NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Zajdel, Janusz A. - "Wyjście z cienia"
Wydawnictwo: SuperNOWA
Data wydania: Marzec 2007
ISBN: 978-83-7054-193-4
Liczba stron: 190



Zajdel, Janusz A. - "Wyjście z cienia"

Głuchy łoskot wstrząsnął ścianami bunkra. Ktoś stęknął przez sen, po kątach słychać było chrapliwe oddechy śpiących. Z zewnątrz dobiegał narastający, wysoki świst, przenikający poprzez grubą warstwę betonu. Edel naciągnął na głowę róg starego, rozłażącego się koca, lecz niewiele to pomogło; chłód owiał stopy, owinięte dziurawymi szmatami, a świst wiercił nadal bębenki uszu.
Edel wiedział, że to dopiero początek. Kolejny wstrząs i odgłos detonacji, drugie źródło świstu dołączyło do pierwszego, potem jeszcze trzeci, czwarty łoskot... Na wprost szczeliny obserwacyjnej, na ścianie połyskującej od wilgotnych zacieków, zatańczyły pomarańczowozłote odblaski. W migotliwym świetle Edel widział, jak poruszają się ciemne kłęby szmat, kocy, watowanych kufajek, rozlokowane pod ścianami, na podwyższeniach pulpitów, na zestawionych razem ułomkach starych foteli.
Budzili się wszyscy, bo chyba tylko głuchy mógłby spać przy akompaniamencie dokuczliwie powtarzającego się łomotu i wibrujących świstów. „Można by zapchać workami z piaskiem – pomyślał Edel, patrząc w stronę szczeliny w półtorametrowej betonowej ścianie. – Byłoby ciszej. I cieplej. Tylko...” Pociągnął nosem i wyobraził sobie ten sam przykry zaduch, zwielokrotniony brakiem wentylacji. Ponad pięćdziesiąt osób, stłoczonych we wnętrzu bunkra, wytwarzało dość szczególną atmosferę...
Odrzucił przetarty, brudny koc, postawił kołnierz waciaka i opuścił nogi na podłogę. Odruchowo strzepnął źdźbła siana, które czepiały się odzieży, wyłażąc wszystkimi dziurami z siennika, sporządzonego ze starych worków.
Jazgot osiągnął szczyt natężenia, detonacje ustały. Nikt już chyba nie spał, lecz prawie wszyscy, wciągnąwszy głowy pod przykrycia, próbowali przeczekać hałas, nie tracąc resztek ciepła ze swych legowisk. Wydłużony poziomy prostokąt szczeliny świecił teraz prawie równomiernym, żółtawym blaskiem. Edel wiedział, że wygrzewanie silników będzie trwało jeszcze z pięć minut, a potem kolejno zagrzmią dysze startowe.
Popatrzył dookoła, siedząc na legowisku, plecami wsparty o zszarzałą, niegdyś barwną tablicę rozdzielczą, z potłuczonymi szybkami wskaźników i świateł kontrolnych, ułomkami dźwigni i przełączników.
Zeskoczył na beton podłogi i lawirując pomiędzy leżącymi towarzyszami podszedł do stojącej w kącie beczki. Zaczerpnął z niej blaszanym kubkiem, przełknął parę łyków. Strumyczek wody z dziurawego dna pociekł mu po piersiach, niemile chłodząc rozgrzane snem ciało. Otarł usta, strzepnął krople z brody i odwiesił kubek na haczyk. Wrócił do legowiska, wciągnął długie, gumowe buty i poszedł w stronę wyjścia. W krętym labiryntowym korytarzyku, na pryczy ze starych drewnianych skrzynek leżał jeden z grupowych.
– Dokąd? – burknął, nie unosząc głowy.
– Na powietrze. Trudno tu wysiedzieć, a spać się i tak nie da... – powiedział Edel.
– Nie teraz. Łeb ci urwie, jak zaczną startować.
– Tylko do wylotu korytarza i zaraz wracam – powiedział Edel, mijając pryczę.
Grupowy nie odezwał się, odwrócił twarz do ściany i nakrył się z głową. Tutaj, w labiryncie wejścia, było znacznie ciszej niż tam, w bunkrze, przy odsłoniętej szczelinie. Jeśli Edel zazdrościł kiedykolwiek grupowym, to tylko tego właśnie: prawa spania w labiryncie.
W miarę jak zbliżał się do końca tunelu, jazgot narastał do granic wytrzymałości. Edel uskubał waty, wyzierającej z dziur w jego kufajce, i skręciwszy z niej kulki, zatkał uszy. Pomogło, choć nieznacznie, bo świst słyszało się całą głową, całym ciałem jakby. Korytarzyk wznosił się kilkunastoma schodkami do zamkniętego, niskiego włazu. Edel odryglował i uchylił grube stalowe drzwiczki. Hałas uderzył go prawie fizycznie odczuwalną falą, wdarł się przez szczelinę włazu, zadudnił po zakamarkach labiryntu. Edel przeszedł na czworakach przez otwór i zamknął właz na zewnątrz, a potem przebiegł wzdłuż ściany bunkra, schylony w pół, by głowa nie wystawała powyżej niskiej, betonowej jego części, wznoszącej się nad poziom ziemi. Dopadł narożnika. Tuż za nim w ścianie była nisza dość głęboka, by się w niej pomieścić. Wewnątrz było nieco ciszej. Edel osłonił dłońmi uszy i czekał. W prostokącie wylotu niszy widać było kawałek płaskiego krajobrazu, porośniętego kępami ostów i suchą trawą. Łąka kończyła się ciemną ścianą zagajnika, nad którym rozciągało się pokryte obłokami niebo. W świetle, idącym gdzieś z tyłu, zza bunkra, obłoki płonęły złotem i czerwienią. Światło było już prawie nieruchome, równomierne – ustaliło się, jak ten świdrujący, syczący gwizd. Czarny cień bunkra obejmował pas o szerokości kilku metrów przed wylotem niszy.
Nagły ryk uderzył poprzez dłonie osłaniające uszy, wstrząsnął plecami wspartymi o beton, wrócił echem od zagajnika. Obłoki jakby drgnęły na granatowym tle nieba, ich koloryt przeszedł od czerwonozłotego poprzez purpurę aż do głębokiego fioletu, potem zbłękitniały i zjaśniały do oślepiającej bieli. Pas cienia, rzucanego przez nadziemną część bunkra, zwężał się znikając prawie. Źródło grzmotu przemieściło się ku górze, łoskot słabł coraz bardziej, obłoki przygasły. Dziesięć sekund spokoju – bo po tym wszystkim dla zbolałych uszu dawny, nieustający ani na chwilę świst był jak kojąca cisza. I znowu ryk – dotykalny, chłoszczący huragan dźwięku, powyżej granic wytrzymałości...
Edel ściskał dłońmi uszy, wtulając głowę w postawiony kołnierz waciaka. Czuł, że lada chwila nie wytrzyma, zerwie się, zacznie tłuc głową o beton – byle przestać słyszeć ten dźwięk-ból, choćby za cenę życia.
Znów oddalający się grzmot, ściemnienie obłoków nad horyzontem. Pośpiesznie ściągnął watowaną kurtkę, okręcił głowę, wcisnął ją w najdalszy kąt niszy. Tak było lepiej. Liczył kolejne starty. Jeszcze dwa. Jeszcze jeden. Ten ostatni... Już.
Powoli, z obawą jakby, odmotał podarty waciak. Cisza... Tak zupełna, że aż przerażająca.
Po chwili dopiero przypomniał sobie o wacie w uszach, wydobył ją i usłyszał lekki poszum wiatru. Odetchnął z ulgą. Wypełznął z niszy, rozprostował kark. Wzrokiem ocenił odległość do zagajnika.
„Trzy, cztery minuty czasu... – pomyślał. – Zbyt krótko, by dopaść tam, nim zaczną startować. Na otwartej przestrzeni nie da się znieść tego ryku. Można oszaleć, ogłuchnąć, skonać jak mysz pod szklanym kloszem w eksperymencie z dzwonkiem... W głębi lasu jest pewnie ciszej, trzeba zdążyć... Nie ma innego wyjścia albo tak, albo...”
Wiedział, że chwila startu jest jedynym momentem, w którym można liczyć na opóźnienie pościgu. W zwykłą noc, gdy nie startują rakiety, żaden grupowy nie wypuściłby go samego tak jak dziś.
Podszedł do drzwiczek włazu, otworzył je. Raz jeszcze popatrzył na rozległą przestrzeń, oświetloną teraz tylko kwadrą księżyca.
Gdy mijał pryczę grupowego, usłyszał gniewny pomruk i głos spośród sterty łachów.
– Gdzie łazisz, do cholery? Miałeś zaraz wrócić!
– Byłem tutaj, w labiryncie. Tu najciszej. Nie znoszę tych hałasów, głowa mi pęka – powiedział z nutą znużenia w głosie. – Czyżbyś myślał, że uciekłem?
Odpowiedział mu chichot z pryczy.
– Durniu! – powiedział grupowy. – Nie myśl, że stąd się ucieka. Dokąd byś poszedł? Nie ma takich miejsc...
– Wiem. Oni są wszędzie...
– Oni!... – prychnął grupowy, odsłaniając twarz. Jego oczy, zmrużone i podpuchnięte, mierzyły Edela ironicznym spojrzeniem. W słabym świetle brudnej żarówki, palącej się pod stropem, wyglądał odrażająco, ze swą dawno nie goloną i niedomytą, czerwoną gębą. Edel miał ochotę trzasnąć go pięścią między te zmrużone, chytre ślepia. – Oni... – powtórzył grupowy. – Co mają do tego oni? Czy to za ich przyczyną jesteś tutaj? Sam do siebie możesz mieć żal, nie do nich. Jesteś tu i nigdy nie uciekniesz.
– Ty też – powiedział Edel, gryząc wargi.
– Ja też – zgodził się grupowy. – Tam, dokąd moglibyśmy uciec, nie chcą nas. Burzylibyśmy ich spokój, ich złudzenia. Ludzie nie chcą znać kosztów swojego spokoju. Dlatego jesteś tutaj.
Edel opuścił wzrok. Patrzył na końce swych dziurawych gumowców.
– Znów poszło dwanaście... Prawie dziesięć tysięcy ton netto – powiedział.
– Idź spać. Dwa pociągi czekają na rozładunek, lepiej odpocznij – doradził grupowy. – Będę prał po grzbiecie każdego, kto opóźnia robotę. Nie chcę dostać za was drugiej takiej pamiątki!
Wysunął spod koca lewą rękę. Jego dłoń była pokryta różowymi bliznami, brakowało dwóch palców.
– Wiesz, jak to robią?
– Wiem – powiedział Edel. – I wiem, za co.
– To dobrze.
– Nienawidzisz ich?
– Po co? – grupowy wzruszył ramionami. – A jeśli nawet nienawidzę, to nie bardziej niż was. Przecież za was to mam!
Podsunął okaleczoną dłoń pod nos Edela, a ten odwrócił twarz i powoli ruszył w stronę wnętrza bunkra.
Ułożył się na posłaniu. Przez szczelinę obserwacyjną wpadała smuga błękitnego światła. Edel patrzył bezmyślnie na pokrytą osadem kurzu powierzchnię tablicy kontrolnej, odczytywał wzrokiem wyryte na niej napisy, oznaczenia. Sto lat temu, w tym bunkrze, tacy sami ludzie też osłaniali uszy przed hukiem startujących rakiet. Nawet rakiety były podobne. Teraz stare stanowisko kontrolne kosmodromu służyło jako barak mieszkalny. Barak o półtorametrowych ścianach z betonu. Pewnie jeszcze dawniej bunkier służył jako stanowisko obserwacyjne wybuchów w czasach, gdy teren był poligonem termonuklearnym...
„Historia w skrócie – pomyślał Edel z goryczą. – Wzlot do gwiazd i upadek, wszystko przetrwały te ściany... Czego jeszcze będą świadkami?...”
Bliskość miejsca codziennej pracy okupiona była powtarzającą się co parę dni udręką nocnych hałasów. Ale to było lepsze niż codzienne wielokilometrowe, piesze marsze w dziurawych butach... Przynajmniej dla większości pracujących tu ludzi.
Dla Edela przeniesienie do bunkra mogło oznaczać fiasko zamierzonej ucieczki. Tam, blisko granicy, można było liczyć na sprzyjające okoliczności. Wprawdzie grupowi pilnowali tam znacznie surowiej, lecz i tak udawało się nieraz wyślizgnąć nocą pod samą granicę. Stąd było znacznie dalej, lecz Edel nie tracił nadziei. Byle skończyć podkop i przejść granicę. To był pierwszy etap, pierwszy cel, jaki sobie wyznaczył. Co dalej? Nad tym nie zastanawiał się jeszcze. Cztery lata spędzone tutaj oduczyły go patrzeć zbyt daleko w przyszłość. Realne było –„dziś” i ewentualnie – „jutro”. Pojutrze było już mglistym pojęciem – horyzontem czasu, poza który myśl nie sięga.
Edel popatrzył na swoje dłonie z połamanymi paznokciami o czarnych obwódkach. Zacisnął je w pięści, rozprostował. Stawy trzeszczały, ścięgna przeszywały igiełki bólu. „Ta cholerna wilgoć” – pomyślał. Otulił się szczelnie kocem i zamknął oczy.




Dodano: 2007-02-14 16:55:39
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS