NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Wroński, Marcin - "Wąż Marlo", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Wroński, Marcin - "Wąż Marlo"
Data wydania: Maj 2006
ISBN: 83-89011-91-3
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm



Wroński, Marcin - "Wąż Marlo"

Wróciłem do królewskiego pałacu w Aabo, by stanąć przed obliczem Daviego i wkrótce potem znaleźć się w jego lochach. Nora, w której mnie zamknięto wyglądała jak piec hutniczy — zwężała się ku sklepieniu i przez ten komin co rano wpadało trochę światła. Wiedziałem więc przynajmniej, kiedy jest dzień.
Przez jakiś czas pomagał mi liczyć czas także głos z innego lochu, który codziennie, gdy strażnik wsuwał nam pod drzwi miskę, wołał na cały głos: „Jestem książę Edme! Jestem książę Edme!”. Słyszałem go dokładnie sto siedemdziesiąt trzy razy, ale nie odpowiedziałem: „Jestem Marlo. Wąż Marlo”.
Przez ponad pięć świąt nienawidziłem miejsca, w którym — jak sądziłem — przyjdzie mi umrzeć, a wraz z nim nienawidziłem króla Daviego za to, że włożył na barki młodego węża zadanie ponad jego siły. Ba, ponad wszelkie siły, nie uniósłby go ani on sam, ani nawet mój mistrz! Mistrzowi też zresztą słałem gniewne myśli za to, że choć szkolił mnie tak długo, poddał tylu próbom, byłem bezbronny wobec kobiet. Bo przecież nie przez kogo innego, tylko przez tę głupią, tłustą Sebikę książę Absele nie żył, a ja...
Gdy po raz pięćdziesiąty szósty usłyszałem: „Jestem książę Edme”, mój słabnący z głodu umysł przypomniał mi z całą mocą, jakże szalony jest wąż, który wpadłszy do jamy, obwinia drzewa i trawę, nie zaś własną niezdarność. Zbyt zaufałem w zwycięstwo nad Absalomem, by patrzeć pod nogi.
Ale gdy książę Edme przypomniał mi o swoim istnieniu po raz dziewięćdziesiąty drugi, porzuciłem myśli o tym, na co nie miałem już wpływu. Zacząłem odtąd co dzień ćwiczyć moje zwiotczałe mięśnie i przestałem wydłubywać robaki z więziennej kaszy, którą mi przynoszono. Mogły jeść je inne stworzenia, więc mogłem i ja.
Wreszcie mój towarzysz z sąsiedniego lochu zamilkł na zawsze. Może umarł, może zapomniał, kim jest. A ja brak tego czasomierza zastąpiłem rachowaniem własnych oddechów lub uderzeń serca. Wtedy, zostawszy sam, stopniowo pokochałem moje więzienie i zacząłem je podziwiać. Nawet jeśli zbudowali je ludzie, było dziełem Panów Żywiołów. Tak jak w świecie, który dotąd znałem, tu też było Powietrze do oddychania, niewidoczny Ogień podtrzymujący życie, Woda w wyszczerbionym kubku i Ziemia trzymająca mnie w swych ramionach. Przypomniałem sobie ofiary, które widziałem jeszcze w mieście Addla jako uczeń kapłana. Nie miałem jednak zboża, owoców ani wina czy piwa. Czciłem więc bogów ofiarami z oddechu, śliny i wyrwanych włosów. Ale wysłuchali mnie, bo wreszcie poczułem się wolny. A w każdym razie uwięziony nie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

I tak to trwało, trwało, trwało...

* * *

— Cóż, lochy jak lochy — powiedział wyniośle Kai IV, udając, że nie wie, po co tam idzie. — Będziesz w Pierwszym Mieście, to zobaczysz moje, współdzierżco.
Davi nie wątpił, że władca krainy Byrd bardzo chętnie pokazałby mu nie tylko lochy, ale też Komnatę Prawdy i pozwolił na własnej skórze posmakować kunsztu swego mistrza bólu. Już długo, już za długo królewskie rody z Addli, Byrd i Maud wspólnie rządziły Aytlanem i namiestnictwami w całym cywilizowanym świecie. W końcu braterska zgoda zaczęła coraz bardziej przypominać wojnę. Ale każdy bał się pierwszy podnieść miecz, bo najpewniej zyskałby tylko tyle, że zaraz rzuciliby mu się do gardła dwaj pozostali współdzierżcy.
Kręcone schody wchodziły w skałę jak górniczy świder. Jednak pod zamkiem w Aabo nie było rudy złota, srebra, żelaza, nawet miedzi. Tylko kazamaty.
— Tak, lochy jak lochy... Uważaj na stopień! Ufam, Kaiu, iż nie trudzę cię nadaremnie — uśmiechnął się król Addli.
Był bardzo rad, gdy doniesiono mu tego ranka, że więzień nadal jest przy zdrowych zmysłach. Rzadkie to wypadki, aby ktoś wytrzymał tu pół roku i nie oszalał, jeszcze rzadsze, żeby siedział prawie rok i nadal składnie mówił. A to już prawie półtora... Davi rad był niezmiernie, bo bogowie nie przestali mu sprzyjać. Nie dość, że pozbędzie się więźnia, którego obiecał nie zabijać, to jeszcze odwróci od siebie podejrzenia władcy Byrd. Zadziwiające, nie udał się spisek kosztujący go sporo złota, a teraz oddali od siebie cień podejrzenia, wyrzucając z lochów śmieci, z którymi i tak nie bardzo wiedział, co począć.
— A cóż może być ciekawego w twych lochach, dobry Davi? — zapytał znudzonym tonem Kai.
— Nie cóż, ale któż. Trzymam tu niesfornego węża, który kąsał nie tak, jak mu kazałem. Jednak dość jest rozumny, aby pomóc ci kłopotach. Ponadto pewien jestem, że zdążył spokornieć.
— Trzymasz węża w więzieniu? — udał zdziwienie król Byrd.
— No tak. Powinienem kazać go zabić, ale... Ale ktoś bardzo prosił, aby zostawić go przy życiu. Łaska jest zaś cnotą władcy, młody współdzierżco.
Kai zignorował ostatnią uwagę. Bardziej zaciekawiła go pierwsza. Dobre sobie — ktoś bardzo prosił! Nie ktoś, ale magowie z Miasta Trzech Słońc. Król Byrd wiedział dobrze, że z byle powodu Davi nie odmówiłby sobie radości oglądania egzekucji. Jakiż więc mógł mieć powód? Co obiecała mu Wszechnica Magiczna? I czy on wie, że ja też już wiem? — myślał Kai. — Ale o tym później, najpierw wąż...
— No i dobrze się stało — ciągnął władca Addli. — Bierz go, skoro jesteś w potrzebie...
Tak, Kai też nie odmówiłby sobie przyjemności upokorzenia swą łaską innego ze współdzierżców. I pewnie wyraziłby to dość podobnie. Jeden Kwido z Maud wygłaszał równie wspaniałomyślne oferty z dobrotliwością niezmąconą żadnym fałszywym tonem.
— W tej chwili istotnie nie mam węży — odpowiedział spokojnie pan Byrd. — Cóż, jeśli ci zbywa...
— Zbywa czy nie, pomagam z serca. Kiedyś ja może będę w potrzebie...
— Zobaczmy go najpierw!
Schody kończyły się krótkim, niskim korytarzem i kratą. Słysząc kroki, strażnicy przyskoczyli z pochodniami i otwarli przejście. Jeden poświecił królom, trzech innych, zgiętych w ukłonie, czekało w środku. Kai ruszył do przodu. Za szybko, za mało obojętnie, z nadzieją — Davi czytał z jego ruchów jak z księgi. Uknuł już zbyt wiele intryg, aby nie dostrzegać takich rzeczy.
Weszli do stożkowatej, wysoko sklepionej sali, z której jak z głównego szybu kopalni prowadziły korytarze-chodniki. Tyle że zamiast wyrobisk na ich końcach znajdowały się cele. Każda była zamknięta ciężkimi drzwiami z zakratowanym okienkiem.
— Czy mam otworzyć, panie wielki? — zapytał starszy dozorców.
Władca Addli skinął głową. Szczęknęła zasuwa, skrzypnęły zawiasy, z ciasnej nory dobył się zapach fekaliów i gnijącej słomy. Strażnik zbliżył pochodnię, wtedy siedzący w kącie cień przybrał postać człowieka. Dźwignął się na nogi, mrużąc oczy odwykłe od światła.
— A więc tak wygląda wąż w klatce? — rzekł pogardliwie Kai.
— Wąż w klatce wygląda gniewniej i szlachetniej niż niejeden król w swym pałacu, panie — odpowiedział więzień cichym, choć pewnym siebie głosem. — Jednak ja jestem tylko jego mizernym naśladowcą.
— Słyszysz, Davi? Twój wąż nadal pluje jadem, choć nie ma już kłów. A wiele byś dał, aby wyjść znów na świat? — zapytał Marla władca Byrd.
— Dałbym ci, panie, wszystko. Niestety nic nie posiadam. Nawet ten wiecheć słomy, z którego mam posłanie, należy do szlachetnego pana Addli. Raczył mi go użyczyć, ale nie mówił, czy daje na własność.
Kai uśmiechał się w duchu, słysząc, jak wąż kąsa Daviego. Ale nie dał tego po sobie poznać. Przynajmniej taką miał nadzieję.
— Dość słomy jest i u mnie w Pierwszym Mieście — powiedział oschle. — I przestań udawać, wężu! Obaj wiemy, że kto spędził choć jedną noc w tych lochach, zabiłby własnego brata, aby się wydostać.


Dodano: 2006-05-17 09:51:09
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS