NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Kres, Feliks W. - "Piekło i szpada" (FS)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Kres, Feliks W. - "Egaheer"
Data wydania: 2006
ISBN: 83-89011-76-X
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 528
Tom cyklu: 2



Kres, Feliks W. - "Piekło i szpada" #1

Sorgethergeft
Maleńki, skromny sarkofag, zbudowany nie z marmuru, czy choćby granitu, lecz ze zwykłego piaskowca, stał pośrodku pustej sali, jakby zostawiony przez pomyłkę. Samotny. Nie budził grozy, raczej pewien smutek – jak każda rzecz niepotrzebna, zapomniana i porzucona. Jednakże Del Velaro nie dał się zwieść wrażeniu. A dlatego, że domyślał się, czy też raczej zgoła wiedział, kto w tym sarkofagu spoczywa.
I zadrżał. Bo stał u celu.
Jednakże krypta była pusta, całkiem pusta. I nie pozostało nic innego do zrobienia, jak sięgnąć do owego sarkofagu.
Hrabia zadrżał po raz drugi.
— Podejdź, waszmość — zażądał Hamirez.
Wezwany uczynił kilka sztywnych kroków i gryząc usta, patrzył na malutki, wyschnięty do cna bukiecik polnych kwiatów, bezbarwnych jak popiół i lekkich jak kurz. Jakże dawno złożono je na tej zimnej kamiennej płycie!
— Po raz ostatni, hrabio, wzywam cię: zaniechaj. Popatrz, ktoś ją kochał... Powiesz, że kochał zło? Więc ty w imię dobra strącisz ten bukiecik, odbierając jej ostatnią rzecz, jaką ma?
Del Velaro stał, trzymając uniesioną pochodnię. W tej samej pozie, wyczekując, stał Hamirez. Nagle hrabia przemógł się, zebrał w sobie i z gniewem, niezwykle gwałtownie, starł uschnięte kwiaty z sarkofagu, przemieniając je w pył i kurz.
— Hamirez, pan jesteś złym duchem, próbującym przywieść mnie do błędu! — zawołał tak głośno, że echo z łoskotem uderzyło w stare ściany. — Pojmijże, waszmość, wreszcie: to zło! Jakże z nim walczyć, jakże je pokonać, skoro zawsze gdy zaśnie, litujemy się nad jego bezbronnością?! Nie! Czyś usłyszał, Hamirez? Nie zawrócę i nie zrezygnuję!
Drżące światła łuczyw pokazywały miejsce, gdzie leżały kwiaty. Cień zalał szczerby w kamieniu i niezwykle wyraźnie dało się odczytać:

AKASA. FATANH. AMARE

— Patrz na to, Hamirez! — krzyknął raz jeszcze hrabia, ukazując litery. — Sam mówiłeś, że wiesz, co te słowa znaczą! Oto jedyna dewiza leżącej tutaj istoty! Ach, nie wątpię, że ci się podoba, przecież to była twoja „religia”, tak powiedziałeś, nieprawdaż? Zamiast imienia, zamiast westchnienia do Boga... Oto jej jedyne epitafium! Patrz!
— Widzę. Pokazał mi pan nie te słowa, lecz własną nikczemność. Del Velaro, wyjdziesz stąd, jak powiedziałem, i zabierzesz swoje złe rubiny. Ale choćbyś długo uciekał, znajdzie się ktoś, kto będzie cię ścigał. I doścignie. I wyrwie twoje małe, podłe serce.
To powiedziawszy, olbrzym chwycił krawędź płyty nagrobnej i ze zgrzytem przesunął ją wolno, a potem zepchnął na kamienną posadzkę.
Płyta pękła.
Ale jeszcze nim upadła, Del Velaro ujrzał, jak dłoń Hamireza ześlizguje się po nierównej krawędzi kamienia, trze o ostre szczerby i... zraniona, krwawi.
Dostrzegł tę krew i Hamirez. Huk uderzającej o posadzkę płyty bił echem w ściany krypty, ale mężczyzna w czerni i szkarłacie nie słyszał nic, a widział tylko unoszoną coraz wyżej do oczu drżącą dłoń, po której ciekły drobne krople, łączące się z barwą kaftana.
Sörgethergeft — klątwa wiecznego trwania w okowach obcego ciała — została zdjęta. Hamirez żył i mógł umrzeć, bo jego dusza i ciało były teraz jednym.
Echo zamierało, aż zgasło.
Del Velaro spoglądał w napięciu na zastygłą, nieruchomą twarz swego towarzysza. Czerwonozłoty blask ognia pełgał po wieku masywnej trumny wpuszczonej w głąb sarkofagu, odbijał się od miedzianych okuć, chwytając krótkie błyski kapiących na trumnę kropelek. Jedna... druga... i trzecia.
— Del Velaro — rzekł głucho olbrzym.
Uniósł głowę i niewyraźnie, z wysiłkiem, jakby czyniąc to po raz pierwszy w życiu, próbował się uśmiechnąć.
— Del Velaro, czy czujesz? Tu jest... zimno... Del Velaro, czy tu jest zimno? Poczułem chłód, tak, to chłód... Zapomniałem, co to jest chłód.
Napięcie nie opuszczało twarzy hrabiego.
— Jesteś więc u celu, kawalerze, odtąd będziesz sypiał, jadał i krwawił... słowem, będziesz żył. I co teraz?
Nie patrząc w dół i nie czekając na odpowiedź, wymacał jeden z czterech pierścieni umocowanych do trumiennego wieka i pociągnął. Unosił wieko wytrwale, wreszcie szarpnął, a wtedy spadło między ścianę sarkofagu i trumnę.
Jednocześnie opuścili spojrzenia. Hrabia chciał się cofnąć, lecz nogi odmówiły podjęcia wysiłku, zachwiały się pod nim, wreszcie nieudolny krok do tyłu dopełnił miary. Stopa zsunęła się z niskiego cokołu, na którym stał sarkofag, i szlachcic upadł, gubiąc pochodnię, nadal nie będąc zdolnym do wyrzucenia ze struchlałej piersi choćby jęku. Potworny trupi fetor uderzył go znów, gdy niezgrabnie wstawał. Del Velaro nie był w stanie snuć dociekań, jakim sposobem przez tak długi czas ciało nie uległo zupełnemu wysuszeniu albo rozkładowi; nie mógł nawet skupić myśli na swym celu — dwóch ogromnych rubinach, lśniących w fałdach zetlałej czarnej szaty. Wciąż miał przed oczami tylko jedno: przegniłą trupią głowę, szczerzącą zęby ponad gorsem sukni, kłęby białego robactwa wijącego się w oczodołach, wreszcie ruch, poruszenie owej głowy, niebędące złudzeniem, prawdziwe!...
Cokolwiek spoczywało w tej trumnie, wciąż żyło! I było żywcem pożerane przez robaki.
— Twoje rubiny, Del Velaro! — rozbrzmiał silny głos Hamireza. — Słyszysz? Co z twoimi rubinami?
Cofający się krok za krokiem hrabia, odgrodzony od sarkofagu płomieniem podniesionej pochodni, zebrał wszystkie siły i stanął. Jednakże gardło wciąż miał jak zgniecione w kleszczach, uwięziony głos nie mógł się z niego wydobyć. Pochodnia raziła oczy, więc hrabia odsunął ramię w bok, by ujrzeć dalszy ciąg koszmaru — potwornego trupa dobywającego się z miejsca, w którym winien był spoczywać po wsze czasy. Kawałki śmierdzącego mięsa, drgającego od poruszeń robactwa, odrywały się od potwora, spadając do sarkofagu i obok. Del Velaro zdołał wreszcie wrzasnąć chrapliwie i nieludzko. Zaraz potem krzyknął raz jeszcze, bo ujrzał cień Hamireza... To nie był cień człowieka; na ścianie widniała rozdygotana sylwetka olbrzymiego kota.
— Del Velaro, przyszedłeś tu po coś, tak czy nie?! — zawołał najemnik, odrywając od stęchłej szmaty, w którą był przyobleczony gnijący stwór, wstążkę z dwoma ognistymi kamieniami. — Chcę dotrzymać mojej przysięgi!
Dwa drobne przedmioty stuknęły o kamienie posadzki. Del Velaro desperacko rzucił się naprzód, porwał klejnoty i co tchu pobiegł ku wyjściu. Przecisnął się przez szczelinę w kamiennych drzwiach, po czym oparł łuczywo o ścianę, złapał muszkiet i zaczął zsuwać kamienne płyty.
— Co robisz, człowieku?! — krzyknął z głębi krypty Hamirez, unosząc swoją pochodnię.
Zaraz potem Del Velaro usłyszał szybkie kroki. Puścił muszkiet, wyrwał zza pasa pistolety i wypalił dwukrotnie, mierząc w szeroką pierś nadbiegającego. Stłumiony krzyk i odgłos ciężkiego upadku były dowodem celności strzałów. Hrabia odrzucił pistolety, znów chwycił muszkiet i z nadludzką siłą zamknął przejście cztery razy szybciej, niż je wcześniej otworzył. Połówka kamiennych wrót przywarła do drugiej z głuchym hukiem.
Del Velaro siedział na kamiennej posadzce, łapiąc powietrze gwałtownymi haustami. Nasłuchiwał, ale zza kamiennego muru nie dochodziły — i przecież dojść nie mogły — żadne głosy. Hrabia schował Rubiny Przeznaczenia, wziął łuczywo i jeszcze przez chwilę słuchał...
— Dzięki Ci, Panie — wyszeptał, z trudem opanowując drżenie warg. — Dzięki Ci, Panie.
Zrobił krok do tyłu, potem drugi, wreszcie odwrócił się i najszybciej jak potrafił, co rusz oglądając się do tyłu, pobiegł ku wyjściu z podziemi.


Opanowawszy nieco ból, Hamirez usiadł powoli, chwytając się za przestrzelone ramię. Upuszczona pochodnia dogasała; podniósł ją i przechylił tak, by rozgorzała na nowo pełnym ogniem. Z bezwładnym ramieniem, omywanym przez gorącą krew, wstał i obejrzał się. Pani Ahar stała tuż za nim.
— Po co przyszedłeś, Morderco? — zapytała głucho. — Nie chciałeś mnie za życia. Zapragnąłeś po śmierci?... A więc jestem.
Przygryzł wargę, bo rana poraziła nowym bólem.
— Zostaw — powiedział łagodnie, gdy podeszła z ogromnym wahaniem, jakby się bojąc, że znów ją odtrąci, jak tylekroć przed dwoma wiekami. — Jesteśmy zamknięci. A twoją magię, zdaje się, zabrał ze sobą ten głupiec.
Odwróciła się gwałtownie i pośród burzy czarnych włosów ujrzał aksamitną wstążkę, którą było przewiązane kilka pasm. Dwa olbrzymie rubiny kołysały się u jej końców.
— Moja magia jest tam, gdzie ja jestem, Morderco, i nie wiem, co zabrał ten człowieczek — rzekła, znów zwrócona ku niemu. — Pewnie swoje marzenia. Niech je ma. Powiedz mi jasno, że jesteśmy razem, a wyjdziemy stąd natychmiast i spalimy całe to przeklęte księstwo. Ale może wolisz uciec, jak tamten? Ciekawe, cóż takiego zobaczył...?
— Chyba wiem — rzekł Hamirez. — Każdy jednak widzi to, co zobaczyć pragnie. Najgorzej, gdy ktoś widzi w życiu samo zło i nie chce nic innego niż tylko z nim walczyć. Oto zło dopiero: walka z majakami.
— A ty? Nie widzisz we mnie zła? — zapytała.
Ogarnął wzrokiem jej delikatną twarz i czarne oczy, podłużne, zalotne. Dotknął spojrzeniem pełnych warg.
— Każdy widzi to, co chce zobaczyć — powtórzył.
Pochodnia dogasała.
— Czy jesteśmy razem, Morderco?
— Dzięki panu hrabiemu... Tak.


Dodano: 2006-07-03 11:48:40
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS