NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Tokarczuk, Olga - "Anna In w grobowcach świata"
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: Wrzesień 2006
Wydanie: pierwsze
ISBN: 83-240-0739-3
Oprawa: miękka
Format: 130 x 200 mm
Liczba stron: 222
Cena: 29 zł
Seria: Mity



Tokarczuk, Olga - "Anna In w grobowcach świata"

1. Miasto

Miasto stoi na ruinach, pod miastem jest świat grobowców. Nie było takiej siły, żeby ruiny rozebrać, zanim przystąpiono do jego budowy. Dlatego miasto uniosło się w górę na metalowych filarach, na ogromnych, pustych w środku kolumnach, czasem ażurowych, czasem pełnych klatek schodowych i szybów wind. Trwało to wiele lat, tysiące lat; tam, gdzie stal zetlała, tam, gdzie rdza nadtrawiła spojenia, stawiano podpory, drutowano dziury, teraz obrosło ziemię żelazną grzybnią, wciąż rośnie, celując stelażami w dalekie słońce i księżyc.
Gwiazdom te budowle są obojętne. Gwiazdy są obojętne. Mrugają z hukiem, który grzęźnie i schnie w kosmosie. Mają kamienne powieki.
Świat składa się z punktów widzenia, ja jestem jednym z nich. Będę opowiadać, opowiadać o nich; istoty takie jak oni nie potrafią same mówić za siebie, o mało nie umarły przez to milczenie.
Nie obchodzi mnie czas, tyle już razy wywiódł nas w pole. W języku, w którym piszę, przeszłość i przyszłość różnią się tylko jedną samogłoską. E przechodzi w Y, i brzmi to jak zawołanie.


2. Podróż

Najpierw zeskakuje walizka – zgrabnie, miękko ląduje na metalowym podeście, jej płaskie stopki mlaskają o podłogę. Potem za walizką schodzę ja, Nina Szubur, ja każda, która opowiadam, i w końcu – ona, Anna In. Walizka truchta i ustawia się tuż pod jej ręką. Anna In popycha ją lekko i razem idziemy do wyjścia.
– Coś jest nie tak – mówi Anna In.
Zatrzymuje się i sięga do kieszeni po drżący obrazek; to mapa podróży. Porównuje widok oglądany przed sobą z obrazem na plakietce: nie trzeba być mistrzem w zabawie „Znajdź dziesięć szczegółów, którymi różnią się dwa obrazki”, żeby zauważyć różnice. Przy ruchomych schodach, które prowadzą w górę do wind, nie ma czerwonego walca z napisem „Śmieci”. Anna In zatrzymuje się niezdecydowana; walizka kuca. W końcu i Anna In siada na podłodze, obejmuje ramionami kolana i czeka. I ja z nią, kilka metrów dalej, podpieram ścianę. Nie śmiem pytać, ale się niepokoję. Nie podoba mi się ta wyprawa.
Opuściłyśmy dom w środku przygotowań do świąt, zostawiłyśmy usypaną w stożek mąkę, a w niej żółte oka jajek. Wystarczyłoby kilka ruchów ręką, żeby zagnieść ciasto. Zostawiłyśmy rzucone na łóżko świąteczne ubrania, odświętne sukienki, odkręconą szminkę, puszek zanurzony w pudrze. W telewizji leciał film – nie doczekałyśmy końca. Rachunki na stole, niepodpisane, niezapłacone. Listki herbaty w czajniczku, woda ledwie zdjęta z ognia, gorąca, rozpalona – teraz pewnie stygnie rozczarowana. Bo Anna In nagle zbladła, potrząsnęła głową, nadsłuchiwała, jakby próbowała szerzej otworzyć uszy. Tak właśnie powiedziała – „otworzyć uszy”. Co się wtedy usłyszy, co? – pytałam. Wybrała swoją najlepszą sukienkę, obwiesiła się biżuterią, najpiękniejszą. Wzięła wszystkie amulety, zrobiła makijaż. W końcu mapę, ten hologram; nie wiem, skąd ją ma.
Mijają nas pospieszni podróżni, nikt nie zwraca uwagi na dwie kobiety. Widać, że każdy z nich porusza się w swoim czasie – zapewne wykupili różne abonamenty – jedni śmigają tak, że ich twarze rozmywają się w nieczytelną wstęgę, inni wloką się, odkrywając bezwstydnie wszystkie szczegóły fizjonomii. Tym właśnie Anna In przygląda się z dołu, jak dziecko. Wiem, ona to lubi – patrzeć na ludzi. Są krusi i żyją bardzo krótko; ledwie się czegoś nauczą, a już zapominają; ledwie pochwycą sens, a już popadają w demencję. Mijają ją obojętnie, przyzwyczaiła się do tego; może jej nie widzą, gdy tak kuca pod ścianą. Jest tłok. Mają torby i plecaki, zrobili zakupy. Ich myśli są przed nimi o krok do przodu, ułożone w punktach, listy zakupów i prac do wykonania; dymki w komiksie.
W głąb miasta nie dochodzą słoneczne promienie, z biegiem lat, w miarę budowania kolejnych pięter, nasilała się jego alergia na słońce. Zastępują je białe jarzeniowe lampy i kolorowe neony. Dlatego wszyscy tutaj mamy blade twarze tatuowane światłem posiekanym cieniami stelaży. Cień skanuje nasze ciała z uwagą kiedyś w końcu postawi nam diagnozę.
Między podróżnymi trakcjami wiszą wielkie platformy na ogrody, które miejscy ogrodnicy przywożą na kółkach i instalują w powietrzu. Rozkładają je jak kramy i zaraz zbiegają się do nich ludzie – za niewygórowaną cenę będą mogli ostrożnie spacerować po metalowych ścieżkach, żeby nie podeptać roślin. Dzieci jeżdżą rowerkami po pochylniach asekurowane przez długie ramiona lin-nianiek.

W końcu – jest! Widzimy sprzątacza w śmiesznej czapce z anteną, wygląda jak mrówka. Ustawia czerwony kosz na śmieci dokładnie w tym miejscu, w jakim przewidział to obrazek. Potem czyściciel znika, przebierając kółeczkami. Anna In używa przy każdej zmianie windy tej migotliwej mapy, żeby upewnić się, iż czas jest właściwy i miejsce dogodne.

– Dokąd my idziemy, co to za wyprawa? – pytam ją, pytam Annę In.
Ale ona wzrusza ramionami.
– Nie martw się – mówi. – Zobaczysz.

O, tak, znam takie odpowiedzi. Zawsze robi, co chce, nikomu się nie tłumaczy, przyzwyczaiłam się. Jedyne, co mi pozostaje, to iść za nią kilka kroków w tyle, jest dla mnie za szybka; patrzeć na jej smukłą postać, na jej włosy splecione w wiele warkoczy. Widzieć, jak wymija ludzi. Otwierać jej drzwi, żeby niczego nie dotykała, dość mam marudnych gadających furtek, onieśmielonych szklanek, poręczy, które nagle przeciągają się i ziewają. Nawet bilet do windy, wieloprzejazdowy, będzie chciał mieć coś do powiedzenia, gdy ona go dotknie.
Teraz dobrze, jeden obraz zgadza się z drugim, hologram drży jeszcze bardziej, chichocze i cieszy się po swojemu z tej zgodności światów, jakby sam ją stworzył. Anna In, gdy tylko czegoś dotknie, gdy na dłużej przyłoży swoje piękne dłonie – ożywia każdy przedmiot. Lepiej, żeby niczego nie dotykała, już i tak mamy kłopot z walizką. Gdy tylko coś zostanie obdarzone choć niewielką świadomością, od razu zaczyna mieć bardzo wysokie mniemanie o sobie. Tak to już jest.

Ktoś taki jak Anna In, In Anna, widzi wszystko żywe; żywy jest każdy trybik świata, najmniejszy przedmiot; tylko my, ci mniejsi, nie potrafimy tak patrzeć. Nam takie spojrzenie zdarza się od czasu do czasu i łatwo ulega zapomnieniu; to dlatego jesteś¬my śmiertelni. Od urodzenia przyzwyczajamy się do martwoty. Gdybyśmy umieli ujrzeć świat jako żywy, od początku do końca, nie potrafilibyśmy umrzeć, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli.

Rozkład wind wyświetla się na ścianie – przypomina wielką plątaninę linii, przypomina tkankę nerwową, neurony i wiązki nerwów. Nie jest się tutaj niczym więcej niż drobnym impulsem, przemijającą osobliwością przestrzeni, warto o tym pamiętać.
Gdy znowu z Anną In czekamy w milczeniu na kolejną przesiadkę, na zmianę skomplikowanych połączeń, dotykam jej dłoni – w istocie jest to ponowione pytanie: Dlaczego? Co ją tam ciągnie, dlaczego tam idzie? Czy nie ma tutaj wszystkiego, co można mieć? Nie zmienia się, nie umiera, porusza się wolna w układzie współrzędnych miasta – w bok, w przód i w tył, w górę i w dół, w głąb i ku powierzchni. Potrafi wychodzić za miasto. Tam prostuje kości. Patrzę w jej oczy, pytam i czekam na odpowiedź. Mruga do mnie wesoło – co ma znaczyć, że wie, co robi. Ale ja mam serce ściśnięte z niepokoju.
Windy ze świstem podążają w różnych kierunkach. Na jednym z węzłów Anna In musi czekać, aż któryś z przechodniów (nie wiadomo który) rzuci na ziemię zmięty papierek. Tak ma na swojej mapie. Każdy moment, każda drobina czasu ma tam swoje miejsce. Dopiero wtedy rusza. Cieszy się walizka, łaskoczą się sprzączki.
Jedziemy chyba ukośnie w dół, tego jednak nie wiemy, w windzie są tylko lustra. Okna nie pokazałyby więcej – tylko węzły trakcji, nieskończone tunele. Splątane kable, transformatory, małe windy towarowe, pocztowe rury, wszechświat, który składa się z linii, z atomów materii nanizanych na sznury czasu. Potem skręcamy pod kątem prostym, to się czuje, bo winda szarpie i zgrzyta.


Dodano: 2006-09-15 15:03:09
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS