NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Miela, Agnieszka - "Krew Wilka"

Moorcock, Michael - "Elryk z Melniboné"

Ukazały się

Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)


 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Kraty"

 Chambers, Becky - "Psalm dla zbudowanych w dziczy"

Linki

Wrede, Patricia C. - "W poszukiwaniu smoka"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Wrede, Patricia C. - "Kroniki Zaczarowanego Lasu"
Data wydania: Styczeń 2007
Oprawa: miękka
Format: 135x205
Liczba stron: 192
Tom cyklu: 2



Wrede, Patricia C. - "W poszukiwaniu smoka" #2

ROZDZIAŁ 2
w którym Mendanbar odkrywa problem

Mendanbar wciąż gratulował sobie szybkiej ucieczki, kiedy drzewa nagle się skończyły. Przystanął, spojrzał i całkowicie przestał się przejmować księżniczką.
Fragment Zaczarowanego Lasu, wielkości zamkowego trawnika, po prostu zniknął. Nie, nie zniknął, tu i tam z suchej, gołej ziemi wystawało kilka martwych pni. Coś zniszczyło okrągły obszar pełen drzew i mchu, zniszczyło tak całkowicie, że pozostały tylko pnie i kilka płatków popiołu.
Smak niesionego przez wiatr pyłu wyrwał króla z oszołomienia. Zawahał się i zrobił krok naprzód w obszar spustoszenia. Kiedy przechodził spomiędzy drzew na pustynię, poczuł nagłą nieobecność i aż się potknął. Tam, gdzie powinny się rozciągać niewidoczne pasma mocy, brzęczące od magicznej energii, będącej życiem Zaczarowanego Lasu, nie wyczuwał niczego. Magia zniknęła.
– Nic dziwnego, że księżniczka nie miała kłopotów z dotarciem do lasu – mruknął oszołomiony.
Bez magii ta część puszczy nie mogła się przed dziewczyną usunąć, więc aby wejść między drzewa, wystarczyło, że przekroczyła tę pustkę.
Poważnie zirytowany Mendanbar kopnął w ziemię, wznosząc chmurę popiołu. Pochylił się, by dotknąć jednego z pni, a drewno rozpadło mu się pod palcami. Zakaszlał, usiadł i zauważył, że obok kolejnego pnia coś błyszczy na ziemi. Schylił się... Ujrzał cienki twardy dysk, trochę większy od jego dłoni, o barwie jaskrawej błyszczącej zieleni.
– Smocza łuska? A co tu robi smocza łuska?
Nie było w pobliżu nikogo, kto odpowiedziałby na to pytanie. Starannie obejrzał łuskę, ale nie zdradziła mu nic więcej. Zmarszczył brwi, wzruszył ramionami i schował ją do kieszeni. Potem zaczął metodycznie przeszukiwać martwy teren, w nadziei, że znajdzie coś, co pozwoli mu odkryć tajemnicę.
Pół godziny później miał jeszcze cztery smocze łuski w różnych odcieniach zieleni i popadł w zdecydowanie ponury nastrój. Wierzył, że jest w dobrych stosunkach ze smokami żyjącymi na wschodzie, w Górach Poranka. On ich nie zaczepiał, a one zostawiały go w spokoju. Ale kiedy rozejrzał się po wypalonej przestrzeni, skrzywił się.
– Nie wygląda na to, żeby zostawiły mnie w spokoju – mruknął gniewnie. – Co te smoki sobie wyobrażają?
Zaczął żałować, że zaniedbał tę sprawę przez ostatnie trzy lata. W tej chwili przydałoby się wiedzieć coś więcej o smokach niż tylko to, że są wielkie i zioną ogniem.
Odruchowo schował smocze łuski i wrócił na brzeg wypalonego kręgu. Z prawdziwą ulgą wszedł między drzewa, gdzie znów wyczuwał magię lasu. Zmarszczył czoło, przystanął i obejrzał się na spopieloną polanę.
– Nie mogę tak tego zostawić – rzekł do siebie. – Jeśli weszła tędy ta księżniczka, to każdy może się dostać do Zaczarowanego Lasu, przechodząc przez ten nagi teren. Ale jak mogę przywrócić magię na obszarze, który został wyssany do sucha?
Wciąż marszcząc czoło, ruszył wzdłuż krawędzi polany, dotykając nitek magii, które wiły się w powietrzu. Żadna nie chciała się przesunąć bliżej wypalonego obszaru. Ale po drugiej stronie znalazł miejsce, gdzie normalny teren poza lasem stykał się z polaną. Zatrzymał się, przerwa nie była zbyt wielka.
– Myślę – powiedział cicho – że gdybym mógł to trochę przesunąć, tylko na samym brzegu...
Ostrożnie wyciągnął rękę i zebrał w palcach garść magii. Miał takie uczucie, jakby chwytał w palce cienkie sznureczki, tyle że były niewidzialne, unosiły się w powietrzu, a jego dłonie mrowiły, kiedy ich dotykał. I oczywiście każdy z tych sznureczków był w rzeczywistości kawałkiem porządnej magii, którą mógł wykorzystać, aby rzucić zaklęcie, gdyby miał taką ochotę. Prawdę mówiąc, wobec całej tej magii zebranej razem w jego dłoniach musiał się mocno koncentrować, żeby powstrzymać się przed użyciem jednego czy dwóch zaklęć.
Ciągnąc delikatnie za niewidzialne pasma, Mendanbar wolno wycofał się z Zaczarowanego Lasu. Jaskrawozielony mech podążał za nim, falując pod stopami. Drzewa zakołysały się, jakby patrzył na nie przez migoczące gorące powietrze wznoszące się nad rozgrzanym przez słońce kamieniem. Zrobił jeszcze jeden krok i następny. Nitki magii wydawały się cienkie, ciepłe i śliskie. Chwycił je mocniej i zrobił jeszcze krok. Drzewa zamigotały szaleńczo, jakby gwałtownie mrugał, a mech wezbrał falą i zadrgał niczym zad konia, który próbuje się pozbyć niechcianego jeźdźca. Kropla potu spłynęła królowi z czoła i zawisła na czubku nosa. Magia w dłoniach wydawała się gorąca i bardzo mocno naciągnięta. Znów postąpił do tyłu.
Z nagłym szarpnięciem wszystko wskoczyło na miejsce. Drzewa przestały migotać, mech wyrównał się i legł nieruchomo. Las zamknął się wokół wypalonej polany, okrążając ją całkowicie i odcinając od zewnętrznego świata. Mendanbar odetchnął z ulgą.
– Udało się! – krzyknął tryumfalnie. Dmuchnął wiatr, niosąc ostry zapach popiołu, i natychmiast go otrzeźwił. Nie naprawił szkód, odizolował je tylko. – Przynajmniej powinno to powstrzymać ludzi od przypadkowego zawędrowania do Zaczarowanego Lasu – pocieszył sam siebie. – To już coś.
Jedną po drugiej Mendanbar wypuszczał nitki magii, które przeciągnął przez szczelinę. Czuł, jak dołączają do innych niewidocznych pasm, wplatają się w normalną, obejmującą cały las sieć magii. Kiedy uwolnił ostatnią, wytarł ręce o koszulę, a potem rękawem otarł pot z twarzy.
– Czy już skończyłeś? – odezwał się głos z drzewa nad jego głową.
Mendanbar uniósł wzrok i zobaczył siedzącą na gałęzi grubą szarą wiewiórkę, która patrzyła na niego z dezaprobatą.
– Chyba tak – odparł. – Przynajmniej na jakiś czas.
– Na jakiś czas? – rzuciła z oburzeniem wiewiórka. – Cóż to za odpowiedź. Bezużyteczna, tak powiem, zupełnie bezużyteczna. Odnalezienie drogi w tym lesie i tak jest trudne, nawet gdy ludzie nie przenoszą jego kawałków dookoła, że już nie wspomnę o wypalaniu sporych fragmentów, czy co tam jeszcze. Nie mam pojęcia, co się tu właściwie dzieje, naprawdę nie mam.
– Byłaś tu, kiedy spalono drzewa? – spytał Mendanbar. – Widziałaś, co się stało? Albo kto to zrobił?
– Oczywiście, że nie – odparła wiewiórka. – Gdybym tu była, powiedziałabym jemu albo jej, co o tym myślę, mogę ci to zagwarantować. Właściwie to bardzo niedobrze. Muszę teraz zaplanować sobie zupełnie nową trasę do domu. A co do podawania kierunku zagubionym książętom, to beznadziejna robota, właśnie tak, beznadziejna. Wszystko skrupi się na mnie, jeśli coś pomylą. Zobaczysz, że tak będzie. Plotki szybko się rozchodzą. “Nie ufajcie wiewiórkom, zawsze zabłądzicie, jeśli podążycie według wskazań wiewiórki” – powiedzą. Nigdy się nie zastanowią, jak trudna jest taka praca, o nie. Ani nie podziękują, nie, nie oni. Spytają wiewiórkę, a potem biegiem przed siebie. Nawet się nie obejrzą. Ani chwili rozwagi, żadnej wdzięczności. Sądząc po manierach, można by pomyśleć, że wychowali się w pałacu.
– Jeśli są książętami, to pewnie rzeczywiście byli wychowani w pałacach – rzekł Mendanbar. – Książęta zwykle tak mają.
– No więc nic dziwnego, że żaden z nich nie potrafi się zachować – parsknęła pogardliwie wiewiórka. – Powinni wysłać ich do szkoły w lesie, gdzie żyje uprzejmy lud. Nikt nie powie, że któreś z moich dzieci tak się zachowuje. O nie. “Proszę” i “dziękuję”, “tak, proszę pana”, “nie, proszę pani”, tak je wychowałam, wszystkie dwadzieścia troje. A to, co jest dobre dla wiewiórek, nada się i dla książąt.
– Jestem pewny, że masz rację – uspokoił ją król. – A teraz o tym wypalonym kawałku...
– Nikczemne, tak to nazywam – przerwała mu wiewiórka. – Ale tacy chuligani nigdy się nie zastanowią. No, gdyby się zastanowili, to nie biegaliby tutaj i nie podpalali wszystkiego, nie utrudnialiby życia ludowi. Nierozważni, bezmyślni co do jednego. Pewnego dnia tego pożałują, poczekaj tylko, a zobaczysz, czy się mylę.
– Chuligani? – Mendanbar zamrugał i trochę poweselał.
Może jednak smoki nie miały z tym nic wspólnego. Może naprawdę jakiś zbój wypalił część jego lasu. To niedobrze, oczywiście, ale przynajmniej nie będzie musiał wymyślać sposobów wprowadzenia odporności na smoczy ogień dla całego królestwa. Zmarszczył brwi.
– A jak mogę się o tym upewnić? – zastanowił się głośno.
– Spytaj Morwenę – rzuciła wiewiórka i machnęła ogonem.
– Co?
– Powiedziałam: spytaj Morwenę. Słowo daję, czy wy, duzi ludzie nie umiecie słuchać? Zachowujecie się tak, jakby żaden z was nigdy nie rozmawiał z wiewiórką.
– Bardzo przepraszam – rzekł król. – Kim jest Morwena?
– Tak już lepiej – powiedziała udobruchana wiewiórka. – Morwena to czarownica, żyje niedaleko gór. Idź po prostu tą drogą, aż dojdziesz do strumienia, a potem z jego biegiem aż do wielkiego dębu o fioletowych liściach. Tam skręcisz w lewo, pójdziesz chwilę i powinieneś dotrzeć na jej podwórze. To znaczy – dodała posępnie – powinieneś dotrzeć, jeśli całe to palenie różnych rzeczy i przesuwanie różnych rzeczy dookoła nie poplątało zbytnio wszystkiego.
– Myślisz, że ta czarownica ma coś wspólnego z tym, co się tu stało? – Mendanbar skinął głową w stronę pokrytego popiołem obszaru kilka kroków obok.
– Nic takiego nie mówiłam! Morwena to bardzo godna szacunku osoba, nawet jeśli trzyma koty.
– Więc nie rozumiem, dlaczego uważasz, że powinienem z nią porozmawiać.
– Prosiłeś mnie o radę, więc ci jej udzieliłam – oświadczyła wiewiórka. – Wielkie nieba, nie muszę się z tego tłumaczyć. Chcesz wyjaśnień, pogadaj z gryfem.
– Zrobię to, jeśli jakiegoś spotkam – odparł. – Dziękuję za radę.
– Proszę bardzo – rzekła wiewiórka, wreszcie zadowolona. Dwa razy machnęła ogonem i skoczyła na wyższą gałąź. – Do widzenia. – Po chwili zniknęła za pniem drzewa.
– Do widzenia – zawołał za nią Mendanbar, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Wiewiórka odeszła.
Wolno ruszył w kierunku, który mu wskazała. Jeśli ktoś w Zaczarowanym Lesie udziela ci rady, lepiej posłuchaj, nawet jeśli jesteś królem.
– Zwłaszcza jeśli jesteś królem – upomniał sam siebie.
Żałował, że nie wie czegoś więcej o tej Morwenie. Właściwie nie czuł się zaskoczony, że o niej nie słyszał. Tak wiele czarownic żyło w okolicach Zaczarowanego Lasu, że nikt nie mógł znać ich wszystkich. Ta jednak musi być jakaś specjalna, inaczej wiewiórka nie posłałaby do niej Króla Zaczarowanego Lasu.
Jaką czarownicą może być Morwena? “Godna szacunku” niewiele mówi, zwłaszcza jeśli twierdzi tak wiewiórka. Morwena może być białą czarownicą, ale może być też taką, która mieszka w domu zrobionym z ciasteczek, aby kusić przechodzące dzieci.
– Może być nawet ognistą czarownicą – powiedział głośno. – Pewnie i wśród nich jest jedna lub dwie, które można uznać za godne szacunku.
Zastanawiał się nad tym przez chwilę. Nigdy o żadnej takiej nie słyszał.
Jeśli Morwena od dawna żyła w Zaczarowanym Lesie, była pewnie porządną czarownicą, uznał w końcu. Te złe zwykle w krótkim czasie zaczynały sprawiać kłopoty, a wtedy ktoś skarżył się królowi.
– A nikt jeszcze nie skarżył się na Morwenę – dokończył.

* * *
Mendanbar dotarł do strumienia i skręcił w lewo. Pomyślał, że może rzeczywiście zrobił błąd, odwołując te wszystkie nudne festiwale i bankiety, które Willin tak lubił. Dzięki temu miałby szansę spotkać jakichś zwyczajnych ludzi, którzy mieszkają w Zaczarowanym Lesie, a raczej, poprawił się w myślach, ludzi, którzy nie sprawiają kłopotów. “Zwyczajny”, to nie jest odpowiednie określenie dla jakiegokolwiek mieszkańca Zaczarowanego Lasu. Tym bardziej jeśli potrafi zachować życie i mniej więcej właściwy kształt.
Rozmyślenia przerwał mu głośny ryk. Uniósł głowę i przy brzegu strumienia zobaczył lwa, który biegł w jego stronę. Wydawał się wielki, dziki i ani trochę przyjazny. Kiedy skoczył mu do gardła, król odepchnął go pospiesznie najbliższym pasmem magii. Lew przepłynął nad jego głową i zaskoczony oraz zakłopotany wylądował kawałek dalej. Odwrócił się i spróbował znowu. Tym razem Mendanbar był gotów. Szarpnął, pociągnął i unieruchomił lwa w pozie na tylnych łapach, a potem podszedł bliżej, żeby go obejrzeć.
Lew zaryczał znowu, wyraźnie zirytowany, jak i zmieszany. Mendanbar zmarszczył brwi i skręcił kolejną niewidzialną nić. Nagle w ryku rozległy się słowa.
– Puść mnie! – zażądał lew. – To niegodne. Jak śmiesz tak mnie traktować?
– Jestem królem – odparł Mendanbar. – Do moich obowiązków należy zapewnienie bezpieczeństwa w tym lesie na tyle, na ile zdołam. I nie podoba mi się, jak ktoś na mnie skacze, gdy spaceruję sobie i pilnuję tylko własnych spraw.
– Co? – Lew przestał ryczeć i przyjrzał mu się, mrużąc oczy, jak zwykle robią osobnicy krótkowzroczni. – Ojej! Ogromnie mi przykro, Wasza Wysokość. Nie poznałem Waszej Wysokości. Nie nosisz korony.
– Nie o to chodzi – odezwał się król. – To nie powinno stanowić żadnej różnicy.
– Wręcz przeciwnie – zaprzeczył z zapałem lew. – Jestem strażnikiem Złotej Sadzawki i powinienem pilnować, aby osoby nieuprawnione nie zanurzały w niej gałęzi, a tym bardziej nie nurkowały w niej, zmieniając się w posągi, i takie tam rzeczy. Ale jeśli jesteś Królem Zaczarowanego Lasu, nie jesteś osobą nieuprawnioną i popełniłem ogromny błąd. Bardzo żałuję.
– I powinieneś. – Mendanbar rozejrzał się i zmarszczył brwi. – A gdzie jest ta Złota Sadzawka, której powinieneś strzec?
– Zaraz za zakrętem – odparł lew. Wydawał się zakłopotany i bardziej niż trochę zmartwiony.
– Więc dlaczego atakujesz ludzi już tutaj? – chciał wiedzieć król. – Mógłbym przecież ją całkiem ominąć.
– Nie przeszedłbyś obok, gdybyś był księciem – mruknął lew. – Oni nigdy nie omijają. Próbowałem tylko trochę wyprzedzić wypadki. To wszystko. Nic złego nie planowałem.
– No tak, ale powinieneś to przemyśleć – powiedział surowo Mendanbar. – Jak wiesz, książęta nie zawsze podróżują samotnie. Ktoś mógłby odciągnąć cię tutaj i zająć walką, a tymczasem jego przyjaciel ukradłby wodę, zanurzył gałąź, czy cokolwiek tam by zechciał. Tak daleko od sadzawki nawet byś tego nie zauważył.
– Nie przyszło mi to do głowy – przyznał zawstydzony lew. – Przepraszam.
– Od dziś trzymaj się raczej tej sadzawki – poradził król. – I upewnij się, czy ludzie, na których skaczesz, naprawdę próbują dostać się do wody, a nie po prostu przechodzą obok.
– Tak, Wasza Wysokość – obiecał lew. – Eee, czy mógłbyś teraz opuścić mnie na ziemię?
Mendanbar kiwnął głową i rozwinął magiczne pasma, które utrzymywały lwa w bezruchu. Lew opadł na cztery łapy, otrząsnął się, a potem skłonił nisko.
– Dziękuję, Wasza Wysokość – rzekł. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
– Czy czarownica imieniem Morwena mieszka tu gdzieś w okolicy? – spytał król.
– Oczywiście – potwierdził lew. – Jej dom znajduje się na tym wzgórzu, gdzie rośnie niebieska kocimiętka. Niedaleko stąd. Sam tam nie byłem, oczywiście – dodał pospiesznie – ponieważ muszę pilnować Złotej Sadzawki. Ale czasami któryś z jej kotów składa mi wizytę, i tak mi mówiły.
– Dziękuję ci – odparł Mendanbar. – Bardzo mi pomogłeś.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Wasza Wysokość. Zawsze do usług. Jeszcze coś? Bo jeśli nie, to naprawdę powinienem już wracać do sadzawki.
– To już wszystko.
Król pożegnał się uprzejmie z lwem, potem poczekał, aż zwierz zniknie mu z oczu i ruszył dalej. Był bardzo zamyślony i odrobinę rozdrażniony. Spokojny spacer okazał się trudniejszą wyprawą, niż się spodziewał.
Po krótkiej chwili minął dąb, który opisała mu wiewiórka, a nieco dalej znalazł wzgórze porośnięte niebieską kocimiętką. Zatrzymał się, rozważając, czy obejść wzgórze dookoła, czy brnąć przez gęste poszycie.
– Nigdy nie wiadomo, co takie rzeczy jak kocimiętka w dziwnym kolorze mogą zrobić, kiedy się ich dotknie – przypomniał sam sobie.
Spojrzał na sięgający kolan dywan niebieskich liści, a potem na głębokie cienie pod drzewami u stóp wzgórza.
– Z drugiej strony najprościej zgubić się w Zaczarowanym Lesie, jeśli nie trzyma się wskazanej drogi.
Znowu przyjrzał się kocimiętce. Nie miał ochoty poświęcić długich godzin na poszukiwanie domu Morweny tylko po to, by uniknąć dziwnie ubarwionych roślin. Ostrożnie postukał palcem w zwisającą nad wzgórzem niewidzialną sieć magii. Wydawała się całkiem normalna. Wzruszył ramionami i wszedł na zbocze.
W połowie drogi zauważył, że łodygi tuż przy ścieżce kołyszą się lekko, jakby coś małego przebiegło między nimi. To kołysanie dotrzymywało mu kroku, aż dotarł na sam szczyt, ale choć próbował zobaczyć, co takiego je wywołuje, nie dostrzegł nawet śladu tego, co potrącało rośliny.
Pole kocimiętki kończyło się pod szczytem. Mendanbar przystanął, by odpocząć, i rozejrzał się. Wzgórze opadało łagodnie aż do płotu z białych tyczek, który otaczał trzy strony ogrodu. Po jednej stronie bramy rozkwitał wielki krzew bzu, a po drugiej rosła jeszcze większa jabłoń obwieszona zielonymi jabłkami wielkości pięści.
Mendanbar zastanowił się.
– Czy bez i jabłoń nie kwitną w tym samym czasie? Jak to się dzieje, że jedno z nich pełne jest kwiatów, gdy drugie pełne owoców? – Potem roześmiał się do siebie. – No cóż, to w końcu ogród czarownicy. – Nie powinno go dziwić, że różne rzeczy zachowują się niezwykle.
W ogrodzie stał krępy szary domek z czerwonym dachem. Z komina unosił się dym, a koronkowe firanki powiewały w otwartych oknach znajdujących się po obu stronach czarnych drzwi. Poniżej prawego okna wisiała skrzynka pełna czerwonych i białych kwiatów. Kamienny schodek przed drzwiami był czyściejszy niż podłoga w gabinecie Mendanbara i król postanowił zająć się nią, gdy tylko wróci do domu. W kącie stopnia spała biała kotka, a jej futerko lśniło w słońcu.
Mendanbar zszedł zboczem aż do bramy. Na skoblu wisiała niewielka mosiężna tabliczka: “Proszę zamykać bramę. Akwizytorzy wchodzą na własne ryzyko”. Z uśmiechem uniósł skobel i pchnął skrzydło bramy.
Głośne miauczenie tuż nad jego głową sprawiło, że aż odskoczył. Uniósł wzrok i na gałęzi jabłoni ujrzał tłustego pręgowanego kota, który przyglądał mu się zielonymi oczami. Chwilę później zza pobliskiego drzewa wystrzeliła długa szara smuga i wpadła przez otwartą bramę. Gdy zwolniła przed domem, Mendanbar zobaczył, że w rzeczywistości to smukły szary kot z obszarpanym ogonem. Kot skoczył na próg, a stamtąd na parapet otwartego okna. Biała kotka na stopniu uniosła głowę i zamruczała niechętnie, kiedy szary kocur zniknął we wnętrzu domu.
– To tyle, jeśli chodzi o niespodziewaną wizytę – rzekł Mendanbar do kota na drzewie.
Kot rzucił mu lekceważące spojrzenie i zaczął myć łapki. Król przeszedł przez bramę, zamknął ją starannie za sobą i pomaszerował w stronę domu.



Dodano: 2007-01-19 13:13:44
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS