Człowiek umęczony wrzawą telewizyjnych debat i filmów akcji szuka czasem chwili wytchnienia w lekturze. Chciałby niespiesznie przeczytać mądrą opowieść, która płynęłaby powoli, niczym złocisty miód, pozwalając się w sobie rozsmakować, zamyślić nad życiem i światem.
Dzisiejsza książka z ambicjami i głębią to coraz częściej albo niestrawny bełkot, albo niesmaczna brzydota. „Wichry Smoczogór” są wyjątkiem – piękna góralska legenda, w której można zanurkować w poszukiwaniu głębszego sensu bez obawy, że skręcimy kark na płyciźnie. Baśń smakująca oscypkiem z subtelną nutką filozofii...
Od pierwszych stron powieści czytelnik zostaje skonfrontowany z innym światem – spokojnym i pełnym harmonii. Górskie krajobrazy, gawędy przy fajkach, niewielkie wioski zamieszkane przez prastare rody. Gdy czytelnik zanurza się w ten świat, zaczyna czuć, że Szostaka nie wypada czytać w autobusie. Ta książka, mimo swojej prostoty, wymaga celebracji, chwili zadumy.
Sielski świat górskich hal i dolin chwieje się jednak w posadach, gdy w Smoczogórach zaczynają szaleć wichry. Zebrani na naradzie mędrcy decydują się posłać gęślarza Berdę i uczonego Wrzośca (a będzie im towarzyszył ktoś jeszcze...), by sprawę omówić z samym Władcą Wichrów. Obaj ruszają w podróż, w której, jak to w konwencji fantasy bywa, spotkają ich różni ludzie i różnorakie perypetie, a finał będzie zgoła odmienny, niż się nasi bohaterowie spodziewają.
Dla szukających mocnych wrażeń, szczęku oręża, hektolitrów krwi i spienionych koni nie ma w tej książce nic prócz nudy. Ciekawą opowieść usłyszą u Szostaka tylko potrafiący dostrzec subtelną więź wypasu owiec i mądrości, ci którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o naturze śmierci, czasu i muzyki a – co najważniejsze – chcieliby zobaczyć jak ściśle zależą od siebie te zjawiska.
Autor nie uniknął błędów. Potknął się w szczegółach, gdy napisał o babie ubijającej tytoń w cybuchu – cybuch znajduje się w fajce między ustnikiem a główką i (proszę mi wierzyć) nie pcha się tam tytoniu! Co równie ważne – nie słyszałem, by ktoś zapalony tytoń ubijał palcem – wszak osiąga on temperaturę kilkuset stopni.
Ale Wit Szostak popełnił też błędy większego kalibru – autor świetnych opowiadań jakby rozpuścił swój talent w zbyt obszernej formie. Powolny rytm powieści i niezbyt wartka akcja nie przeszkadzałyby, gdyby nie to, że w książce chwilami brakuje i dramaturgii wydarzeń, i materiału do filozoficznych rozmyślań. Również użycie klasycznych motywów (zagrożony świat, wędrówka) w połączeniu z niewielką komplikacją fabuły mogą dla niektórych wydać się nazbyt pospolite. Choć z drugiej strony – Szostak nie pisze fantasy, ale jego szczególną, górską odmianę. O wtórność posądzić go nie sposób.
Książkę wydano tanio, ale solidnie – szary papier zamknięty w miękkich okładkach nie rozsypuje się w dłoni, a pozwala zredukować cenę. Każdy z rozdziałów otwiera niewielka ilustracja – niby szczegół, budujący jednak klimat opowieści. Choć akurat szata graficzna mogła by być nieco ładniejsza – ale nie ona jest tu przecież ważna.
Recenzenci z „Gazety Wyborczej” – im tylko jedno w głowie – orzekli, że „Wichry Smoczogór” to lekcja tolerancji. Dostrzegając innych ludzi i inny system wartości mamy nabrać szacunku do inności, docenić piękno obcych kultur. Ale na tym zachwycie poprzestać – to za mało! W smoczogórski świat trzeba się zanurzyć, wsłuchać w jego muzykę (notabene brzmiącą przez całą powieść) i spróbować zrozumieć, wyciągnąć wnioski. Trzeba leniwie popłynąć miodowym nurtem tej opowieści. Przy odrobinie wrażliwości „Wichry Smoczogór” to naprawdę smaczna lektura.
Ocena: 7/10
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2007-02-16 16:44:32