NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Erikson, Steven - "Łowcy kości. Powrót"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych
Tytuł oryginału: Bonehunters
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Data wydania: Lipiec 2006
ISBN: 83-7480-026-7
Liczba stron: 672
Cena: 35,00 zł
Tom cyklu: 6, część 2



Erikson, Steven - "Łowcy kości. Powrót"

W jednej chwili w cieniach między drzewami nie było nic, a w następnej Samar Dev uniosła wzrok i wstrzymała nagle oddech, widząc stojące tam postacie. Ze wszystkich stron, tam gdzie słoneczna polana przechodziła w gęstwę czarnych świerków, paproci i bluszczu, otaczały ich dzikusy.
– Karso Orlong – wyszeptała kobieta. – Mamy gości…
Teblor uciął kolejny płat mięsa zabitego bhederin, a potem uniósł wzrok. Ręce miał czerwone od krwi. Po chwili chrząknął i wrócił do pracy.
Zbliżali się ostrożnie, wychodząc z mroku. Byli mali, żylaści, odziani w garbowane skóry, a wokół ramion owijali sobie paski futra. Ich skóra miała kolor bagiennej wody, nagie piersi i barki pokrywała siatka rytualnych blizn. Twarze na podbródku i nad ustami malowali sobie szarą farbą bądź drzewnym popiołem, naśladując brody, a ich ciemne oczy otaczały wydłużone kręgi jasnoniebieskiej i szarej barwy. Mieli włócznie, toporki wiszące u pasów z niewyprawionej skóry, a także mnóstwo noży. Nosili też ozdoby z kutej na zimno miedzi, które wyraźnie ukształtowano na podobieństwo faz księżyca. Jeden z mężczyzn miał również naszyjnik zrobiony z kręgów jakiejś wielkiej ryby. Zwisał z niego dysk z czarnej miedzi o złotych brzegach. Samar Dev doszła do wniosku, że zapewne ma on wyobrażać całkowite zaćmienie słońca. Ten mężczyzna, najwyraźniej wódz grupy, wystąpił naprzód. Postawił trzy kroki, spoglądając na ignorującego go Karsę Orlonga, wyszedł w światło słońca i ukląkł powoli.
Samar zauważyła, że dzikus trzyma coś w rękach.
– Karsa, lepiej uważaj. To, co teraz zrobisz, rozstrzygnie, czy przejdziemy przez tę okolicę spokojnie, czy będziemy się musieli uchylać przed rzucanymi z ukrycia włóczniami.
Karsa przełożył dłonie na rękojeści wielkiego myśliwskiego noża i wbił go głęboko w ciało zabitego zwierzęcia. Potem wstał i spojrzał na klęczącego dzikusa.
– Wstawaj – zażądał.
Mężczyzna wzdrygnął się i pochylił głowę.
– Karsa, on chce ci wręczyć dar.
– To niech to zrobi na stojąco. Jego lud musi się ukrywać w głuszy, bo za dużo klękał. Powiedz mu, że musi wstać.
Mówili w języku handlowym i coś w twarzy klęczącego wojownika kazało Samar podejrzewać, że mężczyzna zrozumiał ich rozmowę… a także żądanie, bo wstał powoli.
– Mężczyzno z Wielkich Drzew – zaczął. Jego akcent brzmiał dla Samar ochryple i gardłowo. – Sprawco Zniszczenia, Anibarowie ofiarują ci ten dar i proszą, byś ty również dał nam coś w zamian.
– W takim razie to nie dar – przerwał mu Karsa. – Chodzi wam o handel wymienny.
W oczach wojownika pojawił się błysk strachu. Inni członkowie jego plemienia – Anibarowie – nadal czekali wśród drzew, milczący i nieruchomi, Samar czuła jednak, że ogarnia ich trwoga. Wódz spróbował po raz drugi
– Tak, to język handlu, Sprawco. Trucizna, którą musimy przełknąć. On nie odpowiada temu, czego pragniemy.
Karsa skrzywił się, spoglądając na Samar Dev.
– Za dużo słów, które nie prowadzą donikąd, czarownico. Wytłumacz mi to.
– To plemię przestrzega starożytnej tradycji, która zaginęła wśród mieszkańców Siedmiu Miast – wyjaśniła. – Tradycji wręczania darów. Taki dar stanowi miarę wielu rzeczy, a sposoby określania jego wartości są subtelne i często trudne do zdefiniowania. Ci Anibarowie z konieczności poznali naturę handlu, ale nie definiują wartości w taki sam sposób jak my i dlatego z reguły tracą na wszelkich transakcjach. Podejrzewam, że nie wychodzą zbyt dobrze na kontaktach ze sprytnymi, pozbawionymi skrupułów kupcami z cywilizowanych krain. Jest w tym…
– Starczy tego – przerwał jej Karsa. – Pokaż mi ten dar – zażądał, wskazując na wodza, który skulił się jeszcze trwożniej. – Ale najpierw powiedz mi, jak się nazywasz.
– Zwę się, w trującym języku, Wyszukiwacz Łodzi. – Uniósł przedmiot w obu dłoniach. – To znak odwagi wielkiego ojca bhederin.
Samar Dev uniosła brwi, spoglądając na Karsę.
– To będzie kość prąciowa byka, Teblorze.
– Wiem o tym – warknął Karsa. – Czego pragniesz w zamian, Wyszukiwaczu Łodzi?
– Do naszego lasu przybywają ożywieńcy, którzy napadają na klany Anibarów mieszkające na północ stąd. Zabijają wszystkich, którzy staną im na drodze, bez żadnego powodu. Ich zaś nie można zabić, ponieważ władają powietrzem i w ten sposób odchylają lot wymierzonych w nich włóczni. Tak słyszeliśmy. Straciliśmy wiele imion.
– Imion? – powtórzyła Samar.
Przeniósł spojrzenie na nią i skinął głową.
– Krewnych. Osiemset czterdzieści siedem imion z północnych klanów, połączonych więzią z moim. – Wskazał na stojących za nim milczących wojowników. – Wśród tych, którzy tu czekają, jest tyle samo imion do stracenia. Znamy żałobę po naszych zmarłych, ale bardziej żal nam dzieci. Imion nie możemy już odzyskać. Odchodzą i nigdy nie wracają. Dlatego się umniejszamy.
– Chcecie, żebym zabił ożywieńców w zamian za ten dar? – zapytał Karsa, wskazując na kość.
– Tak.
– A ilu ich jest?
– Przypływają wielkimi statkami o szarych skrzydłach i ruszają do lasu na łowy. Każda grupa składa się z dwunastu myśliwych. Kieruje nimi gniew, ale nic, co robimy, nie łagodzi tego gniewu. Nie mamy pojęcia, czym ich tak obraziliśmy.
Pewnie daliście im cholerną kość prąciową byka.
Samar Dev zachowała jednak tę myśl dla siebie.
– Ile już było tych polowań?
– Do tej pory dwadzieścia, ale ich łodzie nie odpływają.
Cała twarz Karsy pociemniała. Samar Dev nigdy jeszcze nie widziała u niego podobnie nagiego gniewu. Przestraszyła się, że Teblor rozerwie tego małego, przerażonego człowieczka na strzępy.
– Zapomnijcie wszyscy o wstydzie! – powiedział jednak. – Zapomnijcie! Zabójcy nie potrzebują powodu, żeby zabijać. Dlatego są zabójcami. Sam fakt waszego istnienia jest dla nich wystarczającą obrazą. – Podszedł do Wyszukiwacza Łodzi i wyrwał kość z jego rąk. – Odbiorę życie im wszystkim, zatopię ich cholerne statki. Przy…
– Karsa! – przerwała mu Samar.
Zwrócił się ku niej z błyskiem w oczach.
– Zanim przysięgniesz zrobić coś tak… ekstremalnego, mógłbyś rozważyć bardziej osiągalne rozwiązanie. – Na jego twarzy pojawił się gniew. – Na przykład – dodała pośpiesznie – mógłbyś się zadowolić przegnaniem ich z powrotem na statki. Sprawieniem, że las stanie się dla nich… niegościnny.
Po długiej, pełnej napięcia chwili Teblor westchnął.
– Tak. To wystarczy. Choć kusi mnie, by popłynąć za nimi.
Wyszukiwacz Łodzi gapił się na Karsę, otwierając szeroko oczy ze zdumienia i bojaźni.
Przez chwilę Samar sądziła, że była to nietypowa dla ogromnego wojownika próba żartu. Ale nie, Teblor mówił poważnie. Ku swej trwodze uświadomiła sobie, że wierzy mu i nie znajduje w jego słowach nic zabawnego ani absurdalnego.
– Ale możesz chyba zaczekać z tą decyzją?
– Mogę. – Znowu łypnął na Wyszukiwacza Łodzi. – Opisz mi tych ożywieńców.
– Są wysocy, ale nie aż tak wysocy, jak ty. Ich skóra ma barwę śmierci, a oczy są zimne jak lód. Mają żelazną broń i są wśród nich szamani, których oddech niesie chorobę. Wypuszczają z siebie straszliwe chmury trujących oparów. Wszyscy, którzy ich dotykają, umierają w straszliwych cierpieniach.
– Chyba używają słowa „ożywieniec” na określenie każdego, kto nie pochodzi z ich świata – powiedziała Karsie Samar Dev. – Wrogowie, o których mówią, przypływają tu statkami. Nie wydaje się prawdopodobne, żeby rzeczywiście byli martwiakami. Oddech szamanów to pewnie czary.
– Wyszukiwaczu Łodzi – rzekł Karsa. – Kiedy już skończę ćwiartować bhederin, zaprowadzisz mnie do tych ożywieńców.
Twarz mężczyzny pobladła nagle.
– To bardzo wiele dni drogi, Sprawco. Chciałem wysłać do północnych klanów wiadomość o twoim przybyciu…
– Nie. Pójdziesz z nami.
– Ale… ale dlaczego?
Karsa podszedł bliżej, złapał jedną ręką Wyszukiwacza Łodzi za kark i przyciągnął go do siebie.
– Będziesz świadkiem i dzięki temu staniesz się kimś więcej, niż jesteś teraz. Będziesz przygotowany na to, co czeka ciebie i ten twój nieszczęsny lud. – Puścił dzikusa, który wciągnął gwałtownie powietrze i zatoczył się do tyłu. – Moi rodacy wierzyli kiedyś, że mogą się ukryć – ciągnął Teblor, obnażając zęby. – Byli w błędzie. Zrozumiałem to i ty również to teraz zrozumiesz. Wydaje ci się, że ożywieńcy są jedynym niebezpieczeństwem? Ty głupcze, to zaledwie początek.
Ogromny wojownik wrócił do ćwiartowania zwierzyny.
Wyszukiwacz Łodzi gapił się na niego z błyskiem przerażenia w oczach. Potem odwrócił się i wysyczał coś w swym ojczystym języku. Sześciu wojowników ruszyło w stronę Karsy, wyciągając noże.
– Teblorze – ostrzegła go Samar.
Wyszukiwacz Łodzi uniósł ręce.
– Nie! Nie chcemy cię skrzywdzić, Sprawco. Oni mają ci pomóc w ćwiartowaniu, nic więcej. Chcemy przygotować wszystko dla ciebie, żebyś nie musiał tracić czasu.
– Chcę, żeby skóry wyprawiono – zażądał Karsa.
– Zgoda.
– I niech gońcy dostarczą mi te skóry oraz wędzone mięso.
– Zgoda.
– W takim razie możemy już ruszać w drogę.
Wyszukiwacz Łodzi skinął głową, jakby nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, by odpowiedzieć na to ostatnie żądanie.
Karsa uśmiechnął się szyderczo, podniósł nóż i podszedł do pobliskiej słonawej sadzawki, by zmyć krew z ostrza, a potem z dłoni i przedramion.
Sześciu wojowników przystąpiło do ćwiartowania bhederin, a Samar Dev podeszła do ich wodza.
– Wyszukiwaczu Łodzi.
Spojrzał na nią z lękiem w oczach.
– Jesteś czarownicą? Tak cię nazwał Sprawca.
– Jestem. Gdzie są wasze kobiety? I dzieci?
– Za tym bagnem, na północny zachód – odpowiedział. – To wyżej położone tereny. Są tam jeziora i rzeki, gdzie możemy znaleźć czarne ziarno, a na płaskiej skale jagody. Zakończyliśmy już wielkie polowanie na równinie i teraz wracamy do swych licznych obozów z zapasami mięsa na zimę. Ale my – wskazał na swych wojowników – poszliśmy za wami. Widzieliśmy, jak Sprawca zabił bhederin. Jeździ na kostnym koniu. Nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś ich dosiadał. Ma miecz z kamienia narodzin. Żelazny Prorok opowiada naszemu ludowi o wojownikach władających orężem z takiego kamienia. Mówi, że nadejdą.
– Nigdy nie słyszałam o tym Żelaznym Proroku – wyznała Samar Dev, marszcząc brwi.
Wyszukiwacz Łodzi machnął ręką w zamaszystym geście i spojrzał na południe.
– Mówić o tym znaczy mówić o zamarzniętym czasie. – Zamknął oczy i jego ton zmienił się nagle. – W czasie wielkiego zabijania, który jest zamarzniętym czasem przeszłości, Anibarowie mieszkali na równinach i docierali w swych wędrówkach prawie do samej Rzeki Wschodniej, gdzie wznosiły się wielkie, otoczone murami obozy Ugarów. Anibarowie handlowali z Ugarami, wymieniając mięso i skóry na żelazne narzędzia i broń. Potem do Ugarów dotarło wielkie zabijanie i wielu z nich szukało schronienia wśród Anibarów. Jednakże zabójcy, zwani przez Ugarów Mezla, podążyli za nimi. Stoczono straszliwą bitwę i wszyscy, którzy szukali bezpieczeństwa wśród Anibarów, padli pod ciosami Mezla. Obawiając się odwetu za pomoc, jaką udzielili Ugarom, Anibarowie przygotowali się do ucieczki w głąb odhan, lecz wódz Mezla znalazł ich wcześniej. Przyszedł do nich z setką złowrogich wojowników, ale powstrzymał ich żelazną broń. Oznajmił, że Anibarowie nie są jego wrogami, a potem ostrzegł, że nadchodzą inni, którzy nie znają litości, i pragną zniszczyć Anibarów. Ten wódz był Żelaznym Prorokiem, królem Sui Etkarem. Anibarowie posłuchali jego słów i uciekli na północny zachód. Ziemie, na których przebywamy, oraz lasy i jeziora położone dalej stały się ich ojczyzną. – Spojrzał na Karsę, które spakował już zapasy i dosiadł konia Jhagów. – Żelazny Prorok mówi nam… – podjął, znowu zmieniając intonację. – Żelazny Prorok mówi nam, że istnieje czas, gdy w chwili największego niebezpieczeństwa przychodzą nam z pomocą wojownicy uzbrojeni w kamienne miecze. Dlatego, gdy ujrzeliśmy, kto wędruje po naszej krainie i jaki ma miecz… zrozumieliśmy, że ten czas ma się wkrótce stać zamarzniętym czasem.
Samar Dev przyglądała się mu przez długą chwilę. Potem przeniosła wzrok na Karsę.
– Nie sądzę, żebyś mógł tam jechać na Havoku – zauważyła. – Niedługo wkroczymy na trudny teren.
– Będę jechał, jak długo się da – odparł Teblor. – Ty możesz prowadzić konia za uzdę. Jeśli chcesz, możesz go nawet nieść przez teren, który uznasz za trudny.
Poirytowana kobieta podeszła do swego wierzchowca.
– Proszę bardzo. Na razie pojadę za tobą, Karso Orlong. Przynajmniej nie będę się musiała martwić o smagające twarz gałęzie, bo przecież zwalisz wszystkie drzewa rosnące ci na drodze.
Wyszukiwacz Łodzi zaczekał, aż oboje będą gotowi, a potem ruszył naprzód wzdłuż północnej granicy podmokłej polany. Gdy dotarł do jej końca skręcił i zniknął w lesie.
Karsa zatrzymał Havoka, spoglądając na gęste chaszcze oraz rosnące blisko siebie świerki czarne.
Samar Dev parsknęła śmiechem. Teblor przeszył ją wściekłym spojrzeniem.
A potem zsunął się z grzbietu ogiera.
Wyszukiwacz Łodzi czekał na nich z przepraszającym wyrazem pomalowanej na szaro twarzy.
– To ścieżki wydeptane przez zwierzynę, Sprawco. W tych lasach żyją jelenie, niedźwiedzie, wilki i łosie. Nawet bhederin nie zapuszczają się daleko poza te polany. Dalej na północy są również wapiti i karibu. Ścieżki wydeptane przez zwierzynę, jak widzisz, są niskie. Nawet Anibarowie muszą się schylać, gdy wędrują nimi szybko. W nieznalezionym czasie, o którym niewiele można powiedzieć, znajdujemy więcej płaskiej skały i podróż jest łatwiejsza.
Niski, monotonny las ciągnął się bez końca. Gąszcz przyprawiał ich o frustrację, wydawało się, że wyrósł jedynie po to, by utrudniać im wędrówkę. Skała macierzysta często wychodziła tu nad ziemię, widzieli jej fioletowo﷓czarną powierzchnię, poprzeszywaną tu i ówdzie długimi żyłami kwarcytu. Ta powierzchnia była jednak nierówna, pochylona i pełna pofałdowań, tworzyła niecki o wysokich ścianach, leje krasowe i żleby wypełnione odwarstwiającymi się, porośniętymi śliskim, szmaragdowym mchem płytkami. W zagłębieniach leżało mnóstwo zwalonych drzew. Kora świerków czarnych była szorstka niczym skóra rekina, a pozbawione szpilek, twarde jak kość gałęzie tworzyły gęstą, nieustępliwą pajęczynę.
Tu i ówdzie do ziemi docierały snopy słonecznego światła, tworząc wyspy intensywnych barw pośrodku mrocznego świata.
Przed zmierzchem Wyszukiwacz Łodzi doprowadził ich do zdradliwego osypiska, na które się wdrapał. Karsa i Samar Dev musieli prowadzić konie i wspinaczka wydawała im się bardzo niebezpieczna. Mech pękał pod nogami niczym przegniła skóra, odsłaniając ostre, kanciaste kamienie oraz głębokie wyrwy, w których koń mógłby z łatwością złamać nogę.
Samar Dev była mokra od potu. Na brudnej od pyłu skórze miała liczne zadrapania. W końcu jednak dotarła na szczyt. Na samym końcu odwróciła się, by przeprowadzić konia przez kilka ostatnich kroków. Przed nimi ciągnęła się prawie całkowicie płaska skalna powierzchnia, upstrzona szarymi plamami porostów. W płytkich zagłębieniach rosły sosny wejmutki i banki, a tu i ówdzie również karłowate dęby, otoczone krzakami janowca, czarnych jagód oraz golterii. Wielkie jak wróble ważki śmigały w blasku zachodzącego słońca, przecinając roje mniejszych owadów.
Wyszukiwacz Łodzi wskazał na północ.
– Ta ścieżka prowadzi do jeziora. Tam można rozbić obóz.
Ruszyli w drogę.
Nigdzie nie było widać żadnych wzniesień. Grzbiet, po którym szli, wił się na wszystkie strony, przebiegając niekiedy między niskimi wypiętrzeniami i skalnymi kolcami. Samar Dev szybko uświadomiła sobie, jak łatwo można by się zgubić w tej dzikiej okolicy. Przed nimi trasa dzieliła się na dwie odnogi. Wyszukiwacz Łodzi podszedł do jej wschodniej krawędzi, spoglądał przez chwilę w dół i wybrał grzbiet biegnący na wschód.
Samar Dev podeszła w to samo miejsce i zobaczyła to, czego szukał: krętą linię niewielkich głazów leżących na skalnej półce tuż pod krawędzią. Ułożono ją na kształt czegoś przypominającego węża. Jego głowę tworzył płaski, klinowaty głaz, natomiast ostatni kamyk ogona był rozmiarów paznokcia jej kciuka. Wszystkie kamienie pokrywała warstwa porostów, sugerująca, że ten drogowskaz jest bardzo stary. W kształcie węża nie było nic, co by wskazywało, którą drogę należy wybrać, choć jego głowa zwracała się w kierunku, w którym zmierzali.
– Wyszukiwaczu Łodzi – zawołała – jak należy odczytać tego węża z kamieni?
Obejrzał się na nią.
– Wąż wskazuje drogę od serca. Żółw ścieżkę ku sercu.
– Dobrze, ale dlaczego nie są na samej drodze, żebyście nie musieli ich szukać?
– Kiedy niesiemy na południe czarne zboże, jesteśmy obciążeni. Ani żółw, ani wąż nie mogą utracić kształtu. My biegamy po tych drogach. Z ciężarem na plecach.
– Gdzie zabieracie plony?
– Do obozów na równinach. Każda grupa. Gromadzimy je, a potem dzielimy, żeby dla każdej grupy wystarczyło zboża. Jeziorom, rzekom i ich brzegom nie można ufać. Czasami żniwa są dobre. Innym razem są słabe. Wody podnoszą się i opadają. To nie to samo. Płaska skała chce równo pokrywać cały świat, ale nie może, więc woda podnosi się i opada. Nie klękamy przed nierównością, bo inaczej sami odrzucilibyśmy sprawiedliwość i nóż odnalazłby nóż.
– To stare zasady radzenia sobie z głodem – potwierdziła Samar, kiwając głową.
– Zasady z zamarzniętego czasu.
Karsa Orlong zerknął na Samar Dev.
– Co to jest zamarznięty czas, czarownico?
– Przeszłość, Teblorze.
Zauważyła, że przymrużył w zamyśleniu powieki. Po chwili chrząknął.
– A nieznaleziony czas to przyszłość. Z tego wynika, że chwila obecna jest płynącym czasem…
– Tak! – zawołał Wyszukiwacz Łodzi. – Poznałeś wielką tajemnicę życia.
Samar Dev wdrapała się na siodło. Po tej drodze mogli jechać konno, pod warunkiem, że będą ostrożni. Gdy Karsa Orlong podążył za jej przykładem, kobietę wypełnił niezwykły spokój. Uświadomiła sobie, że zrodził się on ze słów Wyszukiwacza Łodzi.
Wielka tajemnica życia. Płynący czas, który jeszcze nie zamarzł, przed chwilą odnaleziony w nieznalezionym.
– Wyszukiwaczu Łodzi, Żelazny Prorok przybył do was dawno temu, w zamarzniętym czasie, ale opowiadał wam o nieznalezionym czasie.
–Tak, rozumiesz to, czarownico. Sui Etkar mówi tylko w jednym języku, ale ten język zawiera w sobie wszystko. Jest Żelaznym Prorokiem. Królem.
– Waszym królem?
– Nie. My jesteśmy jego cieniami.
– Dlatego, że istniejecie tylko w płynącym czasie.
Mężczyzna odwrócił się i pokłonił z szacunkiem. Ten widok poruszył coś w duszy Samar Dev.
– Twoja mądrość nas zaszczyca, czarownico – rzekł.
– A gdzie leży królestwo Sui Etkara? – zapytała.
Oczy mężczyzny wypełniły nagle łzy.
– My również pragniemy poznać odpowiedź na to pytanie. Ono zagubiło się…
– W nieznalezionym czasie.
– Tak.
– Sui Etkar był Mezla.
– Tak.
Samar Dev otworzyła usta, by zadać jeszcze jedno pytanie, ale uświadomiła sobie, że nie musi tego robić. Znała odpowiedź.
– Wyszukiwaczu Łodzi, powiedz mi, czy zamarznięty czas łączy z płynącym czasem most? – zapytała zamiast tego.
Rozciągnął usta w rzewnym, przepojonym tęsknotą uśmiechu.
– Tak.
– Ale nie możecie po nim przejść.
– Nie możemy.
– Dlatego, że most się pali.
– Tak, czarownico, most się pali.
Król Sui Etkar i nieznalezione królestwo…




Dodano: 2006-06-24 16:29:22
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS