NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Wrede, Patricia C. - "W poszukiwaniu smoka"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Wrede, Patricia C. - "Kroniki Zaczarowanego Lasu"
Data wydania: Styczeń 2007
Oprawa: miękka
Format: 135x205
Liczba stron: 192
Tom cyklu: 2



Wrede, Patricia C. - "W poszukiwaniu smoka" #1

ROZDZIAŁ 1
w którym Król Zaczarowanego Lasu bierze sobie wolne

Król Zaczarowanego Lasu miał dwadzieścia lat i żył w pokrzywionym, chaotycznym i pokręconym zamku gdzieś w okolicy środka swego królestwa. Czasem chciałby powiedzieć, że dokładnie w jego środku, ale było to niemożliwe, gdyż brzegi, granice, a nawet geografia Zaczarowanego Lasu miały skłonności do częstych zmian, i to bez ostrzeżenia. Gdy jest się władcą magicznego królestwa, człowiek musi się spodziewać drobnych niewygód, więc król nie zamartwiał się specjalnie lokalizacją zamku.
Zamek był wielką budowlą z szeroką kwadratową fosą, sześcioma nie pasującymi do reszty wieżami, czterema krużgankami i o wiele za dużą liczbą schodów. Któryś z poprzednich władców Zaczarowanego Lasu bardzo lubił wkraczać na schody i zstępować z nich w długiej aksamitnej szacie i najlepszej koronie, więc dodawał schody, gdziekolwiek znalazł miejsce. Niektóre wiły się na przykład wzdłuż jednej strony wieży, a potem zbiegały po drugiej stronie, nigdzie właściwie nie prowadząc, co zawsze wprawiało gości w zdumienie.
Wnętrze zamku wyglądało jeszcze gorzej. Były tu korytarze, które zapętlały się, zawijały i skręcały, pokoje prowadzące do innych pokoi, a nawet pokoje, które zostały zbudowane wewnątrz innych. Były tajne przejścia, odsuwane płyty i klapy w podłodze. Było też kilka piwnic, sutereny i dwa lochy, z czego do jednego można było dotrzeć wyłącznie z szóstego piętra wieży północno-północno-zachodniej.
– To dowodzi pewnego zacofania, że człowiek, aby trafić do lochu, musi wspinać się po schodach na szóste piętro – powiedział Król Zaczarowanego Lasu, nie po raz pierwszy zresztą, do swego zarządcy.
Zarządca, niewielki starszy elf imieniem Willin, podniósł głowę znad ręcznie pisanej listy, niemal tak długiej jak on, i zmarszczył czoło.
– Tu nie o to chodzi, Wasza Wysokość.
Obaj siedzieli w zamkowym gabinecie i planowali codzienne zajęcia. Willin stał pośrodku komnaty, nie zważając na kilka stołków różnych rodzajów, król zaś siedział za wielkim, mocno odrapanym dębowym biurkiem, wyciągając wygodnie długie nogi. Nie nosił korony ani nawet diademu, ubranie miał proste jak u ogrodnika, a zwichrzone czarne włosy wyraźnie wymagały przystrzyżenia. Mimo to wciąż udawało mu się zachować królewski wygląd. Być może z powodu zamyślonego wyrazu szarych oczu.
Willin odchrząknął i czytał dalej:
– Jako środek królestwa Waszej Wysokości ten zamek...
– On wcale nie jest w środku królestwa – przerwał mu król z irytacją. – Jest blisko. I może nazywaj mnie Mendanbarem i zachowaj te bzdury z “Waszą Wysokością” na bardziej oficjalne ceremonie.
– Nie mamy już oficjalnych ceremonii – poskarżył się Willin. – Wasza Wysokość wszystkie odwołał: Doroczny Bal Drzewny, Bankiet dla Zagubionych Książąt, Bal Urodzinowy, Ceremonia Kolorów, Rocznica Chrztu i...
– Wiem – przerwał Mendanbar. – I jestem pewien, że gdzieś je starannie zapisałeś, więc nie musisz ich wszystkich przypominać. Ale naprawdę nie potrzebowaliśmy aż tylu bankietów, audiencji i takich rzeczy.
– Teraz nie mamy żadnych – stwierdził nieubłagany Willin. – Tylko dlatego, że zdaniem Waszej Wysokości, oficjalne przyjęcia są sztywne.
– Bo są sztywne – odparł król Mendanbar. – Sztywne i nudne. Podobnie jak być waszowysokościowanym co trzecie słowo, zwłaszcza że jest nas tu tylko dwóch. To brzmi głupio.
– Za czasów ojca Waszej Wysokości każdy musiał okazywać właściwy szacunek.
– Ojciec był sztywniakiem i doskonale o tym wiesz – powiedział bez goryczy Mendanbar. – Gdyby trzy lata temu nie utopił się w Jeziorze Płaczących Marzycieli, narzekałbyś na niego tak samo jak teraz na mnie.
Willin z wyrzutem zmarszczył czoło.
– Pański ojciec był wspaniałym Królem Zaczarowanego Lasu.
– Nigdy nie twierdziłem, że nie. Ale jakkolwiek dobrym był królem, nie zaprzeczysz, że był też strasznym sztywniakiem.
– Czy mogę wrócić do tematu rozmowy, Wasza Wysokość? – zapytał chłodno elf.
Król przewrócił oczami.
– Jak mogę cię powstrzymać?
– Wystarczy, że Wasza Wysokość mnie odeśle.
– A jeśli to zrobię, całymi dniami będziesz się dąsał. Och, mów dalej. Co z tym północno-północno-zachodnim lochem?
– Zwróciłem uwagę, że nie jest odpowiednio wyposażony. Kiedy został zbudowany przez prapraprapradziadka Waszej Wysokości, umieszczono w nim, oczywiście, odpowiedni sprzęt. – Willin położył swą listę zadań do wykonania na biurku Mendanbara. Wyjął spod kamizelki drugi zwój i zaczął czytać: – Dwa skórzane pejcze, jedna żelazna dziewica, cztery zestawy zgniataczy kciuków...
– Wierzę ci na słowo, Willinie – zawołał szybko król. Kiedy Willin się rozpędził, potrafił godzinami czytać takie spisy. – Ale o co chodzi?
– Większość tych sprzętów wciąż znajduje się w lochu – rzekł elf, pakując zwój z powrotem pod kamizelkę. – Jednak ławę wyniesiono za czasów pańskiego prapradziadka i nie zwrócono.
– Doprawdy? – Król zainteresował się mimowolnie. – Dlaczego ją zabrano?
Mały zarządca zakaszlał.
– Zdaje się, że pańska praprababcia chciała suszyć na niej obrusy.
– Obrusy? – Mendanbar wyjrzał przez okno na północno-północno-zachodnią wieżę i pokręcił głową. – Kazała komuś ciągnąć tę ławę osiem pięter w górę, a potem sześć w dół, żeby suszyć obrusy?
– To była bardzo stanowcza kobieta – zapewnił Willin. – W każdym razie w lochu brakuje porządnej ławy.
– I może tak zostać – uznał Mendanbar. – Po co nam ława? I tak nigdy nie używaliśmy tej, która tam stała. – Zawahał się i zmarszczył brwi. – Przynajmniej nie wydaje mi się, żebyśmy jej używali, prawda?
– Nie o to chodzi, Wasza Wysokość – odparł Willin tonem pełnym godności, z którego król wywnioskował, iż istotnie ławy nie używali. – Moim obowiązkiem jest dopilnowanie, by zamek był właściwie umeblowany od najwyższej wieży do najgłębszego lochu. A loch...
– ...potrzebuje nowej ławy – dokończył król. – Zastanowię się nad tym. Co jeszcze?
Elf zerknął na listę.
– Na północnym wschodzie problemem staje się wilcza jagoda.
– Wilcze jagody zawsze sprawiają kłopoty. To wszystko?
– Eee. – Willin odchrząknął, a potem odchrząknął jeszcze raz. – Jest jeszcze kwestia małżeństwa Waszej Wysokości.
– Jakiego małżeństwa? – zaniepokoił się Mendanbar.
– Małżeństwa Waszej Wysokości z damą odpowiedniego pochodzenia – odpowiedział stanowczo Willin. Spod kamizelki wyjął kolejny zwój. – Mam tu listę możliwych wyborów. Zebrałem ją po dokładnym przebadaniu krain otaczających Zaczarowany Las.
– Przeprowadziłeś badania? Willinie, nie rozmawiałeś chyba z tą straszną kobietą z tymi wszystkimi córkami? Bo jeśli tak, to... to wypróbuję na tobie tę nową ławę, na której tak ci zależy.
– Królowa Alexandra to dama godna szacunku – odparł surowo elf. – A jej córki należą do najpiękniejszych i najlepiej wychowanych księżniczek na świecie. Oczywiście, że nie rozmawiałem z królową o takiej możliwości, lecz dowolna z jej córek byłaby odpowiednią narzeczoną dla Waszej Wysokości. – Znacząco stuknął w zwój.
– Odpowiednią? Willinie, wszystkie dwanaście razem wziętych nie mają dość rozsądku, by napełnić nim łyżeczkę do herbaty! Ty zresztą też nie, jeśli ci się wydaje, że z którąś z nich się ożenię.
Willin westchnął.
– Miałem nadzieję, że Wasza Wysokość przynajmniej rozważy ten pomysł.
– Więc nie myślałeś sensownie – powiedział stanowczo król. – Po wszystkich tych problemach, jakie z tym miałem...
– Może przeżycia Waszej Wysokości wywołały pewne uprzedzenia w tej kwestii.
– Uprzedzony czy nie, nie ożenię się z nikim. W każdym razie nieprędko. Zwłaszcza nie z żadną pustogłową księżniczką, a już szczególnie z żadną z córek królowej Alexandry. Więc możesz przestać codziennie mi o tym przypominać. Zrozumiałeś?
– Tak, Wasza Wysokość, ale...
– Ale koniec. Jeżeli to już wszystko, to możesz odejść. I zabierz ze sobą tę listę księżniczek!
– Tak, Wasza Wysokość.
Willin raz jeszcze groźnie zmarszczył czoło, po czym skłonił się i wyszedł z komnaty. Każdy cal jego dwustopowego wzrostu wręcz ociekał dezaprobatą.
Mendanbar westchnął i ukrył twarz w dłoniach, wsuwając palce w gęste ciemne włosy. Willin miał dobre chęci, ale dlaczego musiał przypominać o tej sprawie właśnie teraz, kiedy wyglądało na to, że wreszcie wszystko się trochę uspokoi? Konflikt między dwoma klanami elfów został wreszcie zakończony (mniej więcej ku powszechnemu zadowoleniu), ostatnia grupa zaczarowanych książąt została odesłana z rozmaitymi niezwykłymi lekami, a olbrzymy z północy jeszcze przynajmniej przez parę miesięcy nie powinny nikogo napadać. Mendanbar nie mógł się już doczekać jednego czy dwóch spokojnych tygodni, a jeśli Willin zacznie go męczyć małżeństwem, miał na to niewielkie szanse.
– Biorąc pod uwagę, jakiego spokoju mogę się tu spodziewać, równie dobrze mógłbym wyruszyć z misją albo wynająć kilku krasnoludów, żeby dobudowali kolejne schody – rzekł głośno. – Kiedy Willin wpadnie na jakiś pomysł, nigdy nie odpuści.
– Ma rację, wiesz – odezwał się głęboki, chrapliwy głos gdzieś z okolicy sufitu. Król uniósł głowę, a wyrzeźbiony drewniany gargulec w rogu wyszczerzył do niego zęby. – Powinieneś się ożenić – dodał.
– Nie zaczynaj jeszcze i ty – westchnął Mendanbar.
– Spróbuj mnie powstrzymać – burknął gargulec. – Moja opinia jest równie dobra jak kogokolwiek innego.
– Albo równie zła – mruknął król.
– Słyszałem! – Gargulec spojrzał z ukosa w dół. – I to nie dzięki tobie, muszę dodać. Wiesz, jak dawno temu ktokolwiek czyścił ten kąt? Mam uszy pełne kurzu i spodziewam się, że lada chwila coś oślizłego zacznie rosnąć na moich szponach.
– Poskarż się którejś z pokojówek – odparł zirytowany Mendanbar. – Nie rozmawialiśmy o wynajęciu gosposi.
– Dlaczego nie? Co, skąpy jesteś, czy co?
– Nie, i nie rozmawiałbym o tym z tobą nawet, gdybym był.
– Król Mendanbar Sknera, tak cię nazwą – powiedział złośliwie gargulec. – Co o tym myślisz?
– W ogóle nie mam ochoty z tobą dyskutować – odparł król, który z doświadczenia wiedział, że im dłużej rozmawia, tym gargulec robi się coraz bardziej niemiły. – Wychodzę.
– Poczekaj chwilę! Jeszcze nawet nie zacząłem.
– Gdyby Willin o mnie pytał, powiedz, że poszedłem na spacer – rzucił Mendanbar już w progu i wychodząc z pokoju, machnął ręką, pociągając za dwie niewidzialne nici mocy z siatki oplatającej Zaczarowany Las.
Gniewne skrzeki gargulca zmieniły się nagle w okrzyk zaskoczenia, gdy strumień mydlin wytrysnął z powietrza przed nim i trafił go prosto w rzeźbioną paszczę.
Mendanbar uśmiechnął się i zamykając za sobą drzwi, wyciszył prychanie gargulca.
– Przez jakiś czas przynajmniej nie będzie się uskarżał na kurz – powiedział głośno.
Idąc korytarzem, uśmiechał się coraz szerzej. Od bardzo dawna nie miał wolnego dnia. Jeśli Willin ma ochotę marudzić, to proszę bardzo. Król zasłużył na wolny dzień i jeden właśnie zamierzał sobie wziąć.

* * *
Wydostać się z zamku i nie dać się złapać było rzeczą łatwą nawet bez zaklęcia niewidzialności (które Mendanbar uważał za oszukiwanie). Jedynie Willin mógłby protestować, a w tej chwili przebywał gdzieś na drugim końcu zamku. Mendanbar i tak się przekradł – po prostu dla wprawy – obok dwóch pokojówek i strażnika przy frontowych drzwiach. Miał przeczucie, że w bliskiej przyszłości przyjdzie mu się często tak przemykać, zwłaszcza jeśli Willin znowu zacznie marudzić o córkach królowej Alexandry.
Kiedy przeszedł przez główny most nad fosą i dotarł do gigantycznych drzew Zaczarowanego Lasu, odprężył się trochę, choć nie do końca. Zaczarowany Las miał własne, szczególne zasady i nawet król nie był wyłączony spod ich działania. Gdyby napił się z niewłaściwego strumienia i został zmieniony w królika albo przypadkiem nadepnął na powolny kamień, miałby z powrotem do normalności takie same problemy jak ktokolwiek inny. Wciąż pamiętał, jak w wieku ośmiu lat bardzo się namęczył, aby pozbyć się oślich uszu, które wyrosły mu, kiedy zjadł nieodpowiednią sałatę.
Oczywiście teraz był Królem Zaczarowanego Lasu i uzyskał pewne przywileje. Większość stworzeń, które żyły w lesie, słuchała go, choć bez entuzjazmu. Potrafił też znaleźć drogę wejścia, wyjścia i do środka, nawet się nad tym nie zastanawiając. Mógł też bezpośrednio wykorzystywać magię lasu, co czyniło go równie potężnym jak dowolna trójka magów, a dorównywał wszystkim oprócz najpotężniejszych czarodziejów.
– Magia upraszcza wiele spraw – powiedział na głos Mendanbar.
Spojrzał na jasnozielony mech, pokrywający ziemię niczym gęsty sprężysty i najpiękniejszy dywan, na potężne drzewa, które wyrastały ponad nim, i uśmiechnął się. Choć dookoła było tak ładnie, to bez magii wolałby się tu samotnie nie kręcić. Królom Zaczarowanego Lasu magia przychodziła w sposób naturalny. Musiała, nie można nawet zacząć porządnie rządzić takim magicznym królestwem, jeśli nie dysponuje się całkiem potężną własną magią. Las sam wybierał swoich królów, a kiedy już ich wybrał, dawał im zdolność wyczuwania magii przenikającej las oraz instynkt, jak jej używać. Wszyscy królowie pochodzili z rodziny Mendanbara, ponieważ nikt inny nie mógł bezpiecznie używać miecza, który dokonywał wyboru. Czasem jednak korona zamiast do pierworodnego trafiała do młodszego syna albo kuzyna. Mendanbar uważał się za szczęściarza, gdyż zasiadł na tronie po ojcu.
Trochę zakłopotany obejrzał się na zamek, a potem potrząsnął głową.
– Nawet król potrzebuje czasem wolnego dnia – usprawiedliwił się sam przed sobą. – Poza tym nie jestem potrzebny do niczego pilnego.
Odwrócił się i pomaszerował pomiędzy drzewa, zdecydowany cieszyć się wolnością.
Przez kilka minut szedł przed siebie bez celu, ciesząc się chłodnym, głębokim cieniem. Potem postanowił odwiedzić Sadzawkę Zielonego Szkła. Nie zaglądał tam od dłuższego czasu, a było to jedno z jego ulubionych miejsc. Zastanowił się, czy nie użyć magii, by przenieść się tam w mgnieniu oka, ale zrezygnował.
– W końcu – powiedział sobie – chciałem się przejść. A sadzawka nie jest aż tak daleko.
Po czym ruszył raźno w jej stronę.
Godzinę później wciąż jeszcze do niej nie dotarł i zaczynał się już nieco irytować. Las dwukrotnie zmienił swoje ułożenia, za każdym razem przesuwając sadzawkę w bok albo do tyłu, tak że przemieściła się nie tylko dalej niż poprzednio, ale też w całkiem inną stronę. Zupełnie jakby las nie chciał, aby trafił w to miejsce. Gdyby nie był Królem Zaczarowanego Lasu, nigdy by nie zauważył, że idzie w złym kierunku.
– To bardzo dziwne – stwierdził, marszcząc czoło. – Lepiej dowiem się, o co chodzi.
Normalnie Zaczarowany Las nie robił mu takich sztuczek. Sprawdził więc, czy miecz luźno wychodzi z pochwy i łatwo wydobędzie go w razie potrzeby. A potem uniósł rękę i dotknął niewidzialnego pasma magii unoszącego się obok jego ramienia.
Wokół niego wielkie pnie drzew rozmyły się i rozwiały w szarej mgiełce, która zgęstniała do wełnistej mgły. A potem zniknęła z nagłością, która zawsze go zaskakiwała, niezależnie od tego, jak wiele razy rzucał to zaklęcie. Mrugnął, potrząsnął głową i rozejrzał się.
Stał dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć, na skalistym brzegu Sadzawki Zielonego Szkła. Wyglądała tak jak zawsze: płaska, nieruchoma jak zwierciadło, w tym samym odcieniu zieleni co młode liście topoli.
– Och! – usłyszał tuż za sobą cichy przerażony głos. – Och, kim jesteś?
Mendanbar podskoczył i niemal wpadł do sadzawki. Szybko jednak odzyskał równowagę, odwrócił się i serce w nim zamarło. Na ziemi, u stóp ogromnego dębu, siedziała dziewczyna. Na jej głowie tkwiła wąska srebrna obręcz, a twarz poniżej miała kształt serca i była wprost urocza. Długie złote włosy i błękitna sukienka na tle brunatnej kory dębu wyglądały niczym obraz z klejnotów umieszczony w ciemnych ramach. Prawdopodobnie taki efekt sobie zaplanowała, pomyślał Mendanbar z pełnym rezygnacji westchnieniem. Księżniczki, nawet te mniej inteligentne od żółwi, zawsze wiedziały, jak zadbać o swój wygląd.
– Kim jesteś? – spytała znowu księżniczka. Przyglądała się królowi z wyraźnym zainteresowaniem i nie wydawała się już wystraszona. – I jak znalazłeś się tutaj, w tym samotnym i zapomnianym miejscu?
– Mam na imię Mendanbar i wyszedłem na spacer – odparł. Westchnął znowu i dodał: – Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
Księżniczka zawahała się.
– Książę Mendanbar? – naciskała delikatnie.
– Nie – odparł zdziwiony.
– Może więc lord Mendanbar? Albo być może sir Mendanbar?
– Obawiam się, że nie.
Zaczynał rozumieć, o co chodzi i miał rozpaczliwą nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy zapytać, czy jest królem. Co za szczęście, że nie nosił korony. Ambitne księżniczki były jeszcze gorsze od typowych, a w tej chwili nie miał ochoty na kontakty z żadną ich odmianą.
Delikatne brwi księżniczki zetknęły się na moment, gdy rozważała jego odpowiedź. Wreszcie jej twarz rozjaśniła się.
– Musisz zatem być dzielnym synem drwala, którego czyny dowodzące odwagi i dobroci zyskają ci ziemię i tytuł w jakiejś wspaniałej przyszłości – powiedziała zachęcająco.
– Drwal? W Zaczarowanym Lesie? – zawołał przerażony Mendanbar. Czy ta dziewczyna nie miała ani krzty rozumu? – Nie, dziękuję bardzo!
– Ale jakże mnie odnalazłeś, jeśli nie jesteś ani księciem, ani rycerzem, ani godnym młodzieńcem? – spytała księżniczka, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
– Och... takie rzeczy czasem się zdarzają – odparł niezbyt jasno. – Czy spodziewałaś się kogoś konkretnego?
– Właściwie nie – przyznała. Przyglądała mu się, marszcząc brwi, jakby usiłowała zdecydować, czy może poprosić go o pomoc, nawet jeśli nie jest księciem, rycerzem ani mężnym drwalem.
– A ty jak tu się znalazłaś? – spytał szybko Mendanbar.
Nie lubił odmawiać księżniczkom wprost, gdyż płakały, dąsały się i nie potrafiły przestać. A zawsze prosiły o takie głupie rzeczy. Na przykład przynieś im Białą Różę z Ogrodu Księżyca albo zabij olbrzyma czy smoka w samotnej walce. Lepiej dla nich obojga, jeżeli jakoś odwróci jej uwagę, by w ogóle o nic nie prosiła.
– Niestety! Jest to bardzo smutna opowieść – westchnęła. – Moja macocha z zazdrości wypędziła mnie z zamku ojca, kiedy on wyjechał na wojnę. Od tego czasu przez wiele dni wędrowałam zagubiona i samotna, bez przyjaciół, aż wreszcie nie wiedziałam już, gdzie się znajduję.
Brzmiało to tak, jakby już wypróbowała całą przemowę i ta odrobina sympatii, którą Mendanbar do niej poczuł, zniknęła bez śladu. Uznał, że pewnie razem z macochą omówiły wcześniej całą sprawę i doszły do wniosku, że najszybszy i najpewniejszy sposób na znalezienie odpowiedniego męża, to wyruszenie na wędrówkę. Był zdumiony, że dostała się do Zaczarowanego Lasu. Zwykle drzewa nie wpuszczały kogoś w tak oczywisty sposób egoistycznego.
– Wreszcie znalazłam się na wielkim pustkowiu – ciągnęła księżniczka, wyraźnie zadowolona z siebie. – Niewiele brakowało, a uznałabym, że jestem zgubiona, gdyż było tam sucho i strasznie. Ale zobaczyłam, że po drugiej stronie wyrasta ten las, więc zebrałam ostatki sił, aby pokonać owo pustkowie. Szczęście mi sprzyjało i osiągnęłam swój cel. Zmęczona wysiłkiem, usiadłam pod tym drzewem, aby odpocząć i...
– Chwileczkę. – Mendanbar zmarszczył brwi. – Pokonałaś jakiś rodzaj pustyni i dotarłaś tutaj? To niemożliwe. Żadne pustkowia nie przylegają do Zaczarowanego Lasu.
– Obrażasz mnie – oświadczyła z godnością księżniczka. – Czemu miałabym kłamać komuś takiemu jak ty? Ale idź i zobacz, jeśli wątpisz w moje słowa. – Z wdziękiem skinęła dłonią na las za sobą.
– Dziękuję, tak właśnie zrobię – oświadczył.
Wciąż marszcząc brwi, wyminął szybko księżniczkę i ruszył w kierunku, który wskazała.
Gdy przechodził obok, zaskoczona księżniczka otworzyła usta. Zanim opanowała się na tyle, by zażądać jego powrotu i wyjaśnień, Mendanbar zniknął już za drzewem.



Dodano: 2007-01-19 13:13:43
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS