NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Berg, Carol - "Przeobrażenie"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Berg, Carol - "Rai-Kirah"
Tytuł oryginału: „Transformation”
Tłumaczenie: Anna Studniarek
Data wydania: Listopad 2005
Liczba stron: 400
cykl: Trylogia Rai-Kirah



Berg, Carol – "Przeobrażenie" (rozdział 3)

Rozdział 3
Minęło siedem kolejnych dni, nim znów zostałem wyprowadzony z celi. Dzień był słoneczny, co stanowiło rzadkość w Capharnie, która zdawała się ściągać każdy opar, mgłę i chmurę rodzące się w górach na północy Azhakstanu. Być może to właśnie ta wieczna chmura tajemnicy przekonała Derzhich, pochodzących z morza wydm w centralnym Azhakstanie, gdzie niebo było niezmiennie niebieskie, że Capharna jest świętym miastem, poświęconym ich bogom.
Drzwi czworaków zostały otwarte na słońce. Nadal było tak zimno, że przed każdym unosiła się chmura jego oddechu, lecz wszystko było lepsze od zastałego, śmierdzącego powietrza mojej podziemnej dziury. Przeciągnąłem się, odetchnąłem głęboko i poczułem się w połowie człowiekiem. Moja druga połowa swędziała, śmierdziała i mrużyła oczy, by uchronić się przed bolesnym blaskiem słońca odbitego od śniegu. Ale nie byłem zachłanny.
– Co z tobą? Nigdy nie widziałem, by ktoś się uśmiechał po prawie trzech tygodniach na dole. – Durgan trzymał białą tunikę przy szerokiej piersi, jakby miał zamiar nie oddawać jej, póki nie wyznam swojego grzechu.
– Wyspałem się za dziesięciu, od siedmiu dni nie czułem bata, a wczorajsze mięso nie było popsute do końca i tylko połowa porcji była chrząstką.
Nadzorca niewolników patrzył na mnie, jakbym oszalał.
– Dziwny jesteś, Ezzarianinie.
Mógłbym powiedzieć to samo o Durganie, który nie tylko upewnił się, że Fryth codziennie podaje mi wodę, ale jeszcze zamienił jeden kubek na dwa. A porcje jedzenia w jednym posiłku dziennie stały się dużo większe niż wcześniej. Lepiej jednak nie chwalić szczodrości swojego pana, żeby nie okazało się, że to wszystko pomyłka.
Wskazałem na tunikę.
– To dla mnie?
– A tak. Jak wcześniej. W jego komnacie. Pospiesz się.
Ukłoniłem się, poszedłem do cysterny, a gdy nadzorca niewolników przyjrzał mi się i zaaprobował mój wygląd, ruszyłem do pałacu. Gdy opuszczałem czworaki, Durgan zawołał jeszcze:
– Uważaj na słowa, niewolniku. Bardziej niż ostatnio.
Nie miałem nic przeciwko temu. Żałowałem tylko, że nie wiem, jak odnosić się do Aleksandra.
Tym razem strażnicy za drzwiami komnaty księcia przeszukali mnie, nim pozwolili mi wejść. Gdy tak w poczuciu własnej ważności obmacywali mnie i szturchali, usłyszałem dochodzące zza drzwi niepokojące odgłosy przeklinania i tłuczonego szkła. Wywarczane „wejść” sprawiło, że niknące ślady bata na moich plecach zapulsowały ostrzegawczo.
Książę rzucał, czym popadło – poduszkami, rzeźbami, kieliszkami do wina i butelkami, a od czasu do czasu i nożem. Najwyraźniej trwało to już od jakiegoś czasu, gdyż bezcenny induicki dywan plamiło wino i zaśmiecały kawałki szkła, porcelany, pióra, ubrania i poduszki. Obawiałem się, że mogę rozciąć czoło na jednym z odłamków i nie mogłem zmusić się do powstania po ukłonie. Dlatego klęczałem nadal. Nie chciałem zwracać jego uwagi. I rzeczywiście, wydawało się, że już o mnie zapomniał.
– Nieznośne! Dopilnuję, by wszyscy zginęli. Lepiej, dopilnuję, by wszyscy znaleźli się w łańcuchach. Poślę ich suzerenowi Veshtari, by rozrzucali nawóz na jego polach. Veshtari wiedzą, jak traktować niewolników.
– Aleksandrze, opanuj się. – To mówił lord Dmitri, brat cesarza. – To twoje pochopne zachowanie doprowadziło do tego całego zamieszania.
– Obwiniasz mnie tak, jak mój ojciec. To moja wina, że to miasto jest pełne wyrodzonych imbecyli, którzy nie umieją trafić łyżką do ust, ale ważą się szpiegować syna ich cesarza. A ja mam to zaakceptować? To ty ostrzegasz mnie przed tymi Khelidami, a teraz mam odpowiadać za to, że w prywatnej korespondencji powiedziałem, co myślę. Na rogi Druyi, Dmitri, jeśli to się nie skończy, ojciec ożeni mnie z jedną z nich.
Mój spokój ducha, już naruszony przez ostrzeżenie Durgana, legł w gruzach.
– Ci Khelidowie martwią mnie tak samo jak zawsze, Aleksandrze. Ale jeśli masz zostać cesarzem, musisz myśleć, zanim coś zrobisz. Okaleczyłeś syna najstarszego rodu w północnym Azhakstanie. Szydziłeś z niego i go upokorzyłeś... a wobec tego i jego krewnych do szesnastego pokolenia... doprowadzając do zatargu z twoim ojcem i tobą. A żeby dopełnić swojej głupoty, grozisz nowym ulubieńcom twojego ojca i powierzasz list swojemu adiutantowi, który jest szwagrem Vanye! Jak inteligentny człowiek może być jednocześnie tak tępy?
– Wynoś się, Dmitri. Póki ojciec mnie nie wydziedziczy, jestem twoim księciem. Uważaj na swój żałosny język albo wyrwę ci go z ust.
– Zander...
– Wynoś się!
Zauważyłem dwa znoszone buty, uszyte z najlepszej skóry, które zatrzymały się przy mojej głowie.
– Oto twój niewolnik, Aleksandrze. Zastanów się, jakie słowa rozkażesz mu przelać na papier. Bardzo cię kocham, ale nie będę pośredniczyć między tobą a Ivanem. Nawet o tym nie myśl.
W zamykające się za Dmitrim drzwi uderzyła lampa oliwna. Poznałem to po kombinacji odgłosu tłukącego się szkła, grzechotu mosiądzu i pachnącej brzoskwinią oliwy rozlewającego się po moich plecach. Tylko z największym trudem zmusiłem się do pozostania bez ruchu. Był dzień. Lampka nie była zapalona.
– Bezczelny, przeklęty śmieć!
Miałem nadzieję, że odnosi się to do Dmitriego. Trzymałem głowę na dywanie. Wolałbym pochylać ją tak cały dzień, niż pozwolić księciu spojrzeć na ledwie zagojone piętno na mojej twarzy – stojącego lwa, który groził pożarciem mojego lewego oka, i sokoła, który wciąż pulsował na policzku. Sądząc po rozmowie, którą właśnie usłyszałem, tkwiłem w samym środku całej tej afery – a to ostanie miejsce, w jakim chce się znajdować niewolnik.
Kropelki oliwy spływały powoli po moich nogach. Jak coś tak wspaniałego i tajemniczego, jak ludzka inteligencja, mogło stworzyć świat tak zupełnie i całkowicie absurdalny?
– Podejdź i weź pióro, Ezzarianinie. – Gniew zmienił się w zimną gorycz. Bardzo niebezpieczną.
– W gabinecie, wasza wysokość? – spytałem czystym głosem, a nie denerwującym uniżonym szeptem. Nie podnosiłem wzroku.
– Nie. Tutaj.
Wskazał na nieduże biurko przy oknie, gdzie stał. Był to prosty mebel, wykonany z ciemnego czereśniowego drzewa, elegancko wygładzony i o wiele mniej egzotyczny i wymyślny niż inne stoły i krzesła w komnatach księcia. Nie na miejscu, a jednak bardziej przyjemny dla oka. Pod moim dotknięciem szuflada wysunęła się bezgłośnie. Wewnątrz znajdował się nieduży, ostry nóż i sterta kremowego papieru. Podczas gdy ja otwierałem kałamarz i nożykiem ostrzyłem trzy pióra leżące na biurku, książę bezmyślnie przeciągał dłonią po gładkiej powierzchni biurka, cały czas mrucząc pod nosem:
– Niech cię, Dmitri. Niech cię.
– Wszystko gotowe, panie.
Czekałem dobre pięć minut, podczas gdy Aleksander wyglądał przez okno z ramionami splecionymi na piersi i zaciśniętymi zębami, uosobienie tłumionego gniewu. Kiedy zaczął mówić, jego słowa były niczym pierwsze kulki gradu spadające z niskich chmur, tak ostre i gryzące, że wieśniacy zaczynali zganiać dzieci i bydło, by ochronić je przed nadchodzącą burzą.


Ojcze

Przyjmuję Twoją sprawiedliwą naganę za moją decyzję obniżenia statusu lorda Vanye. Było to bezmyślne działanie, niezgodne z interesem cesarstwa Derzhich i stanowiące dyshonor dla mnie jako Twojego syna i dziedzica, a przez to i dla Ciebie, mojego ojca i suwerena. Taki rezultat nigdy, przenigdy nie był w najmniejszym stopniu moim celem. Splamienie Twych wspaniałych rządów lub Twej szacownej osoby choćby najdrobniejszą kłótnią i najmniejszym konfliktem jest myślą tak ohydną, że aż boję się ją wypowiedzieć, gdyż gdybym wymówił te słowa na głos, mój język poczerniałby i wypadł z mych ust od ich trującego smaku.

Za wszystkie inne działania poza tym jednym nie przyjmuję jednak nagany. Vanye świadomie i celowo próbował zniszczyć własność swojego pana i suwerena. To nic innego, jak zdrada. Łagodne potraktować taką zbrodnię, oznacza prosić się o dalsze afronty lub otwarty bunt. Karą za zdradę musi być śmierć lub niewola. Tak mnie nauczyłeś, szlachetny ojcze. To Vanye ściągnął ten wstyd na swoją rodzinę, nie ja.

Jeśli chodzi o drugą kwestię, jest to tylko potwierdzenie wcześniejszych wyników. Jeśli rodzina Vanye jest wiernymi poddanymi skrzywdzonymi przez cesarską sprawiedliwość, jak utrzymują, to dlaczego lord Sierge szpieguje syna swojego cesarza? To kolejny akt zdrady wzmacniający i potwierdzający ten pierwszy. Za to muszą zapłacić i tak się stanie.

Słowa w liście do kuzyna były osobiste i nie będę za nie przepraszał.
Godnie przyjąłem Twojego wysłannika Khelida i usłyszałem z jego ust naganę od mojego cesarza. Wybór do tego celu kogoś, kto nie jest Derzhim, nie jest oczywiście kwestią, w której ważyłbym się wyrazić jakiekolwiek uwagi. Zdecydowanie jednak nie zgadzam się na zacieśnienie kontaktów z tym szlachetnym Khelidem, co mi zaproponowałeś. Khelidowie może i są wartościowymi sojusznikami i mają kulturę zasługującą na bliższe zainteresowanie, lecz jeśli chodzi o rządzenie cesarstwem Derzhich, pragnę uczyć się jedynie od Ciebie, ojcze. Nie od obcych, którzy przychodzą prosić o pokój ze swoim suwerenem w łańcuchach.

Z całym szacunkiem i najgłębszą pokorą

Aleksander, książę Azhakstanu

Majstersztyk. Poraziły mnie umiejętności Aleksandra i z trudem powstrzymałem się przed wypowiedzeniem na głos wyrazów uznania. Przypomnieć o królu Khelidów przyprowadzonym w łańcuchach... Ukryć swoją głupotę w jakże szlachetnych uczuciach... Miałem ochotę wstać i zacząć klaskać. Być może ten człowiek był bardziej inteligentny, niż z początku mi się zdawało. Być może cała ta afera czegoś go nauczyła.
Strząsnąłem piasek z listu i przygotowałem wosk na pieczęć. Aleksander tak mocno przycisnął sygnet, że niemal wycisnął spod niego wosk.
Podczas gdy ja sprzątałem biurko, oczyszczając je również z odłamków szkła, piór i oliwy, które wypadły z moich włosów i ramion, Aleksander rozmawiał ze służącym. Chwilę później w drzwiach pojawił się jego wuj Dmitri, który ukłonił się oficjalnie, najwyraźniej zaskoczony tak szybkim wezwaniem.
– Mam dla ciebie misję, wuju.
– To znaczy?
– Chcę, żebyś zaniósł odpowiedź mojemu ojcu.
– Żartujesz!
– Wcale. Jak widać, nie mogę zaufać gońcom, że nie będą zaglądać do mojej prywatnej korespondencji, ale ty nie odważyłbyś się dostarczyć cesarzowi listu ze złamaną pieczęcią, niezależnie od tego, że jesteś jego bratem. Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać, więc musisz ruszać. – Książę wcisnął list w grube palce wuja.
– Ty młody głupcze... – Wojownik był wyraźnie wściekły.
– Nie sprzeciwiaj mi się, wuju. Nie pora na to. Chcę, żebyś wyruszył w ciągu godziny.
Dmitri znów przykląkł.
– Panie.
Potem wyszedł z komnaty. Nawet za dodatkowe racje przez cały rok nie chciałbym być teraz jednym z jego niewolników.
Książę nie przeszkadzał mi w sprzątaniu, nawet kiedy przeszedłem od biurka do sofy, na której wcześniej spoczywał. Stukał stopą o ziemię i znów wyglądał przez okno.
Mężczyzna, który pojawił się jako następny, był tak tłusty, że złote spodnie i kamizelka z trudem mieściły jego cielsko. Można było dostać mdłości od samego patrzenia na przelewające się fale złotej satyny. Rzadkie włosy splecione w warkocz na różowej czaszce miały nienaturalny odcień czerwieni i minęło już z pewnością dużo czasu, od kiedy ów osobnik galopował przez pustynię na grzbiecie wiernego rumaka. Co zadziwiające, ukłonił się z gracją szczupłego młodzieńca.
– Wasza wysokość, niech wszystkie błogosławieństwa Athosa i jego braci spłyną na ciebie w tym wspaniałym dniu. Jakże mogę wykorzystać swe żałosne talenty w służbie mojego najszlachetniejszego pana? – Jego mowa też była tłusta.
– Dziś wieczorem będziemy mieć szczególnych gości. Chcę, by wszyscy szlachetnie urodzeni członkowie rodu Mezzrah otrzymali osobiste wezwanie od mojego szambelana. Z jego własnych ust.
Czerwona twarz wyrażała zaniepokojenie.
– Z moich...
– Z twoich własnych ust, Fendularze. Jak mniemam, tych szlachetnych panów jest dziewiętnastu. Masz ich przywitać z moim serdecznymi życzeniami, obietnicą łagodności we wszystkich sprawach, wyrazić mój szacunek, pragnienie, by się z nimi ułożyć, wysłuchać ich żalów, posłuchać słów rozsądku... Wykorzystaj wszystkie pochlebstwa, jakie tylko uznasz za stosowne. W tych sprawach jesteś mądrzejszy ode mnie.
Kolejny ukłon.
– Wasza wysokość jest zbyt hojny...
– Powiesz im, że chcę przyjąć ich jak najszybciej i przedstawić ich przysłanemu przez cesarza wysłannikowi Khelidów, Korelyiemu. Mają znaleźć się w moich komnatach gościnnych nie później niż cztery godziny po najbliższym biciu zegara.
– Cztery...
– Twoje życie zależy od tego, Fendularze, czy wszyscy panowie będą obecni. I nie życzę sobie, by któryś z nich został przyprowadzony siłą. Muszą przyjść z własnej woli, niezależnie od wszelkiej... niepewności... co do moich łask. Rozumiesz mnie?
– W rzeczy samej, panie. – Mężczyzna pobladł i właściwie zapadł się w swoich ubraniach niczym kawałek złotej blaszki umieszczony zbyt blisko paleniska.
– Czym się tak troskasz, Fendularze? Rozumiesz tę północną szlachtę lepiej niż ktokolwiek w służbie cesarza. Znasz odpowiednie słowa, by ich tu ściągnąć.
Grubas wyprostował przeciążony kręgosłup.
– Zgodnie z rozkazem, wasza wysokość. Jestem zaszczycony zaufaniem.
– Dobrze. A ponieważ ci panowie mogą czuć się niepewnie... słysząc jakieś rynsztokowe plotki, jakoby stracili moją łaskę... zatroszczysz się, by na powitanie oczekiwały ich odpowiednie prezenty. Piękne prezenty. Kiedy już przyjmiemy gości, zaskoczymy ich zaproszeniem do spożycia kolacji przy moim stole wraz z moim gościem, Khelidem. Wydasz odpowiednie rozkazy?
– Oczywiście, wasza wysokość. – Im bardziej niemożliwe wydawały się zadania kolejnych godzin, tym mniej wypowiadał słów.
– Ruszaj, Fendularze, i pospiesz się.
– Wasza wysokość. – Kolejny ukłon, już nie tak zamaszysty, i szambelan zaczął się cofać w stronę drzwi.
– Aha, jeszcze jedno – powiedział książę.
– Tak, panie?
– Nie musisz zapraszać Sierge, szwagra lorda Vanye. Sam przekażę mu zaproszenie.
Fendular wyszedł z rozkazami, a jego miejsce szybko zajął wysoki, chudy wojownik Derzhich odziany w zielony mundur cesarza. Jego twarz miała kształt szufli – wąska u góry, ale z płaską, szeroką szczęką. Książę przyjął jego krótki, oficjalny ukłon.
– Cenisz swoje stanowisko jako kapitana straży pałacowej i zaufanie, jakim cię darzę, prawda, Mikael?
– Moje życie należy do was, wasza wysokość, od kiedy mieliście piętnaście lat i uratowaliście...
– Wiele razy powtarzałeś, że nie będziesz wątpił w swój obowiązek ani nie zawiedziesz, niezależnie od tego, o co cię poproszę. Dla chwały cesarza i księcia. To nadal prawda?
– Prędzej rzuciłbym się na swój miecz, niż was zawiódł, panie.
– Wystarczy, że co do słowa wykonasz moje polecenia. Masz wziąć oddział dobrze uzbrojonych strażników i dokładnie cztery godziny po następnym biciu zegara aresztować mojego adiutanta, Sierge z rodu Mezzrah, w jego domu. Oskarżony jest o zdradę. Ma zostać zabrany bezpośrednio na rynek Capharny i tam powieszony. Bez dyskusji, bez ogłoszenia, bez ostrzeżeń dla rodziny. Bez jakiegokolwiek opóźnienia. Rozumiesz mnie?
– Tak, panie. – Kapitanowi głos się nie załamał, choć nagle zbladł. – Zakładam, że mam o tym nie wspominać ani słowem, nawet w pałacu, aż wszystko zostanie wykonane.
– Jak zwykle jesteś spostrzegawczy, Mikael. W chwili kiedy będziesz aresztować Sierge, dwaj z twoich najlepszych oficerów wystosują moje serdeczne zaproszenie dla naszego khelidzkiego gościa, Korelyi, by był świadkiem bardzo ważnego wydarzenia. Zostanie odeskortowany na rynek, gdzie będę go oczekiwać. Chciałbym, by u mego boku był świadkiem egzekucji, następnie zaś przyjmę go na obiedzie.
– Wszystko odbędzie się tak, jak sobie życzycie, panie. Czy mogę zasugerować podwojenie straży tego wieczora? Ród Mezzrah ma spore siły i posiada co najmniej pięciu skrytobójców.
– Nie. Żadnego podwajania straży. Nie boimy się szacownej rodziny, która tak długo i godnie służyła cesarzowi. Wyjaśnisz to tym w domu Sierge i wszystkim, którzy zapytają lub będą zainteresowani. Osądziłem, iż tylko ci dwaj mężczyźni, Vanye i Sierge, są winni zdrady. Nikt inny z rodziny. Nawet ich żony i dzieci nie poniosą żadnych konsekwencji tych zbrodni.
– Tak, wasza wysokość. Za cztery godziny.
– Idź z łaską bogów, Mikael.
– Jesteście kapłanem Athosa, panie, i jego mądrość kieruje waszymi czynami.
Kiedy mężczyzna ukłonił się i wyszedł z komnaty, ja zacząłem naprawdę żałować, że nie wierzę wystarczająco mocno w żadnego boga – czy to w słonecznego boga Derzhich, czy w inne bóstwo – by myśleć, że on lub ona interesuje się poczynaniami Aleksandra. Książę był albo nieprawdopodobnie błyskotliwym strategiem, albo najbardziej zwariowanym głupcem, jaki kiedykolwiek nosił koronę. Podejrzewałem to drugie. Podejrzewałem, że zaczyna wojnę o brzydką twarz i niewolnika wartego dwadzieścia zenarów.
Kiedy tylko kapitan straży wyszedł, pospiesznie wróciłem do sprzątania, przerwanego przez niezwykłe wydarzenia, jakich byłem świadkiem.
– Jak się nazywasz, niewolniku?
Miałem nadzieję, że nie będzie go to obchodziło. Powinienem wiedzieć, że nie wolno mi na nic mieć nadziei. Był to ostateczny wyraz podporządkowania – zmuszenie do oddania czegoś najbardziej osobistego, najbardziej intymnego osobie, która nie miała do tego prawa, nie łączyły ją z tobą więzy przyjaźni, rodziny czy gościnności, osobie, która nie miała pojęcia o mocy imion i niebezpiecznej bramie do wnętrza duszy, jaką otwierały.
– Seyonne, panie.
Żadne pogwałcenie ciała i duszy nie było tak gorzkie, poza rytuałami, dzięki którym pozbawiali nas, Ezzarian, mocy.
– Jesteś szczęściarzem, Seyonne.
Zatrzymałem się z rękami pełnymi potrzaskanej porcelany i piór. Rozciąłem stopę na odłamku szkła i próbowałem nie pozwolić, by płynąca z niej krew zaplamiła dywan. Odwróciłem wzrok i z trudem powstrzymywałem histeryczny śmiech.
– Kiedy dowiedziałem się, że treść mojego listu dotarła do uszu Khelidów... i wobec tego uszu mojego ojca, założyłem, że to ty to zrobiłeś. Śmierć, którą dla ciebie zaplanowałem, była dziełem sztuki.
Przełknąłem wzbierającą żółć.
– Ale Durgan i jego ludzie przekonali mnie, że byłeś bezpiecznie zamknięty od dnia, kiedy zapisałeś moje słowa, i wobec tego, ze wszystkich mieszkańców tego miasta, tylko ty miałeś dowód swojej niewinności. Ironia losu, nieprawdaż?
– Skoro tak mówicie, wasza wysokość. – Pół życia minęło od chwili, kiedy ostatni raz uważałem się za szczęściarza.
– Słyszałem, że wy, Ezzarianie, potraficie zobaczyć przyszłość. Czy to prawda?
– Gdybyśmy mogli zobaczyć przyszłość, panie, jak moglibyśmy nie zapobiec własnemu zniszczeniu?
– Zadałeś pytanie. Nie odpowiedziałeś na moje. – Czyli nie był zupełnym głupcem.
– Żaden człowiek nie może zobaczyć przyszłości, wasza wysokość.
– Szkoda.
Aleksander wysłał mnie, żebym przyniósł wino, sprowadził innych niewolników do sprzątania bałaganu, a jego osobistych, by asystowali przy jego kąpieli i ubieraniu. Kiedy już zlokalizowałem tych, których potrzebował, i nalałem mu nowy kielich wina, odesłał mnie z powrotem do czworaków. Miałem się umyć i zgłosić do kuchni, gdzie miałem poznać zasady służby przy książęcym stole... by zacząć już tego wieczoru.


Dodano: 2006-08-01 13:52:50
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS