NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Ringo, John - "Wbrew fali"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Wojny Rady"
Tytuł oryginału: Against the Tide
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Luty 2007
ISBN: 978-83-7418-118-1
Oprawa: miękka w obwolucie
Format: 135×205mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 3



Ringo, John - "Wbrew fali" #3

ROZDZIAŁ TRZECI
Herzer zapukał do drzwi i wszedł po usłyszeniu wypowiedzianego kobiecym głosem zaproszenia.
Rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął na widok zaskoczonych twarzy.
– Pomagamy sobie w pracach domowych? – zapytał i zdołał się nie skrzywić na niezamierzoną dwuznaczność pytania.
– Nasze zadanie inżynieryjne można wykonać w grupach, sir – wyjaśniła po chwili Van Krief. – Natomiast istnieją tylko dwie dostępne kopie Porażki w zwycięstwo i Amerykańskiego Cezara, sir. Zdołaliśmy zdobyć obie.
Amerykański Cezar? – zapytał Herzer.
– Biografia generała MacArthura, sir – doprecyzował Tao, co wywołało jadowite spojrzenia pozostałej dwójki. – Opisuje dość szczegółowo lądowanie na Inchon.
– Ciekawe – uznał kapitan. – W takim razie musimy sprawdzić, czy biblioteka pozwoli nam pożyczyć je na dłużej.
– Sir? – odezwał się Destrang.
– Cała wasza trójka została przydzielona do generała Talbota jako posłańcy – wyjaśnił kapitan. – Zebrałem od instruktorów zadania domowe dla was. To przydział do dowództwa, ale będziecie wysyłani z różnymi zadaniami, więc oprócz mundurów galowych spakujcie też polowe. Wyjeżdżamy rano.
– My, sir? – zapytała Van Krief podniesionym o oktawę głosem.
– Za moje grzechy zostałem ukarany przydziałem na jego adiutanta. – Herzer wyszczerzył zęby. – Nie, żebym robił to po raz pierwszy. Ale zabierzcie też zbroje. Jak mówię, byłem już na takiej misji.

* * *
Cała piątka wraz z ekwipunkiem stanowiła solidne obciążenie dla dyliżansu. Zdołali się jednak załadować przed planowym odjazdem powozu.
Książę Edmund, zanim wszedł do środka, objął żonę, po czym podniósł trzymające się jej dziecko o długich włosach.
– Szybko wrócę – powiedział, przytulając małego.
Chłopiec spojrzał na niego dużymi, niebieskimi oczami, a potem uścisnął go mocno. Maluch był bardzo ładny, nawet wedle standardów tych czasów, i miał nieco szpiczaste uszy. Lekko zeskoczył na ziemię i chwycił dłoń matki, a jego twarz wyraźnie zdradzała, że próbuje się nie rozpłakać.
– Przydział do kwatery głównej – oświadczyła Daneh, wskazując na Edmunda. – To znaczy, że masz być bezpieczny. Zrozumiano?
– Tak jest, madame. – Edmund wyszczerzył zęby.
– Herzer też – dodała.
– Herzer też – powtórzył książę.
– Musimy wsiadać, szefie – oznajmił Herzer, podchodząc i również otrzymując uścisk od Daneh. – Zaopiekuję się nim – zapewnił.
– Tak samo jak ostatnim razem? – zaśmiała się Daneh.
– Nie został nawet draśnięty – zaprotestował buńczucznie, po czym się uśmiechnął. – Naprawdę, będziemy w bazie Newfell. Nie powiem „co może się stać?”, ale nie planujemy tym razem wybierać się na odpoczynek na wyspach, więc chyba nic nam nie grozi. – Zmierzwił włosy stojącego u jej boku chłopca i uśmiechnął się. – Do zobaczenia, mały.
– Do zobaczenia, Herzer – wydusił maluch. – Zabij trochę wredniaków.
– Jasne – zapewnił go kapitan, próbując się przy tym nie krzywić. – Musimy jechać.
Cała piątka wsiadła do dyliżansu, w którym z trudem zmieściłoby się sześć osób, i zajęła miejsca, Van Krief, Tao i Destrang ściśnięci na przednim, mniej wygodnym siedzeniu, a Herzer z generałem na tylnej ławce. Gdy tylko wsiedli, woźnica pogonił konie i wyruszyli żegnani machaniem Daneh.
– Dobra – odezwał się Edmund, patrząc na trójkę podchorążych. – Wyjaśnijmy sobie parę spraw. Kazałbym wam zwracać się do siebie po imieniu, ale to by was tylko najpierw skonfundowało, a potem wyrwałoby się za którymś razem przy flocie, która w krótkim czasie stała się bardzo sformalizowana. Używajcie więc formy „książę Edmund” albo „generał Talbot”. Zabrałem was ze sobą z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że muszę mieć posłańców. Flota ma dobre Centrum Komunikacyjne, ale najbliższe dowództwo armii mieści się w koszarach Gemtown. Będą też wiadomości, których nie zechcę pokazać flocie, więc trzeba je będzie dostarczać do Gemtown, co wiąże się z piekielną jazdą. Druga funkcja, jaką musicie pełnić, to moje oczy i uszy. Chcę, żebyście przyglądali się, co robi flota, jak to robi i, opierając się na własnym doświadczeniu, wyszukiwali rzeczy, które się wam u nich podobają i nie podobają. Zapewne od czasu do czasu poproszę was o opinie, ale jeśli zobaczycie coś naprawdę uderzającego, przyjdźcie z tym do mnie od razu. Zwłaszcza jeśli traficie na coś, czego waszym zdaniem flota nie zechce mi pokazać. Ale jedną rzeczą, której nie chcę, jest gadanie. Admirałowie to bardzo wrażliwe na swoim punkcie dranie. Herzera osłonię, jeśli powie coś, czego nie powinien, zresztą mam do podtrzymania swoją reputację agresywnego sukinsyna. Jednak wy musicie kręcić się po okolicy z szeroko otwartymi oczami i uszami, ale zasznurowanymi ustami. Jeśli będziecie mieć coś dla mnie, odczekajcie, aż zostaniemy sami. Zrozumiano?
– Tak jest, sir – zgodnie szczeknęła cała trójka.
– Pytania?
– Nie, sir – odparła po chwili Van Krief. – Nie wiem, o co pytać, sir.
– Świadomość, że są pytania, ale nieznajomość ich, to początek mądrości, młoda damo – stwierdził Edmund przekonany, że brzmi trochę pompatycznie. – W każdym razie płyniemy na jednej łodzi. Wiem, że pojawią się jakieś pytania, ale dopóki nie zbiorę informacji koniecznych do oceny sytuacji, nie wiem, jak powinny brzmieć. I tak, martwi mnie to równie mocno, jak ciebie.
– Sir – odezwał się Destrang. – Mamy za sobą standardowe odprawy informacyjne, jak wszyscy. Wedle nich mamy pięć smokowców wobec pięciu wroga. A nasze smoki są wyszkolone w technikach bombardowania, podczas gdy wroga nie. Nie jestem pewien, czy są jakieś wątpliwości co do naszej zdolności pokonania floty przeciwnika. Ale pan wydaje się niepokoić. – Urwał i zmarszczył brwi. – Czy są jakieś dane sugerujące, że wróg może być silniejszy, niż się zdaje?
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, podchorąży – westchnął generał. – Ale... myślisz, że powinniśmy polegać na głupocie wroga? Od prawie półtora roku znają nasze możliwości. W tym czasie zbudowali własne smokowce. Wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby nie rozwinęli umiejętności bombardowania, niezależnie od tego, czy mamy na ten temat informacje, czy nie. A jeśli to zrobili, uważam, że wyjście im na spotkanie w sytuacji, gdy wyraźnie pragną bitwy, nie jest mądre. Czy to odpowiada na twoje pytanie?
– Tak jest, sir – potwierdził Destrang. – Czy mogę zapytać, co planuje pan zrobić, sir?
Edmund zmarszczył czoło, po czym wzruszył ramionami.
– Zazwyczaj trzymam swoje plany dla siebie, podchorąży, ale w tym przypadku, ponieważ sytuacja jest czysto teoretyczna... zapewne wycofałbym główną flotę i wydzielił z niej małą grupę uderzeniową. Wykorzystałbym syreny i delfiny do kontroli położenia głównej floty wroga i dopilnował, by mieć dość miejsca do manewrów. W końcu zabraknie im zaopatrzenia. Wyspy Brytyjskie wciąż nie są pod ścisłą kontrolą – na północy i zachodzie nadal istnieją opierające się im grupy – więc zaopatrzenie musi pochodzić z Ropazji. Kiedy ruszą na spotkanie z zaopatrzeniem, grupa uderzeniowa – albo grupy, gdybym dysponował dostatecznymi siłami – powinna zaatakować konwoje. W końcu zostaną zmuszeni do skierowania się do bazy. Co więcej, jest bardziej niż prawdopodobne, że wtedy będzie się im już kończyć żywność. Niedokarmione wywerny są bardzo niebezpieczne. Nie są w stanie latać tak daleko jak zwykle, trudniej nimi sterować w powietrzu i jeśli taka sytuacja potrwa dostatecznie długo, mogą zacząć rzucać się na załogę na pokładzie. Zaatakowałbym właśnie wtedy, gdy zawróciliby do domu. Zwłaszcza że miałbym za ich plecami lżejsze jednostki. Może nawet miałoby sens trzymanie gdzieś w ukryciu smokowca, w miarę możliwości niezauważonego przez orkowych zwiadowców. Maksymalnie demoralizujące byłoby uderzenie przez pełną grupę bojową smoków w chwili, gdy sądziliby, że są już bezpieczni.
– Podejście pośrednie, sir – odezwała się Van Krief, kiwając głową. Potem w zamyśleniu spojrzała na kapitana.
– Ale, sir, przecież mamy młot parowy – zauważyła. – Czemu ich nie zgnieść, skoro możemy?
– Nie – odpowiedział Herzer. – Wydaje się nam, że mamy młot. To olbrzymia różnica. Odsłanianie się w sytuacji, gdy wydaje się, że złapało się domowego kota i przekonanie się, że tak naprawdę to domowy lew, stanowi prosty przepis na mnóstwo bólu.

* * *
Herzer był nieprzyjemnie świadom siedzącej naprzeciw niego Van Krief. Za oknem dyliżansu rozpościerał się absolutnie nużący widok, składający się z szachownicy pól i lasów, z bardzo rzadko rozsianymi niewielkimi miasteczkami. A dyliżans jadący Via Apallia mocno trząsł. Wywodząca się z czasów przed Upadkiem droga została zbudowana i utrzymywana przez rekreacjonistów, którzy ulegając silnej niechęci do „prawdziwych” dróg, zbudowali ją w stylu rzymskim, wykładając kamieniami. Miała nawierzchnię nieporównywalnie gładszą od większości dróg powstających po Upadku, a powóz został wyposażony w dobre zawieszenie na metalowych resorach, z nowymi oponami z wulkanizowanej gumy. Mimo wszystko chwiał się i okazjonalnie nieprzyjemnie szarpał. Po jakimś czasie patrzenie na boki stawało się bolesne. Siedząca przed nim kobieta czytała autobiografię Slima o kampanii na Myanmarze, wystawiając przy tym lekko koniuszek języka. I dość ponętnie rozchyliła bluzę munduru. Herzer zaczął właśnie fantazjować o możliwych sposobach wykorzystania tego języka, kiedy zdał sobie sprawę, że musi pomyśleć o czymś innym i zamknął oczy.
Niestety, przyszłość kryła zbyt wiele znaków zapytania, by mógł jasno myśleć. Skoro flota bojowa Nowego Przeznaczenia wyszła w morze, to flota inwazyjna, którą miała ochraniać, nie mogła zostawać daleko w tyle. Paul Bowman – przywódca Nowego Przeznaczenia i człowiek, który zaplanował zamach przeciwko ówczesnej Radzie, co dało początek wojnie domowej – uważał się za stojącego po jedynie słusznej stronie. Żywił głębokie przekonanie, że opór Koalicji Wolności przeciw jego planom jest absolutnie zły, a wszelkie podejmowane przez niego działania musiały być uświęcone przez anioły. Stąd więc uznał, że skoro ZWS nie chce zaznać oświecenia, zmusi je do tego rządami terroru.
Celine Reinshafen, członkini Rady, która stanęła po stronie Paula, nie miała tak szczytnych pobudek. Kiedy książę prowadził życie feudalnego barona, robiąc miecze i zbroje, ona tworzyła genetyczne potworki, naciągając granice dozwolonych przed Upadkiem protokołów biologicznych. Od początku wojny najwyraźniej wskoczyła na wyższe obroty i musieli już walczyć z kilkoma bestiami z kolekcji jej potwornych kreacji. Najprostszym przykładem byli Przemienieni ludzie stanowiący trzon armii Nowego Przeznaczenia – dzicy, silni i zdumiewająco wytrzymali, stanowili wzbudzających grozę przeciwników. Kiedy pierwszy raz stanęli naprzeciw Panów Krwi zostali nazwani orkami. Choć nie potrafili zachować dyscypliny i utrzymać ściany tarcz w ścisłym szyku, zwłaszcza w obliczu deszczu strzał wypuszczanych z długich łuków ZWS i szturmu Panów Krwi, i tak okazali się bardzo trudnym przeciwnikiem.
Plotki głosiły jednak, że stworzyła całe mnóstwo różnych potworów. Zdołała już wysłać parę swoich dzieł do ZWS. Jedna z nich, humanoidalna olbrzymia bestia o nieludzkiej wprost sile i szybkości, siała przerażenie w Washan, dopóki nie została przegnana i zabita podstępem przez mieszkańców. Monstrum spłonęło wraz z budynkiem, którego używało jako swojej kryjówki. Wciąż nie mieli pewności, czym właściwie jest i jak zostało stworzone. A pojawiały się i inne. I zapewne czeka ich jeszcze więcej.
Zastanawiał się, jakie zmiany mogła wprowadzić w smokach po stronie Nowego Przeznaczenia. Przychodziło mu na myśl zianie ogniem. Coś takiego nie zaistniałoby w ramach ograniczeń obowiązujących przed Upadkiem, ale po rozpadzie starej Rady złamano już wiele zakazów. Ostały się tylko te zabraniające działania środków wybuchowych, co uniemożliwiało tworzenie silników spalinowych czy nawet wysokociśnieniowych silników parowych, a także powszechne protokoły przeciwko samopowielającym się mikroorganizmom i nanitom. Oba zostały wprowadzone prawie jednogłośnie przez wcześniejsze Rady i tylko jednomyślne głosowanie mogłoby je znieść, co było aktualnie niemożliwe.
Jednak dysponując dostateczną ilością energii, mogła stworzyć ognisty oddech. Energię zaś mogła czerpać z ciał samych smoków, w końcu tak właśnie powstawali orkowie. Najlepsze paliwo do tego rodzaju broni stanowiła zagęszczona benzyna, a choć tę produkowały również żywe organizmy, odpowiednia Przemiana była skomplikowana i niebezpieczna. Nie wspominając o nauce wykorzystywania płomienia.
Herzer otworzył oczy i jego wzrok natrafił wprost na błękit oczu siedzącej naprzeciw dziewczyny, która natychmiast się zaczerwieniła.
– Pensa za pani myśli – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Znów się zaczerwieniła i na chwilę odwróciła wzrok, po czym popatrzyła na niego z lekko zmarszczonym czołem.
– Ja... zastanawiałam się, sir. Gdzie stracił pan rękę?
Herzer spojrzał na generała, który tylko lekko uniósł brwi i wzruszył ramionami.
– Gdybyśmy nie ruszyli się z Akademii, kazałbym pani samej się tego dowiedzieć i napisać pracę – odpowiedział z uśmiechem. – Ponieważ tam nie jesteśmy i czeka nas jeszcze długa droga do wybrzeża... – Zmarszczył brwi, spojrzał w sufit, po czym się skrzywił. – Raven’s Mill zostało zaatakowane jesienią w roku Upadku – rozpoczął. – Było nas wtedy tylko pięćdziesięciu Panów Krwi i czterdziestu w pełni przeszkolonych łuczników. Brałem udział w szkoleniu pierwszej grupy Panów Krwi. – Odciągnął rękaw lewej ręki, odsłaniając wypalone na niej znamię. Miało kształt orła z rozłożonymi skrzydłami i otwartym do krzyku dziobem z umieszczonym pod spodem napisem Semper Fidelis. Znamię przecinała zagojona już blizna.
– Trzydziesta ósma – odezwał się Destrang, kiwając głową i podciągając własny rękaw. Znamię wyglądało tak samo, ale z umieszczoną w górze liczbą „38”. Pozostali podchorążowie również odsłonili przedramiona. Jednak żadne z nich nie miało tylu blizn.
– Nie mieliśmy numeru grupy – wyjaśnił Herzer. – I to my zbudowaliśmy większość dróg, po których maszerujecie. Ktoś zjadł cytrynę?
– Nie, sir – odpowiedziała Van Krief. – Ostatnie kilka grup tak bardzo się o nią kłóciło, że zostało to zakazane.
– Szkoda. – Herzer uśmiechnął się szeroko. – Sugerowałem, żeby po prostu zwolnili grupę, powiedzmy dziesięć kilometrów od polany, i pozwolili im się o nią ścigać. W każdym razie wtedy nikt w grupie, łącznie z Gunnym Rutherfordem, nie wiedział, co reprezentowała ta cytryna ani kto został tam pochowany. Przypuszczam, że wy już wiecie?
– Tak jest, sir! – zawołali unisono.
– Cóż, w pewnym momencie pojawiła się tam duża armia, głównie składająca się z Przemienionych, prowadzona przez wyjątkowo popieprzonego sukinsyna Dionysa McCanoca, przepraszam za słownictwo, podchorążowie.
– Żaden problem, sir – rzuciła dziewczyna, czerwieniąc się i uśmiechając.
– Dionys... – urwał i znów spojrzał na generała. – Dionys zaatakował nas również z powodów osobistych, ale nie jest to takie ważne.
– Wręcz przeciwnie – wtrącił się Edmund. – Widzieliście małego chłopca przy mojej żonie?
– Tak, sir – odpowiedział Tao. – Pański syn?
– Dionysa. – Generał uśmiechnął się cierpko. – Aktu nie dokonano za obopólną zgodą. – Uniósł dłoń, żeby powstrzymać przeprosiny przerażonego chłopaka. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby nazywać Karola moim synem, to bardzo udany młodzieniec. Ale nie jest synem z mojego ciała. Tak więc możecie bezpiecznie założyć, że nie żywiłem do McCanoca szczególnie ciepłych uczuć. Zresztą mieliśmy ze sobą niezbyt miłe spotkanie sprzed Upadku. Choć nie jest to szczególnie istotne dla historii. Mów dalej, Herzer.
Kapitan zawahał się, po czym wzruszył ramionami.
– W tej sprawie jest jeszcze więcej. Byłem obecny przy gwałcie madame Daneh. A raczej, nie potrafiłem mu zapobiec, więc uciekłem. – Spojrzał na siedzącą naprzeciw Van Krief, która zbladła i szerzej otworzyła oczy. – Nie zawsze najlepszym rozwiązaniem jest głupi heroizm. Byłoby dobrze, gdyby świat był taki prosty. I cóż, nie wszyscy jesteśmy tacy, jak się wydajemy, i warto o tym pamiętać. Jak już mówiłem – kontynuował po chwili, wyglądając przez okno – Dionys nadchodził z mordem w oczach. Miał nad nami przewagę liczebną dziesięć do jednego. Co by pan zrobił w takiej sytuacji, podchorąży Destrang?
– Zostawił w mieście dość sił, żeby mogło wytrzymać ewentualne oblężenie, a potem wymanewrował siły wroga tak, by nie mógł zaatakować miasta, nie narażając się na atak od tyłu.
– Problem polegał na tym, że mógł zaatakować miasto i zdobyć je, zanim oddział na zewnątrz zdążyłby cokolwiek zrobić – odparł Herzer. – Generał zamiast tego wybrał opcję wędki, wychodząc z miasta bronionego wyłącznie przez milicję i zawieszając Panów Krwi i łuczników w charakterze przynęty. – Pamiętał tamte bitwy, jakby rozgrywały się wczoraj, prawie pierwsze jego zetknięcie z walką. Przyjaciele ginący wokół niego, uczucie związane z odbieraniem życia swoim własnym mieczem. – My... wyniszczyliśmy przeciwnika z niewielkimi stratami dla siebie przez skłonienie go do wielokrotnych ataków na ufortyfikowane pozycje.
– Operacyjnie ofensywa, taktycznie obrona, sir – wtrąciła Van Krief. Najwyraźniej wyszła już z szoku.
– Dokładnie – potwierdził Herzer. – Potem szybkim marszem wyprzedziliśmy armię wroga w drodze do miasta i wyszliśmy im naprzeciw na przewężeniu Bellevue, mając możliwość łatwego wycofania się na drugą linię obrony, gdyby pojawiła się taka potrzeba. – Znów umilkł, mocno zaciskając szczęki. – Zatrzymaliśmy ich i rozbiliśmy na krwawą miazgę. Niezależnie od tego, ile razy atakowali, nie potrafili przełamać naszej obrony. W końcu się złamali. Wtedy zaatakował Dionys, sam.
– Sam, sir? – zapytał Tao. – Czy to nie było samobójstwo?
– Nie, ponieważ chroniła go zbroja płytowa wyposażona w działające pole siłowe – wyjaśnił rzeczowo Edmund. – Zazwyczaj coś takiego stanowi przepis na masakrę. I samobójstwem jest próba zaatakowania kogoś takiego.
– A więc... popełniłem samobójstwo. – Herzer uśmiechnął się lekko. Wciąż wyglądał za okno. – A jego energetyczny miecz przeszedł przez moją tarczę jak przez papier, odcinając mi dłoń.
– Dionysa chroniła dodatkowo chmura nanitów, które pobierały energię z otaczających go ludzi – dodał Edmund, z frasunkiem patrząc na swojego protegowanego. – Herzer wciąż go atakował, nożem, próbując przebić się przez szczeliny zbroi, ale został pokonany przez nanity.
– Nie walczyłem całkiem sam. – Kapitan uśmiechnął się. – Do zabawy przyłączyła się Bast, a nawet Lazur, domowy lew Rachel.
– Zakładam, że ktoś go zabił, sir – odezwał się Destrang, gdy stało się jasne, że Herzer skończył.
– Och tak. Książę Edmund. Właściwie nie zabił, tylko sparaliżował.
– Pan, sir? – zapytała Van Krief. – Jak?
– Młoda damo, przy całej mojej skromności, przed Upadkiem byłem najlepszym na ziemi twórcą replik średniowiecznych zbroi i broni – oświadczył Talbot z dumą. – Głupotą z mojej strony byłoby nieposiadanie broni i zbroi, które mogłyby poradzić sobie ze wszystkim, co był w stanie zdobyć Dionys czy wyprodukować ten partacz Fukyama. Robiłem lepsze rzeczy, zanim wyrosłem z twojego wieku. – Roześmiał się i potrząsnął głową, spoglądając za okno.
– Tak właśnie wygląda historia mojej odciętej dłoni – podsumował Herzer, unosząc do góry protezę i stukając jej kleszczami. – A później książę Edmund, który, jak skromnie zauważył, jest całkiem niezłym kowalem, zrobił dla mnie to coś. Tnie, rżnie i miażdży. Przydaje się też do właściwego oceniania prac domowych. – Wykonał gest darcia, odsłaniając zaostrzony hak protezy. – A przy okazji jest praktycznie niepodatne na korozję. Bardzo dziękuję.
– Bardzo proszę – odparł Edmund.
– Nie wykazałem się szczególnym heroizmem – dodał Herzer. – Wszystko, co zrobiłem, to spowolniłem drania na jakieś pół minuty. Bast zajęła mu znacznie więcej czasu.
– A kim jest Bast? – zapytał Destrang. – Oczywiście poza egipską boginią.
– Prawie o tym zapomniałem – roześmiał się Herzer.
– Bast to dziewczyna Herzera – wyjaśnił Edmund. – W każdym razie jedna z nich.
– Bardzo przepraszam – rzucił urażony Herzer. – Z całym szacunkiem, generale, pańską dziewczyną została dużo wcześniej niż moją.
– Pańska dziewczyna jest w wieku księcia? – zdziwiła się Van Krief.
– Och, dużo starsza – przyznał książę. – My, staruszkowie, potrafimy być całkiem żwawi, młoda damo.
– Sir, nie chciałam... – zaplątała się w wyjaśnieniach dziewczyna.
– Ależ wiem, że nie. – Edmund wyszczerzył się. – Na tym polega problem z byciem szefem, trzeba uważać, z czego się żartuje. To był żart.
– Tak jest, sir – wydusiła z siebie Van Krief, uśmiechając się. – Przepraszam.
– Bast jest elfem – wyjaśnił Herzer. – Właściwie... leśnym elfem. Została stworzona w trakcie wojen SI. I tak, czasami dzielimy łóżko.
– Lub kępę mchu – dodał Edmund. – Albo kamień. Lub na stojąco. I w wodzie...
– Drogi książę – zamruczał słodko Herzer – pamięta pan, co powiedział przed chwilą o byciu szefem? W tej chwili nie ma pan na sobie magicznej zbroi, więc jeśli chce pan dotrzeć do bazy floty w jednym kawałku...
– Nie obchodzi mnie jak jesteś wielki – prychnął starszy mężczyzna z uśmiechem, oglądając przez okno krajobrazy. – Wiek i chytrość za każdym razem pokonają młodość i niewinność.
– Jasne, szefie, ale szkoli mnie pan w chytrości już od czterech lat – zauważył rozsądnie Herzer. – Wracając do Bast. Bast to Bast. Jest niewiarygodnie piękna, w nieprawdopodobny sposób ignoruje konwenanse i wygląd, jest zuchwała i prześmiewcza, zabawna, a przy tym stanowi najbardziej niebezpieczną osobę, jaką kiedykolwiek poznałem. Widziałem, jak z równą łatwością zabija orków, ixchitle i orki. Jest przy tym najlepszą znaną mi łuczniczką i tancerką. Lata na smoku, jakby się na nim urodziła i robi to na oklep, co nie jest błahostką, uwierzcie mi na słowo. Ma kilka tysięcy lat, a wygląda i czasem zachowuje się, jakby miała czternaście. Mam zaszczyt czasami dzielić z nią łóżko. Lub, jak ujął to książę Edmund, kępę mchu, plażę, kamień czy cokolwiek.
– Och – wydusiła z siebie Van Krief, popadając w zadumę.
– Nie widziałem jej już od ponad roku – ciągnął Herzer. – I może pojawi się za kolejny rok lub za dziesięć lat, wierząc, że będziemy kontynuować tam, gdzie przerwaliśmy, jakby się nigdy nie oddalała. Z drugiej strony może też stać właśnie przy naszej drodze, oczekując, że ją ze sobą zabierzemy. Czasami spodziewam się jej w każdej chwili. Na przykład... teraz – dokończył smutno.
– Boże, mam nadzieję, że nie – jęknął Edmund.
– Jak mówiłem – ciągnął Herzer z uśmiechem – potrafi być mocno prześmiewcza. Jestem pewien, że doprowadziłaby admirałów do apopleksji.
– Myślę raczej o żonach admirałów – wymamrotał książę, wyglądając przez okno z przerażeniem na twarzy.
– Czy pan jest... monogamiczny, sir? – zapytał Destrang, bardzo zdecydowanie nie patrząc na siedzącą obok koleżankę.
– Nie – odpowiedział Herzer. – Nawet nie wiem, czy Bast jest, kiedy znika, nie mam żadnych podstaw do oceny. W każdym razie zdecydowanie tego od niej nie oczekuję, zresztą nie jestem także i wtedy, gdy ona znajduje się w pobliżu. Ona ze swej strony mnie do tego nie zachęca, nie odstrasza nawet innych kobiet. Jest... niewiarygodnie otwarta w sprawach seksu i tak w tej sferze nie zainteresowana konwenansami, jak i we wszystkich innych dziedzinach życia. – Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. – Przychodzi mi na myśl termin „marzenie pijaka”.
– Tak to brzmi – zgodził się Tao.
– Jest moja – oświadczył Herzer z uśmiechem. – Albo nie. Bast należy wyłącznie do siebie samej. Jak mówiła wielokrotnie, wciąż pozostanie młoda, kiedy ja umrę ze starości, zakładając, że przeżyję tak długo. Ale jeśli kiedyś ją spotkacie, nie myślcie, że będziecie w stanie się jej oprzeć. Po prostu wchodzi i wskazuje palcem. I nie daje się zwieść pozorom, żeby nie wiem jak pełne wdzięku były osoby cokolwiek udające.
– Spotykałam elfy – odezwała się nagle Van Krief. – Nie pasuje to do żadnego z nich.
– Ona nie jest wysokim elfem – wyjaśnił Edmund. – A te właśnie spotykałaś. Z drugiej strony nie jestem pewien, czy istnieją jakieś inne leśne elfy poza Bast. Może nawet być jedyną w swoim rodzaju, a nie modelem produkcyjnym.
– Mówi pan to tak, jakby wyprodukowano ją w fabryce – zauważył Tao. – Myślałem, że elfy są rasą Przemienionych, jak syreny.
– Założenie, które w obecności elfa mogłoby kosztować cię co najmniej bardzo zimne potraktowanie – odpowiedział poważnie książę Edmund. – Elfy są rasą stworzonych sztucznie superżołnierzy. Stworzono je w Unii Północnoamerykańskiej w czasach, kiedy zmagała się z serią lokalnych, paskudnych wojen w dniach poprzedzających Konsolidację. U początków dwudziestego pierwszego stulecia odkryto, że w sytuacjach stresowych ludzie wydzielają endogenny środek uspokajający. Najlepsi żołnierze Norau mieli nieco zwiększone wydzielanie tego środka. Dzięki temu nie ulegali panice ani syndromowi postresowemu – a oba czynniki mogły prowadzić do paskudnego i nieludzkiego zachowania w walce – stworzono więc elfy, ze zwiększonym poziomem produkcji. – Uśmiechnął się lekko i wyjrzał za okno. – Ale nie zostały Przemienione. W najmniejszym stopniu nie są ludźmi, choć wyglądają jak my.
– Gdyby elfy kiedykolwiek nabrały na to ochoty – ostrzegł Herzer – ludzkość bardzo szybko stałaby się wymarłym gatunkiem. A jeśli kiedyś zdarzy się wam któregoś wkurzyć, sami poderżnijcie sobie gardło. Pójdzie szybciej i znacznie mniej boleśnie.
– To wyjaśnia zachowanie spotykanych przeze mnie elfów – stwierdziła Van Krief z błyszczącymi oczami. – Były takie... spokojne. Upiornie wręcz.
– Naćpane po uszy – podsumował ze śmiechem Herzer. – Ale tak, są inteligentne, piękne i niesamowicie spokojne.
– Sir – odezwał się Destrang, zbierając się na odwagę. – Karol... on ma...
– Szpiczaste uszy – dokończył Edmund, kiwając głową. – Dionys nagiął protokoły, jak tylko mógł, żeby dodać sobie elfie usprawnienia. Właściwie przekroczył przepisy. Chronił go i wspierał – choć wtedy o tym nie wiedzieliśmy – marszałek Chansa, ówcześnie członek frakcji Paula w Radzie, teraz przywódca sił zbrojnych Ropazji.
– Jedyny raz, kiedy widziałem zdenerwowanego elfa, ten wkurzył się na McCanoca – powiedział Herzer. – To było przed Upadkiem. Choć nie wiem, co potem się z nim stało.
– To musiał być Gothoriel – domyślił się Edmund. – Pełnił funkcję Jeźdźca Północnej Rubieży, zasadniczo facet, którego Pani wysłała do tego rejonu Norau, żeby pilnować, czy niczego nie knujemy. Upadek uwięził go tu po tym, jak Pani zamknęła Elfheim. Nie widziałem go później, ale Bast mówiła, że ona tak.
– Elfheim, generale? – zapytał Tao. – Znów zaczyna mnie boleć głowa.
– Za dużo dla was, podchorąży? – zapytał z uśmiechem Edmund. – Elfheim to sztuczny wymiar, który elfy otworzyły, kiedy uznały, że życie na świecie jest zbyt niebezpieczne dla obu stron. Ludzie nigdy tak naprawdę nie zaakceptowali elfów, i z wzajemnością. Zbyt wiele różnic. Rzeczy, które doprowadzają ludzi do furii, są dla elfów bez znaczenia, a to, co wywołuje gniew elfów, ludzie mają na ogół skłonność ignorować. Pani wycofała się wraz z większością swego ludu. Choć nie jest to obowiązkowe, przychodzą i odchodzą, a przynajmniej działo się tak do czasu powstania aktualnej sytuacji. Wtedy Pani wyłączyła portale prowadzące do Elfheimu i oświadczyła, że nie pozwoli na transfer w żadną stronę. To odcięło także jej oczy pośród ludzi.
– Czy one są po naszej stronie, sir? – zapytał Tao.
– Nie, synu, nie są – odparł Edmund. – Ale nie są też po stronie Nowego Przeznaczenia. Właściwie nie jestem pewien, czy chcę je po naszej stronie, są zbyt skłonne robić różne rzeczy z powodów, których nie rozumiem. Ale wiem, że bardzo nie chcę, aby walczyły dla Nowego Przeznaczenia. Zresztą nie mogę sobie nawet wyobrazić, żeby to robiły. Jeśli jednak Nowe Przeznaczenie wygra, jeśli zdoła przejąć cały system energetyczny i zdobyć władzę nad światem, możesz się założyć, że spróbuje zaatakować Panią. I będzie to bitwa warta obejrzenia. Oczywiście, wtedy wszyscy zostaniemy już zabici albo Przemienieni.



Dodano: 2007-01-23 14:23:51
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS