NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Kres, Feliks W. - "Szerń i Szerer. Zima przed burzą"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Drake, David - "Porucznik Leary dowodzi"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Drake, David - "Porucznik Leary"
Tytuł oryginału: Lt. Leary, Commanding
Data wydania: Marzec 2007
ISBN: 978-83-7418-147-1
Liczba stron: 496
Cena: 34,90 zł
Tom cyklu: 2



Drake, David - "Porucznik Leary dowodzi" #2

Rozdział drugi
Jednoszynowy wagonik, zabierający Daniela i jego wuja w kierunku Zachodniego Xenos, nadjechał błyskawicznie, lecz Adele Mundy musiała zaczekać dobre 30 minut na peronie, nim nadjechał jej transport. Centrum miasta nie stanowiło zbyt popularnego kierunku wśród tych, którzy opuszczali Przystań Trzecią transportem publicznym. Robotnicy i marynarze mieszkali albo w barakach przy porcie, albo w kamienicach na obrzeżach miasta. Wyżsi oficerowie, a co dopiero świta Vaughna, przyjeżdżali do portu i opuszczali go własnymi pojazdami szynowymi lub aerowozami.
Czekanie nie było czymś strasznym. Gdy tylko jej towarzysze odjechali, z nasilającym się wizgiem elektrycznego motoru, Adele wyciągnęła swój osobisty terminal danych i zaczęła szperać w poszukiwaniu informacji o Delosie Vaughnie.
Jeszcze całkiem niedawno jedyne fragmenty życia Adele, które nazwałaby szczęśliwymi, wiązały się z wyszukiwaniem i porządkowaniem informacji... Co zabierało znacznie więcej czasu niż inne jej działania. Nigdy nie przejmowała się zanadto tym, gdzie śpi jej ciało, a po ogłoszeniu banicji nie miała innego domu aniżeli ten, który mieścił się w jej głowie.
Z jeziora na środku portu wystartował potężny gwiazdolot, wstrząsając wszystkim na całe mile dookoła. Tysiące ton uniosły się najpierw na pióropuszu pary, a potem opalizujących jonów wodoru – gdy silniki plazmowe przestały lizać powierzchnię wody. Oficer łączności odnotowała zajście z roztargnieniem, regulując różdżki w zawiłych wzorach, jakimi biegły jej poszukiwania.
Palmtop był niczym nie wyróżniającym się prostokątem o wymiarach cztery cale na dziesięć na pół cala grubości. Miał holograficzny wyświetlacz, dostosowany do skupienia oczu użytkownika. Choć urządzenie wyposażono w wirtualną klawiaturę, a także reagowało ono na wypowiadane komendy, Adele wolała prędkość i wszechstronność smukłych różdżek. Trzymała je pomiędzy kciukiem a pierwszymi dwoma palcami dłoni. Ekspert w ich używaniu – a bibliotekarka takowym bez wątpienia była – potrafił uzyskać dostęp do informacji tak szybko, jak tylko mózg zdążył sformułować pytanie.
Delos Vaughn ze Strymonu; wiek: dwadzieścia dziewięć ziemskich lat; jedyny syn Lelanda Vaughna, byłego prezydenta Strymonu. Prezydentura Strymonu: dożywotni urząd obieralny, na który kandydować mogli jedynie członkowie klasy Posiadaczy Statków. Klasa Posiadaczy Statków: grupa początkowo trzydziestu siedmiu, a obecnie ponad stu rodów; posiadanie gwiazdolotu nie jest ani niezbędnym, ani wystarczającym warunkiem przynależności do klasy Posiadaczy Statków...
Niewielkie urządzenie Adele Mundy miało całkiem sporą pojemność własnej pamięci, lecz jego prawdziwa wartość, na rozwiniętym świecie, zasadzała się na umożliwianiu dostępu do innych baz danych. Tutaj, na Cinnabarze, łączyła się – poprzez obwód kontrolny kolei jednoszynowej – z centralnym komputerem Biura Floty, który Adele wykorzystywała w charakterze jednostki głównej.
Kiedy połączyła się z siecią pierwszego dnia po powrocie na Cinnabar, uświadomiła sobie, że gdyby skorzystała z pewnych dostępnych jej kanałów, to prawdopodobnie uzyskałaby autoryzację do korzystania z systemu. Uznała jednak, że prościej obejść zabezpieczenia elektroniczne niż przedrzeć się przez biurokratyczną nieruchawość. Poza tym bawiło ją łamanie zasad, tym bardziej, że do tej pory zawsze ich przestrzegała.
Przez ostatni miesiąc zdobyła przyjaciela w osobie Daniela Leary’ego oraz Republikę Cinnabaru jako dom i rodzinę. Dawało jej to niesamowite poczucie bezpieczeństwa.
Uśmiechnęła się, przechodząc do kolejnego aspektu postawionego przed sobą problemu. Delos Vaughn przybył na Cinnabar na pokładzie ORC Taszkient jako gość Republiki...
Wagonik zatrzymał się przed nią ze zgrzytem i piskiem. Zignorowała go, tak samo jak pojawienie się na peronie grupy robotników, szurających ciężkimi buciorami i rozprawiających o grze w piłkę.
– Hej, szefowo?! – zawołał jeden z nich.
Pierwsze miejsce zamieszkania przy Placu Holroyda w Xenos; drugie...
Rozległ się inny głos:
– Czy to nie pani kurs, lady?
Adele powróciła z otchłani czystej wiedzy, gdzie wolała przebywać; choć ostatnimi czasy ulegało to zmianie. Stał przed nią pusty wagonik. Na podświetlonej tablicy, umieszczonej nad otwartymi drzwiami, widniało zaproszenie do wejścia do środka. Pięćdziesiąt jardów dalej zwalniał wagonik do osady Manine, który zabierze robotników, ściśniętych niczym książki w zapomnianym magazynie.
– Dziękuję! – odkrzyknęła, z wprawą chowając terminal do kieszeni. Wskoczyła tuż przed zatrzaśnięciem drzwi i dotknęła płytki z miejscem przeznaczenia: Pentakrest – przezroczysta obudowa mapy była tak zabrudzona palcami jej poprzedników, że musiała długo wytężać wzrok, nim upewniła się, że dokonała właściwego wyboru – po czym usiadła na jednej z ustawionych przodem do siebie ławek, a wagonik ruszył naprzód z szarpnięciem.
Była sama w pojeździe, w którym mogło siedzieć dwanaście osób, a trzydzieści względnie wygodnie podróżować. Mogła ponownie wyjąć palmtopa, ale postanowiła skoncentrować się na podróży. Nie będzie czerpała przyjemności z samej jazdy, niemniej mogła dowiedzieć się sporo interesujących rzeczy o Xenos po jej piętnastoletnim wygnaniu.
Poza tym karała samą siebie za to, że nie zauważyła przybycia wagonika. Mogłaby spędzić całe popołudnie na peronie, zatracona w przetrząsaniu baz danych, podczas gdy miała jeszcze inne zadania. Mistrzyni Mundy nigdy nie uchylała się od odpowiedzialności, lecz stopień skupienia, który czynił ją tak efektywną, czasami utrudniał jej wywiązywanie się ze społecznych zobowiązań.
Nie to, żeby owo spotkanie miało charakter społeczny, chyba że w ogólnym sensie udziału Adele w ludzkiej zbiorowości.
Wehikuł skręcił gwałtownie i zapiszczał na serpentynie wiodącej do zespołu trzech doków. Nad całą okolicą górował Arystoteles, oglądany przez zabrudzone okna pojazdu przypominał wygiętą na zewnątrz ścianę ze stali. Nawet gdyby Mundy wykręciła szyję, nie zdołałaby zobaczyć miejsca, w którym odwracała się krzywizna cylindrycznego kadłuba okrętu liniowego.
Tu i ówdzie stoczniowcy usunęli płyty pancerza, odsłaniając rury, ogromne maszynerie, a w jednym miejscu pustą przestrzeń rozmiarów Komnaty Senatu. Był to widok, który onieśmielał cywila. Wywierał wrażenie nawet na Adele, która zaczynała postrzegać świat oczyma oficera marynarki.
Okręt wojenny stanowił społeczność. Arystoteles odpowiadał miasteczku średnich rozmiarów, o skomplikowanym systemie ulic i rytuałach dzielonych jedynie z podobnymi mu miasteczkami. Jego mieszkańcy zachowywali dystans wobec obcych, nawet noszących taki sam mundur.
Lecz prawda ta odnosiła się także do Księżniczki Cecile pomimo mniejszych rozmiarów i nie tak licznej załogi korwety. Ludzie udawali się do swoich koi oraz na stanowiska pracy określonymi drogami – za każdym razem takimi samymi – ponieważ brakowało przestrzeni dla indywidualizmu, a w sytuacji kryzysowej zabraknie czasu na zastanawianie się.
A do sytuacji kryzysowych dochodziło na okręcie bojowym bardzo często. Rzadko kiedy miały miejsce akcje przeciwko nieprzyjacielowi, lecz wszechświat był nieprzejednanym przeciwnikiem, przy którym flota Sojuszu malała do niezauważalnej drobinki. Projektanci marynarki napychali każdy kadłub jak najcięższym i najpotężniejszym sprzętem. Urządzenia były niebezpieczne nawet wtedy, kiedy funkcjonowały prawidłowo, a gdy doznawały awarii – co zdarzało się równie często, jak w przypadku innych wytworów ludzkich rąk – to sąsiadujące z nimi w ciasnej przestrzeni osoby musiały reagować jak najbardziej precyzyjnie, by i oni, i ich towarzysze przeżyli.
Kobieta uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak w stanie nieważkości podczas podróży z Kostromy astronauta ciągnął ją korytarzem bądź wręcz pakował w elastyczną siatkę, byle tylko zapewnić jej bezpieczeństwo... i usunąć z drogi innym. Gdyby włożyła w to trochę wysiłku, prawdopodobnie zdołałaby nauczyć się różnych haseł i odpowiedzi, jakich oczekiwano od członka FRC. Wątpiła jednak, aby kiedykolwiek dała radę przełożyć tę intelektualną wiedzę na umiejętności motoryczne.
I wcale tego nie potrzebowała, jak długo pozostawała częścią doświadczonej załogi, otaczającej ją opieką. Jeden z marynarzy, który przyszedł do FRC z farmy na Północnym Przylądku, usuwając ją z drogi obracającego się mechanizmu wieżyczki z działami, stwierdził, że była niezgrabna jak świnia na lodzie.
Adele zdawała sobie sprawę, że rozbawia kolegów i koleżanki z załogi, jednak oni nigdy się z niej nie śmiali. Wszyscy widzieli, jak tańczyła po labiryncie ekranu komunikacyjnego, a ci, którzy byli świadkami tego, jak strzela, opowiedzieli o tym innym. Nie, nikt nie śmiał się z oficer Mundy.
Wagonik podskakiwał na spoinach szyny. Niedawno opryskano go środkiem dezynfekcyjnym – smród wsiąkł w fałdy siedzisk – pozostał jednak porysowany i przybrudzony.
W czasach swej młodości Adele nigdy nie zastanawiała się nad środkami komunikacji publicznej. Rodzina Mundych miała prywatne wehikuły, doczepiane do szyny, dla mistrzyni Adele i służących, towarzyszących jej do Biblioteki Celsusa lub w inne miejsca, do których prowadziły ją studia. Mniej zamożni arystokraci wzywali publiczne wagoniki. Ich służący i klienci wypraszali z nich zwyczajnych obywateli, żeby pan mógł jechać wyłącznie w lojalnym otoczeniu.
Wyrzuceni pasażerowie mogli czekać na następny, zirytowani, choć nie rozgniewani. Obywatele Cinnabaru oczekiwali od swych przywódców dumy. Jak inaczej mieliby godnie reprezentować Republikę wobec mieszkańców pomniejszych światów?
Pojazd Adele pomknął odnogą obsługującą osiedle nowoczesnych apartamentowców o ceglanych fasadach i wiszących lampach, odlanych tak, by wyglądały na rzeźbione w piaskowcu. Na Kostromie rzeźbienia nadal wykonywano ręcznie.
Do środka wsiadły trzy gospodynie z wózkami na kółkach, wypełnionymi zakupami. Na głowach miały kapelusze z dużymi, miękkimi rondami. Jedna z nich dotknęła płytki kierunkowej, nie przerywając rozmowy, którą zaczęły jeszcze na peronie. Wehikuł przyspieszył, by po chwili zatrzymać się na końcu bocznicy i zaczekać na przerwę w strumieniu pojazdów mknących główną szyną. Silniki wydały z siebie pomruk, zmuszone do maksymalnego wysiłku, żeby zdążyć z powrotem włączyć się do ruchu.
Znaleźli się trzydzieści jardów za innym wagonikiem i trzydzieści przed następnym. Mundy próbowała odgadnąć, skąd pochodziły kobiety. Z pewnością nie z Cinnabaru. Posługiwały się mową nie będącą ani cinnabarskim, ani uniwersalnym; ich oryginalne stroje także nie pochodziły z tych stron.
Xenos zamienił się w mikrokosmos całego cinnabarskiego imperium. Adele mogłaby dostać się do listy najemców w budynku, który opuściły kobiety. Następnie mogłaby dopasować nazwiska do różnych światów ochranianych przez Republikę, co z dużym prawdopodobieństwem pozwoliłoby jej określić planetę pochodzenia współpasażerek.
Oczywiście mogła je o to zapytać i obserwować, jak ich twarze tężeją. Mogłaby zaczekać, dopóki jedna z nich nie odpowiedziałaby głosem przytłumionym strachem lub piskliwym ze złości, którą usiłowałaby zamaskować lęk. Jest w mundurze. Dlaczego chce to wiedzieć? Co to oznacza? Niemniej odpowiedziałyby.
Uśmiechnęła się blado; samo życie. Nie uwierzyłyby, że to zwykła ciekawość, bezużyteczna informacja, zebrana przez osobę, dla której nie liczyło się nic innego.
Pół mili dalej wagonik skręcił w kolejną bocznicę. Partery tutejszych budynków zajmowały ekskluzywne sklepy, zaś okna pozaklejano znakami różnych firm.
Gospodynie wysiadły. Zastąpiła je grupa pracowników biurowych, w strojach równie ujednoliconych jak uniformy FRC. Starsza urzędniczka miała na sobie żakiet z szerokimi, futrzanymi mankietami, czym manifestowała, że nie musi używać rąk do pracy. Ubrania jej podwładnych przybierały na jaskrawości w miarę zmniejszania się ich statusu; trójka gońców szczebiotała niczym żółto-zielono-lazurowe papużki.
Wehikuł ponownie ruszył z szarpnięciem, spowolniony obciążeniem, choć jeszcze niezbyt pełny. Bliżej centrum pojazdy poruszały się wolniej niż na przedmieściach, dzięki czemu płynnie włączyli się w ruch.
Kobieta usiadła koło oficer, rozmawiając z ożywieniem z kolegą, który przycupnął u jej boku. Stojący przed nimi mężczyzna przyłączył się do konwersacji, trącając łydką kolana Adele w rytm szarpnięć wagonika.
Podczas poprzedniego pobytu na Cinnabarze była bibliotekarka nie mogłaby wyobrazić sobie własnego uczestnictwa w takiej scenie. Literalnie brakowałoby jej danych do wizualizowania sytuacji, w której tłoczono się i potrącano ją w środku komunikacji publicznej. Jak to się wszystko pozmieniało...
Niekoniecznie na gorsze. Dzięki biedzie i odrzuceniu nauczyła się wielu pożytecznych rzeczy. Nawet nie miałaby o nich pojęcia, gdyby sprawy potoczyły się zgodnie z ustalonym porządkiem. Uśmiechnęła się. Zdobyła również rodzinę i przyjaciela znacznie bardziej godnego zaufania niż ci, których ludzie ze szczytów władzy – jak jej rodzice czy Corder Leary – mogliby kiedykolwiek poznać.
Wagonik zatrzymał się ze zgrzytem. Dotarli do dzielnicy otaczającej Pentakrest, gdzie drobniejsza arystokracja wznosiła swe domy i wynajmowała powierzchnie pod drogie sklepy. Do środka wparowała grupa – nie, raczej gang – służących. Jedni przytrzymywali drzwi, podczas gdy reszta wyrzucała pasażerów na peron.
Nosili szare liberie w poziome, jaskrawozielone pasy. Oznaczało to, że pracowali dla Tanisardów, pomniejszego domu, który dopiero w ostatnim wieku doczekał się przedstawiciela w Senacie. Byli zwykłymi lokajami. Starsi służący, jak majordomusi i ich zastępcy, mieliby na sobie garnitury lub kostiumy z kołnierzykami w barwach rodziny.
Kobieta wyjrzała przez okno za swoimi plecami. Na peronie czekało jeszcze więcej służących, za to nie było żadnego członka rodziny – ci lokaje opróżniali wagonik dla siebie.
Smagły młodzian – wszyscy oni byli młodzi, co nie stanowiło szczególnej niespodzianki – stanął na wprost niej wraz z dwoma kompanami po bokach. Uśmiechnął się groźnie, choć z cieniem niepewności. Adele była sama, lecz FRC to bardzo duża organizacja.
Nie ruszyła się z miejsca, trzymając lewą rękę w kieszeni.
– Tylko mnie dotknij, śmieciu – przemówiła dobitnym tonem – a twój pan odpowie za to na ubitej ziemi!
– Co? – zdziwił się Tanisard. Spodziewał się czegoś po kobiecie, która nie czmychnęła na sam jego widok, ale nie takiej groźby, w dodatku wygłoszonej z absolutnym przekonaniem i akcentem wyższych klas.
– W tym samym czasie – ciągnęła Mundy, z trudem hamując wywołane wściekłością drżenie głosu – oddział z mojego statku będzie równał z ziemią Rezydencję Tanisardów. Co jednak nawet w najmniejszym stopniu nie będzie obchodziło ciebie, jako że zginiesz tu i teraz.
Tanisard obejrzał się na przyjaciół... i odkrył, że podali tyły. Spuścił wzrok i poszedł w ich ślady, gniewnie zwracając uwagę kompanowi, który wpadł na niego, gdy wagonik ponownie ruszył w drogę.
Przed terminalem Centrum minęli jeszcze jedną bocznicę. Pojazd przemknął mimo, nawet nie zwalniając. Adele otaczała pusta przestrzeń; Tanisardowie stali plecami do niej. Jej wargi zakrzepły w uśmiechu, lecz oczy pozostawały puste, a umysł spowijała purpurowa mgła wściekłości. Wyobrażała sobie bosman Ellie Woetjans, jak prowadzi całą przebywającą na Cinnabarze załogę Księżniczki Cecile, ludzi z młotami, czy co tam komu wpadnie w ręce, niosących część masztu, żeby rozwalić drzwi.
Tanisardowie! Jak oni śmieli?
Wagonik wjechał na wielką pętlę wokół Doliny Pentakrestu, zatrzymał się, po czym skręcił w odnogę, gdy tylko pojazd, do którego wsiedli tamtejsi pasażerowie, powrócił na główną linię. Garstka oczekujących próbowała wsiąść, nie wypuszczając uprzednio pasażerów na peron, lecz rozjuszeni Tanisardowie niczym strumień pod ciśnieniem odrzucili ich precz. W pełni uzasadnione obawy powstrzymały ich przed wdawaniem się w spór z samotną oficer, lecz byli zbyt młodzi, by z filozoficznym spokojem przyjąć to, co ich spotkało.
Adele wysiadła tuż za nimi, wykorzystując ich gniew w charakterze tarczy przed napierającym tłumem. Uśmiechnęła się lekko – zupełnie jakby z powrotem miała służących.
Będąc dziewczyną, niewiele czasu poświęcała myślom o służbie. W posiadłości Chatsworth i ich miejskim domu musiało pracować ponad sto osób, których obecności była mniej świadoma niźli mebli we własnej sypialni.
A przecież istnieli. Nawet korzystając z publicznego transportu, Adele nigdy nie doświadczyła czegoś takiego jak dziś, ponieważ eskortujący ją klienci Mundych usunęliby Tanisardów z taką samą bezduszną obojętnością, z jaką wyrzuca się psa, który jakimś cudem dostał się do samochodu.
Tanisardowie stojący na drodze Mundy? Nie, chyba że niebo runęłoby im na głowy!
Niebo runęło Mundym na głowy, gdy Adele leciała na Bryce, by kontynuować naukę w tamtejszych Zbiorach Akademickich. Bryce był jednym z głównych światów Sojuszu Wolnych Gwiazd, ale jakie to miało znaczenie dla niej? Była bibliotekarką, członkinią arystokracji wiedzy, która nie dbała o zwyczajnych polityków.
Jak się okazało, politycy byli bardzo ważni.
Skałę Mówcy tworzył granitowy występ o naturalnie płaskim wierzchołku, dodatkowo wygładzonym przez pierwszych osadników, wznoszący się w zachodnim krańcu Doliny Pentakrestu. Oficer wyjrzała przez kratownicę terminala i zmierzyła skałę krytycznym wzrokiem. Piętnaście lat temu zwisały z niej głowy jej ojca, matki i dziesięcioletniej siostry, Agaty, w siatkowych torbach, by mogli podziwiać je wszyscy, którzy tylko chcieli.
Było tam mnóstwo innych głów, w większości należących do ludzi, którzy z konspiracją mieli równie mało wspólnego, co Agata. Gdyby nie kaprysy rozkładów lotów, znalazłaby się tam także sama Adele. Polityków nie obchodziło, czy ich ofiary czuły wobec nich wyższość.
Ponieważ zauważyła, że przygląda się Skale nowymi oczyma, przystanęła, aby rozejrzeć się po całej okolicy. Przed ukończeniem dziesiątego roku życia w ciągu dnia spędzała więcej czasu w Pentakreście niż w rodzinnym domu, lecz nigdy nie patrzyła na otoczenie wzrokiem obcego, podziwiającego jego okazałość, zamiast zwyczajnie akceptować, jak czynią to ryby wobec morza, w którym pływają.
Budowle na pięciu otaczających dolinę wzniesieniach lśniły marmurem, polerowanym granitem i brązem. Jedynym wyjątkiem była Stara Siedziba Senatu, która spłonęła trzy wieki temu podczas Rozruchów Sukcesyjnych. Skorupę z betonu i cegieł pozostawiono na pamiątkę Xenos – i Cinnabaru – sprzed Przerwy.
Obecna Siedziba Senatu otaczała poprzedniczkę, górując nad nią. W starszym budynku zajmowano się sprawami planety; nowy służył imperium. Robotnicy właśnie nadbudowywali czwartą kondygnację na miejscu Senackiego Ogrodu Dachowego.
Przed Rozruchami Sukcesyjnymi pałace bogatych rodów pokrywały zbocza Wzgórz Dobbins i część Dywanu na południowych i północno-wschodnich obrzeżach Doliny. Większość z nich – w tym posiadłości Mundych – spłonęła wraz z Siedzibą Senatu. Odbudowa nastąpiła w bezpiecznej odległości od Doliny, na której zazwyczaj skupiały się protesty polityczne.
Obecnie nawet pałace, które przetrwały Rozruchy, zamienione zostały w obiekty rządowe. Cały Pentakrest oddano do dyspozycji strukturom bądź pracującym dla Republiki, bądź umacniającym jej potęgę.
Mundy przedzierała się przez tłum, omijając pomniki i inne zabytki, znaczące Dolinę na podobieństwo ozdobnych guzów w tapicerce. Żongler popisywał się chwytaniem płonących pochodni, podczas gdy zwierzę przypominające dwunożnego pancernika dreptało dookoła niego z kapeluszem na datki w łapach. Kobieta z rozwianymi włosami Menadki wykrzykiwała prawdy swego objawienia, ku rozbawieniu Adele, stojąc w cieniu pomnika upamiętniającego admirała Duclona. Duclon – bohater pierwszej wojny z Sojuszem – uchodził za największego bluźniercę w dziejach FRC.
Kościół Ducha Odkupiciela stał na Wzgórzu Postępu. Podcienia portyku, osłaniającego przed słońcem podnóże wiodących doń schodów, okupowali studenci, deklamujący pod okiem swych profesorów retoryki. Gdy uczona ich mijała, jakaś dziewczyna po lewej zapiszczała: „... a Republika dłużej nie przetrwa!”, podczas gdy chłopak zagrzmiał chrapliwym basem: „...zaś Republika dłużej nie przetrwa!”
Adele zadumała się, czy ćwiczyli ten sam ustęp, czy zupełnie przypadkiem użyli takiej samej, popularnej frazy. Nie zaciekawiło jej to na tyle, by posłuchać dalszego ciągu; poza tym nie miała zbyt wiele czasu. Wspinała się szybko po szerokich stopniach. Choć wycięte w twardym piaskowcu, i tak zostały wyślizgane stopami tysięcy przechodniów.
Jak Pentakrest wyglądałby dla gościa z – powiedzmy – Rodalpa lub bardziej rolniczego świata, na przykład Kerrace? Czy wywołałby podziw, czy raczej skojarzenie z chaosem wywróconego do góry nogami mrowiska?
Dla wyrafinowanej i beznamiętnej, choć mimo wszystko tutejszej Adele Mundy Pentakrest był najwspanialszym widokiem, jaki kiedykolwiek miała okazję podziwiać. Wywoływał w niej niechętną dumę z bycia obywatelką Cinnabaru. Śmieszyła ją ta sentymentalna słabość.
Na szczyt Wzgórza Postępu prowadziły strome schody. W każdym pokoleniu pojawiał się jakiś polityk, który proponował zainstalowanie windy. Propozycja zawsze upadała pod ciosami argumentów o tradycji i obaw przed zbezczeszczeniem Pentakrestu. Najzamożniejszych dobrodziejów wnosili na górę ich klienci, a obywatele o bardziej umiarkowanych dochodach zawsze mogli wynająć lektykę i dwóch krzepkich kulisów.
Usta Adele wykrzywił cierpki uśmiech. Rodzina Mundych zdobywała głosy wyborców, wspinając się na szczyt o własnych siłach, dopóki pozwalało im na to zdrowie. Jej ojciec powiedziałby, iż z zasady wspierał lud i bez wątpienia tak czynił. W końcu jednak zasady stopniały w ogniu osobistej potęgi, tak w przypadku Luciusa Mundy, jak i Cordera Leary’ego. Ale to właśnie ludzie z otoczenia Luciusa – nie on sam, tego była pewna – przyjęli pieniądze od Sojuszu, by rozwijać ich plany.
Schody kończyły się tarasem na wysokości osiemdziesięciu stóp nad Doliną. Ulokowano tutaj kilka biur miejskich, cofając fasady budynków na tyle, by nie były widoczne z dołu. Skrywające resztę schodów sklepione przejście przecinało zygzakiem zbocze wzgórza, prowadząc do nawy głównej kościoła oraz skrzydeł zamykających główny dziedziniec z dwóch stron.
Mistrzyni Mundy wkroczyła do tunelu, nie zwracając uwagi na skupionych przy wejściu żebraków. Woźni kościelni – strażnicy – nie wpuszczali ich w głąb kompleksu, zatem czyhali na ofiary na parterze. Adele doskonale wiedziała, jak to jest być biednym, lecz i teraz nie była bogata, a współczucie dla biednych, okazywane ze względów politycznych przez część jej rodziny, umarło wraz z krewnymi podczas banicji.
Wymalowane na sklepieniu tunelu elektroluminescencyjne pasy wypełniały wnętrze chłodnym światłem. Ściany zdobiły mozaiki z kawałków szkła, przedstawiające zasiedlenie Cinnabaru podczas trzeciej fali ludzkiej ekspansji.
Pierwsi koloniści budowali z płyt zestalonej ziemi, wydobywanej przez ogromne machiny, przywiezione tu w brzuchach czterech gwiazdolotów. Zgodnie z wizją artysty przez lasy przedzierały się potężne traktory, zostawiając za sobą pola zieleniące się ludzkimi zbożami.
Lecz traktory i piece, w których powstawał budulec, zużyły się. Późniejsze budowle wznoszono z drewna, kamienia i betonu, ponieważ przemysł Cinnabaru nie był w stanie naprawić pochodzącego z Ziemi sprzętu. Zbiory zastąpiło bydło, ściągane na planetę dla mięsa i mleka.
Dzięki temu, że w chwili wybuchu Wojen Populacji kolonia nie trwała jeszcze nawet przez jedno pokolenie, nie została wciągnięta w walki jako ich uczestnik. Kompletne załamanie się transportu międzygwiezdnego skazało planetę na własne, skąpe zasoby naturalne, za to uniknęła ona deszczu sterowanych asteroidów, pustoszących bardziej rozwinięte światy, w tym samą Ziemię.
W dzisiejszych czasach wszechświat zamieszkiwało prawdopodobnie nie mniej ludzi niż na początku Wojen Populacji. Za to najbardziej zaludniona planeta miała obecnie zaledwie ułamek liczby mieszkańców, która zmusiła ongiś rząd Ziemi do wprowadzenia polityki przymusowego dogęszczania światów-córek, gdyż wysyłanie nadwyżek do dalej położonych kolonii byłoby zbyt drogie.
Zaludnienie nielicznych zdatnych do zamieszkania obszarów macierzystej planety było w tej chwili raczej umiarkowane. W pewnym sensie, stwierdziła z chłodnym uśmiechem Adele, polityka Ziemi przyniosła zamierzone rezultaty.
Ostatnie wizerunki w górnym krańcu tunelu ukazywały odrodzenie podróży kosmicznych na Cinnabarze. Po lewej startowała wieloczłonowa rakieta, napędzana płonącymi chemikaliami; po prawej gwiazdolot, wykorzystujący na nowo odkryte zasady, rozpościerał żagle, znikając z gwiezdnego uniwersum w mgiełce radiacji Casimira.
Mistrzyni z powrotem wynurzyła się na słoneczny blask. Kościół wznosił się przed nią w całej swej wypolerowanej chwale; gdyby się teraz odwróciła, zobaczyłaby Dolinę Pentakrestu jak na dłoni, rozpostartą aż po przerwę pomiędzy Wzgórzem Dobbins a Zamkiem. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się zachodnie przedmieścia Xenos.
Z Portu Trzy startował gwiazdolot. Był olbrzymi, lecz pomimo iż nosiła mundur FRC, Adele nawet nie usiłowała go rozpoznać.
Westchnęła i ruszyła marmurowym chodnikiem do łukowej bramy Biblioteki Tomasza Celsusa, zajmującej oba piętra zachodniego portyku kościoła. Przed frontem stał pomnik założyciela – przedstawiciela handlowego mówcy Ramsey’a, niekwestionowanego przywódcy Republiki sprzed dwóch stuleci – przekazującego zwój Ludowi, reprezentowanemu przez kobietę w luźnej szacie.
Celsus służył za narodowy księgozbiór i stanowił największą bibliotekę na Cinnabarze. Kiedy uczona miała dziewięć lat, mentor powiedział jej, że Celsus jest najbardziej zaawansowanym repozytorium wiedzy w ludzkim wszechświecie. Dziewczynka natychmiast wykorzystała zasoby biblioteki, by sprawdzić prawdziwość tego stwierdzenia, i dowiedziała się, że na starszych światach Sojuszu istnieje kilka kolekcji, które z łatwością zapędziłyby Celsusa w kozi róg.
Odprawiła mentora z furią, która wstrząsnęła jej rodzicami i przeraziła nauczyciela – zupełnie słusznie, gdyż w tym wieku mogła go zastrzelić, gdyby tylko usiłował usprawiedliwić swoje fałszywe oświadczenia. Okłamał ją z patriotyzmu; pomyłka nie miała prawa zaistnieć!
Woźny przy drzwiach z brązu powitał Adele ciepłym skinieniem głowy. Zdumiona, zamrugała oczami.
– Fandler, prawda? Miło zobaczyć, że wciąż tutaj jesteś.
Strażnik wyszedł z budki, by móc wykonać prawidłowy ukłon.
– Miło panią widzieć, mistrzyni Mundy. Wszyscy w Celsusie martwili się, że podczas ostatnich nieprzyjemności mogło spotkać panią coś złego.
– Nic godnego uwagi, Fandlerze – odparła.
W wartościach bezwzględnych mówiła prawdę – czy działalność człowieka jest naprawdę warta zauważenia? – jak również w porównaniu z tym, co przydarzyło się ludziom, których głowy zdobiły Skałę Mówcy.
Przecięła chłodne wnętrze rotundy; jej kroki wzbudzały echa. Naprawdę czuła się tak, jakby powróciła do domu.
W skrzydłach po obu stronach rotundy ciągnęły się biurka z panelami danych, oddzielone od siebie dźwiękoszczelną pianką, zapewniającą minimum prywatności. Znajdowało się tam 312 konsoli; przynajmniej tyle było podczas jej ostatniej wizyty w Celsusie, a wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Obecnie zajmowano około 40 stanowisk.
Podeszła do biurka naprzeciwko wejścia, przyglądając się posadzce w jasnoszare i błękitne pasy. Nie zmieniła się, odkąd Adele Mundy opuściła Cinnabar.
Za to ona uległa zmianie.
Za recepcją siedzieli urzędnicy, pracujący na własnych konsolach. Przekładający książki z dużego stołu na wózek goniec podniósł wzrok, słysząc jej zbliżające się kroki.
Za biurkiem stojącym przy korytarzu prowadzącym do regałów z wydrukami tkwił referent, był tylko kilka lat starszy od Adele; nie znała go. Z nieprzeniknioną miną prześlizgnął się spojrzeniem po jej mundurze oraz twarzy.
Podała mu chip dostępu, zamiast osobiście wsunąć go do czytnika. Był to ten sam, który zabrała ze sobą na Bryce; nie miała pojęcia, czy jeszcze zadziała.
Urzędnik zerknął na numer wygrawerowany na karcie. Uniósł brwi. Położył chip na biurku i wstał.
– Pani Adele Mundy? – zapytał podając jej prawą rękę. – Jestem Lees Klopfer, trzeci asystent administracyjny. Śledziłem pani dokonania w Zbiorach Akademickich. To zaszczyt móc panią u nas gościć.
Lekko zdezorientowana Adele mocno uścisnęła wyciągniętą dłoń. O ile mogła stwierdzić, mężczyzna mówił szczerze. Jedynie wyrzuty sumienia kazały jej zastanawiać się, czy aby nie kazano mu jej tak powitać – a jeśli tak, to kto za tym stał?
Zwrot „wyrzuty sumienia” przywołał inny obraz: padającego na plecy chłopca, z ręki którego wypadał pistolet do pojedynków, i jego mózgu, rozpryskującego się w powietrzu za głową.
Coś z tych widoków musiało odbić się w jej oczach, gdyż zaskoczony Klopfer wyprostował się z przestrachem.
– Pani Mundy? – powiedział. – Jeśli czymkolwiek panią obraziłem, to zapewniam...
– Nie, nie, w żadnym razie – odrzekła kobieta, zmuszając się do uśmiechu. Pewnie wyglądała, jakby właśnie przybijano ją do krzyża! – To tylko bolesne wspomnienia.
Taka była prawda. Bolało ją wspominanie pierwszej zabitej przez siebie osoby. Już nie jedynej. O tak, Adele Mundy zmieniła się, a nie była wystarczająco cyniczna, żeby uwierzyć, iż to zmiany na lepsze.
Lees Klopfer oddał jej chip.
– Oczywiście, ma pani pełny dostęp, pani Mundy – oznajmił. – Proszę dać znać, gdybyśmy, ja lub któryś z moich podwładnych, mogli pani w czymś pomóc.
– Dziękuję – odparła wchodząc między regały. – Na pewno tak zrobię.
Entuzjazm asystenta musiał być prawdziwy. Dziwnie się czuła, fetowana jako bibliotekarka, choć tej właśnie profesji poświęciła całe swoje życie. Aż do ostatnich kilku miesięcy. Ostatnie komplementy, jakie słyszała, dotyczyły jej umiejętności dekodowania plików i penetrowania systemów komunikacyjnych, a także strzelania z pistoletu, w czym, jak dotąd, przewyższyła wszystkich napotkanych oponentów.
W innym wcieleniu Adele Mundy mogłaby spędzić resztę życia w tej lub większej bibliotece, otoczona wiedzą i nieświadoma braku przyjaciół. Cóż, służba w FRC nie przeszkadzała jej zdobywać i porządkować wiedzę. Jeśli zaś chodziło o to drugie, prędzej by umarła, niż zapomniała, że Daniel Leary bez chwili wahania zawierzyłby jej swoje życie i honor tylko dlatego, że byli przyjaciółmi.
Wspięła się po stalowych stopniach na czwarty poziom zbiorów, po czym skręciła w lewo, przechodząc koło historii sztuki... fizyki i kosmologii... inżynierii. Mijali ją gońcy, obrzucając średnio zainteresowanymi spojrzeniami. Mundur floty nie stanowił zbyt częstego widoku w sercu żadnej dużej biblioteki.
Na końcu alejki znajdowały się pokoiki wychodzące poprzez górną kolumnadę na główny dziedziniec kościoła. Wschodnią część budowli zajmowały katalogi; zza pięciorga stojących otworem drzwi dobiegały pogaduszki urzędników. Po przeciwnej stronie znajdowały się pokoje przeznaczone dla odwiedzających zbiory badaczy.
Przed regałami stało dwóch bezustannie rozglądających się dookoła mężczyzn. Bez przekonania udawali pomocników bibliotekarzy. Równie dobrze Adele mogła założyć tiul i wmawiać wszystkim, że jest baletnicą!
Starszy z nich skinął jej głową. Zignorowała ich – nie potrzebowała przyzwolenia jakiegoś strażnika w jej drugim domu – i zapukała do drzwi z numerem szóstym. Niewielkie okienko zostało zaklejone od środka plakatem.
Drzwi otworzyła Bernis Sand, przysadzista sześćdziesięciolatka, odziana skromnie, choć z bardzo dobrym smakiem. W środku znajdowało się drugie krzesło, spartańskie biurko i komputer, zagracając niewielkie pomieszczenie jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Była bibliotekarka poczuła przypływ nostalgii. Całe lata spędziła w tym pokoiku z mentorem i innymi nauczycielami, ucząc się najważniejszego: jak się uczyć.
Obecnie pobierała dalsze nauki; tym razem od szefowej wywiadu Republiki.
– Świeżo wyglądasz, mistrzyni – zauważyła mistrzyni Sand, cofając się i wskazując gestem najbliższe krzesło. – Podróż była wygodna?
Adele zamknęła drzwi i usiadła, odsuwając krzesło o cal, by dać trochę więcej miejsca ich kolanom.
– Porucznik Leary zapewnia mnie, że niemal każdy przyzwyczaja się do sensacji związanych z zanurzaniem się w Matrycy – odparła. – Na razie nie mam jednak dowodów na to, iż należę do owej szczęśliwej większości. Oprócz tego, tak. Księżniczka Cecile i jej załoga wykonali zadanie zgodnie z tradycjami FRC.
Pozwoliła sobie na uśmiech, by pokazać, że nie zamierzała sprzedawać Bernis Sand zalet Daniela ani jego tymczasowego dowodzenia. Niemniej w żadnym punkcie nie mijała się z prawdą. Jak dotąd wszystko, co powiedziała, było absolutnie szczere.
Sand roześmiała się, doceniając subtelność wypowiedzi oficer. Wyciągnęła z rękawa stożkowy zasobnik z kości słoniowej i wysypała szczyptę tabaki w zagłębienie utworzone przez zaciśnięty kciuk i grzbiet lewej dłoni. Nie kłopotała się proponowaniem rozmówczyni czegoś, co wcześniej ta odrzuciła; mistrzyni Sand nie marnowała energii... ani niczego innego, jak zdążyła zauważyć Adele podczas ich krótkiej znajomości.
– Co wiesz o Strymonie, mistrzyni? – zapytała szefowa wywiadu, unosząc porcję tabaki i zatykając prawe nozdrze palcem wskazującym.
– Wczoraj, zanim wezwała mnie pani na to spotkanie, dokonałam pobieżnego przeszukania danych – odrzekła. Zachowała spokojne oblicze, choć jej umysł pracował na najwyższych obrotach, kojarząc pytanie Sand z wizytą Delosa Vaughna na Księżniczce Cecile. – Nic wielkiego.
– Na Pleasaunce krążą plotki, że radny Nunes intryguje z Sojuszem – oznajmiła mistrzyni Sand. – Ale żadnych informacji z samego Strymonu.
Wciągnęła tabakę, skrzywiła się i kichnęła donośnie w koronkową chusteczkę, wydobytą z tego samego rękawa, co tabakierka.
– Przez cały czas na Strymonie znajduje się co najmniej tuzin zarejestrowanych na Cinnabarze statków – przypomniała Mundy, ignorując pełne satysfakcji muśnięcie nosa przez Sand. „Pobieżne przeszukanie” według terminologii Adele było szersze od „dokładnych badań” prowadzonych przez wielu ludzi. – Mniej więcej dwadzieścia. Ktoś by coś usłyszał.
– Tak uważasz? – spytała Bernis Sand, podnosząc na nią wzrok. Jej brązowe, nakrapiane oczy były twarde jak odłamki agatu. – A co z pogłoskami na Pleasaunce?
– To Biuro Piąte... – osobista służba bezpieczeństwa gwaranta Porry – ...rozsiewa takie kłamstwa – uznała Adele. – Biurokraci kłamią, żeby sprawiać wrażenie bardziej skutecznych.
– Prawda, prawda – przytaknęła Sand tonem bynajmniej nie wskazującym na to, że się zgadza. – Mimo to mam złe przeczucia odnośnie do Strymonu.
Mundy milczała. Nie zadano jej pytania, nie potrzebowała również rozwinięcia tego, co właśnie usłyszała. Mistrzyni Sand zbyt długo zajmowała swoje stanowisko, by lekceważyć jej intuicję.
– Flota wysłała na Strymon eskadrę, by się pokazać – oznajmiła szefowa wywiadu. Zmierzyła tabakierę rozsądnym spojrzeniem, po czym schowała ją w rękaw przypominającego habit płaszcza. – Dwa niszczyciele i stary krążownik. Opuściły Cinnabar w zeszły czwartek.
Adele uśmiechnęła się blado, słysząc jak Sand, outsider, pomimo swojego stanowiska i wiedzy, wypowiadała się o czymś, co oficer patentowy Adele Mundy określiłaby mianem „FRC”. Po chwili spoważniała. Skoro wysłano już eskadrę, to czemu Sand zaprosiła ją na spotkanie?
– Pomiędzy Biurem Floty a moimi ludźmi nastąpiły pewne zakłócenia w komunikacji – dodała tamta, odpowiadając na nieme pytanie uczonej. – Nie powtórzą się już więcej, przynajmniej nie w wykonaniu tych samych ludzi, i nie doszło do niczego, czego nie dałoby się naprawić. Szybka jednostka dogoni eskadrę w drodze.
Adele nigdy nie spotkała żadnego członka organizacji Bernis Sand poza nią samą. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że mistrzyni osobiście kontrolowała wszystkich swych agentów, nie dysponowała też żadnymi dowodami, że było inaczej.
– Chciałabym, żebyś znalazła się na tym okręcie – dokończyła Sand, unosząc lekko brew, by zachęcić ją do odpowiedzi.
– Ma pani na myśli Księżniczkę Cecile? – zapytała Mundy; szczere pytanie, jako iż nie obchodziło jej zgłębianie intencji rozmówczyni. – Pod dowództwem porucznika Leary’ego?
– Oba wybory byłyby nadzwyczaj trafne – odrzekła tamta spokojnie, patrząc Adele prosto w oczy. W jej głosie ani postawie nie było cienia groźby, niemniej oba nakazywały szacunek. – Zwykle z tego typu misjami wysyła się okręty niezdatne do dalszej służby liniowej, ale zbudowana za granicą jednostka, jak Księżniczka Cecile, nada się wręcz wyśmienicie. – Zakaszlała w dłoń, nie spuszczając z niej wzroku. – Myślisz, że porucznik Leary przyjmie zaoferowane mu stanowisko?
Dla zdobycia takiego przydziału Daniel pchałby na golasa wózki po Bulwarze Misji. Na głos zaś odpowiedziała:
– Wierzę, że tak. Współpraca z porucznikiem Learym była dla mnie... – Uśmiechnęła się; dobre samopoczucie tylko po części usprawiedliwiało ten grymas. – Tak wielką przyjemnością, jak tylko pozwalały na to okoliczności. I, oczywiście, z przyjemnością będę służyła na pokładzie Księżniczki Cecile.
Sand skinęła głową.
– Staram się uczynić życie agentów wykonujących trudne misje możliwie jak najprzyjemniejszym – oznajmiła. – Chcę wiedzieć, czy rząd Strymonu spiskuje z Sojuszem. Możliwe, iż zdołasz to ustalić, nie opuszczając okrętu. Z drugiej strony... – Obróciła lewą dłoń wnętrzem do dołu. Pierścień na środkowym palcu pysznił się błękitno-białą kameą, wyglądającą na niezwykle starą. – Republika żąda precyzyjnej oceny sytuacji niezależnie od ryzyka, na jakie narażony zostanie informator.
Adele przebiegła w myślach listę ekwipunku niezbędnego do wykonania zadania. Korwetę wyposażono w kompletny sprzęt komunikacyjny FRC, co w połączeniu z jej własnym wyposażeniem wyczerpywało potrzeby hardwareowe. Resztę będzie łatwiej zgromadzić osobiście niż za pośrednictwem szefowej. Pozostała jedna sprawa...
– Czy przybycie eskadry FRC nie zaalarmuje spiskowców? – zapytała. – To może wręcz przyspieszyć wydarzenia. O ile spisek rzeczywiście istnieje.
– Nie powinno – odparła Sand. – Strymon jest lojalnym sojusznikiem Cinnabaru... Jak długo mamy na niego oko. Wizyta marynarki raz na pół roku nie stanowi niczego niezwykłego. Prawdę mówiąc, najbliższa jest nawet nieco opóźniona ze względu na nawał prac związanych z szykowaniem eskadr bojowych.
Lewe ramię Bernis Sand spoczywało na podkładce konsoli informacyjnej. Po uruchomieniu urządzenie zamieniało się w wirtualną klawiaturę; alternatywne różdżki sterujące tkwiły w uchwycie na skraju podkładki. Był to stary system, choć znacznie unowocześniony od czasów młodzieńczych wypraw Adele do Celsusa.
– Oczekują eskadry komandora Pettina – ciągnęła Sand. – Sądzę jednak, iż nie spodziewają się, że zwykłym marynarzom będzie towarzyszył specjalista od informacji twojej klasy.
Co rodziło kolejne pytanie. FRC miała własne kanały i hierarchię; ani Adele, ani nawet sama mistrzyni Sand nie mogłaby wydać Danielowi polecenia, które musiałby wykonać.
– Zakładam, że porucznik Leary otrzyma przydział normalną drogą służbową? – zapytała.
Sand wybuchnęła śmiechem i podniosła się zza biurka, podpierając się ręką.
– Obawiam się, że spodziewałam się twojej zgody – oznajmiła. – Podejrzewam, że porucznik Leary właśnie odbiera swoje rozkazy. Choć nie mam pojęcia o... – uśmiechnęła się z satysfakcją osoby dobrze wykonującej swoją pracę i doskonale o tym wiedzącej – „normalnej drodze służbowej”. Oczywiście, rozkazy pochodzą od jego oficjalnego przełożonego.
Wciąż się uśmiechając, wskazała Mundy drzwi naprzeciwko niej.



Dodano: 2007-03-19 13:29:21
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS