoś niezrozumiałego powodu bardzo tę cechę cenią, lecz czarującego. Kompetencja Hatchera i jego niezachwiana uczciwość wzbudzały szacunek, lecz tu chodziło o coś innego. Charyzma? Prawie, ale to nie do końca właściwe słowo. Właściwym określeniem byłaby... otwartość. A może przyjaźń.
Przyjaźń. Czy to nie dziwne, że po tak wielu latach poczuł coś takiego w stosunku do zachodniego generała? A jednak... Właśnie, „a jednak”.
– Dobrze... Geraldzie – powiedział.
– Wiem, że to jak wyrywanie zębów, panie marszałku. – Łagodny uśmiech Hatchera sprawił, że te słowa nie zabrzmiały obraźliwie. – Od zbyt wielu lat byliśmy zajęci wymyślaniem sposobów zabijania siebie nawzajem, by mogło być inaczej, i tym większa szkoda. Wie pan, w pewien sposób jestem niemal wdzięczny Achuultanom.
– Wdzięczny? – Tsien przechylił głowę. – Rozumiem. Wcześniej nie myślałem o tym w taki sposób, tow... Geraldzie, ale rzeczywiście lepiej jest stawiać czoła inwazji obcych niż ewentualności, że sami wysadzimy ten świat w powietrze.
– Właśnie. – Hatcher wyciągnął z szuflady biurka butelkę brandy i dwa kieliszki. Postawił je na biurku i nalał, po czym jeden kieliszek podał gościowi, a sam uniósł drugi. – Czy wolno mi powiedzieć, marszałku Tsien, że bycie pańskim sojusznikiem jest o wiele większą przyjemnością, niż się spodziewałem?
– Wolno panu. – Tsien pozwolił, by na jego zwykle pozbawionej wyrazu twarzy pojawił się uśmiech. Nie było to do końca właściwe, lecz nie umiał nad tym zapanować. Mimo wszelkich różnic byli zbyt podobni, by zostać wrogami.
– Geraldzie, mam na imię Tao-ling – powiedział cicho. Ich kieliszki zetknęły się i kryształ łagodnie zabrzęczał.

* * *
Z szacunku dla członków Rady, którzy nie otrzymali jeszcze implantów, Horus kazał wyświetlić materiał filmowy, zamiast pobrać go bezpośrednio przez łącze neuralne.
Raport skończył się i ziemski trójwymiarowy odtwarzacz z powrotem zapadł się w ścianę. Trzydzieścioro mężczyzn i kobiet siedzących w sali konferencyjnej patrzyło po sobie, lecz żadne z nich nie spojrzało na niego.
– Chciałbym wiedzieć, panie i panowie – powiedział w końcu, przerywając ciszę – jak to możliwe, że pozwoliliśmy, by to się wydarzyło?
Jedna czy dwie osoby skrzywiły się, choć nie podniósł głosu. Nie musiał. Krzyki i grzmot broni automatycznej, gdy wjechały pojazdy opancerzone, zrobiły to za niego.
– Nie „pozwoliliśmy” – powiedział ktoś w końcu. – To było nieuniknione.
Horus przechylił głowę, zachęcając do dalszego mówienia, a wtedy Sophia Pariani pochyliła się do przodu i spojrzała mu w oczy. Jej włoski akcent był bardziej wyraźny niż zwykle, lecz na jej twarzy nie widać było prośby o wybaczenie.
– Bez wątpienia ta sytuacja została niezręcznie rozwiązana, lecz będzie więcej takich „sytuacji”, gubernatorze, i to nie tylko w Afryce. Wprowadzone przez nas zmiany zakłóciły światową ekonomię; w miarę jak większe i głębsze zmiany, które są nieuniknione, zaczną stawać się oczywiste, coraz więcej zwykłych mieszkańców tego świata będzie reagować tak jak ci ludzie.
– Sophia ma rację, Horusie. – Tym razem mówiła Sarhantha, jedna z dziesięciu ocalałych członków załogi Nergala. – Powinniśmy byli to zauważyć. I tak naprawdę zauważyliśmy, nie spodziewaliśmy się tylko, że to nastąpi tak szybko, ponieważ zapomnieliśmy, jak bardzo ten świat jest przeludniony. Pracujemy ciężko i szybko, jednak tylko niewielka część ludzi bierze aktywny udział w naszych wojskowych lub obronnych projektach. Większość widzi tylko, że ich rządy zostały zastąpione nowymi, że ich planecie zagraża coś, czego nie pojmują i w co jeszcze nie do końca wierzą, a ich gospodarki podlegają katastrofalnym przemianom. Akurat ten bunt został spowodowany nałożeniem się na siebie głodu, inflacji i bezrobocia – to lokalne czynniki z czasów jeszcze przed naszym pojawieniem się, które jednak ostatnio się pogorszyły – i świadomości, że nawet ci, którzy mają jakiś wyuczony zawód, już niedługo staną się niepotrzebni.
– A wkrótce pojawią się kolejne czynniki. – Mimo czarnej skóry komisarz Abner Johnson mówił z wyraźnym nosowym akcentem Nowej Anglii. – Ludzie to ludzie, gubernatorze. Grupy interesów zaczną się sprzeciwiać, i to bardzo silnie, kiedy tylko się zreorganizują. Ich potęga ekonomiczna i polityczna wkrótce się rozpadnie, a niektórzy z nich są na tyle głupi, że będą walczyć. Nie zapominajmy też o aspekcie religijnym. W Iranie i Syrii siedzimy na beczce prochu, ale mamy też własnych świrów i wasi ludzie są poważną obelgą dla ich przekonań.
Uśmiechnął się ponuro.
– Mycos? Birhat? Chyba nie sądzicie, że Bóg stworzył planety o takich nazwach, prawda? Gdybyście chociaż pochodzili z planety o nazwie Eden, to mogłoby coś pomóc, ale tak... – Johnson wzruszył ramionami. – Kiedy oni się zorganizują, będziemy mieli do czynienia z prawdziwymi szaleńcami!
– Towarzysz Johnson ma rację, towarzyszu gubernatorze. – Dziwnie brytyjski akcent komisarz Hsu Yin brzmiał niemal melodyjnie. – Możemy debatować nad przyczynami ubóstwa Trzeciego Świata – powiodła spokojnie wzrokiem po wszystkich towarzyszach – lecz musimy pamiętać, że ono istnieje. Tam ignorancja i strach będą największe, a zgoda na przemoc najszybsza, lecz to tylko początek. Kiedy Pierwszy Świat uświadomi sobie, że jest dokładnie w takiej samej sytuacji, przemoc może stać się jeszcze groźniejsza. Musimy przygotować się na najgorsze, bo to, co sobie wyobrażamy, z pewnością nie dorówna temu, co rzeczywiście się wydarzy.
– Zgadzam się. Ale to brutalne stłumienie...
– Było dziełem miejscowych władz – wtrącił Geb. – A zanim ich potępisz, powiedz, co innego mogli zrobić. W tym tłumie było prawie dziesięć tysięcy ludzi, a tylko część z nich stanowiły bezbronne kobiety i dzieci. Przynajmniej zachowali na tyle zdrowego rozsądku, by wezwać nas, kiedy już przywrócili spokój, choćby i przez wprowadzenie stanu wojennego. Wykorzystałem tuzin transportowców klasy Shirut do przywiezienia żywności z Północnej Ameryki. To powinno nieco złagodzić sytuację, ale gdyby miejscowe władze nie „stłumiły” rozruchów, samo jedzenie nic by nie dało, i dobrze o tym wiesz.
Rozległy się głosy poparcia; Horus zauważył, że Ziemianie reagują bardziej gwałtownie niż Imperialni. Może mają rację? To ich planeta i może czują, że rozruchy to tylko początek?
– Dobrze – westchnął w końcu. – Nie podoba mi się to, ale możecie mieć rację. – Odwrócił się do Gustava van Geldera, Komisarza do spraw Bezpieczeństwa Planety. – Gus, chcę żebyście razem z Gebem zajęli się dostarczaniem miejscowym władzom karabinów ogłuszających. I chcę, żeby więcej ulepszonych trafiało do sił policyjnych. Isis, zajmij się tym razem z Myko.
Doktor Isis Tudor, jego urodzona na Ziemi córka, teraz Komisarz do spraw Biotechnologii, spojrzała na swojego asystenta, dawnego buntownika, z rezygnacją. Isis miała ponad osiemdziesiąt lat. Ulepszenia były jej potrzebne tylko po to, by spowolnić proces starzenia i złagodzić bóle, gdyż jej umysł był w pełni sprawny. Pokiwała głową. Wiedziała, że jakoś sobie poradzi.
– Zanim uda nam się wzmocnić miejscową policję – mówił dalej Horus – generał Hatcher stworzy ze swoich wojskowych mieszane drużyny szybkiego reagowania. Nie podoba mi się ten pomysł – sytuacja jest i tak wystarczająco paskudna bez „obcych” tłumiących sprzeciw wobec naszej „tyranii” – ale tuzin wojskowych w pancerzach bojowych byłby w stanie uspokoić sytuację przy dziesięć razy mniejszej liczbie ofiar, szczególnie gdyby mieli karabiny ogłuszające.
Zebrani pokiwali głowami, a Horus stłumił westchnienie. Problemy, problemy! Czemu nie wziął pod uwagę tego, co się wydarzy, kiedy imperialna technologia pojawi się na Ziemi w większej ilości? Teraz czuł się bardziej jak strażnik niż gubernator, ale niezależnie od tego, co się stanie, musi wszystko utrzymać w kupie – siłą, gdyby okazało się to konieczne – dopóki Achuultanie nie zostaną powstrzymani. Jeśli to w ogóle jest możliwe...
Natychmiast odrzucił tę myśl i zwrócił się do Christine Redhorse, Komisarza do spraw Rolnictwa.
– Dobrze. Przechodzimy do kolejnego problemu. Christine, chciałbym, żebyś przedstawiła nam raport na temat zbiorów pszenicy, a później...

* * *
Większość Rady Horusa wyszła, pozostawiając go tylko z planistami i inżynierami. Niezależnie od tego, co się działo, to na nich spoczywała największa odpowiedzialność, a radzili sobie lepiej, niż Horus się spodziewał. W przypadku jednej piątej planetarnych centrów obrony wyprzedzali nawet harmonogram, choć budowa umocnień w Sojuszu Azjatyckim dopiero się rozpoczynała.
Komisarze jeden po drugim załatwiali swoje sprawy i wychodzili. W końcu pozostał jedynie Geb. Horus uśmiechnął się ze zmęczeniem do swego najstarszego żyjącego przyjaciela, gdy obaj jak jeden mąż usiedli wygodnie i położyli nogi na stole konferencyjnym.
– Stwórco! – jęknął. – Nawet walka z Anu była łatwiejsza!
– Łatwiejsza, ale nie tak satysfakcjonująca.
Geb pociągnął łyk kawy, po czym skrzywił się – była ledwo ciepła. Podniósł się i podszedł do stołu, gdzie po kolei potrząsał izolowanymi karafkami, aż wreszcie znalazł jedną częściowo pełną. Potem powrócił na swoje miejsce.
– Prawda, prawda – zgodził się Horus. – Przynajmniej tym razem sądzimy, że mamy szansę zwyciężyć. To przyjemna odmiana.
– Z twych ust do uszu Stwórcy – powiedział Geb żarliwym tonem, a Horus roześmiał się. Wyciągnął rękę po karafkę Geba i dolał sobie kawy.
– Uważaj – poradził przyjacielowi. – Pamiętaj o fanatykach religijnych Abnera.
– Nie będzie ich obchodzić, co mówię ani jak to mówię. Już samo moje istnienie jest dla nich obelgą.
– Pewnie tak. – Horus napił się kawy. Nagle na jego twarzy pojawił się grymas. – A tak przy okazji, miałem cię o coś spytać.
– A o cóż, nieustraszony przywódco?
– Ostatnio znalazłem pewną anomalię w bazie danych. – Geb uniósł brew, a Horus wzruszył ramionami. – Pewnie to nic takiego, ale natrafiłem na priorytetowy kod blokujący, którego nie rozumiem.
– O? – Jeśli głos Geba był odrobinę za spokojny, Horus tego nie zauważył.
– Przeglądałem dane, które wyciągnęliśmy z komputerów z enklawy Anu, i okazało się, że Colin zablokował dostęp do niektórych danych wizualnych.
– Naprawdę?
– Tak. Zainteresowało mnie to, więc przeprowadziłem małe dochodzenie. Założył na wszystkie obrazy Innany blokadę, którą tylko on może zdjąć. A raczej nie na wszystkie, tylko na te z ostatnich stu lat.
– Musiał mieć jakiś powód.
– Nie wątpię, ale miałem nadzieję, że ty masz jakieś pojęcie, o co może chodzić – przecież byłeś głównym prokuratorem. Czy powiedział ci, dlaczego to zrobił?
– Nawet gdyby powiedział, nie wolno by mi było o tym swobodnie mówić. Zresztą to i tak nie miałoby większego znaczenia podczas procesów – w końcu nie mogliśmy jej osądzić.
– Wiem, wiem, ale to mnie martwi. – Horus postukał palcami w blat. – Była zastępczynią Anu, to ona robiła te wszystkie ohydne transplantacje mózgów. Tylko Stwórca wie, ilu Ziemian i Imperialnych osobiście zamordowała przy tej okazji! To wydaje mi się... dziwne.
– Jeśli cię to martwi, zapytaj Colina, kiedy wróci – zaproponował Geb. Dokończył kawę i wstał. – Na razie jednak muszę siodłać konia, przyjacielu. Dziś po południu mam przeprowadzić inspekcję w Minya Konka.
Pomachał wesoło na pożegnanie i pogwizdując, ruszył w stronę wind. Wesoły ton zniknął jednak w chwili, gdy zamknęły się za nim drzwi. Stary Imperialny stanął i oparł czoło o umieszczone na drzwiach zwierciadło.
Stwórco Ludzkości i Miłosierdzia, modlił się bezgłośnie, niech nie zapyta Colina. Proszę, niech nie zapyta Colina!
Łzy paliły jego policzki. Otarł je gniewnie, ale nie mógł zetrzeć wspomnienia, kiedy to zwrócił się do Colina jeszcze przed rozpoczęciem procesów i błagał go o zablokowanie obrazów Innany. Był gotów rzucić się na kolana, lecz nie musiał – przerażenie Colina było jeszcze większe niż jego własne.
Wbrew swej woli Geb ponownie przeżywał tragiczne chwile na pokładzie dziewięćdziesiątym okrętu podświetlnego Osir, w samym sercu enklawy Anu. Te straszliwe chwile, gdy Colin i Tanni ruszyli do walki z Anu, pozostawiając na pokładzie ciało, które strzały Tanni przeszyły niemal na wylot. Ciało, które należało do komandor Innany, lecz tylko dlatego, że jego mózg został wyrwany, pierwotny właściciel zamordowany, a ciało skradzione, by służyć oficerowi medycznemu buntowników.
Geb zniszczył je swoim karabinem energetycznym, gdyż niegdyś należało do jego bliskiej przyjaciółki, pięknej kobiety imieniem Tanisis – żony Horusa... i matki Jiltanith.



Dodano: 2007-03-22 15:38:12
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS