NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Ukazały się

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"


 Kelly, Greta - "Siódma królowa"

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (zintegrowana)

 Parker-Chan, Shelley - "Ten, który zatopił świat" (miękka)

 Szokalski, Kajetan - "Jemiolec"

 Patel, Vaishnavi - "Kajkeji"

 Mortka, Marcin - "Szary płaszcz"

 Maggs, Sam - "Jedi. Wojenne blizny"

Linki

Evangelisti, Valerio - "Zamek Eymericha"
Wydawnictwo: Znak
Cykl: Evangelisti, Valerio - "Nicolas Eymerich"
Tytuł oryginału: Il Castello di Eymerich
Tłumaczenie: Joanna Wajs
Data wydania: Luty 2007
Wydanie: pierwsze
ISBN: 978-83-240-0763-9
Oprawa: miękka
Cena: 27,00 zł
Rok wydania oryginału: 2001
Tom cyklu: 1



Evangelisti, Valerio - "Zamek Eymericha" #1

Eymerich żywił instynktowną niechęć do zbiegowisk. W jego oczach motłoch był stugłowym potworem idącym jedynie za bezrozumnymi odruchami i odbierającym jednostkom ich wolną wolę. Oczywiście wszystko wyglądało inaczej, gdy taką ludzką chmarę podporządkował sobie jakiś stanowczy, przenikliwy umysł. On sam wiele razy kierował tłumami, choć one o tym nie wiedziały. Biada jednak, jeśli nad motłochem nie panowała niczyja inteligencja. Wtedy musiał on stworzyć własną, barbarzyńską i nieprzewidywalną. Toteż wyszedłszy z baszty, Eymerich podszedł do Wieży Chwały i nieufnie, ze zmarszczonymi brwiami, zmierzył wzrokiem wieśniaków zebranych na dziedzińcu. Nie spuszczało ich z oczu także kilku saraceńskich żołnierzy. Ołowiane niebo, które nadawało twarzom dziwny kamienny wyraz, wzmogło niechęć inkwizytora. Ruszył zdecydowanie ku mężczyźnie w szatach księdza, jak gdyby miał zamiar nim potrząsnąć.
– Czego tu chcecie? – wycedził przez zęby. – Co to za zbiegowisko?
Mężczyzna nie dał się onieśmielić. Miał szlachetną, piękną twarz okoloną białą brodą i długie włosy tego samego koloru. Gdy się odezwał, wrzask tłuszczy ucichł.
– Jestem García de Valcos, proboszcz Montiel. Ani sędzia, ani wójt nie stoją już na czele wioski, dlatego też Zakon Calatrava kazał mi przewodzić tym ludziom. Wy jesteście inkwizytor Nicolas Eymerich?
– Tak. Skąd wiecie?
– Właśnie was szukałem.
– Z jakiego powodu?
– Zaraz sami się przekonacie.
Proboszcz wskazał palcem ciałko trzymane w objęciach przez matkę. Eymerich, którego tymczasem dogonił ojciec Gallus, podszedł do kobiety. Musiała być bardzo piękna, jednak teraz jej czarne oczy były szkliste od łez, a rysy twarzy zmienione przez udrękę i zmęczenie. Chłopczyk natomiast miał jasne włosy i był bardzo blady. Zbyt blady. Trzymała dziecko przy piersi, jakby ciepło jej ciała mogło je ożywić. Ale gdy Eymerich podniósł delikatnie głowę malca, ta opadła bezwładnie do tyłu.
Inkwizytor spojrzał na kobietę, potem na księdza.
– Ojcze proboszczu, co tu się stało?
Ktoś z tłumu rzucił przekleństwo, ale ksiądz uspokoił tumult jednym ruchem ręki.
– Ojcze Eymerich – powiedział spokojnie. – Nie macie pojęcia, co się dzieje w Montiel od początku oblężenia. To trzecie z naszych dzieci, jakie znajdujemy zamordowane... Spójrzcie na nie. Nie widzicie nic osobliwego?
Eymerich znów przyjrzał się chłopcu, nie podchodząc za blisko, aby nie denerwować matki, która znów zaczęła bezgłośnie szlochać. Przytaknął zamyślony.
– Tak, to oczywiste, że jest tu coś dziwnego. Chłopiec jest zbyt blady, nawet jak na umarłego. Skóra jest prawie przezroczysta, jakby w ciele nie została nawet kropla krwi. A jednak nie ma żadnych widocznych ran, oprócz maleńkiego nacięcia na szyi...
– Właśnie tak – odezwał się zza jego pleców ojciec Gallus. – Tak jakby przez to małe nacięcie uszła cała krew.
Eymerich przyglądał się matce, nie zważając na gniewne okrzyki, które znów zaczęły dobiegać z głębi tłumu.
(…) Wieśniaków znów ogarnęła furia. Wszyscy zaczęli krzyczeć, jeden przez drugiego. Jakiś rozgorączkowany mężczyzna w koszuli rozpiętej na piersi mimo zimna podniósł zwój sznura i potrząsnął nim w kierunku baszty.
– Dajcie nam Żydów! Dajcie nam któregoś! Sami wymierzymy sprawiedliwość! (…)
– Dam wam winnych, bądźcie pewni – obiecał Eymerich, nabierając nadziei. – Dam ich wam przywiązanych do stosu. Ich krzyki poświadczą, jak wypala się zło! Ale teraz odprowadźcie matkę do jej domu i pilnujcie waszych dzieci. Zostawiliście je same, aby tu przyjść. Biegnijcie, by bronić ich przed niebezpieczeństwem, które nad nimi zawisło!
Ostatnie zdanie przyniosło natychmiastowe otrzeźwienie. Wielu wieśniaków cisnęło na ziemię pochodnie i ruszyło do wsi, przerywając słabe szeregi saraceńskich żołnierzy. (…)
Dziedziniec, pod nadal ciemniejącym niebem, był niemal wyludniony. Eymerich przyjrzał się ciężkim sylwetom baszt i przedziwnej plątaninie galerii. Poczuł ukłucie niepokoju, który przepłoszył dręczące go myśli. W jakimś sensie przyniosło mu to ulgę. Wolał mierzyć się z upiorami, z którymi umiał walczyć.

Pretendent do tronu
Znów zerwał się wicher. Był to wiatr ciepły, dziwnie kontrastujący z szarym niebem i gęstą mgłą zawisłą nad wzgórzem Montiel. Ale kłęby mgły, których – nie wiedzieć czemu – nie rozgoniły porywy wiatru, nie były jedyną osobliwością w tym ponurym krajobrazie.
Eymerich zauważył dziwne kształty drzew, bezlistnych i poskręcanych aż po rozłożyste korony. Nie dało się rozpoznać gatunku; to samo dotyczyło zarośli, które krzewiły się u ich stóp. Można by powiedzieć, że mają taki wygląd z winy chorej, jałowej ziemi. Lecz także podziemne wody i jaskinie w głębi wzgórza mogły tak wpłynąć na roślinność.
– Oto i strażnicy Henryka – rzekł inkwizytor do ojca Gallusa, który za nim podążał, starając się iść równie szybkim krokiem.
– Pokonaliśmy szmat drogi, nim się na nich natknęliśmy.
Stary zakonnik wskazał palcem ciemny zarys fortecy ogromniejącej za ich plecami.
– Może zdobycz tego rodzaju nie nęci ich zbytnio – mruknął, ciężko posapując.
Wyłaniający się zewsząd żołnierze nie mieli jednakowych mundurów: różniły się od siebie i były dziwnie niedobrane.
Niektórzy nosili stalowe kolczugi do zwyczajnych, przylegających do ciała spodni, inni zbroje, którym brakowało jakichś części. Widać było i misiurki, i hełmy włoskiej roboty. Mężczyzna, który szedł na ich czele, miał na sukni brygantynę z małych metalowych płytek naszytych na płócienną kurtę. To on zrobił krok w ich stronę.
– Kim jesteście? – zapytał po kastylijsku z silnym francuskim akcentem.
Eymerich wyjaśnił, spodziewając się, że będą trudności. Tymczasem oficer dał znak swoim ludziom, żeby się cofnęli.
– Henryk wie o waszym przybyciu i oczekiwał, że złożycie mu wizytę. – Na tym poprzestawszy, poprowadził dominikanów do obozu.
Eymerich zastanawiał się, jak to możliwe, że pretendent do tronu Kastylii już o wszystkim wie. Przyjaźń łącząca Henryka z Piotrem Ceremonialnym, władcą Aragonii, najzagorzalszym wrogiem inkwizytora, nie mogła tu być bez znaczenia. (…)
– Oto i kwatera Henryka – mruknął Eymerich. Trudno byłoby o pomyłkę. Stali przed wielkim błękitnym namiotem ozdobionym niezliczonymi festonami, które upodabniały go do ogromnego tortu. Namiotu strzegło wielu żołnierzy, a wszyscy mieli na sobie lekkie zbroje z krzyżami na piersi. W górze łopotała chorągiew, na której widniał lew z pozłacanymi haftami na czerwonym tle, godło rodu Trastamara.
Nastąpiła krótka wymiana zdań między oficerem a dowódcą straży. Do uszu Eymericha dotarły zaledwie urwane strzępy tej rozmowy.
– Wydaje mi się, że Henryk na nich czeka.
– Zły moment. Jest ze swoją kochanką.
– Zapytajcie służących. Był rozkaz wprowadzić zakonników, jak tylko się pojawią.
– Dobrze, spróbuję. Ale jeśli Henryk wpadnie w gniew, tylko ty będziesz winny.
Wiatr szarpiący ścianami namiotu zagłuszył resztę słów. Dowódca straży podniósł jedwabną kotarę zasłaniającą przejście. Wrócił po chwili.
– Chodźcie do środka, obaj. Ksią... Król udzieli wam audiencji.
Wewnątrz namiot był podzielony na pokoje przepierzeniami z płótna i oświetlony ustawionymi na stołach świecami. W pierwszym pomieszczeniu znajdowała się mniej więcej dziesiątka służących.
– Możecie wejść – powiedziała jedna z kobiet, wskazując otwór w materiale. – Już skończyli. – Zaproszeniu towarzyszył złośliwy uśmieszek.
Eymerich wszedł do królewskiej kwatery. Na progu wydał okrzyk zgorszenia. Ojciec Gallus, który pojawił się tuż za nim, zawtórował mu.


Dodano: 2007-01-03 11:14:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Brzezińska, Anna - "Mgła"


 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

 Sanderson, Brandon - "Yumi i malarz koszmarów"

 Bardugo, Leigh - "Wrota piekieł"

Fragmenty

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

 Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS