NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Ringo, John - "Wbrew fali"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Ringo, John - "Wojny Rady"
Tytuł oryginału: Against the Tide
Tłumaczenie: Marek Pawelec
Data wydania: Luty 2007
ISBN: 978-83-7418-118-1
Oprawa: miękka w obwolucie
Format: 135×205mm
Liczba stron: 368
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 3



Ringo, John - "Wbrew fali" #1

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Humbak płynął powoli na północ przez błękitne wody wschodniego Atlantyku, wsłuchując się w odgłosy otaczającego go oceanu. W zależności od częstotliwości sygnału dźwięk pod wodą potrafi rozchodzić się na bardzo duże odległości. Wieloryb nie używał swojego sonaru, wykorzystując dźwięki emitowane przez małe i duże stworzenia morskie do generowania trójwymiarowej mapy otoczenia rozciągającej się z malejącą dokładnością około stu mil wokół niego.
Na południu znajdowało się kilka ławic drobnych ryb. Pożywiały się nimi ptaki i tuńczyki, a jedną zajmowało się też stado rekinów. Na północnym zachodzie, w pobliżu lodowców, emitowała swój wielorybi śpiew cała grupa humbaków, przeplatając go docierającą na tysiące mil litanią informacji. W głębinach przebywała ławica kalmarów, ale płynący wieloryb nie był ani pelagicznym łowcą, jak płetwale błękitne, żeby ruszyć ku ławicom na południu, ani głębinowym drapieżcą, jak kaszaloty, które potrafiły zanurkować na pięćset metrów w głębiny. Nie, on żywił się przy brzegach, jedząc przez kilka tygodni śledzie, by potem tygodniami utrzymywać się na zgromadzonym tłuszczu.
Tak przynajmniej powtarzał sobie Bruno. Co nie zmieniało faktu, że był głodny, a statki z zaopatrzeniem miały przypłynąć dopiero za kilka tygodni.
Kiedy tak marudził w duchu, skręcając właśnie na wschód, żeby pozostać w swojej strefie patrolowej, wyłowił gorączkowe piski delfina. Wysłuchał go, po czym dokończył powolny zwrot, ustawiając się w kierunku odległego stadka i nurkując powoli sto metrów pod powierzchnię oceanu, na głębokość, na której zanikały interferencje od strony powierzchni. Natężenie dźwięku zostało osłabione przez odległość – wysokiej częstotliwości piski delfina słabły szybko nawet w zimnej wodzie – ale humbaki były nie tylko najgłośniejszymi waleniami w oceanie, miały też najlepszy słuch. Odczekał, aż dźwięki zaczęły się powtarzać, po czym wynurzył się, wydychając zawartość płuc po wstrzymywanym długie minuty oddechu i głęboko wciągając zimne atlantyckie powietrze. Następnie zanurkował z powrotem na sto metrów, uniósł ogon w górę i zaczął emitować serię głębokich dudnień przypominających uderzenia w potężny bęben, rozchodzące się daleko przez ocean.

* * *
Tryton leżał w mule, podpierając głowę rękami, żeby utrzymać ją nad glutowatą, czarną masą. Asfaw tego nie lubił, ale do wyboru miał jeszcze tylko pływanie w kółko, co szybko mu się nudziło. Chyba po raz setny pomyślał sobie, że powinien coś zrobić, żeby nie musieć tarzać się w tym obrzydlistwie. Ale potem przypomniał sobie, że pisanie notatek jest bardzo uciążliwe, a prawdopodobnie i tak nic by z tego nie wynikło, bo jak dowodziły ich kwatery, wsparcie dla syren miało tu dość niski priorytet. Siedział więc w mule, leżał w mule i czasami, w trakcie długich zmian, bawił się mułem.
Kiedy po raz kolejny kontemplował myśl, że wolałby przebywać w Bazie Czarnobrodego lub nawet na południu, ze zwiadowcami, usiadł nagle i przechylił głowę na bok. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym zbladł, choć w ciemnej wodzie trudno byłoby zauważyć zmianę odcienia i tak bladej skóry. Szybko wypłynął na powierzchnię i odetchnął powietrzem, używając go do wypchnięcia z płuc wody przez skrzela międzyżebrowe. Na pływającym pomoście nie zobaczył nikogo, więc podpłynął do drabiny i, pomagając sobie rękoma, wspiął się na nią, aż był w stanie wyjrzeć nad jego brzeg.
Goniec siedział na krześle – no proszę, on miał przynajmniej krzesło – z głową zwieszoną na piersi. Księżyc już zaszedł, ale światło latarni wystarczało, by stwierdzić, że śpi.
– Robertson! – warknął tryton. – Obudź się!
– Cojecht? – wybełkotał nieprzytomnie goniec, prostując się gwałtownie.
– Obudź się i przygotuj do przyjęcia wiadomości – polecił tryton.
– Tak jest, sir – odpowiedział szeregowy, zapalając lampę olejową na stoliku i wyciągając przybory do pisania.
– A kiedy już ją dostarczysz, idź obudź pozostałych gońców, czeka nas pracowity dzień.
– Tak jest, sir – powtórzył chłopak. Kiedy tryton dyktował wiadomość, ołówek zaczął mu drżeć w dłoni i jego twarz w świetle lampy również zrobiła się kredowobiała.

* * *
– Jak widzicie – odezwał się młody mężczyzna, rysując na tablicy kolejną linię – Subedei wykorzystał w każdej ze swoich kampanii podejście pośrednie. I w każdej z ważniejszych bitew, choć często jego przeciwnik miał przewagę liczebną lub dysponował podobnymi, dobrze wyszkolonymi siłami, potrafił go pokonać, pozbawiając woli walki lub uniemożliwiając jakikolwiek opór.
Instruktor był młodszy od większości swoich studentów, choć i ci nie wyglądali staro. Ledwie przekroczył dwudziestkę, ale oczy miał twarde i zimne, a twarz pełną blizn, podobnie jak rękę trzymającą kredę. Jego druga ręka kończyła się skomplikowaną protezą z kleszczami i hakiem, założoną aktualnie za pas munduru składającego się z szarej tuniki w stylu kimona, podkoszulki z surowego badwabiu, grubej chusty zawiązanej pod szyją, niebieskich spodni z jasnoniebieskimi paskami po bokach i ciężkich butów z grubej skóry. Mundur nie grzeszył nowością i widać było po nim skutki wielokrotnego prania, podobnie jak zużycie po butach. Ale młodzieniec wyraźnie czuł się w tym stroju wygodnie i uważał go za codzienny ubiór. Oprócz młodego wieku mężczyznę wyróżniały też rozmiary. Bardzo duże. Kreda w jego dłoni wyglądała jak mały patyczek.
– No dobrze. – Obrócił się do grupy, która zapamiętale próbowała skopiować jego rysunki. – Czy może mi ktoś podać przykład strategicznego wykorzystania metod pośrednich?
– Walka dawnych Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim? – odezwała się jedna ze studentek z tyłu sali, nie podnosząc wzroku znad rysunku.
– Bardzo dobrze, podchorąży – pochwalił wykładowca. – A może jeszcze jeden przykład z tego samego okresu?
Kobieta zmieszana podniosła wzrok, po czym potrząsnęła głową.
– Wojna z terroryzmem? – rzucił jeden z mężczyzn.
– Tak – zgodził się instruktor. – W obu wojnach Stany Zjednoczone ani razu nie zaatakowały bezpośrednio krajów, które były dla nich najniebezpieczniejsze politycznie i strategicznie przez wykorzystanie terroryzmu. Zamiast tego napadły państwa, które pomagały i wspierały ich memami kulturowymi, bądź bezpośrednio zaatakowały te memy. Przez zniszczenie ekonomii Związku Radzieckiego w pierwszym przypadku, a kulturowego oraz finansowego wsparcia dla terroryzmu w drugim. USA i tu, i tu wykończyły przeciwnika, który być może mógłby wygrać wojnę. Związek Radziecki przez bezpośredni atak jądrowy lub atak lądowy na sojuszników Stanów Zjednoczonych, a państwa wspierające terroryzm przez embargo ekonomiczne lub wsparcie finansowe dla produkcji i terrorystycznego wykorzystania broni masowej zagłady. Jednak w obu przypadkach przez strategiczne dżu-dżitsu naród amerykański zaatakował w najsłabszym punkcie, wygrywając potężne wojny drobnymi potyczkami.
– Irak nie był najsłabszym państwem w regionie – zaprotestowała kobieta. – Miał więcej wojska niż – z powodów logistycznych – mogły wyprowadzić w pole siły ekspedycyjne.
– I tutaj siły ekspedycyjne znów odwołały się do podejścia pośredniego – zauważył instruktor. Starł z tablicy dotychczasowy rysunek i zaczął tworzyć nowy. – Przeciwnik zajmował bardzo silne, ufortyfikowane pozycje wzdłuż prawdopodobnych tras ataku. Tras, które były używane już we wcześniejszych wojnach, na przykład przez brytyjskich sojuszników Amerykanów. Dzięki przemieszczeniu się przez tereny, uważane przez obrońcę za niemożliwe do pokonania ze względów logistycznych, sojusznicy potrafili wymusić walkę manewrową, której wróg nie potrafił wygrać z powodu przewagi powietrznej Stanów i państw stowarzyszonych. A przez umieszczenie sił w tamtych okolicach osłabiono ataki na cywili i sprzymierzone państwo Izrael oraz na swoje rodzime kraje.
– Wracając do Subedeia i Czyngisa: siali zniszczenie na polach przed bramami przeciwnika, leżących na terenach, które wróg uważał za niemożliwe do zdobycia przez kogokolwiek, a następnie przekroczyli je, rozbijając całkowicie znacznie większe siły perskie. Od razu wprowadzili rządy terroru, co zapobiegało problemom, z jakimi zetknęli się później Amerykanie, ale to zupełnie inne czasy. Slim zastosował bardzo podobne podejście w bitwach wzdłuż wybrzeża Irriwady, gdzie miał do czynienia z bardzo silnym i niebezpiecznym przeciwnikiem. Który, jak dodam, pokonał go już wcześniej na tym samym terenie. – Młodzieniec odłożył kredę i wytarł dłoń w szmatkę trzymaną w kleszczach protezy. – Można by się zastanawiać, czy generałowie tamtych czasów również studiowali Subedeia – dodał z uśmiechem.
– Ale... – odezwała się kobieta.
– Tak?
– Co się stanie, jeśli napastnik jest dość inteligentny, by poradzić sobie z podejściem pośrednim? – znów odezwała się Amosis Van Krief, podchorąży. Dziewczyna miała wzrost odrobinę poniżej średniej, blond włosy, wyrazistą trójkątną twarzą i silne, mocno umięśnione ciało. Miała także błękitne oczy i naprawdę ładne nogi, czego instruktor bardzo starał się nie komentować ani, pozornie, nie zauważać.
– W takim przypadku – odpowiedział wykładowca z krzywym uśmiechem – lepiej mieć cholernie dobry plan awaryjny. Bo tego rodzaju podejście stosuje się tylko wtedy, gdy nie ma się wyboru, wobec przeciwnika, który jest silniejszy lub o porównywalnej sile. Jeśli ma się młot pneumatyczny, zawsze lepiej rozbić orzech właśnie nim. Problem polega na tym, że zazwyczaj nie mamy młota pneumatycznego, a rozbicie orzecha, gdy nie ma się dość siły, wymaga subtelności.
Drzwi do sali otworzyły się cicho i weszła przez nie młoda dziewczyna, jeszcze bez żadnego stopnia, stając na baczność.
– Kapitanie Herrick – wyskrzeczała nerwowo – generał chce pana zobaczyć w... gdy tylko...
– Przy pierwszej sposobności? – zapytał instruktor z lekkim uśmiechem, znów wycierając dłoń.
– Tak jest, sir – potwierdziła.
– Komendant?
– Nie, sir – zaprzeczyła, zagryzając wargę. – Książę Talbot, sir.
Instruktor znieruchomiał, po czym wykręcił się w stronę zafascynowanych studentów.
– Grupa – polecił ostrym głosem – waszym zadaniem na jutro jest przeanalizowanie lądowania Inchon w trakcie japońskiego ataku na Myanmar podczas Drugiej Wojny Światowej. Macie wypracować przynajmniej trzy rozsądne alternatywy dla każdej ze stron. Bądźcie gotowi je obronić. Baczność! – Odczekał, aż wszyscy zerwali się z miejsc, wyciągając się jak struny, po czym rozejrzał się po twarzach młodych ludzi.
– Jak brzmi nasze motto, dziewczęta i chłopcy? – zapytał.
– Żaden plan nie przetrwa kontaktu z wrogiem! – wykrzyknęła chórem klasa.
– A kim jesteśmy? – zapytał.
– WROGIEM!
– Rozejść się.
Po tych słowach wymaszerował z sali.

* * *
Megan Sung sprawdziła poziom płynu w retorcie z odpadkami, po czym potrząsnęła głową. Od miesięcy miała dość materiału na zrealizowanie swoich planów, musiała nawet ostrożnie pozbywać się nadmiaru, ale wciąż go gromadziła. Wiedziała, jak zabić Paula, jednak nie do końca, co zrobić potem.
Megan miała szesnaście lat, gdy stary włóczęga znalazł wysoką, gibką i ładną, choć dość brudną i niedożywioną młodą brunetkę piorącą ubrania na brzegu strumienia w Ropazji. Pomogła mu przejść na drugi brzeg i chwilę potem znalazła się w tym miejscu, w haremie Paula Bowmana, przywódcy Nowego Przeznaczenia.
Początkowo jej sytuacja była... trudna. W haremie rządziła Christel Meazell, jedna z kobiet, z którą przed Upadkiem Paul począł dzieci. Zajmowała się zarówno pilnowaniem, by dziewczęta rozumiały swoje „obowiązki”, jak i zarządzaniem logistyką haremu. Ponieważ odebrała bardzo skromne wykształcenie – przed Upadkiem nie istniała w zasadzie potrzeba uczenia się choćby zapisu własnego nazwiska – zarządzanie księgowością związaną z zaopatrzeniem haremu stanowiło dla niej codzienny koszmar. Zwłaszcza że wszystko musiała robić ręcznie, a nie potrafiła dwa razy z rzędu uzyskać tego samego wyniku, nawet dodając dwa do dwóch.
Wyładowywała tę frustrację na dziewczętach, a one z kolei przekazywały agresję dalej. Kiedy Megan trafiła do haremu, panowały w nim dość wredne stosunki. Dziewczyny wiedziały, że nie mogą pozwolić sobie na zostawianie trwałych śladów i uszkodzeń, dokuczając swoim ofiarom, ale nudę i frustrację rozładowywały innymi sposobami, z których sporo wiązało się z seksem, a wszystkie były bardzo okrutne.
Megan dość szybko poradziła sobie z tym aspektem życia. Jej ojciec intensywnie przeszkolił ją w prawie zapomnianych sztukach samoobrony – zbyt wiele razy widział już, jak pola ochronne zawodzą z przyczyn „osobistych”, by w pełni im ufać. A cios w brzuch, to cios w brzuch.
Tak więc „nowa dziewczyna” wcale nie okazała się tak miękka i potulna, jak spodziewały się pozostałe. Utrzymywała swoje zdolności w tajemnicy, demonstrując je tylko parę razy „sukom alfa” w grupie. To wystarczyło jednak, by reszta nie odważyła się jej zaczepiać.
Z Christel sytuacja była trochę trudniejsza. Ale gdy tylko Megan udowodniła, że doskonale radzi sobie z księgowością i logistyką, kobieta przekazała jej księgi prawie z głośnym westchnieniem ulgi. Dzięki temu Megan praktycznie przejęła powoli władzę. Do tego stopnia, że od czasu do czasu zdarzało się jej wydawać polecenia opiekunce haremu.
Tak więc pod tym względem jej życie się poprawiło. Rozumiejąc, że największym problemem tego miejsca jest nuda, przekonała Christel do wprowadzenia zajęć i ćwiczeń. To doprowadziło do bardziej sformalizowanej nauki szycia, śpiewu i gry na instrumentach muzycznych. A wszystko po to, by przyspieszyć upływ czasu i dać dziewczynom jakieś zajęcie zamiast narzekań i wzajemnego „płatania sobie figli”.
Przejęła kontrolę nad tym aspektem swojego życia, ale istniał też inny, nad którym nie miała kontroli. A to wymagało długiego czasu, by... zająć najważniejsze miejsce.
Kiedy Megan została sprowadzona do haremu Paula, nie była dziewicą, ale kolejne gwałty – bo nie sposób użyć na to innego terminu – do przyjemnych nie należały. Jednak z czasem nie tylko zaczęła je akceptować filozoficznie, ale nawet zakochała się w swoim porywaczu, niezależnie od tego, jak straszne może się to wydawać.
Paul potrafił być bardzo ujmujący i stanowił jedyne dostępne dziewczętom źródło informacji o zewnętrznym świecie. Kiedy już Megan pokonała początkowe obrzydzenie do niego, zaczęła, choć sama się za to nienawidziła, najpierw go lubić, a potem wręcz się w nim zakochała. Była młodą kobietą o silnej woli i wykształceniu daleko głębszym niż zazwyczaj w jej czasach. Jej ojciec pełnił funkcję jednego z niewielu policjantów działających jeszcze w czasach przed Upadkiem. Początkowo pod wpływem jego nacisków, później z własnej woli, wykorzystała zaawansowane techniki nauki do zdobycia bardziej rozległej wiedzy niż większość ludzi w dziejach. Dysponowała dogłębną wiedzą z chemii sądowej, doskonale znała sztukę samoobrony, opanowała trzy martwe języki, potrafiła gotować – co stanowiło prawie zapomnianą sztukę – i liczyć w pamięci.
Stanie się dziewczyną z haremu zdecydowanie nie znajdowało się na liście jej wymarzonych zajęć, więc fakt, że obudziło się w niej uczucie do porywacza, doprowadzał ją do silnej frustracji.
W końcu Paul wyjaśnił jej, że przed urządzeniem haremu, który traktował jako sposób na rozmnażanie, oczekiwał tego rodzaju reakcji. Więźniowie, których przeżycie zależało wyłącznie od woli porywaczy, utrzymujący z nimi bliskie i intymne kontakty mieli skłonność do wiązania się emocjonalnego. Nie wszyscy – jedna z dziewcząt, Amber, walczyła o wolność tak mocno, że w końcu wykasowano jej umysł i pozostawiono na wpół warzywem, gotową ulec na każde skinienie Paula. Jednak Megan podobnie jak większość dziewcząt zaakceptowała swego ciemiężyciela i z czasem wzbudził w niej miłość.
Co nie zmieniało faktu, że planowała go zabić.
Jak tylko wymyśli sposób na zrobienie tego i przeżycie.
Poza tym, że tkwiła uwięziona w haremie, w całej sytuacji bardzo męczył ją fakt, że wiedziała o działaniu frakcji Nowego Przeznaczenia więcej niż, poza samymi jej przywódcami, ktokolwiek inny. Znała ich słabości, znała silne strony, których mieli wiele. Marzyła o sposobie na przekazanie tych informacji Koalicji Wolności. Ale niezależnie od tego, z której strony podchodziła do problemu, nie potrafiła wymyślić metody na dostarczenie drugiej stronie danych wywiadowczych i przeżycie. Oprócz innych spraw Paul wielokrotnie w rozmowach zdradzał jej, że miał źródło bardzo blisko Rady Koalicji Wolności. A ucieczka z informacjami byłaby trudna.
Harem trzymano w ścisłym zamknięciu, w dużych salach zamku przekształconego na kwatery mieszkalne. Do ich pomieszczeń prowadziły tylko dwa wejścia, oba zablokowane barierami energetycznymi. Ściany zbudowano z kamienia, z czym mogła sobie poradzić tak samo, jak planowała w stosownym czasie załatwić Paula. Ale nawet gdyby dziewczyny w jakiś sposób zdołały przedostać się przez mury, otaczali je strażnicy Nowego Przeznaczenia, i to zarówno specjalnie wyszkoleni strażnicy Paula, związani z nim przez wymuszaną Siecią lojalność, jak i legiony Przemienionych stanowiących podstawę armii Nowego Przeznaczenia.
Miała tylko jeden pomysł, i to bardzo niepewny. Członków Rady nazywano także posiadaczami Kluczy, ponieważ fizyczny symbol ich władzy stanowił płaski obiekt wykonany z tytanu. Protokoły związane z przeniesieniem „własności” Kluczy były bardzo stare i wręcz barokowe. Członek Rady nie mógł zgubić Klucza, a jeśli zostawił go gdzieś przez zapomnienie, SI kierująca Siecią, Matka, teleportowała go po prostu do jego aktualnego miejsca przebywania. Paul powiedział jej kiedyś, że kiedy był jeszcze bardzo świeżym członkiem Rady, któregoś dnia Matka, najwyraźniej w akcie rozpaczy, przeteleportowała jego Klucz, Jeszcze Jeden Raz, i przykleiła mu go klejem molekularnym do czoła tak, żeby nie mógł go usunąć bez zgody większości Rady. Zebranie jej zajęło mu tydzień i Megan czasami zastanawiała się, czy kompromisy, na które musiał się wtedy zgodzić, nie doprowadziły do aktualnej wojny.
Jednak istniała możliwość przekazania Klucza. Można było to zrobić dobrowolnie, na przykład gdyby członek Rady chciał przejść na emeryturę... Jeśli zaś posiadacz Klucza ginął, ten przechodził na własność pierwszej osoby, która go znalazła. Minjie Jiaqi, jeden z pierwszych i najbliższych sojuszników Paula w Radzie, został zabity przez swojego adiutanta, który przejął jego Klucz. Paul z kolei kazał zamordować mordercę. Jednak obie zastosowane metody zabójstwa pozostawały poza zasięgiem Megan. Minjie zginął od binarnej neurotoksyny i choć dysponowała dość przyzwoitym laboratorium chemicznym zakamuflowanym jako perfumeria, trucizny binarne zdecydowanie wykraczały poza jej możliwości.
Adiutant z kolei zamordowany został dzięki atakowi „in flagranti”. Członkowie Rady używali osobistych pól ochronnych. Stanowiły one całkowicie nieprzenikliwą barierę dla warunków szkodliwych dla ludzi, zwłaszcza przy obowiązujących protokołach blokujących materiały wybuchowe. Ale istniały sytuacje wymagające ich wyłączenia. Na przykład w trakcie uprawiania seksu czy przy dowolnym kontakcie intymnym. Paul zawsze wyłączał swoją osłonę w haremie i musiał wyrecytować kod, żeby ją uaktywnić. Tak więc wtedy stawał się podatny na atak.
Problem stanowiły funkcjonujące nanity medyczne Paula. Potrafiłyby one rozłożyć dowolną prostą truciznę, zanim by zadziałała. Megan nie miała pewności, do jakiego stopnia mogłyby go wyleczyć z ran. Ale wiedziała, że jeśli zniszczy jego mózg, nanity nie będą w stanie wiele mu pomóc.
Tak więc, jeśli tylko będzie potrafiła odkryć, co robi z Kluczem, gdy przybywa do haremu, będzie mogła go zabić, zabrać Klucz i się wyteleportować.
Jeśli.
Kochała się z Paulem... cóż, przestała już liczyć. Bardzo wiele razy. I wydawało się jej, że delikatnie sprawdziła większość jego ciała. Jak dotąd wyglądało na to, że nie ma go przy sobie. Choć mógł ukrywać Klucz w odbycie. Jednak osobowość Paula raczej nie pasowała do tego rodzaju działań. Nie potrafiła go sobie wyobrazić chowającego sobie Klucz w tyłku przed teleportowaniem się do haremu.
Gdzieś jednak musiał go mieć i jak tylko odkryje gdzie, Paul przejdzie do historii.
Niezależnie od tego, jak bardzo go kochała.



Dodano: 2007-01-22 13:49:23
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS